Various Artists – Lost Highway

Lost_Highway

Muszę się do czegoś przyznać – nie jestem fanem Davida Lyncha. Mało oglądałem jego filmów, ale jednego nie mogłem temu człowiekowi odmówić – budowania atmosfery i tajemnicy, a że nie mogłem tego rozgryźć („Mulholland Drive”), to inna kwestia. Z jego „mrocznych” filmów zrozumiałem tylko „Dzikość serca”, ale nie skusiłem się na zgłębianie jego dorobku (poza „Diuną”, „Prostą historią” i „Człowiekiem słoniem”, ale są to mało „lynchowskie” filmy). M.in. dlatego nie widziałem „Zagubionej autostrady”, choć jego soundtrack już przesłuchałem i mnie trochę zniechęcił. Ale to było kilka lat temu i mimo nieznajomości filmu, sięgnąłem po niego jeszcze raz.

Wiadomo, że skoro film robi Lynch, to muzyka będzie dziełem Angelo Badalamentiego (za kapitalną „Prostą historię” i „Twin Peaks” – ma dożywotni respekt), jednak tutaj mamy do czynienia z kompilacją mieszającą piosenki z szeroko pojętego nurtu alternatywy z kompozycjami instrumentalnymi. To zawsze wywołuje pewne burzenie klimatu. Nie tutaj, ale po kolei. Zacznę od instrumentalnych kompozycji, za które odpowiadają 3 osoby.

badalamentiO pierwsze wspomniałem – to Badalamenti, który ma tutaj najwięcej, bo aż 7 kompozycji. Jakościowo jednak jest dość nierówno. I jak na tego typu produkcję, brzmi to dość spokojnie. Pierwszą kompozycją (i najlepszą) jest „Red Bats with Teeth”, który zaczyna się dość spokojnie, by potem dzięki saksofonowi eksplodować i zaszaleć. Coś świetnego i szalonego jednocześnie. „Haunting & Hearthbreaking” już bardziej usypia zamiast budować atmosferę (ciężka wiolonczela i stłumiona elektronika) tak samo „Fred & Renee Make Love” czy „Fred’s World”. „Dub Driving” imitujące reggae przykuwa uwagę nieprzyjemną gitarą, zaś cudaczny „Fats Revisited” za pomocą smyczków, fortepianu i elektroniki buduje dość odrealniony klimat, z kolei ostatni jego utwór „Police” to po prostu smyczki imitujące policyjną syrenę.

barry_adamsonDrugim kompozytorem (że się tak wyrażę, bo połowa jego utworów to kompozycje z solowych płyt) jest Barry Adamson – basista i jeden z założycieli zespołu Nick Cave & the Bad Seeds, ale już wtedy działający solo. Raptem cztery kompozycje, ale jakościowo odrobinę lepsze od Badalamentiego. Najbardziej zapada w pamięć dwie części „Mr. Eddy’s Theme” – ponury temat jazzujący ze świetnymi dęciakami, basem oraz pulsującą elektroniką. Pozostałe wypadają całkiem nieźle (rytmiczne „Something Wicked This Way Comes” oraz jazzowe „Hollywood Sunset”), jednak poza ekranem brzmią za spokojnie i są nieczytelne.

reznorNo i twórca nr 3 zaangażowany przy tym projekcie – Trent Reznor. Nagrał tylko 3 utwory (krótkie „Videophone; Questions”, eksperymentalne „Perfect Drug” ze świetną perkusją z Nine Inch Nails oraz psychodeliczne „Driver Down”), jednak jego udział przy tym albumie jest większy, bo pomagał też w doborze piosenek, które wypadają najlepiej (mimo różnorodności gatunkowej tworzą spójna całość).

https://www.youtube.com/watch?v=sSLqeZzTU8I&w=300&h=247

O ile instrumentalne kompozycje sprawdzają się najlepiej na ekranie, to piosenki bronią się też poza nim, zaś wybór wykonawców jest imponujący – od Smashing Pumpkins (intrygujący „Eye”) przez Lou Reed (pachnący latami 60-tymi „This Magic Moment”) do Marilyna Mansona („Apple of Sodom” i „I Put a Spell on You”) i niemieckiej grupy Rammstein, która wybiła się dzięki temu filmowi na cały świat, zaś klamrą spajającą album jest „I’m Deranged” Davida Bowie pojawiające się dwukrotnie.

Cóż, nadal uważam ten album za nierówny – utwory instrumentalne nie dotrzymują poziomowi piosenek, co wywołuje poczucie misz-maszu. Z drugiej strony jednak całość ma bardzo spójny klimat, tajemnicę i atmosferę Lyncha. Na pewno w filmie ta muzyka się sprawdza, ale jeśli go nie widzieliście możecie się ścieżką dźwiękową rozczarować.

7/10

Radosław Ostrowski

Dziewczyna na moście

Zaczyna się dość banalnie, by nie rzec prosto. Młoda dziewczyna Adele, która ma problemy z facetami (zawsze trafia na tych „złych”) chce popełnić samobójstwo. Jest tyle wariantów przeniesienia się na tamten świat, więc dlaczego skok z mostu? Bo może pojawić się osoba, która będzie chciała zniechęcić lub co gorsza uratować. Tak jak Gabor – cyrkowiec, który rzuca nożami. Zatrudnia ją jako asystentkę i ruszają w trasę. Oboje zaczyna przynosić sobie szczęście.

most1

Brzmi jak bajka? Trochę taki jest film Patrice’a Leconte. To jest mieszanka realizmu, bajki i melodramatu, okraszonego lekko ironicznym humorem oraz niedopowiedzeniami. Takie rzeczy to tylko we Francji. I jeszcze to działa. Trudno zakwalifikować ten film, ale jedno jest bezdyskusyjne – robi on piorunujące wrażenie. Sama historia może i nie jest zbyt oryginalna, jednak sposób realizacji powoduje, że ogląda się to wybornie. Nakręcony czarno-białą taśmą tworzy wyjątkową aurę, której nie byłoby w kolorze. Druga rzecz to dialogi – mimo metafor nie przynudzają, czasem przemycany jest humor (lekko ironiczny, trochę subtelny), a trzecia to sceny występów z rzutami nożem – świetnie zmontowane, z bardzo poruszającą piosenką „Who Will Take My Dreams Away” Marianne Faithful. Widziałem wiele pięknych scen, ale ta bije wszystko – napięcie jest wręcz namacalne tak jak strach i wiara, żeby wszystko poszło dobrze.

most2

Ale nawet te wszystkie zabiegi spaliłyby na panewce, gdyby nie grający główne role genialny duet Vanessa Paradis-Daniel Auteuil. Ona – nimfomanka, która nie panuje nad swoimi żądzami, a jednocześnie delikatna i piękna, szukająca miłości. On – tajemniczy, piękny jak noc listopadowa, jedno spojrzenie mówi czasem za wszystko. Razem tworzą piorunującą mieszankę, która wręcz rozsadza ekran („telepatyczne” rozmowy czy występy). Reszta obsady tak naprawdę robi tu tylko za tło.

Francuzi mają coś takiego, że tworzą bardzo zaskakujące filmy, które potrafią dotknąć różnych strun i emocji, których nie potrafię wyrazić czy opisać. Trochę mało znany tytuł, ale ci, którzy go odkryją nie powinni narzekać.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Angelo Badalamenti – Twin Peaks

twin_peaks

Na pozór jest to zwykłe miasteczko leżące na pograniczu, gdzie wszyscy się znają. Ale kiedy zostają znalezione zwłoki niejakiej Laury Palmer, życie mieszkańców zmienia się totalnie – dawno skrywane tajemnice powoli zaczynają wychodzić na jaw, a wręcz idylliczny obrazek rozpada się wraz z pojawieniem się agenta Coopera. Tak można w skrócie opisać fabułę „Miasteczka Twin Peaks” – produkcji Davida Lyncha i Marka Frosta, która zmieniła oblicze telewizji na zawsze. Mieszanka thrillera, horroru, czarnej komedii i telenoweli stała się potem inspiracją m.in. dla „Zagubionych” czy „Dextera”.

A skoro za serial odpowiada Lynch, to muzykę mógł napisać tylko jeden człowiek – Angelo Badalamenti, dla którego ta praca miała być przełomem w jego karierze, zaś cała ścieżka stanowi z serialem nierozerwalną całość. Całą płytę można opisać słowami – tajemnicza, mroczna, niepokojąca. Album zawierająca muzykę z pierwszej serii (8 odcinków) serialu, a co najważniejsze całość jest naprawdę równa i bez słabych punktów.

badalamentiA zaczyna ją legendarny temat przewodni – melodia rozpisana na syntezator i gitarę elektryczną przeszła do historii. I za pomocą tych środków, a także jazzowych brzmień budowany jest klimat. Potwierdza się to na każdym utworze, jednak najbardziej w temacie Laury Palmer – mroczna elektronika skontrastowana jest z pojawiającym się stale delikatnym, pięknym fortepianem. Bardziej chyba nie dało się pokazać dwóch twarzy człowieka oraz tego, że nic nie jest takie jakim się wydaje. Temat ten pojawia się jeszcze parę razy – w „Audrey’s Dance” zaaranżowanym na elektroniczne dęciaki i dzwony, klarnet, pstrykanie oraz jazzową perkusję, a także w „Love Theme from Twin Peaks” rozpisanym na bas, flet i klawisze. Podobnie wybrzmiewa „Freshly Squezed”, gdzie tutaj główną rolę gra ksylofon oraz najdynamiczniejszym „The Bookhouse Boys” z szybką perkusją, gitarą elektryczną, trąbką, by w połowie wykorzystać temat Laury.

Natężenie w mocno elektronicznym „Night Life in Twin Peaks” pokazuje prawdziwe, niepokojące oblicze miasteczka, gdyż to w nocy zaczynają się dziać straszne rzeczy, podkreślane przez klawisze, klarnet i flet. „Dance of the Dream Man” z saksofonem na pierwszej linii brzmi wybornie.

Ale nie można zapomnieć o jednym istotnym szczególe – między utworami pojawiają się trzy piosenki, które dopełniają klimatu i pojawiają się w serialu, zaś wykonuje je Julie Cruise. „The Nightingale”, „Into the Night” i oparte na motywie przewodnim „Falling” za każdym razem brzmią wyjątkowo, niepokojąco i przyciągająco. Tak jak zresztą cały album, który powinien się znaleźć w kolekcji każdego szanującego się kino- i telemaniaka.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Późny kwartet

Od 25 lat działa Fuga – słynny kwartet smyczkowy w składzie: Daniel (I skrzypce), Robert (II skrzypce), jego żona Juliette (altówka) i Peter (wiolonczela). Z tej okazji mają zagrać specjalny koncert. Jednak z Peterem jest coraz gorzej. Początkowe roztargnienie i niedyspozycja to było tak naprawdę wczesne stadium Parkinsona. To zdarzenie stanie się katalizatorem wydarzeń, które mogą doprowadzić do rozpadu zespołu.

Mało znany reżyser Yaron Zilberman stworzył film, który można określić jako stricte obyczajowe kino. Mamy zżytą ze sobą grupę. Jednak choroba mentora grupy doprowadza do wygrzebania tłumionych ambicji, pretensji i ran. Każdy ze składu, będzie musiał się zmierzyć ze swoimi problemami – przemijaniem, miłością, zdradą, rutyniarstwem, rywalizacją. Wszystko to opowiedziane bardzo subtelnie, z oszczędnymi dialogami, a każdy gest i spojrzenie ma istotne znaczenie. Drugą bohaterką jest muzyka, którą cała ekipa kocha i scala ich, zaś scena finałowego koncertu – po prostu kapitalna. Ogląda się to z dużym zaangażowaniem – to o czymś świadczy.

kwartet2

A w dodatku zagrane jest to wybornie. Każdy z aktorów w głównych rolach tworzy pełnokrwiste postacie i trudno mi wyróżnić, które z nich było lepsze czy bardziej błyszczało. A tu są mistrzowie swojego fachu – Philip Seymour Hoffman, Catherine Keener, Christopher Walken i Mark Ivanir – wypadli oni wręcz koncertowo. Ale towarzyszą im też wybijająca się z drugiego planu Imogen Poots w roli Alex, która czuje się opuszczona przez rodziców-muzyków.

kwartet3

Niby film jakich wiele, nie rzucający się w oczy. Jednak po bliższej znajomości okazuje się perłą. Dziwne, że jeszcze w Polsce nie ma jeszcze dystrybutora. Dlaczego? Nie wiem, ale jeśli macie możliwość, zobaczcie koniecznie.

8/10

Radosław Ostrowski

Angelo Badalamenti – The Straight Story

straight_story

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Alvin Straight mieszkał na wsi i zajmował się córką. Kiedy dowiaduje się, że mieszkający 300 mil jego brat miał zawał, chce wyruszyć do niego i pogodzić się. Ale nie ma prawa jazdy i wzrok już nie ten, decyduje się wyruszyć na… kosiarce. Tak w skrócie można opisać fabułę jednego z najbardziej zaskakujących filmów roku 1999. Nakręcony przez Davida Lyncha nie jest mroczną, surrealistyczną opowieścią z wątkiem kryminalnym, ale zawiera elementy charakterystyczne dla tego twórcy: gra kolorami, oszczędność dialogów na rzecz nastroju, choć tym razem przedstawia prostą historię, która mogła przydarzyć się każdemu z nas.

badalamentiA skoro Lynch za kamerą, to muzykę mógł napisać tylko jeden człowiek – Angelo Badalamenti. I tak też się stało. Kompozytor słynął z dość oszczędnego instrumentarium oraz tworzenia pięknych, zapadających w pamięć tematów za pomocą syntezatora oraz małego zespołu. Tak też jest tutaj, choć tak jak w przypadku filmu nie jest to mroczna ścieżka, choć też przekazująca emocje – nostalgię, smutek, melancholię. W „Laurens, Iowa” mamy do czynienia z tak wyrazistym stylem kompozytora – pianino i syntezator trochę przypominające „Twin Peaks”. Ale już z pojawieniem się „Rose’s Theme” zmienia się wszystko. Delikatnie grająca gitara, która brzmi po prostu rewelacyjnie, a w tle smyczki. Temat ten jeszcze pojawi się w wersji alternatywnej rozpisanej na smyczki oraz w „Sprinkler” (sama gitara). I to gitara ze smyczkiem będzie nam dalej towarzyszyć w „Laurens Walking” czy „Alvin’s Theme” (oba tematy podobne, ale temat Alvina żywszy i bogatszy). Znacznie wolniejszy i smutniejszy jest „Final Miles” czerpiący z tematu Rose (genialne smyczki), w podobnym tonie jest utrzymany „Country Waltz” – jak sama nazwa wskazuje walc na smyczki i gitarę. Cieplejszy jest „Country Theme”. Dla mnie trochę problemem w odsłuchu była prawie siedmiominutowa „Nostalgia” – naśladująca brzmienie z gramofonu (elektroniczne smyczki) kompozycja wydawała mi się strasznie monotonna. Za to końcówka rozbraja. „Farmland Tour” rozpisana na gitarę, pianino i smyczki to wariacja na temat z czołówki  „Miasteczka Twin Peaks”, zaś finałem jest „Montage”, czyli coś na kształt suity.

W samym filmie muzyka bardzo silnie koresponduje z obrazem, co w przypadku duetu Badalamenti-Lynch jest absolutną normą. Poza nią słucha się jej wybornie, gdyż przenosi nam emocje wzięte z filmu. I o to tu chodzi. Praca ta została doceniona nie tylko przez krytykę (nominacja do Złotego Globu), ale też przez słuchaczy. Choć jest to inny Badalamenti, to słucha się go równie wybornie jak „Miasteczka Twin Peaks”.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski