Skrzat. Nowy początek

Coraz ciekawiej się dzieje w polskim kinie familijnym. I choć nadal zdarzają się pewnie nie do końca udane dzieła jak „Dziadku, wiejemy!”, więcej jest tych co najmniej przyzwoitych. Do grona tych bardziej udanych zalicza się polsko-czeska koprodukcja „Skrzat. Nowy początek”.

„Skrzat” skupia się wokół Hani (Amelia Golda) – 11-latki, która przeprowadza się z ojcem (Arkadiusz Jakubik) i psem do nowego miasta. A także bardzo mocno wierzy w… skrzaty, co wynika z powodu bardzo silnej więzi ze zmarłą matką. Lecz rówieśnicy nie są wobec tej pasji tak wyrozumiali. Do tego stopnia, że najwredniejsze zabierają wisiorek w zamian za dowód na istnienie skrzata. Jak nie, będzie upokarzanie przez Internet i przedmiot ulegnie zniszczeniu. Pomaga jej w tym równie nielubiany przez rówieśników Michał (Maksymilian Zieliński) – syn szkolnej pedagog i uzdolniony spec od tworzenia wynalazków. Oboje próbują złapać stworka, by dano im spokój. W końcu zaczynają pojawia się liściki od tajemniczej istoty.

Film jest pełnometrażowym debiutem Krzysztofa Komandera – montażysty filmowego, znanego z pracy przy takich filmach jak „Czerwony pająk”, „Wesele” czy zbliżającego się filmu Smarzowskiego „Dom dobry”. Więc nie jest to coś, czego po tym twórcy można się było spodziewać. Pozornie mamy tutaj masę znajomych elementów: niedopasowanych młodych bohaterów, przepracowywanie traumy związanej ze śmiercią rodzica, aurę tajemnicy i obietnicę wielkiej przygody. Ale reżyserowi udaje się przekonująco zbudować poruszającą oraz wciągającą opowieść. Urzeka na poziomie wizualnym (spora część akcji dzieje się w lesie, który wygląda majestatycznie), ma piękną muzykę symfoniczną i niezłe dialogi. Do tego cały czas jest lawirowanie w kwestii tego, czy skrzat istnieje naprawdę, a może jest tylko wytworem wyobraźni.

Komander pewnie opowiada, zgrabnie operując momenty bardziej dramatyczne (pożar lasu) z odrobiną lekkości (dynamiczna relacja między Hanią a Michałem – od obcości po coraz silniejszą przyjaźń). Wszystko bez popadania w skrajność obydwu. Oraz fantastycznie zagrana. Z dorosłych aktorów najbardziej wybija się tutaj Arkadiusz Jakubik w roli ojca Hani, jednak całość na barkach dźwiga świetna debiutantka Amelia Golda. Ma w sobie zarówno wiele uroku i naturalności, ale też w bardziej ekspresyjnych scenach wypada bezbłędnie. Bez niej ten film by nie zadziałał i nie ma w tym przesady. Również partnerujący jej Maksymilian Zieliński w roli wycofanego Michała wypada bardzo dobrze, tworząc bardzo mocny duet. Reszta dzieciaków prezentuje się solidnie, z kolei udzielający się głosowo Borys Szyc także prezentuje się bardzo solidnie.

Może „Skrzat. Nowy początek” nie wygląda tak zjawiskowo jak zagraniczna „Legenda Ochi” czy kreatywna niczym animowany „Smok Diplodok”, lecz nie odstaje od nich. Dzieło Komandera jest jednocześnie poruszającą i mądrą opowieścią, dostarczającą frajdy zarówno dzieciom oraz dorosłym. Czekam na kolejne reżyserskie dokonania tego uzdolnionego montażysty.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Stacja

Ciągle są jakieś filmy – głównie z naszego podwórka – które porównuje się do innych tytułów, by nadać im „lepszego” statusu. Tak działają głównie krytycy albo specjaliści od marketingu. Tak było z „Domem złym” Smarzowskiego, gdzie wskazywano podobieństwa do Tarantino czy braci Coen. O wiele bliżej pasowałoby to (choć też na siłę) do powstałej w 2001 roku „Stacji”.

Film Piotra Wereśniaka dzieje się w jakimś małym miasteczku gdzieś w górach. Tam znajduje się z dala od zgiełku stacja paliw, prowadzony przez niejakiego Dymeckiego (Zbigniew Zamachowski). Mężczyźnie pomaga młody student zwany Bananem (Bartosz Obuchowicz). Ruch jest niewielki, więcej czasu trzeba na zbicie nudy oraz rozmowach o pierdołach. Ale wtedy pojawia się Audi, prowadzone przez niezbyt młodego gościa (Bogusław Linda). Chcąc się załatwić za krzakami, bo toalety nie ma, traci przytomność. Panowie chcą wezwać pogotowie i policję, jednak nieznajomy wyciąga pistolet. To oznacza jedno: albo będą wykonywać polecenia gangstera (zamiast lekarza z NFZ – prywatna wizyta za sporą kasą) i przy okazji dostaną niezły hajs albo pójdą do piachu. Takiego dnia nie da się zapomnieć.

Reżyser i scenarzysta we własnej osobie próbuje zrobić swoją wariację „Fargo”. Zimowa sceneria, torba z pieniędzmi, policjanci, a nawet pewien moralny dylemat (choć mi skojarzył się z „Prostym planem” Raimiego) – tak, są pewne wspólne elementy. Jakby cała ta historia skupiła się wokół trójki, mógłby to być ciekawy thriller. Problem w tym, że Wereśniak dorzuca do tego wątku jeszcze masę pobocznych postaci. Jakby rozumiem, że trzeba dodać odrobinę kolorytu i osadzić całość w szerszej perspektywie. Tylko tych postaci jest zwyczajnie za dużo: lekarz (Sławomir Orzechowski) mający problemy z żoną oraz dorosłym synem, co podkradł auto; dwójka ochroniarzy zabitego biznesmena; komendant policji na chorobowym z grypą (Olaf Lubaszenko). Te poboczne opowieści z jednej strony potrafią dodać odrobiny humoru (nawet jeśli opartego na rzucaniu przekleństwami), ale z drugiej mocno zaburzają tempo oraz atmosferę. Czuć tu całkiem niezłe ucho do dialogów, poczucie izolacji oraz miejscami zaskakujące zbiegi okoliczności. Jednak to wszystko się nie spina ze sobą, pozostawiając pewne wątki bez jakiegoś rozwiązania. Najgorsze jednak jest kompletnie niesatysfakcjonujące zakończenie, sprawiające wrażenie nagle urwanego.

„Stacja” jest porządnie sfotografowana, ma dość dziwną muzykę, jakby nie do końca pasującą tonalnie i potrafi zamulić swoim tempem. Nawet bardzo rozpoznawalne twarze nie są w pełni wykorzystane (szczególnie Katarzyna Figura, Sławomir Orzechowski czy znowu będący twardym – choć umierającym – cynglem Boguś Linda). Największym paliwem napędowym jest duet Obuchowicz/Zamachowski, gdzie ten pierwszy jest młodym, naiwnym chłopakiem z zasadami, drugi stanowi mieszankę prostactwa (klnie jak szewc), prostolinijności oraz szansy na łatwy zarobek. Przynajmniej na początku, gdyż z kolejnymi minutami zaczyna się zmieniać.

Dziwaczne, pomieszane, chaotyczne kino, które wymaga sporej cierpliwości i uwagi. Niemniej nie mogę pozbyć się wrażenia, że Wereśniak bardziej sprawdza się jako scenarzysta niż reżyser. Bo „Stacja” sprawia wrażenie niewykorzystanego potencjału, który w rękach pewniejszego reżysera dałby o wiele mocniejsze, intensywniejsza albo ostrzejsze kino.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Vinci 2

Juliusz Machulski to jeden z tych reżyserów, którzy towarzyszyli mi od bardzo dawna. Może nie od małego, lecz odkąd zacząłem świadomie oglądać kino. I przez bardzo długie lata był jednym z najlepszych twórców komedii. Od retro kryminału „Vabank” przez futurystyczną „Seksmisję” i „Kingsajz” aż po „Kilera” i „Vinci”. Jednak od kilkunastu lat ten twórca stracił to „coś”, co sprawiało, że jego filmu oglądało się z niezwykłą przyjemnością. Teraz jednak wraca do Krakowa w drugiej części „Vinci”, licząc na odzyskanie dawnej energii. Czy to mu się udało?

Minęło 20 lat od czasu legendarnej kradzieży „Damy z łasiczką” Leonardo da Vinci. Jeden z uczestników, Robert „Cuma” Cumiński (Robert Więckiewicz), obecnie spędza spokojny żywot emeryta w Hiszpanii. Żyje mu się dobrze i wygodnie z żoną. Zupełnie niczym bohater „Sexy Beast”, grany przez Raya Winstone’a, lecz spokój nie może trwać zbyt długo. Wtedy pojawia się niejaki Chudy (Mirosław Haniszewski), który proponuje mu robotę. Ma pomóc dwójce młodych w skoku, by wszystko poszło tip-top, jednak Cuma odmawia, ale Chudy zostawia mu dane. Tak na wypadek, gdyby jednak zmienił zdanie. Co oczywiście następuje, jednak na miejscu Chudy spławia Cumę informując, że propozycja roboty jest nieaktualna. Nasz bohater początkowo planuje wrócić do siebie, jednak urażona duma mu nie pozwala. Postanawia zostać, odkryć co ma zostać ukradzione oraz… powstrzymać kradzież.

Reżyser wraca do znajomej konwencji komedii kryminalnej, w której odnajdował się jak najlepiej oraz do Krakowa. Jednak co mnie najbardziej zaskoczyło to o wiele wolniejsze tempo i bardziej rozwleczoną historię. Bo niemal do samego końca nie wiemy, jaki jest cel oraz plan. Do tego mamy zadziwiająco sporo pobocznych wątków oraz powrotu paru starych znajomych. A zmieniło się tu wiele. Julian ksywa Szerszeń (Borys Szyc) został zwolniony z policji i pracuje jako ochroniarz w muzeum, zaś jego związek z Magdą (Kamilla Baar) rozpadł się przez picie. Werbus (Jacek Król) prowadzi firmę produkującą fajerwerki i dobiega 50-tki, zaś komisarz Wilk (Marcin Dorociński) teraz jest agentem FBI, jego miejsce w grupie ds. kradzieży przejął Kudła (Łukasz Simlat).

Odwołań i odniesień do poprzednika nie brakuje (oraz innych filmów Machulskiego), co samo w sobie nie jest niczym złym. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że jest tu za dużo zbiegów okoliczności oraz brakowało mi mocniejszego uderzenia. Także humor nie wywoływał jakiś gwałtownych ataków. Jednak w drugiej godzinie nagle coś zaczyna powoli się zmieniać. Żarty stają się trochę lepsze, intryga zaczyna się krystalizować, zaś rozwiązanie (finałowy skok) oraz zakończenie dają pewną satysfakcję. Można nawet rzec, że jest efekciarskie. Aktorzy wypadają solidnie (najlepiej błyszczy pojawiający się w roli większego cameo Marcin Dorociński), ale brakuje tu jakiegoś mocniejszego uderzenia i błysku.

Drugie „Vinci” jest filmem, który zostawił mnie z mieszanymi odczuciami. Technicznie jest solidny, wygląda nie najgorzej, jednak dość ospałe tempo oraz chaotyczny początek ciągną całość w dół. To nie jest najgorszy film w dorobku Machulskiego („AmbaSSada” jest niepokonana), ale do najlepszych wiele brakuje i pewnie lepiej by się sprawdził na streamingu.

6/10

Radosław Ostrowski

Warszawianka – seria 1

„Warszawianka” – polska pieśń patriotyczna napisana w 1831 roku podczas powstania listopadowego. Jej autorami są: francuski poeta Casimir Delavigne, tłumacz Karol Sienkiewicz oraz kompozytor Karol Kurpiński. Tak samo nazwana została sztuka Stanisława Wyspiańskiego dotycząca wokół jednej z ważnych bitew powstania listopadowego. Jest też jeszcze powieść napisana przez… no właśnie, autora nie ujawniono. Jednak o nim właśnie opowiada pierwsza polska produkcja SkyShowtime.

warszawianka1

Bohaterem serialu jest Franciszek Czułkowski zwany „Czułym” (Borys Szyc) – 40-letni pisarz, co pisał swoje dzieła anonimowo. Jednak z pisaniem już skończył, jest po rozwodzie i stara się być ojcem dla swojej 11-letniej Niny (debiutująca Milena Goździela). Jednocześnie nasz pisarz mierzy się z masą różnych problemów: niedochodową restauracją, przelotnymi miłostkami, trwałymi przyjaźniami oraz ciągłym brakiem stałej kasy. Szukanie pracy, spłacanie długów, chodzenie po pomoc do ojca – sławnego i dzianego malarza (Jerzy Skolimowski), by zostać przez niego opierdolonym jak bura suka. A wszystko w szarej, burej i brudnej Warszawie – mieście między Pruszkowem a Wołominem.

warszawianka2

Za serial odpowiadają reżyser Jacek Borcuch i scenarzysta/pisarz Jakub Żulczyk, a wszystko inspirowane jest książką Piotra Fiedlera „Czułość”. Trudno tutaj mówić o fabule, to bardziej impresja z życia w Warszawie, głównie nocą. Imprezy, spotkania zakrapiane alkoholem, narkotykami i seksem, podlane jest offową narracją samego Czułego, będącego mieszanką wiwisekcji, strumieniem świadomości oraz pewnych obserwacji. Gdzieś to leży między błyskotliwością a bełkotem, z paroma złotymi myślami do zapamiętania. Im dalej jednak w las, tym bardziej widzimy połamanego człowieka, które życie to jeden wielki bajzel w szponach nałogu. Czego na pierwszy rzut oka nawet nie zauważamy, bo ta narracja i scenki wodzą za nos. Jeśli kojarzy wam się to z „Californication” czy „BoJackiem Horsemanem”, jest to właściwy adres. Zaś z kolejnymi odcinkami widzimy kolejne próby zarówno znalezienia pieniędzy, naprawy relacji ze swoją rodziną (byłą żoną i córką), ale też spięciami między „Czułym” a bardzo szorstkim ojcem (świetny Jerzy Skolimowski). Kiedy jeszcze wkracza matka (mocna Krystyna Janda), intensywność strzela w orbitę. A wszystko zmierza ku bardzo otwartemu zakończeniu.

warszawianka3

Wszystko zrobione świetnie technicznie: od dynamicznego montażu (scena urodzin Czułego czy dyskotekową przebitka tańca z Gryzeldą), masę długich ujęć aż po świetnie dobraną muzykę (m. in. Tom Waits, David Bowie, Miles Davis, Joy Division, Pet Shop Boys, Zamilska). Jest też nawet oszałamiające slow-motion czy sceny mocno idące w senną estetykę, a nawet użyte niezłe efekty specjalne (scena w agencji reklamowej). Tutaj nie ma się do czego przyczepić.

warszawianka4

Tak jak świetnej obsady z masą rozpoznawalnych twarzy, nawet w drobnych rólkach: od Modesta Rucińskiego (szef agencji reklamowej) przez Tomka Włosoka i Ignacego Lissa (barmani) aż po Zofię Wichłacz (influencerka Zośka). Solidnie prezentują się wcześniej wspomniani Skolimowski i Janda, do tego zaskakuje Piotr Polak w roli Sanczo, pozornie przyjaciela Czułego, jednak pod koniec pokazuje mniej przyjazne oblicze. Świetnie prezentuje się Maja Pankiewicz (choć w czarnych włosach wygląda dziwnie) jako Elka – zaradna, twarda i silna kobieta, będąca wsparciem naszego bohatera czy bardzo naturalna Milena Goździela. Ale „Warszawianka” przypomina jak fenomenalnym aktorem jest Borys Szyc. Jego „Czuły” to pełna sprzeczności bestia – niedojrzały człowiek z sukcesami, które roztrwonił, a jednocześnie bardzo uważny obserwator. Potrafi poruszyć, wkurzyć, zaintrygować, rozbawić czy wstrząsnąć – czasem jednocześnie, zawsze pozostaje spójną postacią, bez popadania w śmieszność. Bardzo złożona, ciekawa postać, za którą warto podążać.

warszawianka5

„Warszawianka” mocno spolaryzowała widzów oraz krytykę. Choć początek może być zniechęcający, dajcie temu serialowi szansę. Wtedy nabierze mocniejszych barw oraz emocji, które będą was trzymać do ostatniej sceny.

7/10

Radosław Ostrowski

Forst

Po „Chyłce” przyszedł czas na kolejny serial oparty na bogatym dorobku literackim Remigiusza Mroza. Tym razem trafiamy do Zakopanego, gdzie towarzyszyć nam będzie komisarz Wiktor Forst (Borys Szyc). Przeniesiony z Krakowa dyscyplinarnie nie jest zbyt lubiany przez swoje otoczenie za działania nie zawsze zgodne z prawem. Jednak to Forst zostaje przydzielony do makabrycznej zbrodni – znaleziono ciało przywiązane do krzyża na Giewoncie, zaś w ustach ofiary znajduje się moneta. Sprawą interesuje się też szukająca sensacji dziennika Olga Szerbska (Zuzanna Saporznikow), działająca niezależnie i sprzedając informacje innym. Oboje łączą siły, odkrywając mroczną tajemnicę sięgającą czasów II wojny światowej.

forst1

Za serial odpowiada reżyser Daniel Jaroszek („Johnny”) i duet scenarzystów: znana ze współpracy z Netflixem Agata Malesińska („W głębi lasu”, „Zachowaj spokój”, „Dziewczyna i astronauta”) oraz debiutujący Jacek Markiewicz. Tytuł oparty jest na dwóch pierwszych powieściach o Wiktorze Forście: „Ekspozycji” i „Przeniesienie”, a całość próbowano upchnąć w 6 odcinków (każdy po około 45 min.) jako spójną opowieść. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że w trakcie adaptacji coś poszło nie tak. Bo na papierze wszystko wydaje się być znajome i bardzo na miejscu: gliniarz z mroczną przeszłością, makabryczne zbrodnie niczym z „Siedem”, tajemnica, układy. Problem jednak w tym, że ta historia nie jest zbyt wciągająca. Pierwszy i drugi odcinek jeszcze mogą intrygować, kiedy powoli odkrywamy kolejne kluczowe postacie (albo takie się wydają). Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że cała historia toczy się za szybko, przewija się zbyt wiele osób (w zasadzie sporo ograniczonych do epizodów) oraz paskudne dialogi. Nawet nie chodzi o ilość rzucanych bluzgów (jakby wszyscy byli z JuEsEj), tylko czasem na siłę próbują być śmieszne i brzmią sztucznie, podane w monotonnym tempie.

forst2

Jaroszek nie radzi sobie z tempem, bo wszystko prowadzone jest bardzo powoli. Niby ma to służyć w budowaniu napięcia, jednak nie wywołało to we mnie żadnych emocji. Nieważne, czy analizuje miejsce zbrodni, włamuje się do siedziby Wielkiego Złego w słowackich górach (jak w „Tylko dla orłów”, tylko słabiej) czy podczas finałowej konfrontacji. Jakby tego było mało wchodzą w drogę krótkie retrospekcyjne przebitki, czasem postacie zachowują się w sposób podważający ich inteligencję (ucieczka przed zamieszanym w sprawę, by następnie go… wpuścić do siebie) i są zbiorem klisz. Narwany komendant, mściwy kolega z pracy, żądna sensacji dziennikarka, prokuratorka balansująca między pracą a domem, Wielki Zły z czarną opaską – mógłbym tak wymieniać. A sam finał jest tak niesatysfakcjonujący (choć sama walka nakręcona jest dobrze) i kończy się w tak urwany sposób, by dać bardzo jasny komunikat: chcemy drugi sezon.

forst3

Czy „Forst” ma jednak jakieś zalety? Przede wszystkim klimat, mocno czerpiący zarówno z thrillerów Davida Finchera (ze wskazaniem na „Siedem” i „Dziewczynę z tatuażem”), jak i literaturą nordic noir. Pięknie sfilmowane góry oraz zimne krajobrazy potęgują poczucie osamotnienia, izolacji. Jest wiele ładnie nakręconych lokacji czy scen akcji (ucieczka z płonącego budynku mocno przypominała mi podobną scenę z… pierwszego „Maxa Payne’a”), jednak czasem bliższy plan bywa bardzo nieostry. Aurę potęguje też muzyka, mieszająca „thrillerowe” dźwięki z góralskimi smyczkami – idealne połączenie.

forst4

Chciałbym coś dobrego powiedzieć o aktorstwie, ale nie dano im zbyt wiele do zagrania i pokazania. Bo jest tu parę uzdolnionych ludzi jak Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Artur Barciś czy Kamilla Baar, tylko dostali bardzo płaskie, jednowymiarowe, nieciekawe role. Jedynie Borysowi Szycowi w roli tytułowej udaje się wycisnąć coś więcej i zabłysnąć charyzmą. Z drugiej jednak przy tak nijakim tle nie było jakimś szczególnym wyzwaniem.

forst5

„Forst” przełamuje dobrą passę polskich seriali Netflixa, które w ostatnich miesiącach były dużo cieplej oceniane. Jako kryminał/thriller kompletnie nie jest w stanie porwać, a chociaż cyklu o Forście nie czytałem, to widzę bałagan w adaptacji. Za szybko, zbyt ciasno i gdzieś po drodze logika zrobiła sobie wolne. Dla fanów książek Mroza będzie to ogromne rozczarowanie. Ja nawet nie czytałem, a też czuję zawód.

5/10

Radosław Ostrowski

Pakt – seria 2

Po wydarzenia z pierwszej serii Piotr Grodecki (Marcin Dorociński) przeniósł się do Katowic i redakcji „Tygodnika”. Nie oznacza jednak, że zrezygnował z opisywania afer oraz polityki. Tym razem trafia na seksaferę związaną z ministrem gospodarki Janiakiem, jednak ofiara – asystentka polityka, Natalia (Magdalena Berus) – boi się o tym mówić. Ale dziennikarzowi udaje się przekonać ją i to doprowadza do destabilizacji rządu. W konsekwencji zostają rozpisane przyspieszone wybory. Cztery miesiące później w kopalni „Brygida” dochodzi do wybuchu i ginie 36 górników. Prezydent miasta Bytomia Anna Wagner (Magdalena Popławska) oskarża premiera o odpowiedzialność za katastrofę i ignorowanie sygnałów. Kobieta dołącza do stworzonej przez Dariusza Skalskiego (Adam Woronowicz) partii Odnowa.

Niby wszystko wydaje się nie mieć zbyt wiele ze sobą wspólnego, ALE… Grodecki w tajemnicy spotyka się z Wagner. I to jest pierwszy łącznik, a drugim jest otrzymana wiadomość z anonimowego źródła. Z tego wynika, że cała seksafera oraz dymisja Janiaka była ukartowana. Kto zmanipulował dziennikarza i jakie jest tu drugie dno? Grodecki próbuje dociec.

Drugi sezon tym razem zrealizowany został przez reżysera Leszka Dawida i tym razem jest to historia oryginalna, nie podparta na licencji. Tutaj już bardziej skupiamy się na politycznych gierkach, podchodach, kantach oraz wszelkich innych nieczystych zagrywkach. Wszystko w jednym celu i jednym celu wszystko: władzy. Dla niej można posunąć się do wszystkiego, nawet do morderstwa. I tak jak poprzednio mamy kolejną intrygę, która jest odkrywana powoli, po drodze serwując wiele trupów, tajemnic i zmiennych. Znowu mamy spisek ludzi na styku polityki, biznesu i służb specjalnych, jednak tutaj bardziej czuć klimat… „House of Cards”. Przesadzam? Troszeczkę, bo jednak nasz bohater bardziej przypomina superherosa, co niemal z każdej sytuacji wychodzi za pomocą sprytu lub szczęścia. No i świat brudnej, nieczystej polityki, gdzie trzeba szybko się uczyć jak przetrwać i walczyć. Tylko czy walka o władzę za wszelką cenę jest jedynym sposobem?

Nadal zachowany jest taki szaro-bure kadry z paroma nieostrymi ujęciami oraz pulsującą, elektroniczno-ambientową muzyką. Zdarzają się pewne problemy z uchwyceniem dialogów, lecz nie tak częste jak w poprzedniku. O wiele bardziej za to wypada montaż. I nie chodzi tylko o sceny dialogów czy rozmów, ale choćby użycie montażu równoległego, szybkich cięć, pokazywania (na ekranie, który nie jest monitorem) redagowanego tekstu czy szybkich zbitek z fragmentami rozmów dziennikarzy, zdjęć, tekstów. To o wiele urozmaicało seans.

Mieszanka starych znajomych z nowymi postaciami jest wręcz piorunująca. Dorociński nadal trzyma fason, ale to wyga i trudno mu nie kibicować. Tak samo solidnie się prezentuje Witold Dębicki (Andrzej Bitner), Mariusz Bonaszewski (premier Kostrzewa) czy świetny Adam Woronowicz (Dariusz Skalski). Ten drugi zostaje pogłębiony jako pozornie opanowany i spokojny, ale też doświadczony weteran zagrywek politycznych.

Najjaśniejszym nowym punktem obsady – przynajmniej dla mnie – była rewelacyjna Magdalena Popławska jako Anna Wagner. Lokalna polityk, której bliżej jest do idealistki z zasadami i zostaje zderzona z brutalnymi, bezwzględnymi zagrywkami, próbując zachować twarz. A nie jest to łatwe zadanie, gdy odkrywa kolejne brudy oraz jak głęboko sięga cały układ. Równie mocna jest Kinga Preis, czyli przełożona Piotra, Olga oraz Roman Gancarczyk w roli tajemniczego oficera ABW. Pojawiają się kolejne znajome twarze o różnym stopniu znaczenia, ze szczególnym wskazaniem na Łukasza Simlata (Sebastian Malik), Zbigniewa Zamachowskiego (Roman Hanus) i Borysa Szyca (właściciel Tygodnika, Łukasz Seidler).

Drugi sezon „Paktu” trzyma poziom poprzednika, a w paru miejscach wręcz przebija. Ciągle mroczna, brudna, lepka i nieprzyjemna kombinacja powiązań polityki, mediów, biznesu oraz służb specjalnych. Trzymająca w napięciu, z mocnymi dialogami i wyrazistymi postaciami. Ale trzeciej serii już nie dostaliśmy, co wynika z braku furtki na ciąg dalszy. Może to i lepiej.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Król

Jakby ktoś mnie zapytał o polski serial gangsterski parę lat temu, nie potrafiłbym nic odpowiedzieć. Bo w zasadzie takiego gatunku nasza telewizja nie podejmowała. Co innego powieści w rodzaju „Ferajny” duetu Janusz Petelski/Robert Miękus czy seria „Śmierć frajerom” Grzegorza Kalinowskiego. Jest też „Król” Szczepana Twardocha, którego stacja Canal+ zdecydowała się przenieść na mały ekran. A dokładniej ekipa pod wodzą reżysera Jana P. Matuszyńskiego, ze wsparciem oraz błogosławieństwem autora.

Więc jesteśmy w Warszawie roku 1937, gdzie coraz bardziej odczuwalne są nastroje antysemickie oraz spięcia między lewą a prawą stroną polityczną. Przewodnikiem po tym niebezpiecznym mieście jest Jakub Szapiro (Michał Żurawski) – żydowski bokser oraz prawa ręka Jana „Kuma” Kaplicy (Arkadiusz Jakubik), weterana walk o niepodległość i szefa miejskiego półświatka. Kum ma znajomości wśród obecnych władz, więc wydaje się nietykalny. Sprawy jednak mocno komplikują się, gdy skrajnie prawicowa Falanga pod wodzą Żwirskiego łączy siły z paroma wojskowymi (m.in. pułkownik Koc oraz marszałek Rydz-Śmigły) chcą doprowadzić do przewrotu. Do tego w ekipie Kuma dochodzi do pęknięć i zakończy się to walką o tron „króla” Warszawy.

„Król” jest wielowątkową historią, gdzie dzieje się wiele, jest sporo postaci na szachownicy i wydaje się ambitnym przedsięwzięciem. Bo mamy tu przedwojenną Warszawę pokazaną od brudnych ulic przez Kercelak po przedmieścia oraz siedzibę władz, czyli bez podkoloryzowania, upiększania czy patrzenia okiem popkultury. Lub tego pieprzenia polityków, że dwudziestolecie międzywojenne to był najlepszy czas państwa polskiego, z którego tradycji powinniśmy czerpać. Czyli brudne zagrywki, walka o władzę, antysemityzm, nacjonalizm oraz walka o władzę, gdzie wszystko ma charakter polityczny. Nawet walka bokserska, zaś prawicowe bojówki nie zawahają się przed nim, by zniszczyć oraz upokorzyć Żydów (scena dania w mordę studentom przed zajęciami).

Pewien zgrzyt początkowo mogą wywołać czarno-białe sceny z przyszłości – nie, nie idziemy w SF, skupioną na starym małżeństwie (Janusz Gajos i Anna Nehrebecka), co mieszka w Izraelu. Odwiedza ich urzędnik Instytutu Vad Yashem (Jacek Braciak), jednak z czasem odkrywamy, że chodzi tu o coś więcej. Dlaczego zgrzyt? Bo wydają się ciałem obcym, jakby wziętym z innej opowieści i nie do końca wiadomo, co tu robią te wstawki. Im dalej jednak, tym dochodzi do zaskakujących informacji, co zmienia wydźwięk wielu ważnych scen.

„Król” imponuje rozmachem w pokazywaniu tamtego świata. Scenografia oraz rekwizyty imponują szczegółami, tak jak barwne kostiumy. Równie spodobały mi się rzadkie sceny zbiorowe, czyli manifestacji PPS i Falangi, zakończone mordobiciem, gdzie obecność tłumu jest namacalna. Tak samo podoba mi się muzyka Atanasa Valkowa, oparta na żydowskiej etnice w stylu podobnym do… „Sherlocka Holmesa” Hansa Zimmera. Trudno mi się też przyczepić do montażu czy… dźwięku, co jest na małym ekranem nadal problemem. Ale zachwycające są tutaj zdjęcia Kacpra Fertacza z kilkoma piorunującymi mastershotami (jak choćby pierwsza scena, gdy z zajęć rabina trafiamy na uliczną manifestację w ciągu pięciu minut), czyniącymi tą produkcję nie gorszą od dzieł zza granicy.

Aczkolwiek muszę przyznać, że troszkę do ideału brakuje. Problemem jest to, że twórcy nie dają wszystkim wątkom tyle samo czasu. Polityczny pucz jest troszkę prowadzony po łebkach i kończy się dość gwałtownie (w książce też nie było na to wiele czasu). Tak samo pobyt Kuma w Berezie Kartuskiej, czyli obozu pracy dla wrogów politycznych, pełnym okrucieństwa i brutalności (powieść o wiele mocniej pokazywała te obrazy) czy ostateczne zamknięcie spraw przez Szapirę.

I jeszcze jak to jest zagrane, o palce lizać. Michał Żurawski w roli Szapiry jest absolutnie rewelacyjny. Pozornie wydaje się małomównym, szorstkim twardzielem, korzystającym ze sprytu, pięści oraz pistoletu, odcinający się od swoich żydowskich korzeni. Gdy trzeba jest brutalny i nie patyczkuje się z nikim, jest do bólu lojalny oraz trzyma się swoich zasad. Ale czuć w nim także momenty bezradności, wewnętrznego skonfliktowania i poczucia bezradności. Chociaż rzadko pozwala sobie na takie emocje. Na drugim planie błyszczą absolutnie rewelacyjni Arkadiusz Jakubik (Kum Kaplica) i balansujący na granicy przerysowania (bez przekraczania jej) Borys Szyc jako psychopatyczny oraz okrutny doktor Radziwiłek. Nie oznacza to, że panie robią tylko za tło tego brutalnego świata. Kluczowe są aż trzy panie: Emilia Szapiro (świetna Aleksandra Pisula) – twardo stąpająca po ziemi konkubina i matka jego synów, właścicielka burdelu Ryfka Kij (niezawodna Magdalena Boczarska), co twarda jest, życie dobrze zna, a niezależność ma wypisaną na twarzy oraz pochodząca z wyższych sfer Anna Ziembińska (intrygująca Lena Góra). Jest jeszcze masa znajomych twarzy, nawet jeśli nie mają okazji do zabłyśnięcia (m.in. Andrzej Seweryn, Adam Ferency, Bartłomiej Topa czy Piotr Żurawski), chociaż jest kilka niezapomnianych epizodzików (co tu wyprawia Konieczna i Cyrwus, to jest mistrzostwo świata). Jeśli ktoś tutaj odstaje, to jest nim (niestety) Kacper Olszewski jako Mosze Bernstein – młody żydowski chłopak, stający się podopiecznym Szapiry. Po części wynika to z faktu, iż w kolejnych odcinkach zostaje on zepchnięty na dalszy plan, wałęsając się bez celu. Mówi też dość sztucznie i nieprzekonująco.

Wielu porównywało „Króla” do brytyjskiego „Peaky Blinders”, ale ponieważ nie widziałem produkcji BBC, nie użyję tego porównania. Mi bardziej przypomina „Dawno temu w Ameryce” ze swoimi przeskokami czasowymi oraz mieszanką brutalnej gangsterki z opowieścią o przemijaniu i ścigających demonach przeszłości. Nie bez zastrzeżeń, ale polecam wejście w ten bezwzględny świat rekieterów, bandytów oraz walki o władzę nad miastem.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kierunek: Noc – seria 2

Jak pamiętamy w finale, nasza grupka pasażerów trafia do wojskowego bunkra oddziałów NATO na Bałkanach pod wodzą pułkownika Łoma. Wojskowi szukają sposobu na przetrwanie w sytuacji, gdy Słońce niszczy wszystko, co jest na powierzchni. Jednak ocaleni nie do końca są w stanie zintegrować się z militarystami, co początkowo doprowadza do drobnych spięć. Sytuacja zaczyna się zaogniać, kiedy ukraińska matka ze schorowanym synem zostają zamknięci w jednym z pomieszczeń bunkra. Pomieszczeniu, gdzie są generatory i… nie ma kluczy, by go otworzyć. To jednak niejedyna komplikacja, bo zmniejsza się ilość jedzenia, zaś samolot zostaje… wysadzony. Kto tutaj miesza?

kierunek noc2-1

Jak możecie się domyślić, drugi sezon „Kierunek: Noc” kontynuuje historię z poprzedniej serii. Tak jak wcześnie, każdy odcinek pokazuje losy jednej z postaci przed katastrofą. Jednak bardziej współczesna opowieść idzie w znajomym kierunku. Czyli kolejne komplikacje, budowanie napięcia oraz nasilające się konflikty. Cel jest tylko jeden – utrzymywać uwagę, choć pojawia się wiele głupot i nie do końca racjonalnych decyzji. Jasne, tak już było poprzednio, jednak twórcy postanowili zintensyfikować to wszystko, by pokazać do czego może doprowadzić wola przetrwania. Wyciągana jest kwestia śmierci jednej z postaci, dochodzi do rozdzielenia grupy (część leci samolotem do Norwegii po nasiona), przylatuje… helikopter z Rosjanami (jak?), zaś pod koniec nawet pojawia się… łódź podwodna. Turecka łódź podwodna. Skąd? Jak? Po co?

kierunek noc2-2

Wszyscy tutaj mają swój moment, przez który zacząłem wątpić w ich zmysł poznawczy. Nagle potrafią wybuchnąć, są naiwni i pozostawiają przedmioty, co może doprowadzić do katastrofy. W tle gra pulsująca, elektroniczna muzyka, mieszają się języki ze sobą, zaś wszystko gwałtownie urywa się w jednym, wielkim znaku zapytania. Niby mamy tylko sześć półgodzinnych odcinków, ale nie mogę pozbyć się wrażenia braku pomysłu na tą opowieść. Jest parę momentów suspensu (ucieczka z bunkru czy spotkanie z psychiczną Gią w archiwum nasion), jednak to za mało, by zaangażować się.

kierunek noc2-3

Drugi sezon to zdecydowanie duży skok do tyłu, gdzie brakuje tutaj tej intensywności i napięcia. zamknięty bunkier to nie to samo, co latający samolot, uciekający przed świtem. Postacie nie mają ani głębi, ani niczego do powiedzenia, historia rozsypuje się oraz przeskakuje (tempo na tym traci). Niby jest furtka na kolejną serię, ale ja wysiadam z tego lotu.

6/10

Radosław Ostrowski

Magnezja

Pogranicze polsko-sowieckie w okresie przedwojennym do bezpiecznych nie należało. Bardzo duża przestrzeń pozwala na przemyt i dawało tło niemal godne Dzikiego Zachodu. Do tego wniosku doszedł reżyser „Disco Polo” i postanowił zrobić pierwszy od dawna western. Obecny w sieci teaser obiecywał czysto rozrywkowe kino. Czy to się udało?

Jak wspomniałem, akcja toczy się na pograniczu polsko-sowieckim. To tutaj działa ród Lewenfiszów, który zajmuje się przemytem dla Sowietów do spółki z Lwem Alińczukiem. Po śmierci ojca rodziny, interes przejmuje najstarsza siostra, Róża. Kobieta decyduje się wejść w bardziej opłacalny interes pod postacią przemytu narkotyków. W tym samym czasie w małym miasteczku pracują bracia syjamscy Hudini (Albert i Albin), prowadzący salon fotograficzny. Jeden z nich podkochuje się w córce właściciela banku, który robi interesy z Lewenfiszami. Panowie decydują się zrobić podkop i napaść na bank. Niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem, a wszystko przez jedną z sióstr Lewenfiszów, Zbroję. Kobieta przypadkowo odkrywa plan braci i zostaje zabita. Sprawa się komplikuje, sytuacja staje się napięta, a do tego pojawia się inspektor Kochaj.

Czego się można spodziewać po opisie, film jest hybrydą kryminału, kina gangsterskiego oraz westernu. Od nadmiaru postaci można dostać zawrotu głowy. Są tu tajemnice rodu, wiszące w powietrzu spięcie między rodem a Sowietami czy policjantka z przeszłością. No i bracia Hudini traktowani przez otoczenie z wrogością, pragnący kasy na operację rozdzielenia. Przeskakiwanie z wątku na wątek może wydawać się chaotyczna, jednak to tylko pozory. Bochniak pewnie pokazuje skomplikowane relacje (głównie między siostrami Lewenfisz), dając każdemu szansę na poznanie charakteru i motywacji. Sama historia ma pewne momenty przestoju, ale też i parę zaskoczeń, więc o jakiejkolwiek nudzie nie ma mowy. Zaś samo zakończenie jest wręcz wystrzałowe.

Realizacyjnie „Magnezja” wygląda naprawdę bardzo dobrze. Westernowy klimat buduje muzyka Jana A.P. Kaczmarka z klasycznym dla tego gatunku instrumentarium (gitara elektryczna, harmonijka ustna, smyczki). Swoje też robi bogata scenografia oraz pasujące do epoki kostiumy, uzupełnione przez piękne zdjęcia. Plus absolutnie topowa obsada z kilkoma mocnymi kreacjami. Kolejny raz mnie zaskakuje Maja Ostaszewska, tutaj jako twarda Róża, bezwzględnie walcząca o kontrolę nad interesem i nie patyczkująca się z nikim. To ona tak naprawdę rządzi na ekranie. Cudownie się sprawdza duet Ogrodnik/Kościukiewicz jako bracia Hudini, którzy charakterologicznie są tak różni jak tylko się da. Swoje też robi Andrzej Chyra ze swoim akcentem jak szef sowieckiej bandy, charakterna Agata Kulesza jako inspektor Kochaj oraz mało mówiąca Małgorzata Gorol.

„Magnezja” potwierdza jedno: Maciej Bochniak to reżyser mający oko do kręcenia filmów i będzie zawsze wyróżniał się z tłumu. Mimo pewnych momentów spowolnienia zabawa jest przednia, intryga sprawnie poprowadzona, a zakończenie może sugerować ciąg dalszy. Czy taki powstanie? Czas pokaże, a ja chętnie bym obejrzał.

7/10

Radosław Ostrowski

Mowa ptaków

Czy my lubimy reżyserów-wariatów? Takich, co grają wszystkim na nosie – krytykom, widzom, kolegom z branży. A po obejrzeniu ich dzieł ma się taki mętlik, że nie wiadomo, co z tym fantem zrobić? Możecie próbować to rozgryźć, tylko że to może być droga donikąd, bo nie wszystkie sensy są jasne i czytelne. Albo wskoczyć do tego rozpędzonego pociągu z nadzieją, że wrócicie w jednym kawałku. Już na samym plakacie jest ostrzeżenie: To nie jest film dla Ciebie. Prowokacja, prawda czy wyzwanie? Zostaliście ostrzeżeni.

mowa ptakow1

O fabule nie chce mówić, bo w zasadzie trudno ją opisać, a całość skupia się na czterech bohaterach. Marian jest nauczycielem języka polskiego i etyki, który zostaje zwolniony z pracy. Wszystko dlatego, że stanął w obronie kolegi Ludwika – historyka. Ten przez swoich uczniów, co wchodzą mu na głowę, dołącza do grupy kibolów. Jest jeszcze kompozytor Józef ze swoją dziewczyną, Anią. Ona sprząta u nowobogackiego prezesa banku, on chce napisać przebój i choruje na trąd. Jest jeszcze ktoś piąty: „szpiegówa” Ala, co filmuje wszystko na swoim telefonie i kocha kino. Wszystko się skupia na zderzeniach tych postaci z naszą rzeczywistością, a konstrukcją podzielone jest na segmenty.

mowa ptakow4

„Mowa ptaków” to takie problematyczne kino, które bardzo trudno jest opowiedzieć. To inna bajka, gdzie nie do końca wiadomo czego się spodziewać. Właściwie ciężko też rozgryźć (na początku) o co tu w ogóle chodzi. Bo tematów dotykanych przez reżysera jest multum. Bardzo krzywe spojrzenie na rzeczywistość, pełną bełkotu oraz pustej gadaniny, świadomych (lub nie) odniesień do (pop)kultury, estetyczne kolaże, dziwaczne jazdy kamery, tzw. inteligencja (choć nie wiem, czy pasuje do definicji) posługująca się swoim własnym, niezrozumiałym językiem, hołd skierowany ku Żuławskiemu oraz próba rozliczenia z nim, relacja ojciec-syn. To ja wyłapałem, ale na pewno jest tego o wiele więcej. I wiem jedno: jeden seans nie wystarczy, by posklejać to wszystko do kupy.

mowa ptakow2

Jak ogarnąć ten cały pierdolnik? Chaotyczne, wariackie, pokręcone, bełkotliwe, a może genialne? Ja wam tej odpowiedzi nie dam. A jeśli myślicie, że reżyser też jej udzieli. Najwyżej może pokazać wam środkowy palec i walnąć takimi słowami, iż nie będziecie wiedzieli co odpowiedzieć. Granie na nosie widać tu wielokrotnie: od konstrukcji narracji przez lekko surrealistyczną muzykę i gwałtowne cięcia montażowe aż po ostatnią scenę. A ona rozrywa głowę na strzępy, nie zostawiając nic. Czegoś takiego nie widziałem od dawna.

mowa ptakow3

Wszystko jest też świetnie zagrane. Po prostu. Zarówno młodzi z Erykiem Kulmem i Jaśminą Polak, jak i bardziej doświadczeni pokroju Andrzeja Chyry oraz Daniela Olbrychskiego. Jednak jest jeden aktor, który zawłaszcza ekran dla siebie i jest to… Sebastian Fabijański. Jego Marian to dziwaczna postać: niespełniony pisarz, inteligent pełnokrwisty, ale dialogi wypowiada jakby był dresiarzem. Magnetyzuje swoją obecnością, z czasem stając się kimś w rodzaju demiurga, zmieniającego rzeczywistość według własnych reguł. Ja chcę tego aktora oglądać częściej w takich rolach.

Nie jestem w stanie ogarnąć tej kosmicznej przestrzeni zwanej „Mową ptaków”. Bełkot, grafomania czy geniusz? Na pewno jest to unikatowe, niesamowite doświadczenie, mocno odbijające się od poziomu polskiego kina. Ale ostrzegam, to nie będzie łatwa przeprawa, lecz warta spróbowania.

7,5/10, może nawet 8/10

Radosław Ostrowski