Transformers: Przebudzenie Bestii

Czy był sens robienia opowieści o Transformersach bez Michaela Baya? Finansowo być może nie, jednak artystycznie bardziej warto było ryzykować. Spin-offowy „Bumblebee” okazał się przyjemną niespodziankę, trochę w klimacie Kina Nowej Przygody. Teraz wracamy z nowym fragmentem opowieści o robotach z Cybertronu, co znajdują się na Ziemi.

„Przebudzenie Bestii” tym razem ma miejsce w 1994 roku w mieście Nowy Jork, skupiając się na Noah Diazie (Anthony Ramos) – byłym żołnierzu, bez stałego zatrudnienia. O pracę ciężko, bo nie jest zbyt dobry w grze zespołowej. Za to dba o swojego chorego braciszka i ma smykałkę do elektroniki. Ale pewną prostą robótkę – ma wykraść z garażu niebieskie Porsche. Brzmi jak coś prostego, prawda? W sumie prawda, chyba że auto jest tak naprawdę Transformersem. Po co zbiera się ekipa Optimusa Prime’a? Przez przypadkowo uruchomiony klucz, badany przez Elenę Wallace (Dominique Fishback), pozwalający się przenosić między planetami. I to pomogłoby Transformersom wrócić do siebie – Cybertronu. Jest jednak pewien poważny problem: imię jego Unicron, który pochłania i niszczy planety, w czym pomaga mu jego sługus Scourge.

Za tą część serii odpowiada Steven Caple Jr., czyli reżyser najbardziej znany z „Creeda II”. Więc w sumie ciężko było się tu czegokolwiek spodziewać, bo poprzeczka zbyt wysoko nie była zawieszona. Sama historia jest prościutka niczym konstrukcja cepa: szukamy pradawnego artefaktu znanego jako MacGuffin, którego szukają dwie strony – Autoboty i ekipy Scourge’a. Ci pierwsi bardziej starają się chować przed widokiem ludzi, drudzy mają to troszkę gdzieś i posuną się do osiągnięcia celu za wszelką cenę. Jest jednak jeszcze trzecia strona, czyli pilnujący (przynajmniej jednej części klucza) Maximale. Kto? Też roboty, ale o kształcie zwierząt pod wodzą Optimusa Primala. W przeciwieństwie do naszych samochodowych robotów, zbudowali więź z ludzkim plemieniem w Ameryce Południowej. I to pozwala Prime’owi na weryfikację swoich przekonań.

„Przebudzenie Bestii” ma o wiele więcej akcji niż „Bumblebee”, przez co cierpią interakcję między postaciami. Bohaterowie są dość prosto zarysowani (choć trochę więcej do pokazania mają Noah i Elena), ale na tyle wystarczająco, aby ich los nas w ogóle obchodził. Sceny rozpierduchy (no bo oczywiście, że demolki i eksplozji nie może zabraknąć) są ładnie zrobione i nie wywołują takiego poczucia chaosu czy przeładowania jak u mistrza Baya. Aczkolwiek muszę się przyznać, że parę razy moje uszy mnie bolały i dźwięk dawał popalić (szczególnie w prologu oraz finałowej konfrontacji) – nie wiem z czego to wynikało. Humor też dowozi (zwłaszcza Bumblebee porozumiewający się za pomocą… cytatów z filmów czy luzacka nawijka Mirage’a), pozwalając przekłuć balonik powagi, który jest aż nadto obecny.

I to jest dla mnie największa wada „Przebudzenia bestii” – że czasem traktuje się zbyt serio, zaś parę dialogów (głównie Scourge’a i Optimusa Prime’a) wkraczają w rewiry patosu, jakich żaden reżyser nie powinien przekraczać. Do tego jeszcze wchodzą niepotrzebne powtórzenia, ale to już takie czepialstwo na siłę. Bo jest jest to sporo dobra: od obsady głosowej (mając w składzie Petera Cullena, Rona Perlmana czy Petera Dinklage’a nie dało się tego schrzanić, ale szoł skradł Pete Davidson) przez dynamiczne sceny akcji aż po sympatycznych ludzkich bohaterów.

W ostatecznym rozrachunku kolejne „Transformersy” to kawałek przyzwoitej rozrywki. Sympatyczna rozwałka z bardzo solidnymi efektami specjalnymi, mocnym trzecim aktem i dobrą obsadą. Jestem bardzo ciekawy dalszego rozwoju serii.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ona się doigra – seria 1

Przenoszenie filmów na seriale to zjawisko ostatnimi czasy bardzo popularne. Że może powstać coś interesującego pokazały takie przypadki jak „Hannibal”, „Fargo” czy „Bates Motel”. W 2017 dla Netflixa postanowił zrobić coś takiego sam Spike Lee, realizując w formie serialu współczesny remake debiutanckiego filmu z 1986 roku. Czy „Ona się doigra” jest udaną oraz potrzebną produkcją?

ona sie doigra1-1

Tak jak w oryginale, główną bohaterką jest Nora Darling (DeWanda Wise) – młoda, aspirująca artystka z Fort Greene, czyli osiedla w Brooklynie. Mieszka sama i próbuje się przebić w świecie artystycznym, by się utrzymać. Jednocześnie umawia się z trzema facetami, którzy o sobie nie wiedzą: biznesman Jamie, fotograf/model Greer oraz działający w social mediach Mars. Każdy z nich jest inny, wygląda inaczej, ale dla wszystkich dziewczyna jest obiektem pożądania. Jednak Nola nie zamierza zamknąć się w społecznej szufladce, a żeby jeszcze skomplikować sprawę, na horyzoncie pojawia się była dziewczyna, Opal. Może się jeszcze spikną?

ona sie doigra1-2

Jeśli myślicie, że Lee ograniczył się tylko do skupienia się na tym wielokącie, to ten serial nie potrwałby zbyt długo. Bo Nora jest też malarką, która próbuje się utrzymać ze swojej sztuki oraz kinomanką, są jeszcze jej kumpele (jedna to tancerka w nocnym klubie, druga prowadzi galerię sztuki), terapeutka oraz dyrektorka szkoły (mówiąca o sobie w trzeciej osobie Raqueletta Moss) czy ekscentryczny artysta-bezdomny Papa. To wszystko tworzy koloryt tej dzielnicy Brooklyna, gdzie nie brakuje zarówno spięć między białymi i czarnymi (co kończy się wręcz aresztowaniem Nory). To jednak nie jest najważniejszym wątkiem tego serialu, lecz perturbacje Nory ze światem.

ona sie doigra1-3

Lee potrafi parę razy zaskoczyć w realizacji. Nie brakuje scen w niemal teledyskowym stylu jak podczas piosenki Randy’ego Newmana o Donaldzie Trumpie, chwili gdy Nola odwiedza cmentarz na grobach osób ją inspirujących czy niemal tanecznym finale w Święto Dziękczynienia. Muzyka bardzo się tutaj wybija i nie chodzi tylko o jazzowe nuty, lecz bardziej współczesne kawałki, gdzie pojawia się… okładka płyty. Także nie brakuje szybkich zbitek montażowych jak na początku podczas gadek na podryw, co jednak pokazuje wysoką formę Nowojorczyka.

ona sie doigra1-4

I jak to jest świetnie zagrane, głównie przez mniej znane mi twarze (poza Anthonym Ramosem jako niedojrzałym, niepoważnym Marsem – nie do rozpoznania). DeWanda Wise absolutnie błyszczy jako bardzo wygadana, pewna siebie Nora. Pozornie może wydawać się pokręcona, chociaż jej idea bycia niezależną od wszystkich (w tym od mężczyzn) budzi we mnie respekt, zaś łamanie czwartej ściany tylko dodaje zadziorności. Także trzej partnerzy (wspomniany Ramos, Cleo Anthony i Liryq Bent) fantastycznie się uzupełniają, wyróżniając się innymi cechami charakteru: od poczucia stabilności i opiekuńczości przez pewność siebie po luz. Poza nimi najbardziej mi zapadli w pamięć świetni Elvis Nolasco (uważany za „burmistrza” Papo), De’Adre Aziza (dyrektorka Raqueletta Moss) orz Heather Headley (dr Jameson), choć pozostali aktorzy wypadają bez zarzutów.

ona sie doigra1-5

Pierwszy sezon „Ona się doigra” to zgrabny remake, który nie jest tylko prostym odpicowaniem oryginału. Chociaż po pierwszym odcinku można było odnieść takie wrażenie, im dalej w las Spike Lee idzie w innym kierunku, sięgając po inne środki wyrazu oraz nie tracąc zmysłu obserwatora. Szkoda tylko, że następny sezon będzie ostatnim, ale i tak go obejrzę.

7,5/10

Radosław Ostrowski

In the Heights. Wzgórza marzeń

Jeszcze parę lat temu nie wiedziałem kim był Lin-Manuel Miranda. Jak się później okazał ten aktor, kompozytor, autor musicali zaczął szturmem podbijać najpierw scenę teatralną, teraz przebija się przez ekran. Zarówno jako aktor, autor materiału źródłowego, a nawet… reżyser. To jednak innym razem, bo teraz chcę opowiedzieć o adaptacji pierwszego musicalu tego artysty. I nie jest nim strasznie popularny „Hamilton”, lecz „In the Heights”.

Nic wam to nie mówi? Reżyser Jon Chu przybliży wam całą opowieść, która skupia się na mieszkańcach dzielnicy Washington Heights. Tu mieszka mniejszość latynoska z różnych części Ameryki Południowej: Kuba, Meksyk, Portoryko, Dominikana. Społeczność ta jest mocno zżyta, lecz pojawiają się poważne problemy: drożejący czynsz, bardzo silne upały oraz wyłączenie prądu w całym mieście. Zaś wszelkie interesy są wypierane przez innych. Jednym z broniących się miejsc jest sklep prowadzony przez Usnaviego, salon kosmetyczny Danieli (ale nie na długo z powodu przeprowadzki) oraz dyspozytornia Kevin Rosario. To jednak część postaci, których jest wiele: córka pana Rosario, Nina, co rzuciła studia, pracujący w dyspozytorni Benny, marząca o karierze artystycznej Vanessa czy Abuela, będąca niejako babcią całej okolicy.

Narracja polega na przeskakiwaniu z postaci na postać, a wszystko opowiada sam Usnavi. I jak na musical przystało musi być śpiew oraz tańczenie, a w tym reżyser jest cholernie dobry. Zarówno jeśli chodzi o sceny z tłumem ludzi (sekwencja na basenie czy w klubie, gdzie dochodzi do wyłączenia prądu), jak i bardziej kameralne momenty. Tańca akurat nie ma wtedy, a śpiew (głównie Usnaviego) to bardziej rapowanie oraz melorecytacja do rytmu. Czyli bardziej na współczesną modłę, co pasuje do postaci, miejsca i stylu Mirandy. Dzięki czemu ten film ma swoje „flow”, nie pozwalając sobie na nudę, a pozorna prostota choreografii zachwyca precyzją wykonania. I jest parę scen, które potrafią zaskoczyć jak „śpiewana” rozmowa zakochanych na balkonie, gdzie para „chodzi” po ścianie budynku czy wspomnienia babci. Kreatywność podnosi ten film na wyższy poziom i wszystko jest robione z pasji, bez chłodnej kalkulacji.

Jeszcze bardziej łapią za serce postacie, z którymi łatwo się można identyfikować. Każdy z nich ma pewne swoje problemy: reprezentanci najmłodszego pokolenia chcą się wyrwać, czując się obco w tym otoczeniu, bez perspektyw i goniąc za marzeniami. Bo każdy tu o czymś marzy i pragnie. Ale czy trzeba szukać spełnia poza swoją małą ojczyzną – w innej dzielnicy czy kraju? Prowokacyjne pytanie, a odpowiedź wcale nie jest taka jednoznaczna. Inaczej do sprawy podchodzą ludzie ze średniego i starszego pokolenia. Ci walczyli o swój kawałek podłogi, teraz chcą ułatwić start swoim dzieciom czy wnukom. Wszyscy są tutaj świetnie napisani oraz fantastycznie zagrani: od małych epizodów po duże role. Każdy tu zapada w pamięć, a to jest spore osiągnięcie.

„In the Heights” to jest przede wszystkim portret społeczności, która nawet w momentach słabości pokazuje swoją prawdziwą siłę jak podczas „karnawału” w upale czy oddają hołd zmarłej Abueli. Chłonąłem ten świat, niejako żyjąc razem z bohaterami, w pełni pulsującym kawałku ziemi. Bardzo uroczy, bezpretensjonalny oraz szczery kawałek kina.

8/10

Radosław Ostrowski