Pomiędzy słowami

Może się wydawać, że kwestie dotyczące imigrantów są już tak ograne, iż nie ma szansy opowiedzenia czegoś nowego i ciekawego w tej materii. A już zwłaszcza, gdy bohaterem tej opowieści jest Polak. Michał (a właściwie Michael) jest pracownikiem kancelarii adwokackiej, utrzymującej bardzo duże dochody. Tylko, że nasz bohater czuje się bardziej Niemcem, próbuje się zasymilować z nowym otoczeniem, wypierając się swoich korzeni. Ale w ten weekend przyjeżdża do niego ojciec, który był uważany za zmarłego.

pomiedzy_slowami1

Urszula Antoniak jest polską reżyserką, która od lat mieszka i tworzy w Holandii, zaś „Pomiędzy słowami” to już trzecia fabuła. I na pierwszy rzut oka wydaje się kinem artystycznym, skupionym na tym, co niewypowiedziane, skryte miedzy słowami, gestami oraz spojrzeniami. Historia toczy się bardzo powoli, a wszystko toczy się wokół dwóch wątków. Pierwszy to próba nawiązania relacji chłopaka z ojcem, o którym nic nie wiedział. Obaj są dla siebie obcymi, dorosłymi ludźmi, nie mającymi ze sobą niemal nic wspólnego, a początkowa nieufność staje się coraz szybciej przełamywanym. Zaczynałem coraz bardziej widać tworzącą się więź, w czym pomagają niegłupie dialogi oraz pewna aura tajemnicy wokół postaci ojca. Z drugiej strony film pokazuje bohatera jako osobą odnoszącą duże sukcesy, lecz odcinającą się od swoich korzeni. Michael „wypiera” się polskości nie tylko za pomocą języka (szef zauważa, że mówiąc po polsku jest innym człowiekiem), ale też sposobem bycia, w swoim niemal pustym mieszkaniu. Więc kim jest Michał, który sprawia wrażenie wycofanego, wręcz chłodnego cyborga pozbawionego uczuć, emocji, ciągle chodzący w garniturze z krawatem?

pomiedzy_slowami2

Reżyserka nie próbuje dawać odpowiedzi, a jej praca polega na przyglądaniu się naszemu bohaterowi niczym laboratoryjnemu szczurowi. W zasadzie mogłoby to wynudzić, ale sam film wygląda wręcz przepięknie. Nie tylko dlatego, że całość jest czarno-biała, ale ta kolorystyka buduje klimat nierzeczywistości, aury tajemnicy, zagadki, wspierany przez piękną muzykę. Dobre wrażenie psuje za to zakończenie, będące zbyt dosadne, wręcz zaprzeczające całej reszcie.

pomiedzy_slowami3

Jednak najmocniejszym punktem pozostają znakomicie grający Jakub Gierszał (Michał) oraz Andrzej Chyra (ojciec). Ten pierwszy jest bardzo wycofany, wyalienowanym człowiekiem, próbującym się scalić ze swoim domem. Ale ten drugi najbardziej przyciąga – człowiek z tajemnicą, poczuciem winy, próbujący odkupić swoje dawne błędy. Ich wspólne rozmowy podkręcają emocje i prowokują do zastanowienia.

„Pomiędzy słowami” pozornie może się wydawać stylowym, eleganckim, ale bardzo nudnym dramatem psychologicznym a’la Kieślowski. Antoniak potrafi skupić uwagę nie tylko formą, lecz bardzo niejednoznacznym bohaterem, stawiając pytania o imigrantów, koegzystencję oraz integrację Europy, bez politycznego komentarza.

7/10

Radosław Ostrowski

Photon

Trudno opisać film, który robi piorunujące wrażenie, bo jak ubrać w słowa coś, co jest nie do opisania. Ale spróbujmy, bo takie filmy jak „Photon” zdarzają się tak często jak uczciwi politycy. Debiut Normana Leto to jedna z najbardziej pokręconych historii oraz wizji jakie widziałem od bardzo, BARDZO dawna.

photon1

Spoiwem łączącym całość jest wywiad przeprowadzana z naukowcem (świetny, jak zawsze Andrzej Chyra) – biologiem molekularnym. Między krótkimi rozmowami otrzymujemy coś w rodzaju wykładu pokazującego skąd wzięło się życie (i świat przy okazji), jak funkcjonuje człowiek oraz jego mózg, a także jak będzie (jak może) wyglądać nasza przyszłość. Jednak trudno spodziewać się profesora zwracającego się do nas niczym z programu Discovery Channel czy National Geographic. Dominuje narracja z offu podczas kolejnych animacji komputerowych, które wyglądają może i surowo (wręcz jakby powiększone pod mikroskopem), za to wydają się bardziej realistyczne niż szkolne ściągawki pokroju szkieletów czy rysunków z podręczników.

photon2

Początek może działać troszkę odpychająco (czarno-białe ujęcia, „ćwiczenie” na początku mające na celu pokazanie jak działa czas i przestrzeń), ale im dalej w las, tym bardziej Leto zwyczajnie fascynuje i wprawia – przynajmniej mnie – w stan totalnego oszołomienia. Te zbliżenia na komórki, nitki, fragmenty DNA oraz inne materie, a także początki funkcjonowanie społeczeństw. Niby to wszystko wiemy (dość pobieżnie), ale Leto robi wszystko, by przedstawić to w sposób jak najbardziej przystępny, stąd obecność zarówno prostego języka, jak i odrobiny humoru, nadającej lekkości.

photon3

„Photon” bardzo zgrabnie prezentuje naukowe spojrzenie na nas samych, to jak funkcjonuje nasz organizm, ale najbardziej jednak zapadnie w pamięć wizja przyszłości, gdzie… a nie, tego wam nie zdradzę. Zdjęcia budują poczucie niesamowitości, czegoś nieosiągalnego, tworząc bardzo kapitalne wrażenia, zachwycając detalami. Nawet muzyka i dźwięki stanowią fragment większej całości, tworząc niesamowitą symbiozę z obrazem. Byłem kompletnie oszołomiony tym, co widziałem, zaś finał wręcz mrozi i przeraża. Czy tak naprawdę skończy ludzkość? A może to wszystko jest jedynie wytworem wyobraźni? Nie wiem, narrator-naukowiec też tego nie wie, ale to nie przeszkadza.

photon4

Dla wielu ten – no właśnie – dokument, film popularnonaukowy czy filmowy wykład może początkowo zmęczyć, lecz im dalej w las, tym bardziej „Photon” staje się fascynujący, pociągający oraz pokazujący naukę w najbardziej zrozumiały sposób. I to jest największy plus tej nieprawdopodobnej podróży, jaką odbędziemy przez te półtorej godziny.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Ach, śpij kochanie

Kraków, rok 1955. W dziwnych okolicznościach zaczynają znikać ludzie, jakby ich w ogóle nie istniało. Milicja jest bezradna, a śledztwo prowadzone przez porucznika Karskiego, tkwi w martwym punkcie. Ale w końcu pojawia się trop – Władysław Mazurkiewicz, bardzo szanowany obywatel, który posiada bardzo dużą ilość pieniędzy, co w ówczesnym czasie jest co najmniej zastanawiające. Tylko, że ten osobnik ma koneksje i znajomości, przez co dorwanie go będzie bardzo trudne.

ach_spij_kochanie1

Polski kryminał ma się całkiem nieźle, co pokazały takie filmy jak „Jestem mordercą”, „Czerwony pająk” czy dość kontrowersyjny „Amok”. Tym razem swoją cegiełkę postanowił dorzucić Krzysztof Lang, reżyser „Prowokatora”. Opierając się na prawdziwej historii, tym razem postanowił odwrócić konwencję. Od samego początku wiemy, kto zabija, a naszym bohaterem staje się prowadzący śledztwo Karski. Reżyser próbuje złapać kilka srok za ogon, przez co film „Ach, śpij kochanie” sprawia wrażenie nie do końca wykorzystującego swój potencjał. Z jednej strony reżyser dość przekonująco odtwarza realia epoki, gdzie władza wie wszystko o wszystkich, doprowadzając do „zniknięć” czy „ucieczek” osób uznanych za niewygodne. Z drugiej, jeśli chcesz się postawić, to oni znajdą sposób na złamanie czy przestawienie na swoją stronę. Samo śledztwo toczy się dość spokojnie, dialogi są całkiem niezłe, a same zbrodnie są brutalne i krwawe.

ach_spij_kochanie2

Ale gdzieś w połowie, Lang zmienia tory i pokazuje próby złamania Karskiego przez swoich przełożonych, co wywraca całość do góry nogami. Potem dochodzi do dziwnej relacji morderca-śledczy, gdzie mamy fascynację oraz próbę zdobycia zaufania Mazurkiewicza, serwując po drodze wiele retrospekcji. Całość jest mocno stylizowana na czarny kryminał, gdzie mamy z jednej strony panów w kapeluszach, chropowatą kolorystykę oraz dużą ilość czerni. Nawet muzyka Michała Lorenca buduje poczucie niepokoju oraz lęku.

ach_spij_kochanie3

Aktorsko jest całkiem nieźle. Uwagę próbuje skupić Andrzej Chyra, wcielający się w Mazurkiewicza, ale jego postać pozostaje tajemnicą: czy to bon vivant i cwaniak próbujący wygodnie żyć, czy też (jak twierdzą nasi) był współpracownikiem UB, pomagającym „znikać” pewnym niewygodnym osobom? Nie jest on zbyt mocno zarysowany, ani pogłębiony psychologicznie, co jest dla mnie największą bolączką. Po drugiej stronie mamy Tomasz Schuchardta jako idealistycznego śledczego, będącego ostatni sprawiedliwym w tym paskudnym, skurwiałym świecie i radzi sobie całkiem nieźle. Ale dla mnie film kradnie Arkadiusz Jakubik (sierżant Pajek), ze swoim zmęczonym spojrzeniem oraz złamanym charakterem. Boli mnie za to niewykorzystanie kilku aktorów na dalszym planie, nie dając zbyt wiele materiału – Katarzyny Warnke (była żona Mazurkiewicza), Bogusława Lindy (pułkownik Olszowy) czy Karoliny Gruszki (kelnerka Anna). Ogromna szkoda.

ach_spij_kochanie4

W najlepszym wypadku kryminał Langa jest zmarnowanym potencjałem na pełnokrwisty, wyrazisty kryminał, pokazujący bardzo brudne, brutalne czasy stalinowskiego PRL-u. Jest mrocznie i niepokojąco, ale satysfakcji nie ma zbyt wiele, a nieliczny mogą zasnąć w trakcie.

6/10

Radosław Ostrowski

Ostatnia rodzina

Nazwisko Beksiński w naszym kraju jest jednym z bardziej rozpoznawalnych w świecie kultury. Zdzisław był malarzem, pokazującym dość mroczne wizje świata z trupami, apokalipsą, końcem świata. Tomasz z kolei to dziennikarz radiowej Trójki, autor tłumaczeń list dialogowych do filmów (m.in. Monty Python, seria o agencie 007 czy „Czas Apokalipsy”), felietonista i koneser muzyki. Dziwić może fakt, że dopiero niedawno postanowiono opowiedzieć o tych barwnych bohaterach. Podjął się tego debiutant Jan P. Matuszyński.

ostatnia_rodzina1

Cała historia zaczyna się w roku 1977, kiedy rodzina Beksińskich przenosi się z Sanoka do Warszawy. Zdzisław z żoną, matką i teściową w jednym domu, Tomek w mieszkaniu naprzeciwko bloku. Powoli zaczynamy obserwować jak poszczególni członkowie rodziny zaczynają odchodzić z tego świata. Śmierć niejako tańczy nad całą rodziną i powoli zaczynamy obserwować kolejne zdarzenia. Próby samobójcze Tomka, jego praca w radiu, relacje z kobietami, z drugiej malowanie Zdzisława, kontakty z marszandem Piotrem Dmochowskim. Spory kawałek czasu, ale to wszystko tak naprawdę skupia się na dniu powszechnym tej nietypowej familii. Reżyser niczym dokumentalista, odtwarza kolejne fakty (katastrofa lotnicza, którą przeżył Tomek – świetnie zrealizowana, „Wywiad z wampirem”, fragment wywiadu Zdzisława dla „Pegaza”), tylko nie mogłem pozbyć się wrażenia pokazania tej historii po łebkach. Bo jak w dwie godziny upchnąć ponad 25 lat z życia Beksińskich? Wszystko rozgrywa się w dość ograniczonej przestrzeni, wiernie zrekonstruowanym (scenografia i kostiumy robią gigantyczne wrażenie).

ostatnia_rodzina2

Najbardziej na tym wszystkim cierpi postać Tomka – mocno przerysowana, nadekspresyjna. O jego pracy mają mówić krótkie scenki (fragmenty audycji, wejście jako DJ na imprezie, tłumaczenie i lektor na żywo), ale tak naprawdę nie wiemy zbyt wiele. Tutaj przedstawiony jest jako nerwowy, impulsywny człowiek, który nie potrafił się odnaleźć w życiu (fantastyczna scena rozmowy z matką, która próbuje być terapeutą). Także jego relacje z kobietami są bardzo, bardzo płytkie, jakby wciśnięte na siłę. Za mało widać tej pasji dla muzyki i kina, czegoś tutaj zabrakło, chociaż Dawid Ogrodnik stara się jak może, wiernie oddaje gesty, sposób poruszania się czy mówienia. Ale wyszła tutaj (przynajmniej dla mnie) karykatura.

ostatnia_rodzina3

Za to jestem pod ogromnym wrażeniem kreacji Andrzeja Seweryna i Aleksandry Koniecznej. Pierwszy, jest wręcz wycofany, niemal pozbawiony emocji, bardzo wycofany. Zawsze z aparatem i kamerą pod ręką, przez co trudno polubić tą postać od razu. Z kolei Konieczna jako Zofia jest tutaj jedyną „normalną” postacią w tym całym świecie. Ona jako jedyna trzyma tych dwóch bohaterów przy sobie, chociaż bywa czasami bezradna wobec tych dwóch skrajności (mocna scena „rozpierdolenia kuchni”, którą Zdzisław tylko filmuje, a Zofia próbuje to ogarnąć). Z nią jestem w stanie się identyfikować.

ostatnia_rodzina4

„Ostatnia rodzina” dla mnie jest filmem, który będzie początkiem do bliższego poznania rodziny Beksińskich. Wiele rzeczy zostaje przemilczanych, zagadkowych (taśma Tomka, która potem zostaje zniszczona przez Zdzisława), a postacie mogą wydawać się niekompletne. Troszkę zabrakło mi rzetelności w faktografii, co jest winą szczątkowego scenariusza. Niemniej debiut Matuszyńskiego intryguje i potrafi sprowokować.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Zjednoczone stany miłości

Jest rok 1990 i trafiamy do pewnego blokowiska, gdzie poznajemy cztery kobiety. Agata wydaje się szczęśliwą mężatką i matką, pracującą w wypożyczalni kaset video. Iza jest dyrektorką szkoły, spotyka się w tajemnicy z ojcem jednej z uczennic. Jej siostra Marzena była kiedyś vicemiss i marzy o karierze modelki, a mąż siedzi w RFN. Do niej próbuje się zbliżyć sąsiadka, rusycystka Renata. I tak powoli zaczynamy oglądać jak przeplatają się losy każdej z bohaterek – po kolei, by się im bliżej przyjrzeć.

zjednoczone_stany_mioci1

Odpowiadający za całość Tomasz Wasilewski robi wszystko, byśmy uwierzyli w czas, jakim się znajdujemy. Stonowana, chłodna kolorystyka, czasami drgające ruchy kamery, wreszcie ujęcia naszych bohaterek z pleców. Wreszcie, dokładnie odtworzona scenografia i stronę z przełomu ustroju, gdzie dopiero uczyliśmy się nowych zasad gry, tkwiąc jeszcze w poprzednim czasie. Ale idzie nowe, dlatego szkoła zaczyna nosić imię Solidarności, a język rosyjski zostaje wyparty angielskim, tak prozachodnio. Jednak nie o to tutaj chodzi, bo reżyser pokazuje pozornie szczęśliwe kobiety, które tak naprawdę ciągle czegoś łakną, próbują zwalczyć pustkę i poczucie niespełnienia. Może wynikać ono z braku bliskości, tłumieniu własnych emocji czy szukaniu na ślepo dróg, co mają zalewnych lepszy los: druga osoba, kariera, namiętność w łóżku. Tkane jest to bardzo powoli i dlatego wielu może poczuć się znużonych, ale każda z bohaterek ma co najmniej jedną mocną scenę. Nieważne czy to kłótnia z kochankiem, próba erotycznej bliskości czy gwałt na nieprzytomnej kobiecie – tego z głowy nie da się wymazać.

zjednoczone_stany_mioci2

Co do scenariusza mam jedno zasadnicze ale. Wątek każdej z naszych bohaterek nagle zostaje pourywany, jakby niedokończony i sprawiający wrażenie zawieszenia. Wywołuje to we mnie pewne poczucie niedosytu, bo chciałbym postawienia kropki nad i. A nad wszystkim unosi się poczucie takiej beznadziei, smutku, braku satysfakcji. Drugim problemem jest dość często pojawiająca się nagość. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale miałem czasami poczucie nadużycia oraz przesytu golizną.

zjednoczone_stany_mioci3

Te drobne mielizny są jednak zakryte pewną reżyserią oraz koncertowym aktorstwem każdej z pań, choć nie od razu zyskiwały moją sympatię. Wasilewski wierzy, że trzeba pokazać, a nie mówić o tym. Największy problem miałem z Agatą, prowadzoną przez sztywną (celowo) Julię Kijowską. Jej motywacja oraz pragnienia przez długi czas pozostawały dla mnie kompletną tajemnicą (skąd ta fascynacja młodym księdzem). Za to największe wrażenie zrobiła na mnie Dorota Kolak jako samotna (poza ptaszkami) Renata, zakochana w sąsiadce Marzenie (apetyczna Marta Nieradkiewicz), nierzadko sięgając po podstęp w postaci upozorowanego wypadku na schodach. Klasę potwierdziła także Magdalena Cielecka jako chłodna, stonowana dyrektor szkoły. Ale tak naprawdę w każdej z tych pań coś się gotuje, kipią tłumione emocje, wierząc im.

zjednoczone_stany_mioci4

Czuć tutaj ducha kina moralnego niepokoju, ale nie ma tutaj moralizowania czy piętnowania. „Zjednoczone stany miłości” to kronika samotności, melancholii oraz niespełnionych marzeń, zakończonych klęską. Smutne, ale chwytające kino, któremu trzeba dać czas oraz szansę.

7/10

Radosław Ostrowski

Prosta historia o morderstwie

Wszystko zaczyna się bardzo gwałtownie: trupy, krew, policja. Do mieszkania wpada młody chłopak i… koniec. A wtedy, by poznać wszystko cofamy się do tyłu. Trafiamy do małego miasteczka, Strzelec. Tutaj wszyscy wiedzą o sobie wszystko. I to tutaj mieszka rodzina Lachów, której (prawie) męscy właściciele zostają policjantami. Jacek zostaje przydzielony do patrolu razem z ojcem Romanem. Tylko, że tatuś nie jest zbyt idealnym człowiekiem, delikatnie mówiąc. Towarzyszy mu kilka procentów, a i przypierdolić z piąchy potrafi. Najczęściej żonie. Kiedy oboje zostają znalezieni martwi, Jacek próbuje wyjaśnić sprawę. I wbrew tytułowi, nie jest to prosta historia.

prosta_historia_o_morderstwie1

A wszystko to postanowił opowiedzieć Arkadiusz Jakubik, którego talent aktorski nie podlega żadnej dyskusji. By nie było wcale tak prosto, jak się tylko wydaje, reżyser zaburza chronologię, gdzie mamy dwa wątki. Pierwszy dotyczy morderstwa obojga rodziców, druga dotyczy domu. A dokładnie przemocy domowej, gdzie pojawia się alkohol – demon jeszcze przez nikogo nie ujarzmiony. Aż chce się odruchowo powiedzieć – Dom zły. Skojarzenie ze Smarzowskim nasuwa się automatycznie i nie powinno dziwić, w końcu Jakubik to ulubiony aktor twórcy „Wołynia”. Ale paralele nie dotyczą tylko tematyki – jest podobnie rwany montaż (sceny śledzenia czy pościgów), niemal kręcone z ręki zdjęcia pełne mroku oraz deszczu (jedna z ulubionych zagrywek twórców kryminału). Wątek kryminalny wydaje się dość mało wyraziście zarysowany (postacie nie są zbyt rozbudowane), ale i tak dobrze się go ogląda. Mocniej się robi podczas walki naszego bohatera o życie matki z dala od ojca-alkoholika. Do tego osadzenie w kontekście małego miasta, gdzie wszyscy znają wszystkich oraz ich tajemnice – taka decyzja wymagałaby odwagi, by zmierzyć się z nieuniknionym napiętnowaniem. Tym większa szkoda, że to się kończy tak tragicznie (to nie jest spojler), ale samo rozwiązanie intrygi satysfakcjonuje.

prosta_historia_o_morderstwie2

Do tego Jakubik ma dobrą rękę do aktorów. Kolejny raz zaskakuje Filip Pławiak (Jacek), którego trudno nie polubić. Zdeterminowany, uparty, dbający o rodzinę, ale mający swoją tajemnicę i udaje pasujący do wizerunku romantycznego twardziela, przejmując niejako inicjatywę jako „ojciec”. Dobrze się prezentuje w tej kurtce i z tym pistoletem. Jeszcze większe wrażenie robi Andrzej Chyra, czyli Roman. Walczący z własnymi demonami, nie potrafiący wyrazić swojej miłości do rodziny, a to wszystko pokazane jednym spojrzeniem oraz mową ciała. Tak samo nie mogłem odwrócić oczu od Kingi Preis, czyli związanej w toksycznej relacji z mężem. Na tym trójkącie opiera się całe kino, jednak trudno nie zapomnieć drobnych ról Eryka Lubosa (mechanik Marcin), Marka Kasprzyka (komendant) czy Andrzeja Konopki (prokurator).

prosta_historia_o_morderstwie3prosta_historia_o_morderstwie4

Troszkę żałuję, że nie widziałem debiutu reżyserskiego Jakubika („Prosta historia o miłości”), ale jednego jestem pewny. Mam nadzieję, że reżyser jeszcze nie raz pokaże się po tej stronie kamery, gdyż zaskakuje swoim talentem. Czekam na więcej.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Na granicy

Góry – znacie inną przestrzeń, która budziłaby taki majestat i lęk? To właśnie tutaj wyrusza ojciec z dwoma dzieciakami. Mateusz był pogranicznikiem, jednak po śmierci żony zrobił sobie wolne i teraz powraca. Myśli, by wrócić do służby, dlatego z dwoma dojrzewającymi chłopakami – Jankiem oraz Tomkiem, wyruszają w góry do dawnej strażnicy. Tam też trafia tajemniczy nieznajomy podczas śnieżycy. Jest posiniaczony, we krwi i w plecaku nosi pistolet. Ojciec wyrusza, by ustalić co się dzieje, a chłopaki zostają same.

na_granicy2

Debiutant próbuje zrobić jedynie porządny thriller, bez ambicji i udawania, że chodzi o coś więcej. Wybrał odpowiedni plener, czyli bieszczadzkie lasy oraz góry. Jest burza śnieżna, strażnica jest  w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a w radiu leci tylko Radio Maryja („ci to mają wszędzie zasięg”) i kompletna izolacja. Poczucie bezsilności jest tutaj bardzo konsekwentnie budowane, dzięki znakomitym zdjęciom Łukasza Żala. Góry i lasy wyglądają po prostu niesamowicie w tym zielonym filtrze, ale jest też sporo mroku. Miejsce odcięte od świata, strach i powolne wchodzenie młodych chłopaków w dorosły świat. I muszę przyznać, że robi to klimat, a od połowy atmosfera gęstnieje, wywołując ciarki, niepokój oraz kibicowanie za wszystkich. Każdy ruch, każdy trzask mocno archaicznej radiostacji, każdy dźwięk podkręca całość, a muzyka niemal wzięta z horroru tylko czyni całość bardziej intensywną.

na_granicy1

W połowie jednak zaczyna robić się troszkę schematycznie, powoli odkrywając elementy układanki związanych z nieznajomym Konradem. Jednak nawet to, co dostajemy to zaledwie wycinek, nie dający pełnej odpowiedzi na pytanie: jakim człowiekiem jest naprawdę ten mężczyzna? Świat staje się brutalniejszy, a kto jest kim i kto z kim trzyma może wywołać dezorientację. A im bliżej końca, tym bardziej reżyser sięga po oczywiste chwyty: pogoń Konrada za jednym z chłopców w mroku czy finałowa konfrontacja, ale mimo tej wady i tak się to ogląda z przyjemnością.

na_granicy3

Jeśli chodzi o warstwę aktorską, to jest to film Marcina Dorocińskiego. Jego Konrad to trudna do oceny postać: z jednej strony rzucający mięchem, obrzydliwie wyglądający i zdolny do najgorszego okrucieństwa, z drugiej jak wszyscy tutaj, chce przetrwać i nie boi się sięgnąć po najmocniejsze argumenty. Jednocześnie jest w nim coś nieoczywistego i wrażenie, że ten facet w innych okolicznościach byłby fajnym i miłym gościem. Mocna i bardzo wyrazista postać, która zostanie w pamięci na długo. Partnerujący mu Andrzej Chyra (Mateusz), jak i Andrzej Grabowski (Lech) trzymają solidny poziom, ale zostają daleko w tyle. Nieźle radzą sobie młodzi chłopcy (Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen), wchodzący w dorosłe życie, zbudowani na zasadzie kontrastu, chociaż trudno ich polubić.

na_granicy4

„Na granicy” klimatem przypomina troszkę kino skandynawskie, idące w czysto gatunkowe tropy, ale jednocześnie próbuje dać widzom do pomyślenia. Dawno nie widziałem na naszym podwórku tak mrocznego filmu na naszym podwórku. Jest napięcie, tajemnica, brutalna inicjacja – i to wszystko zrobione przez debiutanta. Szacun.

7/10

Radosław Ostrowski

11 minut

Kino polifoniczne ma dość długą tradycje, także w Polsce. Tą formę uznał za najlepszą do realizacji swojej wizji Jerzy Skolimowski w swoim najnowszym dziele. „11 minut” przedstawia tytułowe jedenaście minut z życia kilku mieszkańców Warszawy.

11_minut1

Młoda aktorka, jej zazdrosny mąż, reżyser, drobny złodziejaszek, kurier, sprzedawca hot-dogów, para alpinistów, ekipa pogotowia ratunkowego – to są bohaterowie całej historii, poszatkowanej na kawałki. Niewiele o nich wiemy, a po seansie dowiadujemy się jeszcze mniej. Dla Skolimowskiego ciekawsze są tutaj zderzenia między bohaterami i ich losy. Aurę niesamowitości tworzą dziwne zdarzenia – na niebie widziano czarną dziurę, samolot zaczął niżej latać nad miastem, a z telewizora odzywa się głos mówiący, że nie da się niczego naprawić. Szczątkowa jest dla Skolimowskiego pretekstem do zabawy formą (ujęcia z komórki i laptopa na początku, kadry z perspektywy psa) i oczekiwania. Na co? Zdarzenie, które wywróci wszystko do góry nogami – dokona małej apokalipsy.

11_minut2

Jestem pod wrażeniem, jak wygląda Warszawa. Niczym wielka metropolia, realizacyjnie to miks zarówno poetyckich ujęć (bańka), a także pewnej grozy. To drugie czuć mocno w scenach, gdzie pogotowie trafia do podskórnej kamienicy czy w scenach z kurierem – zwłaszcza w lynchowskim ujęciu w windzie, gdzie atmosfera potęgowana jest podskórnie pulsującą muzyką Pawła Mykietyna. Samo zakończenie wprawi w konsternację, ale wszystko toczy się na granicy prawdopodobieństwa, przypominając troszkę takie filmy jak „Lulu na moście” czy „Po godzinach”. Skolimowski w prostych ujęciach buduje suspens jak w rasowym thrillerze, choć pozornie nic się nie dzieje.

11_minut3

Aktorzy mają tutaj wiele do zagrania, choć mają niewiele czasu i mówią rzadko. Najbardziej w pamięci mi utkwił Wojciech Mecwaldowski jako zazdrosny mąż z taką wściekłością w oku (tym nie podbitym) oraz Andrzej Chyra (sprzedawca hot-dogów), ale reszta postaci też intryguje. I nie ważne czy mówimy o parze alpinistów myjących okna (Agata Buzek i Piotr Głowacki) czy młodym chłopaku próbującym okraść lombard (Łukasz Sikora). Ten element układanki nie zawodzi.

11_minut4

„11 minut” to pozornie film jakich wiele, jednak Skolimowski bardzo zgrabnie układa puzzle przed nami, wracając do swojej wysokiej formy. Zabawa konwencją i jeden z najlepszych wizualnie filmów na naszym podwórku ostatnich lat.

7/10

Radosław Ostrowski

 

Carte blanche

Kacper jest nauczycielem historii w jednym z liceów w Lublinie. Mieszka razem z matką, a jego przyjacielem jest informatyk Wiktor. Jego dość spokojne życie zmienia się pod wpływem wypadku samochodowego. Matka zginęła, a mężczyźnie pogarszał się wzrok. Wizyta u lekarza rozwiewa wszelkie wątpliwości – genetyczna choroba nieodwracalnie pogarsza stan wzroku, doprowadzając do nieodwracalnej ślepoty. Nauczyciel postanawia ukryć swoją przypadłość, mówiąc o tym tylko przyjacielowi.

carte_blanche1

Filmowcy na całym świecie lubią inspirować się prawdziwymi historiami. Nie inaczej jest w przypadku filmu Jacka Lusińskiego. Pierwowzorem Kacpra jest Maciej Białek – nauczyciel VIII LO w Lublinie, który przez kilka lat ukrywał swoją chorobę. Punkt wyjścia dał spory potencjał i albo mogło powstać kino w rodzaju „Stowarzyszenia Umarłych Poetów” albo stać się depresyjnym dramatem. Reżyser idzie bardziej pośrodku – nie jest on strasznie depresyjny, choć pokazuje niełatwą drogę radzenia ze swoimi słabościami i niedoskonałościami. Udaje się przemycić odrobinę humoru, trzyma nawet w napięciu (oczekiwanie na moment zdemaskowania) i daje do myślenia. Desperacka próba utrzymania stołka staje się dla bohatera walką z nieuczciwym i brutalnym losem. Na tym polu „Carte blanche” wygrywa, a ujęcia pokazujące coraz bardziej psujący się wzrok (obraz staje się bardziej mglisty) zapadną w pamięć na długo.

carte_blanche3

Swoje też robią dobrze prowadzeni aktorzy z Andrzejem Chyrą i Arkadiuszem Jakubikiem. Ten pierwszy jest charyzmatycznym nauczycielem, mającym świetny kontakt z młodymi. Każda zmiana w jego zdrowiu pokazana jest bardzo subtelnie, delikatnie, a strach miesza się z desperacją. Ten drugi jest lekko jowialnym, ale też twardo stąpającym po ziemi przyjacielem. Relacja miedzy ta dwójką napędza i wnosi lekkość. Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe, to jest tutaj słabo – tutaj wybija się tylko niezawodna Dorota Kolak (surowa, choć nie do końca dyrektorka), Eliza Rycembel (niepokorna uczennica Klara) oraz Wojciech Pszoniak (profesor).

carte_blanche2

Z czym mam największy problem? Nie przekonuje mnie tło, a dokładniej portret szkoły. Tu wszystko niemal jest zbył ugrzecznione, nie ma poważniejszych konfliktów, spięć. Rodzice są tutaj nieobecni. Drugim problemem jest wątek miłosny między Kacprem a koleżanką z pracy (nudna Urszula Grabowska), który sprawia wrażenie wrzuconego na siłę i toczy się schematycznie. Wszystko tutaj (poza bohaterami) jest płytkie i powierzchowne.

„Carte blanche” to sympatyczne i ciepłe kino, które na pewno działa pokrzepiająco. Jednak ja liczyłem na coś więcej, bo potencjał w tej historii był ogromny. Szkoda.

6/10

Radosław Ostrowski

Kamienie na szaniec

Książka Aleksandra Kamińskiego jest w zasadzie rzeczą, której nie należy przedstawiać – uczniowie powinni znać ją jako szkolną lekturę. Historia trzech harcerzy – Rudy, Alek i Zośka – działają podczas wojny w Szarych Szeregach. Kiedy jeden z nich zostaje schwytany przez Niemców, pozostali chcą go odbić, ale nie maja zezwolenia dowództwa. To tak w skrócie i w książce. Własną wersję wydarzeń postanowił zaserwować Robert Gliński – jeden z bardziej doświadczonych reżyserów średniego pokolenia.

I szczerze mówiąc, efekt jest dość porażający. Chociaż nie wiem, czy do końca o to chodziło. Sama historia jest mocno chaotyczny, choć nie brakuje tutaj nerwu i dynamiki (gazowanie kin, usuwanie flag), a brudna kolorystyka zdjęć potęguje dość realistyczny klimat, choć jest trochę przemycany humor (przysięga harcerzy w lesie, gdzie… patrol niemieckich żołnierzy zbierał jagody). Ale od momentu, kiedy to Rudy zostaje aresztowany, to mamy do czynienia z science-fiction. I nawet nie chodzi o sam przebieg akcji, ale raczej o wydarzenia dookoła. Padają oskarżenia, że AK świadomie sabotowało akcję, bojąc się większych ofiar, a nawet był w to wszystko zamieszany ojciec Zośki (wtf?), a dowódcy AK (major Kiwerski) to wręcz dyktatorzy, którzy żądają całkowitego posłuszeństwa i kompletnie zostawiają chłopaków samych ze sobą. Ja wiem, że intencją było odbrązowienie i demitologizacja, ale na litość boską, trzeba trzymać się faktów. I takie drobiazgi jak próba samobójcza Zośki, próba kupienia broni od Ślązaka czy seks to jest mały pikuś.

Paradoksalnie jednak ogląda się to całkiem nieźle, choć najlepsze były sceny szkolenia harcerzy w żołnierzy oraz przesłuchania Rudego na Szucha (brutalne i krwawe). I musze przyznać, że chłopaki grający główne role (czytaj: Rudego i Zoski, bo Alka zepchnięto do tła) radzą sobie naprawdę nieźle, zwłaszcza Tomek Ziętek jako Rudy – trochę łobuzerski, szarmancki. Natomiast o starszych aktorach mogę powiedzieć tylko, że byli i… mocno rozczarowali, zwłaszcza Andrzej Chyra jako Dyrektor, którego miałem ochotę rozszarpać. Ale i tak najlepszy był Wolfgang Boos jako sadystyczny Lange – kradł każda scenę i budził przerażenie od początku do końca.

kamienie5

Szczerze – „Kamienie” to na razie największe rozczarowanie tego roku. Gliński miał pomysł, ale problem jest jeden i istotny – to wszystko po prostu nie przekonuje. Odbrązowienie to jedno, ale uwiarygodnienie to jedno. To bardzo gorzka lekcja.

Radosław Ostrowski