Wiking

Nic tak nie napędza mężczyzny jak zemsta, zwłaszcza w czasach propagujących takie wartości jak „honor, więzy krwi, bogowie, przeznaczenie”. Taka jest era Wikingów przełomu IX i X wieku, którą postanowił odtworzyć Robert Eggers. Już w poprzednich, niezależnych filmach grozy pokazał jak przekonująco rekonstruuje mentalność oraz światy przeszłości ludzi. W „Wikingu”, gdzie scenariusz współtworzył z islandzkim poetą Sjonem.

Historia dotyka młodego księcia Amletha (brzmi jak Omlet albo jak się przestawi literkę, wychodzi imię pewnego duńskiego księcia ze sztuki pewnego Słynnego Anglika) – syna króla Aurvandila (Ethan Hawke). Król jak to król wraca z wyprawy, przynosząc ze sobą łupy, niewolników oraz zostawiając za sobą śmierć i zgliszcza. Po odbyciu rytuału, który ma zmienić chłopca w mężczyznę, król zostaje zamordowany przez swojego brata Fjolnira, zaś chłopcu udaje się uciec. Wiele lat później już jako dorosły mężczyzna jest berserkerem, zabijając i plądrując wszystko. Ale dla niego liczy się tylko jedno: Pomszczę cię, ojcze! Uwolnię cię, matko! Zabiję cię, Fjolnirze! Tylko jak się do wuja-królobójcy się dostać?

Ale jeśli spodziewacie się, że cały film to będzie krew, zabijanie, jeszcze więcej krwi, flaki, latające kończyny, KREEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEW – Eggers nie idzie w tak prostym kierunku. Owszem, czuć tutaj inspirację zarówno skandynawskimi sagami czy „Conanem Barbarzyńcą”, ale też unosi się duch „Zielonego Rycerza”. Czyli mamy magię, wiedźmy, wizje, rytuały mające albo zyskać przychylność bogom, albo pomóc w realizacji ich celu. Albowiem los ludzi i bogów przypieczętowany jest od dawna, przędzony nicią życia. Wszystko z brudem, surowością oraz bez upiększania, mimo większego budżetu (ponad 70 milionów). Czuć tutaj imponujące przywiązanie do detali, zaś wszelkie rytuały oraz zwyczaje są pokazane z całą bezwzględnością i odrobiną psychodelii. Im dalej jednak w las, tym cała ta zemsta Amletha przestaje mieć sens. Nie tylko dlatego, że jego „wróg” (Claes Bang) został wygnany na Islandię, gdzie ma tylko jedną farmę z grupką niewolników, to okazuje się, iż nie wiedział pewnych rzeczy. Pojawia się nurtujące pytanie: czy dalej iść tą ścieżką? A może się z niej wycofać i zacząć nowe życie? Jednak w czasach, gdy mężczyzna-wojownik ma przeznaczenie zginąć w walce, by potem wejść do Valhalli albo żyć w hańbie do późnej starości – wybór mógł być tylko jeden. Aczkolwiek jest nadzieja w postaci Olgi (Anya Taylor-Joy), czyli schwytanej w Rusi wiedźmie, która staje się jego wspólniczką w zbrodni. Potem się sprawy komplikują.

Eggers bardzo mocno buduje napięcie, by eksplodować w bardzo brutalnej przemocy, która też wygląda niesamowicie. Zachwycające są zdjęcia Jarina Blaschkego, gdzie bezwzględnie piękna przyroda (wszystko kręcone w naturalnym oświetleniu, z drobnym wsparciem świec i pochodni) pasuje do bezwzględnego, surowego świata. Przemoc jest pokazywana bez kompromisów oraz czasem w długich ujęciach, przypominając jak głęboko w każdym z nas siedzi dzikie zwierzę. A to najbardziej pokazuje Amleth, idealnie zagrany przez Alexandra Skarsgarda. Takiej chodzącej furii jak podczas ataku na wioskę nie widziałem nigdy, chociaż ma momenty pokazujące jego skonfliktowanie wobec odkrywanych informacji. Zresztą cała obsada błyszczy: od zjawiskowej (jak zawsze) Anji Taylor-Joy przez mrocznego i niejednoznacznego Claesa Banga (Fjolnir) po zaskakującą Nicole Kidman (Gudrun) oraz mocnego Ethana Hawke’a (choć nie spędza zbyt wiele czasu na ekranie jako król Aurvandil). Plus parę drobnych epizodów, zapadających mocno w pamięć.

Powiedzieć mogę, że „Wiking” to najbardziej przystępny film w dorobku Eggersa, który nie stępił swojego autorskiego sznytu. Produkcja historyczna w pełni odtwarzająca nie tylko rekwizyty oraz dekorację, lecz mentalność tego okresu. Brutalnego, bezwzględnego, szorstkiego i surowego.

8/10

Radosław Ostrowski

Miniaturzystka

Amsterdam, druga połowa wieku XVII. Do miasta przybywa młoda, angielska dziewczyna – Petronella. Pochodzi z podupadającego rodu, więc aby ratować sytuację finansową musi ożenić się z bardzo dzianym gościem. Trafiło na kupca Johannesa Brandta, który mieszka razem z bogobojną siostrą oraz służbą. Po paru dniach kobiecie udaje się zaadaptować do nowego otoczenia, zaś mąż w prezencie daje jej… miniaturę domu. Nella zaczyna korzystać z usług miniaturzystki, by zamówić przedmioty do domku. Ale z pierwszą przesyłką pojawiają się rzeczy, których nie było w zamówieniu, zaś w domostwie zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

miniaturzystka1

Jak BBC bierze się za serial kostiumowy, na pewno będzie wyglądać co najmniej interesująco. Zwłaszcza, że dzieło nakręcił hiszpański reżyser Guillem Morales. A mimo tylko trzech odcinków, dzieje się tutaj bardzo dużo i każdy tutaj skrywa jakieś tajemnice. Od męża (to akurat jest łatwe do rozgryzienia) przez siostrę aż po służących. Więc odkrycie wszystkich tajemnic oraz odnalezienie się w zupełnie innym świecie, gdzie liczą się pozory, religijna hipokryzja i prywatne interesy. Jeszcze większe zamieszanie wywołuje tajemnicza miniaturzystka – blondwłosa kobieta, nosząca cały czas kaptur i pojawiająca się szybko, by z tą samą prędkością zniknąć. Zaś te dodatkowe przedmioty w małym domku wywołują pewien niepokój. Potęguje się on w momencie, gdy te przedmioty/osoby zaczynają pojawiać się w domu. No i kartki z wiadomościami w każdym pakunku – czyżby ktoś tu miał jakieś nadprzyrodzone moce? A może chodzi o coś zupełnie innego?

miniaturzystka2

„Miniaturzystka” na pewno jest serialem o silnym zabarwieniu feministycznym, bo skupia się na kobiecych bohaterkach. Bardzo przekonująco wypada przemiana Nelly (zjawiskowa Anya Taylor-Joy) z naiwnej i dziewczęco naiwnej w pewną siebie, twardą kobietę przejmującą dowodzenie. Jednak największe wrażenie robi tutaj Marin w fenomenalnej kreacji Romony Galai. Wydaje się być prawdziwą panią domu, jest wręcz oschła i bardzo bogobojna, ale też niepozbawiona sprytu, niemal do samego końca skrywająca swoje tajemnice. Mężczyźni wydają się być w zasadzie tłem dla naszych bohaterek (poza solidnym Alexem Hasselem jako Johannesem), nie mający zbyt wiele do roboty.

miniaturzystka4

Co ewidentnie zachwyca w serialu, to warstwa wizualna, niemal przypominająca malarskie obrazy. Tak samo imponująca scenografia, mimo ograniczonej przestrzeni, wygląda zbyt dobrze, żeby ją zignorować. O pięknych kostiumach nawet nie wspominam, przez co niemal wszedłem do epoki. Tak samo twórcy dobrze radzą sobie z budowaniem atmosfery tajemnicy i odkrywaniu kolejnych sekretów, kłamstw, niedopowiedzeń.

miniaturzystka3

Niemniej nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś mi w tym serialu zabrakło – jakiegoś mocnego uderzenia czy satysfakcjonującego w pełni finału. Nie zmienia to faktu, że „Miniaturzystka” jest serialem powyżej przeciętnej i utrzymującej poziom produkcji BBC.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Nowi mutanci

Seria filmów o X-Men po wpadce w postaci „Mrocznej Phoenix” oraz przejęciu 20th Century Fox przez Disneya została niejako zamknięta. Mutanci na pewno pojawią się w MCU, ale przyjdzie nam na nich jeszcze poczekać. Pojawiło się jednak coś w rodzaju skromnego epilogu dla całej marki, choć droga była bardzo wyboista. Zdjęcia nakręcono latem 2017 roku, a premiera miała pojawić się rok później. Niestety, spięcia między reżyserem a studiem plus fuzja Foxa doprowadziła do 3-letniej (!!!) obsuwy. Ale w końcu są „Nowi mutanci”, gdzie jesteśmy w samym świecie X-Men, ale bez żadnej rozpoznawalnej postaci cyklu.

Cała historia skupia się na piątce nastoletnich dzieciaków z mocami, którzy trafiają do szpitala psychiatrycznego. Kierująca ośrodkiem doktor Reyes prowadzi terapię w celu kontrolowania ich mocy. Ale czy aby na pewno? Budynek otoczony jest niewidzialną barierą (niczym kolonia z „Gothica”), a budynek w zasadzie jest niemal pusty. Oprócz naszych pacjentów i lekarki, a całą historię poznajemy z perspektywy Dani. Młoda dziewczyna indiańskiego pochodzenia, Dani, trafia do tego miejsca jako jedyna ocalona z niewyobrażalnej tragedii – cała osada (i jej ojciec) zginęli wskutek tornada. Nie jest ona świadoma swoich mocy w przeciwieństwie do współtowarzyszy.

Film niejako podzielić na dwie mocno wyróżniające się części. Pierwsza bardziej skupia się na relacji Dani z pozostałymi mutantami. I są to bardzo wyraziste, choć czasami wycofane postacie. Schizofreniczna Iljana, małomówny, ciągłe połamany Sam, przystojny i dziany Roberto oraz mocno wierząca Rahne. Ich moce odkrywamy bardzo powoli, bez pośpiechu, a nad wszystkim unosi się duch niezależnego kina inicjacyjnego. Ale cały czas jest skrywana tajemnica oraz prawdziwe intencje stojące za tym niby szpitalem. A może jest to bardziej więzienie czy może ośrodek badawczy?

Dopiero w drugiej połowie reżyser podkręca śrubę i zaczyna pojawiać się groza, obecna krótko na początku. Poznajemy moce naszych postaci (od teleportacji przez użycie energii słonecznej po przemianę w wilkołaka), a także mroczne tajemnice oraz lęki każdego z nich. I wtedy jest naprawdę niepokojąco, nawet krwawo i brutalnie (bliżej końca). Zaskoczyło mnie to bardzo, zaś finał daje wiele satysfakcji. Problem jednak w tym, że to mnie nie porwało za bardzo. Nie oznacza to, że się nudziłem. Efekty specjalne są całkiem przyzwoite, sceny grozy odpowiednio zmontowane – czuć rękę fachowca. Ale zabrakło mi jakiegoś mocniejszego uderzenia oraz większego… straszenia.

Pochwalić za to trzeba aktorów, gdzie czuć silną chemię między nimi. Największą niespodzianką dla mnie była Blu Hunt jako Dani – zagubiona, niepewna, skrywająca bardzo niepokojącą moc. Czy będzie w stanie ją kontrolować? Jak zareaguje na to reszta grupy? I czy się w tym bajzlu odnajdzie? Oprócz niej bardzo dobrze wypada Maisie Williams (Rahne) – relacja tej dwójki postaci to najmocniejszy punkt tego filmu, stanowiąc dla mnie emocjonalny kościec. Ale całość kradnie Anya Taylor-Joy jako Iljana – bezczelna, arogancka, kierująca się własnymi zasadami. Wręcz gotowa zabić każdego, kto stanie na jej drodze. Tylko, że za tym skrywa się zupełnie inna, bardziej delikatna twarz. Bardzo silna mutantka w tym gronie. Reszta składu (Charlie Heaton, Henry Zaga i Alice Braga) też ma swoje przysłowiowe pięć minut, trzymając poziom.

Jak na produkcję mocno „odleżoną”, mutanci Boone’a prezentują się naprawdę przyzwoicie. Kameralny charakter i skupie się na relacjach daje wiele frajdy, może poza ostateczną walką z kreaturą w CGI. Zakończenie daje pewną furtkę na kontynuację, jednak nie widzę na to szans. Kompetentna robota, choć można było bardziej straszyć.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Czarny kryształ: Czas buntu – seria 1

Inny czas, inne miejsce – od tego zdania zaczął się nakręcony w 1982 roku „Ciemny kryształ” Jima Hensona oraz Franka Oza. Mroczne fantasy dla młodego widza w dniu premiery w box officie zwrócił koszty produkcji i nawet przyniósł nawet skromne profity. Nie na tyle jednak duże, by zrealizować kolejny film w tym świecie. Były próby realizacji sequela, ale te przez wiele lat spaliły na panewce. Wszystko się zmieniło, gdy do Jim Henson Company zwrócił się Netflix. Choć pierwotny pomysł studia kierowanego przez córkę Hensona zakładał stworzenie serialu animowanego, szefostwo filmy z dużym N zaproponowało zrealizowanie serialu w formie znanej z oryginału. Innymi słowy, kukiełki wracają do gry, na ekranie nie pojawia się żaden człowiek, a jedyną różnicą jest drobne wsparcie efektów komputerowych. Ale ciągle w głowie pojawiało się pytanie, czy w ogóle był sens tworzenia serialu w takiej archaicznej formie? Dodatkowo moje obawy spowodowała osoba reżysera, czyli Louisa Leterriera, którego filmy były najwyżej średnio-niezłe.

 

Akcja serialu toczy się setki lat przed wydarzeniami z filmu. Więc nie musicie go oglądać, by wejść w ten świat krainy Thra. Żyznej oraz bardzo różnorodnej, a także pełnej zróżnicowanych ras. Ale w centrum jest Kryształowy Zamek ze znajdującym się Kryształem Prawdy. Jego strażniczką była matka Aughra, jednak została podstępem zastąpiona przez Skeksów. Ci, choć okrutni i bezwzględnie pragnący długowieczności, udają dobrych panów dla Gelflingów. Ci ostatni nie domyślają się, że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Wszystko zaczyna się od zabójstwa jednej ze strażniczek Miry, dla zdobycia esencji jej życia, by osiągnąć długowieczność.

 

Muszę przyznać, że sama historia (mimo znajomości finału w postaci filmu) jest w stanie zaangażować i jednocześnie bardzo rozbudowuje świat przedstawiony. Tylko pozornie intryga wydaje się bardzo prosta i wydaje się klasyczną walką dobra ze złem. Po części to prawda, jednak twórcy dogłębnie pozwalają wejść w ten bogaty świat, który jest świetnie sfotografowany. Wrażenie robi bardzo szczegółowa scenografia oraz różnorodne lokacje: od pustyni, bogatego pałacu, biblioteki czy zamku Skeksów. Gdybym miał do czegoś porównać serial Leterriera, to najbliżej byłoby do „Władcy Pierścieni” zmieszanego z „Diuną” (tworzenie esencji dla wiecznego życia – taki odpowiednik melanżu) oraz „Grą o tron” (wewnętrzne spięcia wśród Skeksów).

ciemny krysztal czas buntu1-4

Także sam świat jest bardzo przebogaty. Oprócz Skeksów, który nadal są brzydki, zdegenerowani oraz budzą grozę, jest parę innych raz. Lekko rozrabiający, a jednocześnie traktowani jak niewolnicy (przez Skeksów) Podlingowie, delikatni Mistycy (choć widzimy tylko dwóch), magiczne Drzewo Azylu, wielkie pająki i wiele, wiele innych. Ale najbardziej interesujący są Gelflingowie: bardzo liczni i podzieleni na klany, a każdy z nich zajmuje się czym innymi. Jeden to wyższe sfery, przekonane o swojej potędze, inni specjalizują się w odczytywaniu symboli, jeszcze inni są wojownikami, są też dbający o zwierzęta przebywające pod ziemią itd. I ten podział jest bardzo sprytnie wykorzystywany przez Skeksów do szerzenia nieufności, podejrzliwości oraz pomaga w manipulacji.

ciemny krysztal czas buntu1-2

Ale to, co najbardziej wyróżnia serial, to kukiełki. Niby wyglądają znajomo i tylko pozornie sprawiają wrażenie, jakby ktoś wyciągnął je sprzed ponad 35 lat. Tylko, że… nie. Nadal pewien problem stanowi mimika twarzy (a konkretnie jej brak), ale wszystkie emocje są pokazywane gestami, a nawet oczami. Zastosowanie tej formy nie zmienia faktu, że opowieść jest brutalna i mroczna. Nie brakuje momentów godnych kina grozy (śmierć Miry czy tortury wobec Badacza) lub filmów wojennych (ostateczna konfrontacja ze Skeksami), ale twórcy nie przekraczają tej granicy, by wywołać koszmary u młodego widza. Same sceny akcji wyglądają po prostu świetnie (odbicie Riana z ręki Szambelana), a parę inscenizacyjnych pomysłów zaskakuje jak opowiedzenie historii Thra za pomocą… przedstawienia kukiełkowego czy Aughra próbująca odnaleźć „pieśń Thra”.

ciemny krysztal czas buntu1-3

Kukiełki brzmią fantastycznie, bo udało się zebrać iście gwiazdorską obsadę. Naszej trójce protagonistów przemawiają głosem Tarona Egertona (walczący Rian), Nathalie Emmanuelle (empatyczna Deet) oraz Anyi Taylor-Joy (Brea), którzy wykonują swoją robotę fantastycznie. Niektóre głosy są dość trudne do rozpoznania, co też staje się dodatkową zabawą. Ale na mnie największe wrażenie zrobił kapitalny Simon Pegg (śliski Szambelan, który jest takim intrygantem, co pragnie władzy), cudowny Jason Isaacs (budzący grozę i majestat Cesarz Skeksów) oraz mocna Donna Kimball (zadziorna Aughra). Ale prawda jest taka, że trudno tutaj się do kogokolwiek przyczepić. Naprawdę, co nie jest częstym zjawiskiem.

ciemny krysztal czas buntu1-6

To jest kolejna serialowa niespodzianka od Netflixa. Absolutnie techniczne cudo, zdominowane przez efekty praktyczne, co tworzy dzieło unikatowe. Czuć mocno ducha oryginału, ale za pomocą nowoczesnej technologii i wciągającą opowieścią, dogłębniej eksploatować ten świat. Wierzę, że powstanie ciąg dalszy.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Glass

M. Night Shyamalan ostatnimi laty zaczynał wracać do swojej formy. Kameralna „Wizyta” oraz niemal klaustrofobiczny „Split” przypomniały talent reżysera. Pytanie jednak, czy nasz specjalista od twistów utrzymuje poziom, czy jednak sukces był przedwczesny? Na to pytanie odpowiedź powinien dać „Glass”, który był ostatnią częścią trylogii superbohaterskiej Hindusa. Ale jakiej trylogii?

glass1

Wszystko zaczęło się od roku 2000, kiedy reżyser stworzył „Niezniszczalnego”. Była to opowieść o szarym facecie, który odkrywa w sobie superbohaterskie moce. „Split” – jak się okazał – był historią o narodzinach superłotra. W założeniu „Glass” ma być ostateczną konfrontacją między Davidem Dunnem a tajemniczą Bestią. I początkowo wydaje się, że będziemy szli w tym kierunku. Dunn (obecnie szef sklepu ze sprzętem do ochrony) nadal działa jako samotny mściciel i przypadkowo trafia na ślad Kevina, przetrzymującego porwane cheerleaderki. Dochodzi do bijatyki, którą kończy interwencja policji, zaś obaj panowie trafiają do strzeżonego szpitala psychiatrycznego. Tam mają zostać poddani leczeniu oraz przekonani, że nie są superbohaterami, nie mają żadnych mocy, a nadprzyrodzone sytuacje da się racjonalnie wyjaśnić. Jakby tego było mało, razem z nimi przebywa Mr. Glass – ekscentryczny pasjonata komiksów, odpowiedzialny za wiele zbrodni.

glass2

Punkt wyjścia naprawdę dawał duże pole manewru. Reżyser powoli przygotowuje grunt do konfrontacji, choć pierwsza scena akcji wydaje się dość dziwacznie sfilmowana (kamera pokazująca zdarzenia jest przyklejona tak, by widać przód protagonisty albo jest oddalona). Niemniej to jest intrygujące, ale wszystko zmienia się z miejscem akcji. Zamiast interakcji między trójką kluczowych postaci, widzimy ich odizolowanych od siebie i pojawia się pani psycholog (Sarah Paulson będąca tutaj Człowiekiem-Ekspozycją). Cała ta relacja oraz motyw, że tzw. superbohaterowie to tylko odbicie ich problemów psychicznych miała w sobie potencjał. Ale Shyamalan za bardzo przeciąga ten wątek, przez co czułem się znużony, zaś dialogi są rzucane w tak łopatologiczny sposób, że aż to naprawdę boli. Pojawiają się zbędne retrospekcje oraz postacie niejako wspierające każdego z wyjątkowych postaci.

glass3

Najgorsze jednak Shyamalan zostawia na koniec. Oczywiście musi zaserwować masę twistów oraz wolt, a finałowe starcie okazuje się być pozbawione jakiegokolwiek napięcia. Jakby tego było mało, zachowanie postaci staje się coraz bardziej irracjonalne, zaś wielki plan Glassa oraz ostatnie 20-25 minut wywołało we mnie poczucie żenady (zwłaszcza śmierć jednego z bohaterów). Najchętniej wymazałbym je z pamięci, gdybym mógł.

glass4

Nawet aktorzy (i to nawet zdolni) nie mają tak naprawdę zbyt wiele do roboty. Bruce Willis jako Dunn miewa przebłyski oraz chwile, kiedy zaczyna wątpić w swoje moce. Ale przez większość czasu zwyczajnie siedzi i smutną ma twarz. Samuel L. Jackson przez większość filmu nic nie mówi, a nawet się nie rusza. Tylko, że w kreowaniu mistrza zbrodni wydaje się być karykaturą swojej postaci z pierwowzoru. Jedynie James McAvoy ma duże pole do popisu (w końcu ma 24 osobowości) i tylko on ciągnie całość na swoich barkach. Lekko szpanuje swoimi umiejętnościami, ale i tak wypada najlepiej.

Chciałbym powiedzieć, że „Glass” jest udanym filmem oraz intrygującą dekonstrukcją kina superbohaterskiego. Ale Shyamalan znowu zachłysnął się swoimi sukcesami, popadając na wielkich mieliznach i tworząc swój najgorszy film od czasów „Ostatniego Władcy Wiatru”. Tego się nie spodziewałem.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Tajemnica Marrowbone

Rok 1969. Na amerykańską ziemię przybywa brytyjska rodzina Fairbairnów – matka z czwórką dzieci, którzy przenieśli się do dawnego domostwa. Jack, Billy, Rose i Sam powoli zaczynają się adaptować do nowego otoczenia, ukrywając się przed światem. Wkrótce w ich życiu pojawia się Allie – sąsiadka, pracująca w bibliotece. Wkrótce matka dzieci umiera i te zobowiązują się trzymać się razem. Lecz ich życie zostaje bardzo brutalnie przerwane z powodu ojca oraz jego brutalnej przeszłości.

marrowbone1

Hiszpański thriller/horror to coś, co ostatnio przeżywa dużą popularność. Albo przynajmniej tak było jeszcze 10 lat temu. Do tego nurtu próbuje się wpisać reżyserski debiut Sergio Sancheza, w którym nie pada ani jedno słowo po hiszpańsku. Ale europejski duch historii jest mocno obecny, gdyż całość jest mało efekciarska. Pozornie wydaje się klasycznym dreszczowcem z nawiedzonym domostwem. Coś tam skrzypi, lustra są popękane, słychać jakieś głosy, dodatkowo w tle jest jakaś tajemnica, „krwawe pieniądze” – coś zaczyna wisieć w powietrzu. Reżyser bardzo oszczędnie przekazuje informacje, gdzieś w połowie ujawniając najważniejsze. Jednak, ku wielkiemu zdumieniu, nie wszystkie karty zostają wyłożone na stół. I to jest ogromna zaleta „Marrowbone”, troszkę przypominającego stare, gotyckie opowieści, tylko bardziej uwspółcześnione.

marrowbone2

Ale Sanchez czyni atmosferę coraz gęstszą za pomocą prostych środków przekazu, coraz bardziej mnożąc kolejne tropy, doprowadzając do kolejnej przewrotki. Więcej wam nie zdradzę, ale kilka momentów potrafi podnieść ciśnienie (próba wejścia do zamurowanego strychu przez dach czy retrospekcje z ojcem), potęgowane przez liryczno-mroczną muzykę. Niby są tu dość dobrze odtworzone realia lat 60., jednak pełnią rolę tylko tła dla domu, gdzie nie ma prądu, źródłem światła są stare lampy. Ładnie to wygląda w obrazku, buduje to bardzo mroczny klimat, pod koniec nawet jest równoległy montaż oraz bardziej dramatyczne chwile, włącznie z odkryciem tajemnicy. Wtedy reżyser potrafi trzymać za gębę, nie puszczając aż do finału.

marrowbone3

Reżyserowie udaje się bardzo dobrze poprowadzić młodych aktorów, z których część może być już rozpoznawalna. Największe wrażenie robi George MacKay (Jack), który – jako najstarszy – próbuje utrzymać całą rodzinę w jedności. Świetnie wypada zarówno, gdy wydaje się opanowany i spokojny, jak i coraz bardziej przytłoczony nieprzyjemną sytuacją. Obok niego są także Charlie Eaton (narwany Billy), Mia Goth (rozsądna Jane) oraz Matthew Stagg (ciekawski Sam), tworząc bardzo silną więź, jaką czuć tutaj od samego początku. Po drugiej stronie mamy Anyę Taylor-Joy (Allie), będącą tym razem bardzo ciepłą, empatyczną dziewczyną. Jej relacja z Jackiem zaczyna nabierać rumieńców, zaś finał czyni jej decyzję świadomą.

„Tajemnica Marrowbone” to kolejny przykład ciekawego dreszczowca z klimatem oraz tajemnicą. Bardzo mroczny, pełen niepokojącego klimatu, świetnego aktorstwa, stopniowego budowania napięcia oraz inteligentnie poprowadzonej fabuły. Nie brakuje zaskoczeń, co z dzisiejszej perspektywy jest nieoczywiste i daje troszkę świeżości.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Morgan

Czym jest tytułowa Morgan? To stworzona przez zespół naukowców sztuczna inteligencja w ciele dziecka. Choć ma zaledwie 5 lat, jest bardzo świadoma i rozwinięta. Jednak dochodzi do pewnego incydentu, czyli Morgan rzuca się na jedną z naukowców. Wtedy korporacja odpowiedzialna za projekt wysyła specjalistkę od zarządzania – Lee Weathers. Co może wyjść z tej konfrontacji?

morgan1

Debiutujący na polu reżyserskim Luke Scott (syn Ridleya Scotta) próbuje wejść w konwencję, w której jego ojciec jest uznawany za klasyka. Początek jest mocny, krwawy i tajemniczy. Jest zagadka, nakręcająca pierwsze 45 minut. Klimat niepokoju potęguje też bardzo oszczędna scenografia. Pokój, gdzie znajduje się Morgan troszkę przypomina „Ex Machinę”, co jest skojarzeniem na plus. Oczami oschłej Lee widzimy interakcję Morgan z resztą ekipy, która traktuje ją jak własne dziecko, przez co są w stanie zachować dystans do sprawy. Kwestia etyczno-moralnych dylematów związanych z „zabawą w Pana Boga” nie wydaje się niczym nowym, jednak ciągle zmusza to do myślenia.

morgan2

I wtedy młody Scott postanowił od momentu „badania” dokonuje kompletnej wolty. Zaczyna się zabawa w polowania, gdzie nasza tytułowa bohaterka niczym legendarny Obcy, morduje wszystko, co staje na drodze. Nie rozumiem sensu działania tej wolty, chociaż wtedy robi się jeszcze bardziej interesująco. Kamera zaczyna przyspieszać, wszelkie bijatyki są dynamicznie zrobione niczym współczesne filmy akcji, jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że te dwie stylistyki gryzą się ze sobą. Przez co czułem ogromne zmarnowanie potencjału na coś więcej, chociaż technicznie nie mam nic do zarzucenia.

morgan3

Z kolei aktorsko jest bardzo nierówno, a kilkoro członków obsady jak Jennifer Jason Leigh czy jak zawsze solidny Toby Jones nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Najbardziej intryguje Anya Taylor-Joy w roli tytułowej. Ogolona na zero, bardzo skryta i mówiąca pozornie obojętnym głosem, ma w sobie coś niewinnego, z dziecka. Ale przyciśnięte zmienia się w prawdziwe monstrum, co potrafi budzić grozę. Nieźle się sprawdza Kate Mara, choć na początku trudno mi było przekonać się do chłodnej, zdystansowanej korpo-suki. Ale ostatnia scena kompletnie zmienia interpretację tej kobiety. Szoł jednak kradnie Paul Giamatti jako dr Shapiro, mający przeprowadzić test na Morgan, pozwalając sobie na kompletny dystans.

morgan4

„Morgan” miała być rozrywkowym kinem z ambicjami, tylko że Scott nie był do końca pewien w jakim kierunku ma pójść cała historia. Ani jako filozoficzno-etyczny konflikt, ani jako thriller nie do końca wykorzystuje swoje możliwości. Taka bardziej podrasowana „Ex Machina”, tylko czy warta naszego czasu?

6/10

Radosław Ostrowski

Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Angii

XVII wiek i początek przybycia pobożnych purytanów z Anglii do Ameryki. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy rodzina zostaje wyklęta z Kościoła oraz wspólnoty. William i Katherine z pięciorgiem dzieci przenoszą się gdzieś na odludzie blisko lasu – paskudnego, niepokojącego i budzącego postrach. Poza nimi jest jeszcze czarny kozioł, pies i kozica. Wszystko idzie wokół zbierania plonów, hodowli i modlitwach. Ale jednak coś jest nie tak, a punktem zwrotnym jest zaginięcie najmłodszego potomka, Samuela. Od tej pory robi się coraz dziwniej i straszniej.

czarownica_2015_1

Debiutujący za kamerą Robert Eggers postanowił mocno namieszać, bo stworzenie klasycznego horroru już nikogo nie interesuje. Jumpscare’ów nie uświadczysz, ale jest dużo mroku, niepokoju oraz… no właśnie. Są w tym lesie czarownice czy to wytwór umysłu? Odcięcie się oraz całkowicie oddanie się Bogu zamiast zbliżyć, coraz bardziej zaczyna oddalać, a nad wszystkim zaczyna się odczuwać fatum. Czyżby cała rodzina od początku była przeklęta? Reżyser ciągle podpuszcza, niby sugerując pewne rzeczy (przyśpiewki do Czarnego Filipa, scena po zaginięciu niemowlaka w lesie), ale końcówka to walenie po łbie. Chociaż może to też jest wytwór wyobraźni Thomasin? Sam już nie wiem, jednak jedno jest pewne: ten film potrafi porządnie straszyć. Muzyką, powoli budowaną atmosferą niepokoju, wręcz zaszczucia (surowo sfotografowany las budzi niepokój), by coraz bardziej napiętnować hipokryzję (ojciec), religijny fanatyzm (matka) oraz powolne wchodzenie w dojrzewanie (najmłodszy syn patrzący na siostrę tak… pożądliwie). Kolejne oskarżenia o grzech, kłamstwa, sekrety i w końcu kuszenie. Czyżby w okolicy naprawdę pojawił się Szatan, który zawsze przychodzi na nasze zaproszenie? A okolica taka brudna, nieprzyjemna i brzydka (za to ładnie sfotografowana – to oświetlenie robi wrażenie).

czarownica_2015_2

Od strony aktorskiej najbardziej zapadają w pamięć dwie role: Thomasin oraz Williama. Pierwsza, grana przez zupełnie nieznaną Anję Taylor-Joy jest jedyną osobą, której los mnie obchodził (chyba przez te niewinne oczy) i powoli wchodzącą w wiek dojrzewania, na końcu ulegając Zlemu. Z kolei William (mocny Ralph Ineson) potrafi magnetyzować wyłącznie samym głosem – surowym, twardym i bezwzględnym. Tak jak jego postać, która coraz bardziej posuwa się w stronę szaleństwa. Do reszty obsady trudno się przyczepić.

czarownica_2015_3

„Czarownica” to jedna ze świeższych opowieści grozy, próbująca przełamać pewne oczywiste sposoby realizacji tego gatunku. Debiutant stawia bardziej na poczucie niepokoju i zagrożenia niż na oczywiste straszenie prostymi trickami. Chociaż zakończenie można było lepiej rozegrać, to i tak jest to duże zaskoczenie. A skoro mówi to osoba, nie przepadająca za tym gatunkiem, coś musi być na rzeczy.

7/10

Radosław Ostrowski

Split

Zaczyna się wszystko spokojnie i niewinnie, bo od imprezy, gdzie przebywa Casey – nieśmiała, bardzo wycofana, spokojna dziewczyna. Ale wracając do domu, dziewczyna razem z trzema koleżankami zostają porwane przez tajemniczego jegomościa. Kim jest, czego chce i co zamierza? – nie wiadomo. Wiadomo, że czasu zostało niewiele. Bo jak się okazuje Kevin (tak się zowie delikwent) jest człowiekiem, cierpiącym na rozdwojenie jaźni. I to nie byle jakie, bo ma aż 23 osobowości.

split1

M. Night Shyamalan potwierdza swój powrót, realizując jeden z najbardziej kasowych filmów w swojej karierze (przy 9 milionach budżetu, zarobił prawie 300 mln) i wrócił niejako do korzeni. „Split” to psychologiczny thriller, troszkę klimatem przypominający „10 Cloverfield Lane”, gdzie mamy bohaterów zamkniętych w tajemniczym miejscu, co buduje poczucie klaustrofobii oraz prawdziwego strachu. Nie wiemy, czego tak naprawdę chce Kevin i powoli odkrywamy elementy układanki. Drugim ważnym elementem jest interakcja między dziewczynami, wręcz desperacko pragnącymi uciec a kolejnymi osobowościami Kevina, czekających na narodziny Bestii. I teraz zaczyna się cała zabawa – jak dziewczyny zareagują na Kevina, czy będą współpracować ze sobą, jak rozwiążą problem oraz co tak naprawdę zamierza antagonista.

split2

Po drodze reżyser przedstawia portret naszego bohatera, który korzysta z usług terapeutki. Dość szybko poznajemy historię bohatera (rozmowy z terapeutką, dr Fletcher) i jego tajemnicę, ale nie przeszkadza to w budowaniu napięcia (wyjątkiem jest teza pani doktor, że osoby z różnoraką osobowością posiadają nadprzyrodzone zdolności – brzmi jak bełkot, ale potem nabiera to sensu). A im bliżej końca, tym robi się coraz brutalniej (wręcz skręcamy w slashera) – kamera podkręca poczucie niepokoju, podobnie jak nerwowa muzyka. Ten slasherowy skręt, podobnie jak wrzucone retrospekcje z życia Casey, wybijają z rytmu i powodują, że napięcie zaczyna siadać, a sytuację częściowo ratuje finałowa wolta – jak to u Shyamalana – wywracająca wszystko do góry nogami (więcej wam nie zdradzę, ale chyba będzie ciąg dalszy).

split3

Reżyser wykonał świetny ruch, dając rolę Kevinowi dla Jamesa McAvoya, który rewelacyjnie wszedł w postać, a właściwie kilka postaci i za każdym razem byłem w stanie rozpoznać kim jest w tej chwili. Spokojny, opanowany Dennis (obsesja na punkcie porządku), równie wycofana Patricia, sepleniący 9-letni Hedwig – każdą z tych postaci aktor buduje innym spojrzeniem, mową ciała, sposobem poruszania się. Gdy trzeba, to szarżuje i szaleje (scena tańca – wow), a jednocześnie przeraża swoim opanowaniem. Poza nim wyróżnia się jedynie Anya Taylor-Joy jako Casey, próbująca nawiązać kontakt z mniej agresywnymi osobowościami Kevina, przez większość czasu sprawiając wrażenie wycofanej outsderki. I ta więź jest kolejnym mocnym punktem filmu, podobnie jak dr Fletcher (Betty Buckley).

split4split5

Wygląda na to, że Shyamalan potwierdził swój powrót do łask i może realizować spokojnie swoje kolejne projekty. Zakończenie sugeruje ciąg dalszy, na który liczę – i czekam na nowy film Shyamalan jakikolwiek on będzie.

7/10 

Radosław Ostrowski