Wilkołaki to obok wampirów najbardziej popularne potwory kina grozy. Zmieniające się nocą w żądne krwi zwierzęta pokazywano jako kierujące się instynktem oraz bardzo brutalne i bezwzględne. Na przestrzeni dekad pojawiło się kilka wariacji tej postaci, z której najbardziej znane to klasyczny „Wilkołak” z 1941 roku, komedio-horror „Amerykański wilkołak w Londynie” z 1981 roku czy uwspółcześniony „Wilk” z 1994. Teraz z nową inkarnacją wilkołaka postanowił się zmierzyć Leigh Whannell, który udanie odnowił innego klasyka Universala – „Niewidzialnego człowieka”. Czy tym razem też można odtrąbić sukces?

Fabuła „Wolf Mana” skupia się na rodzinie Blake’a (Christopher Abbott). Mężczyzna nie ma stałej pracy, skupiając się na wychowywaniu córki Ginger (Matilda Firth), zaś żona Charlotte (Julia Garner) jest dziennikarką niemal non stop w pracy. Małżeństwo jeszcze się trzyma, ale o wiele mocniej zbudowana jest więź ojca z córką niż między małżonkami. Wtedy Blake dostaje wiadomość o śmierci swojego ojca, z którym nie utrzymywał przez lata kontaktu. Mężczyzna decyduje się zebrać swoją familię do dawnego domu, by zebrać rzeczy oraz wzmocnić więzi. Jednak po drodze ciężarówka wypada z drogi, zaś Blake zostaje podrapany przez dziwne zwierzę.

Reszty historii możecie się domyślać. „Wolf Man” jest prostą historią rodzinną, która zmienia się w walkę w oblężonym domu. Sam początek, kiedy poznajemy naszego bohatera w wieku dziecięcym i jego relacji z ojcem, jest świetny. Polowanie w lesie trzyma w napięciu, poczucie izolacji jest namacalne. Kiedy jednak Blake z rodziną trafia do domu, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Z jednej strony mamy zagrożenie z zewnątrz, z drugiej ojciec czuć się coraz bardziej nieswojo: przestaje rozumieć słowa, ma wyostrzone zmysły (zapach i słuch) i zaczyna zmieniać się fizycznie (niczym w body horrorze). Wiemy, co oznaczają te zmiany i tatuś sam zmienia się w lykantropa. Problem w tym, że wszystko ogranicza się do uciekania oraz ganiania po okolicy, co z czasem staje się bardzo powtarzalne i monotonne. Widać tutaj ograniczenia budżetowe (jeden dom, stodoła, las), które nie pomagają za bardzo, zaś potencjalne pomysły (skupienie się na psychologicznym aspekcie przemiany) są całkowicie niewykorzystane.

Nie oznacza to jednak, że bawiłem się źle. Kilka razy podskoczyłem i czuć atmosferę, ale czułem dość spory niedosyt. Aktorzy próbują, co mogą (szczególnie Christopher Abbott w scenach przemiany), jednak w połowie filmowi brakuje iskry i staje się staroświecki w najgorszym tego słowa znaczeniu. Zbyt wiele tu starych klisz i za mało nowego spojrzenia na temat wilkołactwa.
6/10
Radosław Ostrowski
