Archive – The False Foundation

the-false-foundation-b-iext37640356

Jeden z najpopularniejszych w Polsce zespołów zagranicznych, czyli Archive ostatnio co rok wydaje swoje nowe płyty, eksperymentując z elektroniką, brzmieniami alternatywnymi i progresywnymi. Po świetnym „Axiomie” (2014) oraz bardziej przebojowym „Restriction” (2015) serwuje kolejną dziwną, ale piękną mieszankę muzyczną na „The False Foundation”.

Jest to też pierwszy album (przesłuchany przeze mnie), w którym nie pojawiają się panie na wokalu. Zaczyna się dość spokojnym (nawet sennym) „Blue Faces” prowadzonym przez bardzo delikatne dźwięki fortepianu oraz sporadyczne szumy. W połowie te dziwaczne dźwięki tła zaczynają przybierać na sile niczym wbijane wiertło do mózgu, a gdy wchodzi jeszcze perkusja, wywołuje to jeszcze większą dezorientację, jakbyśmy wrócili do „Restriction”. Pulsujący ambient, wokale w tle oraz zapętlony szum wprowadzający od razu do następnego utworu – „Driving in Nails” z pulsującą, minimalistyczną perkusją wziętą żywcem od Nine Inch Nails czy innego industrialnego składu. Do tego jeszcze pełno mało przyjemnych w odsłuchu plam dźwiękowych, które wprawiają w tajemniczy rytm (coś jakby uderzenia) i dopiero w połowie pojawia się wokal Dariusa Keelera, kompletnie zmieniając klimat. Jest bardziej przestrzenna elektronika, anielski chór w tle i elektroniczna perkusja, wracając do ambientu.

Brzmi dziwnie? To dopiero rozgrzewka, gdyż „The Pull Out” zaczyna się dziwaczną zbieraniną fortepianu, szumów, zapętlonego jakiego głosu i przez kilkanaście sekund repeta. Dopiero potem odzywa się surowa elektronika pomieszana z kosmicznymi dźwiękami, imitującymi trąbki, pulsującym jazgotem oraz pojedynczymi uderzeniami perkusji. Na koniec serwując mieszaninę fortepianu i wszelkich loopów. Gdy już traciłem nadzieję na znalezienie czegoś dobrego, pojawił się utwór tytułowy. Nadal są szumy i rytmiczna perkusja galopująca jak szalona (jak na tą grupę), ale wreszcie jest jakaś melodia sprawiająca frajdę. Nawet jeśli nawarstwiające się tło jest ścianą chaosu. Wtedy pojawia się wyciszający „Bright Lights” z wolnym i kompletnie spokojnym tłem elektroniki, wypieranym przez łagodne wejścia fortepianu, podobnie melancholijny „A Thousand Thoughts” oraz wspólnym zaśpiewem. Wtedy wraca hałas pod postacią strzelającego „Splinters”, który nasila się z minuty na minutę swoim echem.

Na szczęście to tylko chwila, gdyż spokój dominuje „Sell Out”, chociaż perkusja zaczyna działać coraz intensywniej (bardzo podniośle i patetycznie, by pod koniec ulec mechanizacji). Dynamika wraca do przestrzennego (i odrobinę gitarowego) „Stay Tribal”. Na finał dostajemy wręcz dyskotekowo-ambientowy „The Weight of the World”. Dyskotekowy, bo zaczyna się dyskotekową perkusją, by potem przejść w atomowe wręcz podkłady elektroniki, gdy następuje wejście westernowego fortepianu oraz cisza, by wrócić do swojego tempa dodając dziwaczną, charczącą wokalizę, klaskanie, pękiem kluczy, na koniec dając tylko fortepian.

Sam wokal Kellera jest różnorodny: od wrzasku po wręcz szept i melancholię. Co z tego, skoro forma jest dla mnie dość ciężko strawna? Grupa coraz bardziej idzie w stronę elektroniki, ambientu, łamańców i przesterów, tym razem przesadzając. Niestety, fundamenty mojego zaufania zostały nadszarpniete mocno.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Archive – Restriction

Restriction

Bardzo popularna w Polsce grupa Archive po rocznej zwyżce formy w postaci “Axiom” nie odpuszcza i już teraz pojawia się ich najnowszy, dziesiąty album “Restriction”, przy nagrywaniu którego pomógł dawny współpracownik Jerome Devoise. Jak tym razem wypada brytyjska grupa z Londynu?

Postanowiła bardziej pójść w elektronikę, nie pozbawionej znamion przebojowości. Jest to już słyszalne w bardziej gitarowym „Feel It” czy mieszającym gitary z klawiszami utworze tytułowym, gdzie dominuje prosta i zapętlająca się linia melodyczna (perkusja robi się dziwaczna). Także singlowy „Kid Corner”, gdzie muzycy bawią się elektronicznymi dziwadłami oraz „strzelającą” perkusją robi świetne wrażenie. I kiedy wydaje się, że będzie dynamiczna dyskoteka, następuje wyciszenie w postaci „End of the Days” z bardzo delikatną elektroniką oraz wyciszonym głosem Holly Martin, do którego w połowie (poza przestrzennymi wokalizami) dołącza elektroniczna perkusja. W podobnym tonie jest rozmarzony „Third Quartet Storm”, który w połowie brzmi groźnie (nieprzyjemne pomruki), by się wyciszyć (jazzowa perkusja, wyciszone głosy) oraz niemal pianistyczny „Half Built Houses”.

Dalej jest kolejna wolta – pulsująca perkusja, pomruk w tle oraz wybijająca się gitara, czyli „Ride In Squares”. W środku dzieją się mocniejsze wejścia elektroniki i wtedy wkracza dynamiczny – jak na tą grupę – „Ruination”, gdzie cały zespół wybrzmiewa tak jak w pulsującym „Crushed” przerywanym mocniejszymi wejściami gitary. A wtedy wycisza się wszystko w „Black and Blue”, by rozgrzać się w finale, który po prostu wgniata w fotel.

Wszystko tutaj gra i już na chwilę obecną mogę śmiało stwierdzić, ze nowy Archive będzie walczył o miano płyty roku 2015. Elektroniczno-rockowa mieszanka się sprawdza, wokale Holly oraz Pollarda Berriera, melodyjność, poczucie przestrzeni – po prostu bardzo dobry i bardzo piękny album.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Archive – Axiom

Axiom

Brytyjska trip-hopowa formacja Archive zdobyła rozgłos dzięki płycie „You All Look the Same to Me”, zawierająca przeboje „Bullets i „Again”. Po dwóch latach od ostatniego albumu, postanowili nagrać kolejny materiał i by było bardziej ambitnie dodali do tego 40-minutowy film, który można (chyba) zobaczyć także na stronie grupy.

Skupmy się jednak na samej płycie, która zawiera tylko siedem kompozycji, które jednak bardzo płynnie przechodzą między sobą. I muszę przyznać, że ta spójność mnie powaliła, choć nie jestem wielkim fanem muzyki elektronicznej, to jednak aura jest pełna mroku oraz tajemniczej magii. Obecna jest ona od pierwszej do ostatniej minuty. Zaczyna się bardzo delikatnie, dzięki pięknie ciągnącym się smyczkom w „Distorted Angels”, do których (poza wokalem Pollarda Berriera) dołączają dziwne „wybuchy” perkusji, a w ostatniej minucie elektronika się uspokaja, tworząc wręcz kosmiczną aurę. Ale prawdziwą petardą jest tutaj tytułowy (prawie dziesięciominutowy) utwór, z kapitalną po prostu partią dzwonów (naprawdę melodyjnie dzwonią), które w połowie ustępują „plumkającym” klawiszom oraz innym dźwiękom (m.in. przesterowanej gitarze elektrycznej) czy „przyśpieszonemu” dźwiękowi fortepianu. A piosenek nie ma tu zbyt wiele (melodyjnie mroczny „Baptizm” z podniesionym wokalem, szybkimi uderzeniami perkusji czy pulsujący „Transmission Data Terminate”, gdzie znów perkusja nadaje rytm, a nawet fortepian brzmi dość zagadkowo, zaś wokale – męski i żeński – obydwa delikatne, kontrastują z muzyką). Przestrzennie brzmi też „The Noise of Flame Crashing” (te klawisze), a drugą petardą jest „Shiver” z bardzo pięknie grającym fortepianem.

I muszę przyznać, że nowe Archive mnie po prostu oczarowało, idąc w stronę bardziej progresywnych dźwięków, co mnie bardzo ucieszyło. Muzyka jest bardzo przestrzenna i klimatyczna, czaruje i zniewala. Mocny kandydat na płytę roku 2014. I nie ma w tym cienia przesady.

8,5/10

Radosław Ostrowski


Sęp

W ciągu sześciu lat zniknęło lub uciekło kilkudziesięciu kryminalistów, zaś śledztwa w ich sprawie utknęły w martwym punkcie. Kiedy jednak zostaje odbity z więziennego konwoju po procesie Radosław Raczek „Djuna”, generał policji prosi o pomoc w rozwiązaniu sprawy inspektora Bożka i komisarza Aleksandra Wolina „Sępa”.

sep1

Mówi się, że w Polsce nie da rady zrobić filmu akcji na poziomie amerykańskim. A jednak, zadania tego podjął się Eugeniusz Korin – reżyser teatralny, który debiutuje na dużym ekranie. Sama intryga jest naprawdę pomysłowo i nieszablonowo opowiedziana – reżyser myli tropy, kluczy, parę razy potrafi zaskoczyć, zaś finał pozytywnie zaskakuje (jednak moralne rozterki bohatera zbyt łatwo zostają rozwiązane). Choć film trwa około dwóch godzin, nie ma tu miejsca na nudę. Owszem, dialogi nadal bywają niesłyszalne, sceny pod tablicą (Sęp rozwiązujący matematycznie zagadkę) wydają się zbędne, ale za to jest świetnie zrealizowane (zdjęcia i montaż zasługują na uznanie), czuć tutaj inspiracje Davidem Fincherem i Christopherem Nolanem (montaż równoległy). Dawno nie było filmu, który by tak wyglądał na naszym podwórku.

sep2

A skoro porównuje się do Hollywood, to i obsada musi być gwiazdorska. No i jest – pytanie, czy poza tym idzie coś więcej? O dziwo tak, choć nie jest idealnie. Naprawdę dobrze wypadł Michał Żebrowski w roli wnikliwego śledczego, który jak naukowiec łączy fakty w całość, a i przyłoić też potrafi. Partnerujący mu Daniel Olbrychski w roli inspektora Bożka wypada bardzo przekonująco i ma ten błysk w oku. Z drugiego planu zdecydowanie należy wyróżnić Piotra Fronczewskiego (generał Krasucki), Andrzeja Seweryna (profesor Reaktorski) i Mirosława Bakę (Rajski, dowódca oddziału odbijającego więźniów). Ale żeby nie było zbyt dobrze, są dwie poważne rysy: irytujący Paweł Małaszyński (komisarz Robaczewski) – na szczęście nie pojawia się zbyt długo i Anna Przybylska (Natasza McCormack), która średnio pasuje na instruktorkę kickboxingu.

sep3

Korin swoim debiutem udowodnił, że i u nas da się zrobić dynamiczny i nieszablonowy kryminał. Choć może nie wszystko jest dopracowane, to jednak potrafi zrobić mocne wrażenie.

7/10

Radosław Ostrowski