Wielki Gatsby

Najsłynniejsza powieść Francisa Scotta Fitzgeralda nie ma zbyt wielkiego szczęścia do filmowych adaptacji. Widziałem tą bardzo efekciarską ekranizacje Baza Luhrmanna z boskim Leonardo DiCaprio, jednak dopiero teraz zmierzyłem się z poprzednią adaptacją. Stworzoną w roku 1974 przez reżysera Jacka Claytona i scenarzystę Francisa Forda Coppolę.

Sama historia jest znana, nawet jeśli się nie miało styczności z książkowym pierwowzorem. Wszystko opowiada młody makler giełdowy Nick Carraway (debiutujący Sam Waterston) z Wielkiego Miasta. Przybywa odwiedzić swoją kuzynkę, Daisy Buchanan (Mia Farrow) oraz jej męża (Bruce Dern) w ich posiadłości na prowincji. Pozornie para wydaje się szczęśliwa, jednak to wszystko fasada. Nick wynajmuje mały dom naprzeciwko wielkiej rezydencji, której właścicielem jest tajemniczy Jay Gatsby (Robert Redford). I zawsze w nocy trwają imprezy na ogromną skalę. Na jedną z takich imprez zostaje zaproszony Nick oraz poznaje osobiście samego Gatsby’ego. Następnego dnia zaprasza go na lunch, lecz pod tym wszystkim kryje się poważny plan.

Reżyser bardzo powoli buduje całą narrację, pozwalając wejść w atmosferę epoki. Już czołówka, podczas której widzimy opustoszała siedzibę Gatsby’ego wygląda imponująco. Aż ciężko oderwać oczy od scenografii oraz kostiumów, pozwalającym wejść w klimat lat 20.. Czas dekadencji, oszałamiającego bogactwa, niemal nieskrępowanej rozpusty i niemal ciągłego rozluźnienia. Niby mamy tu historię miłosną, gdzie mamy zderzenie dawnych kochanków. On odrzucony z powodu statusu społecznego, ona zbyt przyzwyczajona do wygody i bogactwa. I to potrafi zaangażować, choć dla mnie problemem jest zbyt wolne tempo oraz pewien dystans.

To, co dla mnie działa to absolutnie fantastyczny Robert Redford w roli Gatsby’ego. Pełen uroku, optymizmu, ale jednocześnie bardzo skryty i próbujący niejako cofnąć czas. Magnetyzująca, pełna charyzmy postać, a równie zaskakująca jest tutaj Mia Farrow. Jej Daisy jest z jednej strony naładowana pasją, energiczną kobietą, ale z drugiej jest kompletnie pustą laleczką, nie będącą w stanie podejmować poważnej decyzji. Jakby chciała być w stanie ciągłej zabawy, unikając jasnych deklaracji. Reszta postaci wypada solidnie, choć najbardziej wybija się żywiołowa Karen Black jako Myrtle Wilson oraz Bruce Dern w roli lekko prostackiego Toma.

Czy jest to lepsza adaptacja od filmu Luhrmanna? Dla mnie jest mniej spektakularna, mająca o wiele więcej przestrzeni na oddech oraz zapoznanie się z postaciami. Przyznaję, że miewa momenty znużenia i nie zawsze angażuje, ale Clayton w większości czasu trzyma wszystko w sprawnych rękach. Nawet zakończenie jest zdumiewająco poruszające, co nie jest takie częste.

7/10

Radosław Ostrowski

Dziki Bill

Lata 90. dla Waltera Hilla to był czas zagubienia, gdzie więcej razy pudłował i rozczarowywał. Jego filmy coraz bardziej przypominały produkcje telewizyjne, brakowało im energii, ciętych dialogów i tego sznytu. Nie inaczej jest w przypadku biograficznego filmu o Dzikim Billu Hickoku. Choć nakręcony za spore pieniądze (ponad 30 milionów dolców), w box office wyciągnął raptem dwie bańki. Nie koniecznie musi to oznaczać, że film musi być zły, jednak podczas seansu widać, iż coś poszło nie tak.

dziki bill1

„Dziki Bill” opowiada historię legendarnego rewolwerowca i szeryfa (Jeff Bridges) pod koniec swojego życia, kiedy przenosi się do miasteczka Deadwood. Całą jednak historię prezentuje brytyjski hazardzista, Charley Prince (John Hurt) podczas pogrzebu legendarnego kowboja. Obok niego jeszcze w miasteczku jest dawna miłość, Calamity Jane (Ellen Barkin) oraz kilka osób z dawnej przeszłości. Zarówno przyjaciele jak i wrogowie z urazami. Do tej drugiej grupy pasuje Jack McCall (David Arquette), który ogłasza wszem i wobec, że chce zabić Dzikiego Billa. Dlaczego? Bo potraktował jego matkę jak śmiecia – uwiódł, a potem zostawił. Takich zniewag nie są do przebaczenia.

dziki bill2

Początek wywołuje dezorientację i wydaje się bardzo chaotyczny. Zbitka scenek, gdzie szybko przeskakujemy z miejsca na miejsce, a Bill dokonuje kolejnych aktów mordu. Nie wiemy czemu i dlaczego, chyba miało to pełnić rolę ekspozycji lub pokazać gwałtowny charakter bohatera. Wszystko zmienia się w momencie poznania Prince’a oraz przyjazdowi do Deadwood. Niby nasz Bill ma pewne problemy (zdiagnozowana jaskra, prześladująca go przeszłość, starzenie się), ale i tak sprawia wrażenie kogoś złodupnego. Niby ma to pokazać złożoność tego charakteru, lecz scenariusz jest płytki i mocno… teatralny.

dziki bill3

Niby czuć tu spory budżet, a scenografia i kostiumy wyglądają naprawdę nieźle, ALE jest parę problemów. Po pierwsze, za dużo postaci w zbyt krótkiej (niecałe półtorej godziny) historii. Wszystko sprawia wrażenie ściśniętych, nie dając wielu postaciom czasu ekranowego. Po to by móc je lepiej poznać i zagłębić (m. in. graną przez Christinę Applegate prostytutkę w relacji z Jackiem czy Calamity Jane i jej przeszłości), co frustruje. Innym problemem są retrospekcje. To, że są czarno-białe nie jest aż takim problemem, ale że kręcono je kamerą cyfrową już tak. Bo obraz staje się szybszy w ruchu i wygląda troszkę tanio, pozbawiając całości skali. Domyślam się, że Hillowi chodziło o wywołanie poczucia obcości, lecz można było to osiągnąć inaczej.

dziki bill4

Najbardziej szkoda mi tu aktorów, bo nie za bardzo mają pole do popisu. Najlepiej z tej konfrontacji wychodzi Jeff Bridges jako Dziki Bill, który staje się coraz bardziej świadomy przemijającego czasu. Można odnieść wrażenie, że jest więźniem swojego „medialnego” wizerunku nieustraszonego rewolwerowca, którego każdy wyzywa na pojedynek lub ma z nim zatarg. Choć na drugim planie mamy masę świetnych aktorów (m. in. Ellen Barkin, John Hurt, David Arquette, James Remar, Christina Applegate, Diane Lane czy Bruce Dern), w większości robią tu za tło na jedną scenę, gdzie mają szansę się wykazać. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że na etapie post-produkcji skopano sprawę.

„Dziki Bill” stracił pazury, choć ma kilka niezłych strzelanin. Czuć jak bardzo zmarnowano potencjał na pokazanie legendy w bardziej ludzki sposób. Hill dekadę później się zrehabilitował produkując dla HBO serial „Deadwood”, ale to temat na inną opowieść.

6/10

Radosław Ostrowski

Sokół z masłem orzechowym

Filmowcy lubią prezentować bohaterów, którzy są outsiderami, wyrzutkami i ludźmi spoza marginesu. Kimś takim jest Zak – 20-letni chłopak z zespołem Downa, który przebywa w domu starców. Jego wielkim marzeniem jest zostać wrestlerem, a jego idolem jest Red Salt Redneck. By osiągnąć swoje marzenia, decyduje się na ucieczkę. Po drodze trafia na poławiacza Tylera, który został zwolniony z pracy. Z zemsty podpala więc miejsce pracy i ucieka łodzią, odkrywając zbiega. W ślad za nimi wyrusza Eleanor, czyli opiekunka z ośrodka.

sokol z maslem1

Kolejny przykład amerykańskiego kina niezależnego, które chce bardziej skupić się na postaciach niż widowiskowości. „Sokół z masłem orzechowym” to jest klasyczne kino drogi, gdzie nasi bohaterowie – początkowo sobie obcy – zaczynają budować głębszą więź. Ciekawszy jest tutaj Zak, który chce zostać wrestlerem, ale ze względu na swoją przypadłość, trzymany jest w kloszu. Pozbawiony rodziny i przyjaciół, chce decydować sam o sobie, mimo przeciwności losu. Drugi bohater, Tyler też ma problemy. Niepogodzony ze stratą brata, bardzo konfliktowy, wydaje się bardziej zagubiony. Obaj zaczynają tworzyć intrygujący duet na zasadzie rodzeństwa, gdzie Tyler pełni rolę starszego brata. I ta relacja działa, ale kiedy dołącza do nich Eleanor, całość zaczyna nabierać większej dynamiki. Każde z nich zaczyna powoli uczyć się od siebie nawzajem. Że życie nie koniecznie musi być podporządkowane lekom oraz unikaniu jakichkolwiek niebezpieczeństw, lęków i obaw. I nawet jeśli nie da się uniknąć kłopotów (ścigający Tylera koledzy), łatwiej je znieść.

sokol z maslem2

Nawet jeśli pod koniec całość staje się coraz bardziej przewidywalna, a zakończenie nie satysfakcjonuje do końca – sprawia wrażenie bardzo urwanego – historia potrafi porwać swoim rytmem. Całość osadzono w Luizjanie, co widać w pięknie zarysowanych krajobrazach. Dużo rzek, w tle muzyka rozpisana na gitarę i banjo, mocno podniszczone domostwa – dosłownie jakbyśmy byli w zupełnie innej Ameryce. Bardziej prowincjonalnej, z dala od dróg, szos i wielkich miast, gdzie nawet wrestling wygląda amatorsko. Jednak w tym wszystkim czuć serducho i szczerość, mimo pewnych wad.

sokol z maslem3

Sytuację na tym polu ratują aktorzy z kapitalnym Zackiem Gottsagenem w roli głównej. Naturszczyk wypada fenomenalnie jako człowiek odrzucony przez społeczeństwo, ale pełen pasji oraz szczery. Chłopak tworzy fantastyczny duet z Shią LaBeoufem, który jako zagubiony, pełen gniewu i staje się kimś na kształt brata. Wspiera Zaka i pomaga mu się usamodzielnić, robiąc lepszą robotę jako opiekun niż Eleanor (zaskakująca Dakota Johnson), choć jest głębsza niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Powiem, że jestem nieźle zaskoczony tym filmem. „Sokół…” jest bardzo sympatycznym feel good movie, z ciepłym klimatem, postaciami do polubienia i niezbyt satysfakcjonującym zakończeniem. Przez większość czasu nie będzie to czas stracony.

7/10

Radosław Ostrowski

Kokainowy Rick

Historia opisana w tym filmie brzmi nieprawdopodobnie. Słyszeliście o Ricku Wersche Jr.? Pochodził z Detroit lat 80. – miasta pełnego nędzy, pozbawione perspektyw. Jego ojciec handlował bronią (legalną), matka zostawiła ich, a siostra ćpa. Perspektyw praktycznie brak. W końcu młody chłopak (lat 14) sprzedaje kałacha lokalnemu handlarzowi narkotyków. Policja oraz FBI proponują dzieciakowi współpracę: kontrolowany handel dragami oraz infiltracja gangu.

kokainowy rick1

Yann Demange zwrócił uwagę kinomanów debiutanckim „Belfast ‘71”. Jego najnowsze dzieło już nie zrobiło takiej furory. Nie oznacza to, że jest to film nieudany. Połączenie kryminału z dramatem obyczajowym nie wydaje się niczym oryginalnym. Jednak wrażenie robi tutaj miejsce akcji, czyli podupadłe Detroit lat 80. Miasto coraz bardziej podupadające, domy podniszczone, a przestępczość jest bardzo wysoka. Dilerka, strzelaniny, handel bronią – każdy próbuje jakoś tam żyć. Szansa na uczciwe życie wydaje się praktycznie żadne. Chyba że będziesz sprytny i nie dasz się złapać. Ale reżyser bardziej się skupia na działaniach młodego Ricka, choć tło jest bardzo ciekawe. Bezwzględna czarnoskóra mafia, jeszcze bardziej bezwzględna policja oraz federalni. Ci drudzy nie boją się nie dotrzymywać słowa (niby obiecali pomoc, kiedy aresztowano bohatera, lecz i tak dostał wyrok), byleby kogoś przyskrzynić. Mafiozi są wyczuleni na zdradę i też nie wybaczają.

kokainowy rick2

Problem jednak w tym, że wiele rzeczy istotnych dzieje się poza kadrem. I to troszkę wywołuje dezorientację, jednak im bliżej końca, całość nabiera silniejszego impetu. Napięcie jest budowane powoli, sceny przemocy są gwałtowne (próba zabicia Ricka czy zamach na konkurenta), zaś realizacja pomaga wejść w klimat. W tle pogrywa dyskotekowa muzyka albo niepokojąca elektronika, co dodaje dramatyzmu. Parę wątków (siostra czy dziadkowie) sprawiają wrażenie zapychaczy, zaś półświatek zasługuje na głębszą obserwację. Niemniej reżyser potrafi poruszyć, dialogi są soczyste, a relacje między postaciami wiarygodne.

kokainowy rick3

Petardy ten film ma dwie. Pierwsza to niezawodny Matthew McConaughey w roli ojca. Pozornie wygaszony, ale jednocześnie walczący o godne życie. Nie jest święty, ale chce jak najlepiej dla dzieci. Kradnie film każdym swoim wejściem. Drugą petardą jest grający tytułową rolę Richie Merritt. Opanowany, spokojny oraz bardziej sprytny od ojca jest absolutnie fantastyczny. No i barwę głosu ma jak czarnoskóry, co dodaje smaczku. Dawno nie widziałem tak charyzmatycznego debiutanta. Poziom też zachowuje Jennifer Jason Leigh (agent Snyder) oraz Bel Powley (Dawn), rządząc na drugim planie.

Szczerze mówiąc, do wielu rzeczy można się przyczepić podczas oglądania „Kokainowego Ricka”, ale Demange trzyma fason. Bardziej skupiony na rodzinnym dramacie niż gangsterskich porachunkach, co dla wielu może być sporą wadą. Dla mnie to zaskakująco kameralny film z wieloma mocnymi scenami oraz świetnym aktorstwem.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Nienawistna ósemka

Zima, śnieżyca – takiego śniegu nawet za oknem u mnie nie widać. Jedzie powóz, by się schronić przed zamiecią, a w nim łowca nagród John Ruth zwany „Wisielcem” oraz idąca na szafot Daisy Domergue, której głowa jest warta 10 tysięcy dolarów, a ich finałowym przystankiem jest Red Rock. Po drodze, choć nie bez oporów, do powozu dołącza czarnoskóry major Marquis oraz nowy szeryf Red Rock, Chris Mannix. W końcu zatrzymują się w sklepiku prowadzonym przez Minnie, gdzie na miejscu są nowi goście. Jak wiadomo, im większy tłok, tym spora szansa na trupy oraz wzięcie Daisy jako łupu.

nienawistna_osemka1

Znowu western made by Quentin Tarantino, gdzie jest wydestylowany styl pokręconego Amerykanina. Czyli błyskotliwe, zaprawione czarnym humorem, krwawymi strzelaninami i… wyczekiwaniem na dalszy rozwój wypadków, zaskakujących wolt. Dodatkowo okraszona trzymającą w napięciu muzyką Ennio Morricone (po raz pierwszy zatrudniony), podziałem na rozdziały oraz przewrotnym finałem. Niemniej film dzielił się w moich oczach na dwie części. Pierwsza to dojazd do sklepiku i pierwszy trup, a druga to coś w rodzaju dochodzenia i ustalenia, co jest nie tak. Kolejne elementy układanki zaczynają się sklejać, sam dałem się wciągnąć w tą grę, jednak poczułem pewne rozczarowanie.

nienawistna_osemka2

Z czego to wynika? Na pewno nie z postaci, pięknie sfotografowanych plenerów (te góry) czy dialogów. Początek obiecywał wiele, ale zdarzały się momenty zbędnego postoju – żart z zamykaniem drzwi przez wbijanie desek za drugim razem nie śmieszy, czołówka z krzyżem czy częste bicie Daisy przez Rutha. Ale w połowie atmosfera gęstnieje, trudno przewidzieć wypadki (z wyjątkiem przedostatniego rozdziału), retrospekcje nakręcają całą akcję. Wtedy opowieść o nienawiści i rasizmie a’la Sergio Leone uderza mocnymi ciosami, zaskakuje obserwacjami oraz wiarygodną psychologią bohaterów.

nienawistna_osemka3

No i tutaj mamy koncertowe aktorstwo, gdzie każdy z bohaterów błyszczy. Nie ważne czy to Kurt Russell jako brutalny i troszkę prymitywny John Ruth (i jeszcze te wąsy!!!), wyborny Samuel L. Jackson (cwany i przewidujący major Marquis), małomówna Jennifer Jason Leigh czy brawurowy Walton Goggins w roli zgrywającego chojraka szeryfa Mannixa. Jeszcze są dawno nie widziani u Tarantina Tim Roth w stroju zakoszonym Christophowi Waltzowi z „Django” (kat Oswaldo Mobray) i Michael Madsen (tajemniczy Joe Gage), wracający do świetnej dyspozycji. I jeszcze zaskakuje pozytywnie Channing Tatum (Jody).

nienawistna_osemka4

Powiedzmy to sobie wprost – Tarantino stał się marką samą w sobie, realizującą filmy na pułapie nieosiągalnym dla zwykłych wyrobników. „Nienawistna ósemka” mimo pewnych wad, to Tarantino z wysokiej półki, gdzie większość klocków stoi równo. No i ten śnieg, taka zima – niekoniecznie z silnym mrozem, czy można chcieć więcej?

8/10

Radosław Ostrowski

Kierowca

Tytułowy Kierowca jest facetem, który wozi bandytów po realizacji skoków, gubi radiowozy, pozbywa się śladów i pozostaje nieuchwytny. Próbuje go dopaść brutalny i ostro grający Detektyw. Wszystko zaczyna się, gdy w trakcie roboty Kierowca pokazuje swoja twarz kobiecie, która jest graczem kasyna. Jednak Detektyw postanawia zastawić sidła na Kierowca i ustawia skok.

kierowca1

Walter Hill to jeden z tych reżyserów, którzy w latach 70. i 80. walczyli o tytuł mistrza kina klasy B. Choć jego produkcje nie należały do zbyt drogich, to posiadały klimat i stanowił źródło rozrywki dla fanów tzw. męskiego kina. „Kierowca” to był drugi film tego reżysera, ale wszystkie elementy są dopięte do najdrobniejszego detalu. Reżyser stawia tutaj na klimat samotności, umieszczając akcję głównie w żyjącym nocą mieście. Sama historia jest dość prosta i polega na tym, kto kogo wystawi do wiatru, zgarniając cały łup, ale ogląda się to z dużym napięciem aż do samego finału. Nie brakuje tutaj strzelanin i pościgów samochodowych, których nie ma tutaj zbyt wiele (raptem dwa pościgi), ale za to bardzo długie i świetnie zrealizowane, choć czuć inspiracje klasykami gatunku jak „Bullitt” czy „Francuski łącznik”. Wszystko w sposób bardzo (z dzisiejszej perspektywy staroświecki), bez stosowania efektów komputerowych.

kierowca2

Owszem, nie brakuje kilku stylowych ujęć, klimat buduje świetna muzyka, jednak całość jest mocno minimalistyczna, zarówno jeśli chodzi o dialogi (mało ich, ale są świetnie napisane), ja i o bohaterów, o których nie wiemy zbyt wiele. Pod tym względem czuć tutaj inspirację dla filmu „Drive”, jednak Hill jest bardziej prostszy i nie bawi się tutaj w kino artystyczne. Dla wielu ten minimalistyczny chłód oraz niezbyt wyraźnie zarysowane postacie mogą być problemem, ale więcej o sobie mówią w trakcie działania.

kierowca3

Całość opiera się tutaj na trójce aktorów, którzy nadają życie tym oszczędnym bohaterom. Po pierwsze, świetny Ryan O’Neil w roli Kierowcy, który za kółkiem jest w stanie wyrwać się z każdej opresji, jest bardzo opanowany i trzyma się swoich zasad. Konkurentem jest Detektyw (niezawodny Bruce Dern), który jest ambitny, mocno balansuje na granicy prawa i desperacko sięga po różne tricki, by dorwać Kierowcę za wszelką cenę. I w końcu ta trzecia, czyli Gracz(ka) poprowadzona przez Isabelle Adjani, która wydaje się dość sztywna w tej roli.

W zasadzie jedyną poważną wadą dla mnie jest to, że całość za szybko się kończy. Ale Hill udaje się zbudować film pachnący trochę klimatem noir. I moim skromnym zdaniem, to najlepsza produkcja Waltera Hilla, choć mniej popularna niż „48 godzin”, „Wojownicy” czy „Czerwona gorączka”.

8/10

Radosław Ostrowski

Nebraska

Poznajcie niejakiego Woody’ego Granta – faceta już w zaawansowanym wieku, który bardzo lubi wypić. I nagle dostaje list z informacja, ze wygrał milion dolarów, ale nagrodę musi odebrać w Lincoln, stan Nebraska. Zapomniałem wspomnieć, że Woody pochodzi z Billings w stanie Montana. Mężczyźnie towarzyszy jego syn, David, który jest przekonany, że cała ta wygrana to oszustwo. Ale po drodze panowie jadą do Hastings – rodzinnego miasta starszego Granta.

nebraska1

Alexandre’a Payne’a znam tylko z niezłych „Spadkobierców”, którzy mnie nie powalili na kolana. I tym razem mamy do czynienia z obyczajową historią, ubrana w konwencję kina drogi. I nie oszukujmy się, że jest to tylko wędrówka po forsę, bo obaj panowie bliżej się poznają i będą też mieli okazję spędzić ze sobą wiele czasu. Reżyser serwuje nam typowe elementy tej konwencji: sympatycznych, choć dziwacznych bohaterów, tajemniczą i powoli wyjaśniającą się przeszłość oraz ciepły humor okraszony pewną dawką ironii. Trochę to przypomina „Prostą historię” Lyncha, w dodatku okraszone czarno-białą taśmą. Nic zaskakującego, ale nie ma tu mowy o nudzie (choć tempo jest niespieszne). Payne bardzo wnikliwie i ze sporą dawką skrytych emocji angażuje, przykuwając uwagę do samego końca (nie powiem wam jakiego), pokazują tez przy okazji prowincję – pełną starych ludzi, braku perspektyw, gdzie wieść o wygranej nagle ożywia tą spokojną okolicę. Ale też pojawiają się „sępy” spragnione części z wygranej. I co wtedy? To już musicie zobaczyć sami.

Drugi mocnym elementem jest świetne aktorstwo. Zdecydowanie wybija się trochę zapomniany Bruce Dern. Woody w jego interpretacji to człowiek, który wie, że przepił swoje życie. Jest uparty, bardzo łatwowierny, dla niego podróż jest rozliczeniem z samym sobą i próbą odkupienia swoich win. Aktor bardzo oszczędnie gra swoją postać i potrafi wzbudzić sympatię wobec tego dość trudnego faceta z poniszczonym życiorysem. Sekunduje mu dzielnie Will Forte, czyli David – ułożony, trzymający się bardziej na ziemi syn, który decyduje popilnować ojca w tej wędrówce. Poza tymi dwoma panami, nie można zapomnieć o ironicznej i ostrej June Squibb (jędzowata żona Woody’ego), która wręcz szaleje na drugim planie.

nebraska2

„Nebraska” nie jest niczym zaskakującym, ale po raz kolejny potwierdza starą prawdę, że prostota jest największą siłą. Kameralnie, ale szczerze i uczciwie. To w obecnych czasach jest naprawdę dużo.

8/10

Radosław Ostrowski

Intryga rodzinna

Julia Rainbird jest bogatą kobietą. Prosi o pomoc jasnowidzkę Blanche Tyler. Jej zadaniem jest znalezienie nieślubnego syna jej siostry, która 40 lat temu oddała go innym ludziom. Nie wie jednak, że jasnowidzka jest oszustką. W tym samym czasie pewien jubiler Arthur Adamson ze swoją wspólniczką okradają pewnego bogatego magnata.

intryga1

Alfred Hitchcock po obrzydliwym „Szale” tym razem się uspokoił i postawił na klasyczną intrygę kryminalną. Początek wydaje się dość chaotyczny, bo mamy przeskok z jednego wątku na drugi. Jedno jest pewne: obydwa te wątki będą musiały się spotkać ze sobą. Intryga kryminalna jest tutaj zgrabnie poprowadzona – tajemnica, zniknięcie, mistyfikacja, kradzież, morderstwo. Czyli te wątki, które są dla Hitcha bardzo rozpoznawalne. Nie brakuje też odrobiny humoru reżysera, a kilka scen (jazda samochodem z uszkodzonymi hamulcami czy finał) potrafi trzymać w napięciu. Samo rozwiązanie jest satysfakcjonujące, choć raczej oczywiste do przewidzenia. Mimo to realizacja zasługuje na uznanie, scenariusz jest więcej niż solidny (choć jest tu sporo zbiegów okoliczności), a sam film, choć ostatni w dorobku mistrza jest godnym pożegnaniem z kinem.

Siłą napędową też jest tu naprawdę dobre aktorstwo. Najbardziej błyszczy Barbara Harris jako pseudo-jasnowidz, który jest przede wszystkim pazerny na kasę. Jednak w tym przypadku, chyba trafiła kosa na kamień. Partneruje jej świetny Bruce Dern jako taksówkarz, który udaje detektywa. I gdy zbiera informacje, jest naprawdę przekonujący. Poza tą dwójka jest jeszcze jeden duet graczy: William Devane (Arthur Adamson – opanowany, konsekwentny złodziej) i niedawno zmarła Karen Black (Fran – piękna, lojalna i posłuszna, kochanka idealna), który równie trzymają poziom i fason.

intryga2

Ostatni film, ale w tym przypadku nie oznacza to gorszego czy słabego kina. Mistrz trzyma poziom i po prostu zrobił swoje.

7,5/10

Radosław Ostrowski