Alienista – seria 1

Nowy Jork pod koniec XIX wieku nie różnił się za bardzo od dzisiejszego miasta. Nie pod względem architektonicznym czy wyglądu, lecz mentalnym. Brudne ulice, korupcja na szczytach władzy oraz policji nie bojącej się sięgać po informacje siłą. Nowoczesne metody kryminalistyczne z dużym uporem wchodziły do użytku, zaś psychologia jeszcze była w powijakach. I na tym ostatnim aspekcie próbuje się skupić serialowa adaptacja powieści Caleba Carra „Alienista”.

Kim jest alienista? To dawne określenie lekarza psychiatry, a nim w tej historii jest dr Laszlo Kreizler – ekscentryczny mężczyzna, zafascynowany ludzkim umysłem. Tym razem jednak mężczyzna angażuje się w śledztwo dotyczące zabójstwa dzieci. A konkretnie chłopców pracujących jako prostytutki przebrane za dziewczyny. Lekarz odkrywa, że sposób egzekucji przypomina sprawę sprzed 3 lat, dotyczącą jednego z jego pacjentów. W dochodzeniu, niezależnie prowadzonym od policji, pomaga mu rysownik New York Timesa, John Moore oraz pracująca w policji jako sekretarka Sara Howard. Sprawa jest trudniejsza niż się wydaje nie tylko z niewielu tropów, ale też działania stróżów prawa i wpływowych rodzin rządzących miastem.

Serial stacji TNT to mieszanka kryminału, dramatu historycznego oraz psychologicznego dreszczowca. Jeśli miałbym rzucać, to najbliżej jest tutaj do „Ripper Street” (kryminał w XIX wieku) oraz „The Knick” (rozwój medycyny oraz muzyka okraszona elektronika). Twórcy bardziej skupiają się na kryminalnej intrydze, gdzie nie brakuje znajomych tropów: od wpływowych ludzi miasta z zamożnych rodzin lub mających silne koneksje (J.P. Morgan, były komendant policji), działających na granicy prawa skorumpowanych policjantów, ludzi biednych, co są zdani tylko na siebie. A wszystko w czasach rozpowszechnianych idei emancypacyjnych i socjalistycznych, zaś przemoc staje się na ulicy czymś normalnym. I tylko nieliczni decydują się stanąć po stronie słabszych, nie dla kariery, sławy oraz chwały.

Jednocześnie twórcy próbują skupić uwagę na tle społecznym oraz mentalności czasów sprzed wejścia w wiek XX. Rasizm, uprzedzenia wobec imigrantów i cudzoziemców, narzucanie ról społecznych płciom oraz wierzenie własnemu doświadczeniu (oraz uprzedzeniom) niż naukowym faktom. Wszystko jest odpowiednio mroczne, brudne i zderzone ze złem, którego sposobu działania nie da się zrozumieć. Konsekwentnie są odkrywane kolejne elementy układanki oraz mylone tropy, przez co byłem bardzo zaintrygowany aż do trzymającego w napięciu finału. Choć motywacja antagonisty pozostaje nierozwiązana, ale to akurat mnie cieszy i pokazuje, że jeszcze ówczesna wiedza na temat ludzkiego umysłu jeszcze miała wiele do nadrobienia. Wrażenie robi scenografia, gdzie niemal czuć ten brud i smród ulic, a także kostiumy zanurzając w epokę.

Ale to wszystko by nie działało, gdyby nie fantastycznie dobrane trio aktorskie w rolach outsiderów tego świata: psychiatry, rysownika oraz sekretarki z ambicjami oraz zmysłem śledczym. Pierwszego gra rewelacyjny Daniel Bruhl i może on charakterem budzić pewne skojarzenia z doktorem Housem czy Sherlockiem Holmesem – naznaczony mrokiem, pewny siebie i nie bojący się mówić swoich przekonań lekarz. Nie pozbawiony jest on jednak empatii oraz wrażliwości, choć jej nie eksponuje tak mocno. W rysownika wciela się Luke Evans i świetnie sprawdza się w roli przyjaciela alienisty, niejako stojąc po tej jasnej stronie życia (i Mocy 😉), zaś chemia między nimi jest namacalna. Trzecim wierzchołkiem tego trójkąta jest Sara w wykonaniu Dakoty Fanning. Może i sprawia wrażenie delikatnej kobiety, ale to tylko pozory. W rzeczywistości jest silna, ambitna, konsekwentnie dążąca do celu oraz podchodząca do dochodzenia w sposób bardzo analityczny, wyciągając ciekawe wnioski. To trio przyciąga uwagę, a ich wspólne sceny dają sporo emocji.

Drugi plan też jest bardzo bogaty: od działającego w cieniu byłego komendanta Barnesa (Ted Levine) przez korzystających z nowych osiągnięć technologii bracia Isaacson (Douglas Smith i Matthew Sheer) oraz rasistowskiego, brutalnego kapitana Connora (David Wilmot) po próbującego wprowadzić nowe porządki w policji Thodore’a Roosevelta (Brian Geraghty). Są też drobne rólki Sean Young oraz Michaela Ironside’a, jednak to tylko na zasadzie ciekawostki.

Pierwszy sezon „Alienisty” jest więcej niż sprawną kryminalną opowiastką z badaniami ludzkiego umysłu w tle. Niepokojąco koresponduje z dzisiejszą rzeczywistością, pokazując pewną niezmienność rzeczy, co napawa tylko smutkiem. Wciągające śledztwo z mocnym zacięciem społecznym i nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugi sezon.

8/10

Radosław Ostrowski

The Standoff at Sparrow Creek

Pomysł na ten film nie wydaje się niezbyt oryginalny. Jedno miejsce, kilka postaci oraz bardzo nerwowa atmosfera. Brzmi jak coś w stylu „Wściekłych psów”, choć jest parę różnic. Nasi bohaterowie to członkowie paramilitarnej organizacji, którzy na własną rękę dbają o porządek. Zbierają się w swojej kryjówce, bo doszło to ataku na policjantów podczas pogrzebu kolegi. Co gorsza, wykorzystana do tego celu broń pochodzi z ich arsenału. I jej brakuje. Jeden z członków, były glina Gunnan ma wybadać sprawę i ustalić kto to zrobił.

sparrow_creek1

Kolejny film, który nie trafił (jeszcze) do szerszej dystrybucji w naszym kraju, ale jest jak najbardziej godny polecenia. Choć punkt wyjścia może wydawać się taki jak w debiucie Tarantino, to debiutujący reżyser Henry Dunham ma swój własny pomysł na fabułę w niemal noirowej stylistyce. Akcja jest w niemal zaciemnionym magazynie, wszystko jest tu oparte na dialogach, potęgując niejako klimat zagrożenia, niepewności i tajemnicy. Do tego jeszcze wchodzą rozmowy podsłuchane przez radio, co jeszcze bardziej podsyca atmosferę. Nie do końca wiadomo, kto może być sprawcą, bo każdy ma w sobie masę tajemnic oraz przeszłości. A jednocześnie cały czas jest budowane podskórne napięcie, gdzie w każdej chwili może dojść do eksplozji.

sparrow_creek2

Jednocześnie – niejako przy okazji – film może być głosem w dyskusji dotyczącej posiadania broni oraz pewnej paranoi. Związanej z braniem sprawiedliwości w swoje ręce oraz nieufności wobec władzy, systemu. Każdy z bohaterów ma swoje powody, by działać w tej milicji, a kolejne elementy układanki zmuszają do weryfikacji kolejnych danych. I to potrafi trzymać w napięciu do finału, który jest bardzo przewrotny. Pomagają w budowaniu napięcia jeszcze znakomite zdjęcia, z fantastycznie wykorzystanym oświetleniem. Nie ważne czy mówimy o podchodzeniu do drzwi w oczekiwaniu na gliniarza czy podczas przesłuchań. Perełeczka.

Grają tutaj mniej znani aktorzy i każdy z nich wyciska ze swoich postaci maksimum, choć dla mnie największe wrażenie zrobił James Badge Dale w roli Gunnara. Bardzo opanowany, spokojny, z bardzo analitycznym umysłem. Każda scena przesłuchania to jego prawdziwe tour de force, dający mnóstwo satysfakcji.

„Standoff at Sparrow Creek” jest takim małym, niepozornym filmem, który dostarcza wiele satysfakcji. Trzyma w napięciu, ma mroczny klimat oraz ciągłe poczucie zagrożenia, pozostające długo.  Skromniutki, ale zarąbisty film.

8/10 

Radosław Ostrowski