Fran Lebowitz: Udawaj, że to miasto

Bardzo rzadko oglądam seriale dokumentalne. To jest fakt, z którym nie jestem w stanie dyskutować. Ledwo wyrabiam się z „normalnymi” serialami, więc po co mam sięgać po produkcję dokumentalną? Potrzebny byłby do tego odpowiedni wabik w postaci albo znanego nazwiska przy produkcji, albo interesującego mnie tematu. W przypadku „Udawaj, że to miasto” przekonało mnie to pierwsze, czyli osoba reżysera Martina Scorsese. A ten opowiada o jednej ze swoich największych miłości – Nowym Jorku.

udawaj ze to miasto2

Jednak nie decyduje się tego zrobić sam, ale z pomocą przyjaciółki i poniekąd o niej też opowiada. A jest nią Fran Lebowitz. Nie znacie jej? Raczej nikt spoza Nowego Jorku ani USA nie miał z nią styczności. Jest pisarką, publicystką, znaną z bardzo sarkastycznego poczucia humoru, bezlitośnie opisując miasto. Całość jest z jednej strony rozmową pisarki ze Scorsese w jednej z restauracji, przeplatana fragmentami wystąpień Lebowitz – zarówno tych świeżych, które prowadzili m.in. Alec Baldwin czy Spike Lee, ale też masą archiwaliów. Wszystko to służy do sportretowania Nowego Jorku oraz postępujących w nich zmian.

udawaj ze to miasto1

Bardzo prosty plan i pomysł, tylko czy to wystarczy, by przykuć uwagę? Absolutnie tak. Dlaczego? Właśnie z powodu Fran, której wnikliwe spojrzenie potrafi zaskoczyć trafnością. Tak mocną, że może się odnieść do w zasadzie każdego dużego miasta. I każdy odcinek odnosi się do innego aspektu życia samego w sobie. Od korzystania z komunikacji przez kwestie mieszkaniowe po sztukę. Dzięki jej historii widzimy jak zmienia się całe miasto nie tylko architektonicznie, ale też mentalnościowo. I wszystko to z bardzo kąśliwym humorem oraz masą anegdotek, co nie pozwala w żadnym wypadku się nudzić.

udawaj ze to miasto3

Opowieści jest sporo: od awarii sieci metra z powodu… paskudnego zapachu przez pierwszą przeczytaną książkę po licytację obrazu Picassa, gdzie oklaskiwano… cenę zakupu. A w tle przewija się coś, czego nikt się nie spodziewał usłyszeć, czyli śmiech Martina Scorsese. I ten śmiech udzielił się mi wielokrotnie. I każda z tych opowieści wiele mówi o ludziach, życiu i całej reszcie.

Cokolwiek bym nie napisał, to i tak będzie za mało, by docenić ten absolutnie fantastyczny serial. Wszystko dzięki charyzmie Lebowitz oraz jej sarkastycznemu humorowi, troszkę przypominającego… Woody’ego Allena. To jest przykład jak prostym pomysłem i środkami, zrealizować rzecz tak interesującą, jednocześnie zmuszając do myślenia. Rzadka kombinacja.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Carmen Sandiego – seria 2

Szukając czegoś lżejszego, nie wymagającego myślenia, trafiłem na animowaną „Carmen Sandiego”, będącą hybrydą heist movie, kina szpiegowskiego oraz tajemnicy. Innymi słowy, całość skupiała się na walce tytułowej bohaterki z organizacją przestępczą V.I.L.E., zajmującą się głównie kradzieżami. Pomagała jej grupa przyjaciół oraz haker o ksywie Gracz, komunikujący się z nią przez Internet. Po wydarzeniach z pierwszej serii, do zespołu dołącza Shadowsan – mistrz skradania się i członek Rady V.I.L.E., zdradzając swoich szefów. Jakby było mało problemów, w ślad za Carmen rusza A.C.M.E., czyli tajne służby przekonane, iż nasza bohaterka dalej działa dla V.I.L.E.. Zwłaszcza po porwaniu i pozbawieniu przytomności agenta Devineoux.

Innymi słowy, fabuła zaczyna się zagęszczać, mieszając wątki oraz dodając kolejne komplikacje. Choć w zasadzie założenia są identyczne. Czyli powstrzymać/zniszczyć V.I.L.E. oraz próby ustalenia przeszłości Carmen. Nadal jest to sensacyjno-szpiegowska intryga z akcją dziejącą się w różnych częściach świata: od Japonii przez Nową Zelandię i Dubaj po Sztokholm. Przy okazji serwując informacje dotyczące danego kraju, pełniąc rolę edukacyjną (jak materiał źródłowy). Ale nigdy nie wydaje się to wrzucone na siłę. Jeszcze bardziej interesujące są wątki, gdzie poznajemy parę ciekawych szczegółów. Zarówno przeszłość Shadowsana związana z parą mieczy samurajskich, pierwsze spotkanie Carmen z rodzeństwem czy odkrycie tajemnicy ojca Carmen dodają głębi każdemu z bohaterów drugoplanowych. I to daje sporo emocjonalnego ciężaru do całości. Pojawiają się też nowe postacie, co wynika z poszukiwania nowego członka Rady V.I.L.E. – od bardzo śliskiego Grzegorza Węgorza przez złodziejski duet Łasica/Łosiek po brytyjskiego podwójnego agenta Roundabouta. Jestem pewny, że kilka z nich jeszcze powróci.

Sama animacja może się ciągle wydawać oszczędna i uproszczona w pokazaniu tła oraz detali, ale ma to swój urok. Akcja też prezentuje się bardzo dynamicznie, miejscami efekciarsko (kradzież superauta sportowego zakończona niczym w serii „Szybcy i wściekli” czy włam do elektrowni z dziwacznym systemem), nadal jednak pozostaje czytelna i kreatywna. Z masą bijatyk i ucieczek z masą przeciwników. A w tle gra bardzo elegancka, lekko jazzowa muza, dodająca klimatu klasycznych heist movie z lat 60. Dubbing też wypada świetnie i trudno się do czegokolwiek przyczepi, więc polecam słuchać w oryginale.

Jestem bardzo zaskoczony sporym skokiem w historii Carmen Sandiego. O wiele bardziej wciągająca historia, kolejne przewrotki i tajemnice do odkrycia oraz miejsca do zwiedzenia. Dzieje się sporo, zaś finał sugeruje następne komplikacje. Już się powoli będę szykował do serii trzeciej.

8/10

Radosław Ostrowski

Już nie żyjesz – seria 2

Nasze dziewczyny, czyli Jen i Judy znowu pakują się w poważne tarapaty. Wszystko przez męża Judy, czyli Steve’a. Mężczyzna w sytuacji podbramkowej (donos o defraudację) kończy jako trup w basenie Jen. Trzeba się pozbyć ciała, co wcale nie będzie takie łatwe – zamontowany monitoring, dzieciaki lubiące węszyć i jeszcze policja. Czy może być gorzej? Tak, bo w okolicy pojawia się brat bliźniak denata, z zupełnie innym charakterem od zmarłego. I zaczyna czuć miętę to Jen.

Drugi sezon czarnej komedii Netflixa idzie w troszkę zupełnie inne tony niż poprzednik. Większy nacisk jest na wątki obyczajowe, gdzie cała otoczka kryminalna zostaje zepchnięta do roli tła. Owszem, próby pozbycia się zwłok wywołuje pewne komplikacje oraz zabawne sytuacje. Kolejne tajemnice, kłamstwa jeszcze bardziej ciążą naszym bohaterkom, przez co lawirowanie staje się coraz trudniejsze. Bardziej jednak twórców interesują problemy prywatne naszych pań oraz kwestie dość wyboistej przyjaźni. Pierwsza z pań (znakomita Christina Applegate) nadal jest pełna wściekłości i gniewu, zaś druga (rozbrajająca Linda Cardellini) nadal jest pozytywnie nastawiona do życia, nie potrafi nikomu niczego odmówić, przez co bywa irytująca. Ale razem tworzą silną mieszankę wybuchową, zdolną przetrwać wszystko. Tak jak wcześniej krytyczny moment poznajemy w bardzo krótkich przebitkach, przez co nie dostajemy pełnego obrazu. I to pomaga budować napięcie.

Bo drugi sezon ma dość powolne, wręcz ospałe tempo. Jak mówiłem, więcej jest tutaj skupienia na wątkach obyczajowych niż komplikacjach kryminalnych. Zarówno kwestia wychowania dzieciaków u Jen (z czego jeden jest nastolatkiem), jak i odnalezienia miejsca dla siebie zajmują sporo czasu. Choć wielu może to znudzić, pozwala wejść w umysł dwójki zwichrowanych kobiet ze swoimi obsesjami, demonami oraz nieprzetrawionymi traumami. Nie brakuje tu humoru, w tle grają piosenki z lat 50. i 60., zaś finał potrafi walnąć niczym z obucha. I to daję furtkę na trzeci – jak zapowiada Netflix ostatni – sezon.

Aktorsko nadal działa ten szalony duet Applegate/Cardellini, gdzie każda z pań dostaje szansę pokazania się z innej strony. Niespodzianką jest obecność Jamesa Marsdena, tym razem jako troszkę nieporadny, ale pełen ciepła i sympatii Ben. Przyjemne zaskoczenie, dodające balansu do miejscami czarnej komedii. Jest też parę drobnych ról, gdzie widzimy twarze Frances Conroy (matka Steve’a i Bena) oraz Katey Sagal, których się kompletnie nie spodziewałem.

Dla mnie drugi sezon, choć skupiający się na innych rzeczach, nadal trzyma poziom i ogląda się świetnie. Głównie bohaterki nadal mają świetną chemię, co dla mnie jest największym paliwem tej czarnej komedii obyczajowej. Zaś finał sugeruje, że może się to skończyć źle.

8/10

Radosław Ostrowski

Rojst ’97

Wydawało się, że już nie wrócimy do małego miasteczka gdzieś na Śląsku. Tutaj dwóch dziennikarzy prowadziło na własną rękę śledztwo w sprawie zabójstwa działacza partyjnego. Prawda została odkryta, lecz nie mogła zostać wypowiedziana na głos. To był rok 1984, czyli jeszcze system się mocno trzymał, choć na chwiejnych nogach. Teraz mija 13 lat i miasteczko zostało zalane podczas powodzi stulecia. Miejscowość rozwinęła się i wszystkim żyje się lepiej, w końcu jest demokracja, nie? Ale pojawia się kolejna paskudna sprawa – pękł wał przeciwpowodziowy, zalewając całe miasto. W okolicznym lesie wypłynęły kości sprzed kilkudziesięciu lat, a także ciało 12-letniego chłopaka – Daniela Gwitta. Wszystko wskazuje na utonięcie, jednak prowadzący sprawę sierżant Anna Jass (wysłana z Warszawy) oraz starszy sierżant Adam Mika zaczynają mieć poważne wątpliwości.

W tym samym czasie do miasteczka wraca dziennikarz Piotr Zarzycki razem z żoną oraz 13-letnią córką. Mężczyzna został nowy redaktorem naczelnym „Kuriera Wieczornego”, który został wykupiony przez niemieckiego inwestora. Problem w tym, że przyszłość gazety z powodu niskiej sprzedaży wisi na włosku. Chcąc podnieść nakład poleca napisanie artykułu na temat grobów w lesie, a także spotyka się z reklamodawcą, niejakim Kielakiem. Biznesmen prosi dziennikarza o pomoc w sprawie porwania jego syna dla okupu w zamian za dodatkową kasę. Jednak Zarzycki ma jeszcze jeden powód, by wrócić tutaj.

„Rojst” powrócił z drugim sezonem, dzięki Netflixowi, który wykupił produkcje zrealizowane przez Showmaxa. Reżyser Jan Holoubek razem ze współscenarzystą Kasprem Bajonem wracają do konwencji kryminału zmieszanego z dramatem obyczajowym. Ale w przeciwieństwie do pierwszej serii, jest tutaj zachowany lepszy balans, zaś dwie sprawy mają w pełni satysfakcjonujące rozwiązanie. I twórcy tutaj dobitnie pokazują, że mimo zmiany ustroju politycznego orz ekonomicznego, tak naprawdę nie zmieniło się zbyt wiele. „Jednych skurwysynów na górze zastąpili inni, ot cała transformacja” – jak podsumowuje poprzedni naczelny „Kuriera”. Niby jest bardziej bogato, kolorowe telewizory stają się normą, w redakcji zamiast maszyn do pisania są komputery i Internet, rozwija się budownictwo, kolorowa prasa i teraz nikt nie musi szeptać zamiast rozmawiać. Problem w tym, że ta zmiana to tak naprawdę tylko kosmetyka, inne ciuszki, ale w środku tego organizmu jest ten sam smród zbudowany na układach, korupcji, tajemnicy i kłamstwie.

Stąd też w dialogach wiele odniesień do wydarzeń z poprzedniej serii oraz masa znajomych miejsc. Jednak tajemnic do rozwiązania oraz zagadek jest więcej. Tak wiele, że czasami można od tego zgęszczenia pogubić się. Dlaczego? Wiele wątków pobocznych zostaje tylko zaznaczonych, by potem nie wrócić (kwestia odzyskania czytelników „Kuriera”, interwencja w domu Cyganów), a inne wracają po dłuższej przerwie (zaginięcie młodego Kielaka), co może zaskoczyć paroma zbiegami okoliczności. Jednych przekonają, innym wydadzą się naciągane. Ja w obydwa dochodzenia wsiąkłem, głównie dzięki bardziej zwartej narracji oraz świetnie prowadzonemu napięciu do samego końca. A to mi się rzadko zdarza w przypadku seriali kryminalnych.

Nadal najmocniejszym punktem „Rojsta” jest odtworzenie realiów epoki. Scenografia, rekwizyty i kostiumy znakomicie przypominają lata 90. – szare, bure, pozornie tylko lepsze. Klimat jeszcze potęguje osadzenie historii podczas powodzi, gdzie wiele budynków zostało zalanych. Ulice pełne brudu, wyrzucanych mebli i popowodziowego błota tylko pomagają wejść w to nowe bagienko. Muzyka też robi swoje, gdzie w tle mamy hip-hopowe kawałki Liroya i Kalibra 44, ale najbardziej zaskoczyło mnie jedno. W scenach w hotelu, gdzie na dole jest bar towarzyszy muzyka z lat 80. i to był dla mnie pewien problem. Równie świetnie zrobione są sceny retrospekcji z życia Wanycza, gdzie poznajemy prawdę wokół znajdującego się w lesie obozu dla Niemców. To, co tylko wspomniano w pierwszej serii, nabiera konkretnego kształtu i pokazuje bezwzględność czasów, gdzie bezwzględność Niemców zastąpiła bezwzględność Sowietów oraz prawo zwycięzcy (zwane też prawem silniejszego). Od warstwy wizualnej – zdominowanej przez żółć i czerń – po scenografię oraz aktorstwo (głównie Krzysztofa Oleksyna i znanej z „Dark” Giny Steibitz).

Także aktorsko jest przynajmniej o klasę wyżej niż poprzednio. Grający główne role w pierwszej serii Andrzej Seweryn (Wanycz) i Dawid Ogrodnik (Zarzycki) tutaj zostają zepchnięci na dalszy plan. Nadal jednak mają wiele do roboty, zwłaszcza Ogrodnik, który nie zmienił się aż tak bardzo. To nadal dziennikarz-idealista, zbyt mocno oddany pracy i łatwo dający się podejść. Jednak bardzo zaskoczyła mnie jego relacja z żoną (ucharakteryzowana i o wiele lepsza Zofia Wichłacz), naznaczona nieznaną tajemnicą z przeszłości kobiety. Starzy znajomi nadal trzymają fason jak Ireneusz Czop, Michał Kaleta, Dominik Bąk czy Piotr Fronczewski. Jednak to nowe postacie rozdają karty tutaj i jestem pod wielkim wrażeniem. Zarówno Magdalena Różczka (sierżant Jass), jak i Łukasz Simlat (sierżant Mika) przechodzą tutaj samych siebie. One jest twarda, zdeterminowana i nie odpuszcza w wyjaśnieniu sprawy, co wynika z pewnego bardzo poważnego błędu z przeszłości. Bliżej ją poznajemy podczas krótkich rozmów z ojcem, zaś fascynacja astrologią czy tarotem wyróżnia ją z tłumu innych policjantek. Mika to z kolei inny egzemplarz – jąkała, troszkę starszy, zmęczony. Początkowo może budzić śmiech, ale to tylko powłoka, skrywająca bardzo inteligentnego śledczego, który jest wplątany w sieć układów i nie zawsze działa dobrze. Niemniej pod koniec serii pokazuje drzemiącą w sobie jasną stronę Mocy, znakomicie uzupełniając się z Jass.

Pozostali aktorzy też wypadają tutaj dobrze: od Łukasza Lewandowskiego (ojciec Gwitta – świadek Jehowy) przez Mirosława Kropielnickiego (Kielak) i Michała Pawlika (gliniarz Dzidzia z fryzurą prawie na czeskiego piłkarza) po śliskiego Marcina Bosaka (Jacek Dobrowolski, szef osiedla Oaza). Nawet drobne role są zagrane bardzo wyraziste, co w przypadku polskich produkcji jest rzadkością, a nie chcę wymieniać wszystkich. Inaczej zmieniłoby się to w nieskończoną wyliczankę.

Drugi sezon „Rojsta” przebija poprzednika w każdym aspekcie, mając o wiele lepszą historię do opowiedzenia. Brudny klimat, świetne aktorstwo oraz pierwszorzędna realizacja sprawiają, że mogę „Rojst ‘97” nazwać najlepszym polskim serialem zrobionym dla Netflixa. Czy będzie trzecia seria? Wszak twórcy pozostawili furtkę do tego.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Trzy dni Kondora – seria 1

Pamiętacie taki film Sydneya Pollacka z lat 70-tych „Trzy dni Kondora”? Jego bohaterem był analityk CIA Joe Turner, którego komórka zostaje wymordowana i tylko jemu udaje się uciec. Ale Agencja zamiast mu pomóc, decyduje się na likwidację mężczyzny, dostrzegając w nim zagrożenie. Parę lat temu powstał serial, stanowiący uwspółcześnioną wersję tej historii.

Tak jak w oryginalne, bohaterem jest Joe Turner – młody analityk CIA działający w komórce, która udaje firmę informatyczną. Mężczyzna parę lat temu stworzył komputerowy algorytm, który miał pomóc w namierzaniu terrorystów. Dzięki temu udaje się namierzyć Ammara Nazariego, który próbuje dokonać zamachu na stadion w USA. niedoszły terrorysta zostaje zabity, a przy nim zostaje znaleziona bomba z wirusem dżumy. Próbując ustalić, czy planowany jest kolejny zamach Turner odkrywa 12 luźno powiązanych ze sobą firm farmaceutycznych. Następnego dnia dochodzi do ataku na komórkę i tylko Turnerowi udaje się uciec. Zaczyna się polowanie, a bohater musi wykazać się sprytem, by wyjść z tego cało i odkryć spisek.

Twórcy nie próbują na siłę udziwnić historii i nie mają ambicji bycia drugim „Homeland”. „Trzy dni Kondora” to opowieść na tyle prosta, by dało się bez problemu wciągnąć, ale też na tyle skomplikowana, by obserwować, analizować i rozgryzać kolejne elementy układanki. Kto jest przyjacielem, kto zdrajcą, jaki jest ostateczny cel i czy można cały ten misterny plan powstrzymać. Turner (tutaj w wykonaniu bardzo wiarygodnego Maxa Ironsa) może nie jest zbyt dobry w polu, nadrabiając inteligencją i sprytem. Jest też idealistą z twardymi zasadami, eliminujący wroga tylko w ostateczności. A przeciwników ma wielu: część agentów CIA, płatny morderca, islamscy terroryści. Stawka jest bardzo wysoka, a czasu mało. Powoli odkrywamy kolejne elementy układanki, nawet jeśli pewnych rzeczy zacząłem się domyślać.

Choć akcji jest tutaj sporo, nie jest ona najważniejsza. Bijatyki i strzelaniny nie są w stylu Bourne’a, ale szału też nie robią. Jest troszkę zabawy równoległym montażem oraz retrospekcjami, które rzucają światło na początek całej intrygi, a także przeszłość Turnera. Tak samo jak istotne były sceny wewnętrznych rozgrywek w CIA oraz podchodów, gdzie jedna strona próbuje oszukać drugą. Zwłaszcza, że trzeba zachowywać pozory normalności. I to pomaga w budowaniu napięcia aż do satysfakcjonującego finału z obietnicą na drugi sezon.

I jeszcze jest tutaj bardzo bogaty drugi plan, z kilkoma wyrazistymi kreacjami: od bardzo opanowanego Williama Hurta (Bob Partridge, przyjaciel Joe’ego) i śliskiego Boba Balabana (wicedyrektor Reuel Abbott) przez uroczą Katherine Cunningham (przypadkowo wplątana w aferę Kathy Hale), zaskakującego Brendana Frasera (Nathan Fowler) i dawno nie widzianą Mirę Sorvino (Marty Frost). Dla mnie jednak prawdziwym odkryciem była Leem Lubany wcielającą się w płatną morderczynię, Gabrielle Joubert. Bardzo opanowana, chłodna i przygotowana na wszystko jest diabelsko niebezpieczna dla każdego, kto się z nią spotka. Zaś jej motywacja pozostaje niejasna do końca.

„Trzy dni Kondora” to kolejny przykład serialowej wersji kinowego hitu, która zachowuje najlepsze elementy oryginału, jednocześnie aktualizując go do dzisiejszych czasów. I to się udaje bez poczucia zgrzytu, o co było bardzo łatwo. Bywa przewidywalny, jednak trzyma w napięciu, dostarczając wiele frajdy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ted Lasso – seria 1

Ile to było sytuacji, gdzie bohater zostaje wyrzucony ze swojego naturalnego środowiska do nowego miejsca? Niemal każdy film czy serial wykorzystuje ten prosty pomysł, zmierzając we wszystkich możliwych kierunkach. Nie inaczej los potraktował Teda Lasso. Jest on amerykańskim trenerem szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego z Teksasu i dostaje niezwykłą propozycję: objęcie posady trenera klubu piłkarskiego z Premier League. Wydaje się to pomysłem szalonym, wręcz niepoważnym. Właścicielka klubu Rebecca jednak wie, co robi: wynajęcie Lasso ma doprowadzić klub jej byłego męża (niewiernego psa na baby) do upadku w ramach zemsty za rozwód i upokorzenia. Lasso jednak decyduje się naprawić atmosferę w podupadającym klubie, stosując dość niekonwencjonalne metody.

ted lasso1-1

Na pierwszy rzut oka serial Apple TV+ może wydawać się nieskomplikowaną komedią z piłką nożną oraz kulturowymi spięciami na pierwszym planie. Tylko, że nie do końca to jest prawda. Jest to komedia, skupia się na piłkarskim klubie, zaś nasz bohater wydaje się być najmniej kompetentną osobą do tego stanowiska. Jednak piłka nożna oraz mecze rozgrywają się w tle, a serial bardziej skupia się na ludziach, postaciach z krwi i kości. I to jest chyba największa niespodzianka, jak i siła „Teda Lasso”. Z każdym odcinkiem zaczynamy poznawać kolejnych bohaterów: od właścicielki klubu i wyciszonego asystenta ds. PR-u przez zróżnicowanych piłkarzy (charakterologicznie, etnicznie oraz wiekowo) aż po dawno nie widzianą przyjaciółkę Rebeki czy pojawiającej się na krótko żony Teda. Wszyscy są wyraziści, świetnie napisani i nagrani, a także tutaj niemal wszyscy są dobrzy. Tylko, że mają swoje frustracje i problemy do rozwiązania: od kwestii mentalnych po… wypędzenie duchów z „przeklętego” gabinetu.

ted lasso1-2

Wtedy pojawia się Ted (wybitny Jason Sudeikis) – człowiek, który sprawia wrażenie przybysza z zupełnie innego świata. Może nie zna zasad piłki nożnej, ale dla niego liczy się coś zupełnie innego. Nie wynik drużyny, tylko wydobycie z zawodników wszystkiego, co mają najlepsze nie tylko na boisku. Oraz by wszyscy działali jak dobrze naoliwiona maszyna. Jak to osiąga Ted Lasso? Nie uwierzycie, ale… dobrocią, empatią, optymizmem i wsparciem. Nie przypomina trenerów, co przekonują do swoich racji krzykiem, agresją oraz wyzwiskami. Cały czas spokojny, opanowany, pozbawiony ego wydaje się niemal idealnym mentorem, świadomym jak jest przez innych odbierany. I ten lekceważący stosunek potrafi wykorzystać na swoją korzyść, by wprawić w zaskoczenie. Zaiste, zadziwiające.

ted lasso1-3

Także drugi plan jest tutaj fenomenalnie zrealizowany: żądna zemsty Rebecca (wspaniała Hannah Waddingham), powoli zaczynająca dostrzegać bezsensowność swoich działań i pokazuje swoje bardziej pozytywne oblicze, najstarszy piłkarz Roy Kent (Świetny Brett Goldstein), nie mogący pogodzić się ze stopniowym brakiem sił, silny Jamie Tartt (kradnący szoł Phil Dunster) o wielkim talencie i jeszcze większym ego czy absolutnie najbardziej ewoluujący bohater – Nathan (rewelacyjny Nick Mohammed). To niby tylko chłopak odpowiedzialny za sprzęt, ale wiedzący o zawodnikach więcej niż oni sami, jednak strasznie nieśmiały oraz wyciszony. To się jednak zmieni, kiedy Ted zauważa jaki ten człowiek ma potencjał.

ted lasso1-4

Choć samo zakończenie jest słodko-gorzkie „Ted Lasso” to potężna dawka pozytywnej energii, jakiej w dzisiejszych czasach bardzo potrzebujemy. A w tym całym tabunie śmiechu oraz zabawnych sytuacji, jest tutaj o wiele więcej emocjonalnej głębi niż się ktokolwiek spodziewał. Tak jak sam Ted Lasso – niepozorny, wydaje się dziwny, lecz zawsze trafia w tarczę i ma więcej dużo do zaoferowania.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Bonding – seria 1

Czasami pojawia się taki serial, po którego opisie w zasadzie nie wiadomo co z tego wyjdzie. Czego możemy oczekiwać i w jakim kierunku to pójdzie. Takie właśnie doświadczenie miałem z serialem „Bonding” od Richtora Doyle’a. Ten aktor (z dorobkiem raczej pełnym ról epizodycznych) debiutuje tym tytułem jako reżyser i scenarzysta, opierając historię na własnych przeżyciach.

Sam pomysł jest dość szalony i oparty na nietypowej relacji dwójki postaci. Ona jest studentką psychologii, która poza zajęciami jest… dominą. On jest chłopakiem, chcącym spróbować swoich sił jako stand-uper i jest gejem. Mieszka z kolegą i ledwo go stać na czynsz. Kiedy poznajemy tą parkę, ona proponuje mu spółkę w interesie: ona będzie robić to, co robi w pracy, a on będzie jej ochroniarzem i asystentem. Piniądz jest potrzebny, a ludzie czasami mają bardzo specyficzne preferencje seksualne. To może początkowo być barierą, ale wiadomo… piniądz nie śmierdzi.

bonding1-1

Taki jest punk wyjścia i brzmi wariacko, a kierunki są bardzo szerokie: od erotycznej komedii w rubasznym stylu a’la „American Pie” przez bardziej elegancki film porno aż poważnego dramatu psychologicznego. Ostatecznie wybrano komediodramat z bardzo krótkimi odcinkami, które oscylują w okolicach 15 minut. W zasadzie są to miniaturki, bardzo luźno ze sobą powiązane. W zasadzie niemal każdy w sporej części skupia się na nowych klientach (mężczyzna lubiący sikanie na niego czy zapasy pingwinów), ale też życiu prywatnym naszych postaci. Pojawia się szansa na zbudowanie związku, zaś efekty tej kooperacji są zaskakujące dla obojga.

bonding1-2

Początek może wydawać się niemrawy i jednocześnie dezorientujący, zaś pewne fabularne wątki pojawiają się, by potem zniknąć. Ale nie mogę powiedzieć, że mi się to źle oglądało. Najbardziej na mnie podziałała rodząca się przyjacielska relacja Pete’a i Tiffany. On (Brendan Scannell) z nieśmiałego, zakompleksionego gościa zaczyna ewoluować. Staje się pewniejszy siebie, zaczyna próbować swoich sił w stand-upie (fantastyczna scena wejścia), a nawet poznaje chłopaka. Z kolei ona (Zoe Levin), twarda, niedostępna i stawiająca warunki, zaczyna powoli odsłaniać swoją bardziej wrażliwą stronę. Wspólne sceny obojga postaci są prawdziwym napędowym paliwem, a także wszelkie spotkania z klientami. Jest i lekko i zabawnie, ale bez popadania w śmieszność. Nawet w pokazaniu poważniejszych problemów jak molestowanie seksualne przez wykładowcę nie traci ciężaru.

bonding1-3

Jedyną dla mnie wadą poza krótkim czasem ekranowym jest bardzo urwane zakończenie. W bardzo dramatycznym momencie nasza para zmuszona jest do ucieczki przed policją. Co dalej? Jakby każdy obecnie serial musiał się zakończyć cliffhangerem, by stanowiło to przetarg w rozmowach na temat kontynuacji. Czy może to tylko ja tak widzę?

Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszy sezon „Bonding” był dla mnie ogromną niespodzianką. Bardzo sympatyczny komediodramat z sympatycznymi bohaterami, odrobinką humoru oraz delikatnym, erotycznym zacięciem. Bez wulgarności, chamstwa i obrzydzenia. Drugi sezon powstał po dwóch latach i jestem strasznie ciekawy, co wyszło.

7/10

Radosław Ostrowski

Castlevania – seria 4

Wszystkie dobre rzeczy kiedyś muszą się skończyć. Byłem troszkę zasmucony na wieść o tym, że czwarty sezon „Castlevanii” będzie jednocześnie finałem. Bo finałowe sezony Netflixowi rzadko się udawały, więc obawy były spore. I jak się zakończy ta historia ostatniego z Belmontów, towarzyszącej mu Mówczyni oraz przebywającego w zamku syna Draculi.

castlevania4-1

Ale Zło jeszcze nie zostało ostatecznie pokonane, a nasi bohaterowie bezustannie walczą i czują się tym już zmęczeni. Sprawa jednak jest poważna i nie chodzi tylko o żądną krwi Carmillę, lecz też o tajemniczego Varneya – jak sam się określa, „wielki jebaka z Londynu zanim się nazywał Londynem”. Towarzyszy mu zabijaka Ratko, zaś ich plan jest bardzo prosty: wskrzesić Draculę, by wymordował ludzkość. Trevor z Syphą trafiają do Targoviszte, gdzie wszystko się zaczęło. Czy też się skończy?

castlevania4-2

Wątków jest sporo, a odcinków tylko dziesięć, więc jak Warren Ellis z reżyserem Samem Deatsem posklejają to wszystko? Efekt zaskoczył mnie bardziej niż sądziłem. Bo wątków i postaci jest od groma – bo wracają Carmilla z siostrami, kowale Hector i Isaac, a nawet szukający swojej miłości alchemik Saint Germain – nowe jeszcze bardziej komplikują sprawę, zaś potwory mordują z bezwzględnością i odrzucają chorym wyglądem. Nadal jest krwawo i bez miłosierdzia dla monstrów, ludzi ani widza. Na szczęście twórcy nie zapominają o relacjach między postaciami oraz ich ewolucji. To ostatnie najmocniej widać choćby u kowala Isaaca, który prowadzi armię nocnych stworzeń. Początkowo wydawał się chłodnym, ale całkowicie wspierającym Draculę sługą. Ale zdarzenia z poprzedniej serii zweryfikowały jego przekonania wobec ludzkości.

castlevania4-3

Tak samo jest z Alucardem, który zostaje poproszony o pomoc mieszkańcom pobliskiej wioski. Nieufność wobec ludzi zostaje przełamana przez przywódczynię wioski, Gretę. Nie traktuje go jako wroga czy dziwaka, tylko uważnie słucha, ale i potrafi powiedzieć bez owijania w bawełnę. Nie wspominam też o Syphie, która przebywając z Belmontem staje się nerwowa i potrafi rzucić mięchem. Zaskakuje to, że twórcy – mając pozornie niewiele czasu – dają szansę na bliższe poznanie każdej istotnej postaci. Dzięki temu nikt nie jest jednoznacznie dobry ani zły, co jest dla mnie największą siłą scenariusza tego serialu.castlevania4-4

Walka nadal jest bardzo dynamiczna, ale nigdy nie staje się chaotyczna i nie gubimy się w śledzeniu każdego ciosu. Pomaga w tym świetna kreska, nadal czerpiąca garściami z japońskich anime. I nie ważne, czy widzimy wampirzycę walczącą na polu bitwy, Belmonta w pojedynku z Ratką czy finałową konfrontację. Tu się dzieją rzeczy godne kina wojennego czy akcji, zaś wiele pojedynków również potrafi zachwycić wizualnie jak walka Carmilli z Isaakiem na posadzce pełnej krwi. To jest popis animatorów i montażysty, a także wyobraźni scenarzystów. Wielu może rozczarować ostatni odcinek, gdzie wiele rzeczy zostało zamkniętych i bywa czasem za słodko czy momenty, gdy parę kluczowych postaci usuwa się w cień. Ale chyba czegoś takiego potrzebowaliśmy po mrocznych, przerażających czasach.

castlevania4-5

Czwarty sezon „Castlevanii” pokazuje jak znakomicie jest to zrealizowana produkcja i słusznie można ją nazwać najlepszą adaptacją gry video. Konsekwentnie prowadzona narracja, świetny dubbing, bardzo wyrazista kreska – tutaj nie ma absolutnie zbędnych scen czy dialogów. Zaś finał dał mi wiele, wiele satysfakcji. Troszkę żal się żegnać z „Castlevanią”, jednak jeśli już to zrobić, to kiedy serial jest w formie.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Miłość, śmierć i roboty – seria 2

Kolejny sezon antologii Netflixa od Tima Millera i Davida Finchera. Tym razem jednak jest tylko osiem odcinków, z których najdłuższy trwa niecałe 20 minut. Nadal są to opowieści SF, opartym na opowiadaniach takich autorów jak J. G. Ballard czy Harlan Ellison. I tak jak w przypadku pierwszej serii, nie wszystkie historie powalają.

Od szybkich, wręcz anegdotycznych strzałów, co stawiają więcej pytań niż odpowiedzi jak historia o monstrach ukrytych w wysokiej trawie czy makabrycznym św. Mikołaju aż po tworzenie bardzo intrygujących światów oraz koncepcji. Problem jednak w tym, że ilość historii wartych uwagi od wyższych stanów średnich nie jest tak duża jak w przypadku poprzednika. Jeszcze bardziej smuci fakt, że większość odcinków jest utrzymana w podobnej stylistyce animacji (głównie niemal fotorealistycznego stylu, gdzie elementy otoczenia i postacie wyglądają jak z filmu fabularnego). Brakuje mi tu różnorodności wizualnej jaką proponowała pierwsza seria, a o braku poczucia humoru nawet nie wspominam. Aspekt horroru niby jest obecny (opowieść z odkurzaczem czy z popsutym robotem naprawiającym w bunkrze), jednak nie działa tak mocno.

milosc smierc i roboty2-2

Więcej też jest takich krótkich opowiastek. Poza w/w dwójką trudno zapomnieć opowieść o walce starszej pani z zepsutym robotem sprzątającym oraz… doradcą klienta. Jest też bardzo porządna historia ściganego gościa z powodu nieśmiertelności czy wyglądająca niczym z doliny niesamowitości ostatnia opowieść o znalezionym na brzegu ciele olbrzyma.

milosc smierc i roboty2-1

Ale jeśli miałbym wskazać odcinek, który mnie najbardziej powalił, to byłby odcinek trzeci. Estetycznie bardzo cyberpunkowy, przypominający „Blade Runnera” opowieść, gdzie mamy życie wyższych sfer oraz nędzę biedoty. Bardziej jednak interesuje tutaj koncept życia wiecznego ludzkości w zamian za… brak dzieci. Dzieci tutaj są zabijane przez policjantów, pełniących rolę regulatorów. I poznajemy jednego stróża prawa, który zaczyna mieć wątpliwości. Ewidentnie odcinek prowokujący do myślenia, co dają niektóre świetne produkcje SF.

milosc smierc i roboty2-3

Problem z drugą serią „Miłości, śmierci i robotów” jest taki, że brakuje tutaj mocnego kopa oraz takich zaskoczeń jak w pierwszej, bardziej różnorodnej serii. Nie jest aż tak zróżnicowana tematycznie i wizualnie, przez co nie powala. Mogę mieć tylko nadzieję, że zapowiedziany na przyszły rok trzeci sezon podbuduje reputację antologii.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Miniaturzystka

Amsterdam, druga połowa wieku XVII. Do miasta przybywa młoda, angielska dziewczyna – Petronella. Pochodzi z podupadającego rodu, więc aby ratować sytuację finansową musi ożenić się z bardzo dzianym gościem. Trafiło na kupca Johannesa Brandta, który mieszka razem z bogobojną siostrą oraz służbą. Po paru dniach kobiecie udaje się zaadaptować do nowego otoczenia, zaś mąż w prezencie daje jej… miniaturę domu. Nella zaczyna korzystać z usług miniaturzystki, by zamówić przedmioty do domku. Ale z pierwszą przesyłką pojawiają się rzeczy, których nie było w zamówieniu, zaś w domostwie zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

miniaturzystka1

Jak BBC bierze się za serial kostiumowy, na pewno będzie wyglądać co najmniej interesująco. Zwłaszcza, że dzieło nakręcił hiszpański reżyser Guillem Morales. A mimo tylko trzech odcinków, dzieje się tutaj bardzo dużo i każdy tutaj skrywa jakieś tajemnice. Od męża (to akurat jest łatwe do rozgryzienia) przez siostrę aż po służących. Więc odkrycie wszystkich tajemnic oraz odnalezienie się w zupełnie innym świecie, gdzie liczą się pozory, religijna hipokryzja i prywatne interesy. Jeszcze większe zamieszanie wywołuje tajemnicza miniaturzystka – blondwłosa kobieta, nosząca cały czas kaptur i pojawiająca się szybko, by z tą samą prędkością zniknąć. Zaś te dodatkowe przedmioty w małym domku wywołują pewien niepokój. Potęguje się on w momencie, gdy te przedmioty/osoby zaczynają pojawiać się w domu. No i kartki z wiadomościami w każdym pakunku – czyżby ktoś tu miał jakieś nadprzyrodzone moce? A może chodzi o coś zupełnie innego?

miniaturzystka2

„Miniaturzystka” na pewno jest serialem o silnym zabarwieniu feministycznym, bo skupia się na kobiecych bohaterkach. Bardzo przekonująco wypada przemiana Nelly (zjawiskowa Anya Taylor-Joy) z naiwnej i dziewczęco naiwnej w pewną siebie, twardą kobietę przejmującą dowodzenie. Jednak największe wrażenie robi tutaj Marin w fenomenalnej kreacji Romony Galai. Wydaje się być prawdziwą panią domu, jest wręcz oschła i bardzo bogobojna, ale też niepozbawiona sprytu, niemal do samego końca skrywająca swoje tajemnice. Mężczyźni wydają się być w zasadzie tłem dla naszych bohaterek (poza solidnym Alexem Hasselem jako Johannesem), nie mający zbyt wiele do roboty.

miniaturzystka4

Co ewidentnie zachwyca w serialu, to warstwa wizualna, niemal przypominająca malarskie obrazy. Tak samo imponująca scenografia, mimo ograniczonej przestrzeni, wygląda zbyt dobrze, żeby ją zignorować. O pięknych kostiumach nawet nie wspominam, przez co niemal wszedłem do epoki. Tak samo twórcy dobrze radzą sobie z budowaniem atmosfery tajemnicy i odkrywaniu kolejnych sekretów, kłamstw, niedopowiedzeń.

miniaturzystka3

Niemniej nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś mi w tym serialu zabrakło – jakiegoś mocnego uderzenia czy satysfakcjonującego w pełni finału. Nie zmienia to faktu, że „Miniaturzystka” jest serialem powyżej przeciętnej i utrzymującej poziom produkcji BBC.

7,5/10

Radosław Ostrowski