Nieugięci

Kino noir i neo-noir może czasy świetności ma za sobą, jednak gliniarze i detektywi w prochowcach, femme fatale oraz tajemnice związane z morderstwem, korupcją nadal potrafią wciągnąć. Pokazał to pewien krótki renesans gatunku pod koniec lat 90., kiedy pojawiły się „Tajemnice Los Angeles”. Ale rok przed dziełem Curtisa Hansona pojawiła się całkiem niezła kryminalna historia retro, która dzisiaj wydaje się zapomniana. Mowa o „Nieugiętych” nowozelandzkiego reżysera Lee Tamahori.

Akcje dzieje się (jak w większości tego typu opowieści) w Los Angeles lat 50., gdzie działa czteroosobowy oddział policjantów. Wszyscy noszą kapelusze, są nieprzekupni, mają twarde pięści, ale skuteczność mają większą niż polskie służby specjalne. Max Hoover (Nick Nolte), Elleroy Coolidge (Chazz Palminteri), Eddie Hall (Michael Madsen) i Arthur Reylea (Chris Penn) – bardzo zgrana paczka, działająca niczym brutalna siła sprawiedliwości. Teraz jednak prowadzą sprawę morderstwa prostytutki, Allison Pond (Jennifer Connelly). Ciało znaleziono na terenie budowy gdzieś na pustyni, dosłownie wbite w ziemię. Jednak dla Hoovera sprawa jest o wiele trudniejsza, bo nasz twardziel znał ofiarę. Trop prowadzi do bazy wojskowej, gdzie przeprowadzane są testy broni nuklearnej.

„Nieugięci” są zdecydowanie stylowym kinem czerpiącym ze znajomych klisz czarnego kryminału. Cyniczni twardziele oraz (pozornie) skomplikowaną intrygę, gdzie mamy morderstwo, szantaż, filmowany seks plus jeszcze wojskowych. Niby standard, niepozbawiony krótkich dialogów, odrobiny przepychu oraz odrobinki akcji. Reżyser próbuje zachować proporcje, skupiając się bardziej na dochodzeniu niż strzelaninach, co jest bronią obosieczną. Trudno nie odmówić atmosfery oraz klimatu, jednak nie byłem w stanie się zaangażować w to dochodzenie. Niby mamy urywanie tropów, podejrzanych jegomościów (łatwo można się domyślić, kto stoi za morderstwem), a to wszystko letnie. Nawet poboczne wątki sprawiają wrażenie troszkę niedogotowanych (relacja Hoovera z żoną oraz jak śledztwo mocno na tą relację rzutuje; kompletnie zbędny agent FBI). Ale muszę przyznać, że rozwiązanie oraz finałowa konfrontacja były satysfakcjonujące.

Estetyka jest tu trafiona w punkt, od eleganckich garniturów i kapeluszy przez auta aż po dekoracje oraz rekwizyty (zasłony do okien, projektor, broń). Do tego w tle mamy mocno jazzową muzykę oraz cudne zdjęcia Haskela Wexlera. Wszystko sprawia wrażenie znajomego świata, choć odświeżająca była tutaj baza wojskowa. Nawet w oczywistych miejscach jak biuro policji czy siedziba prokuratora jest sporo detali, czyniących cały ten świat żywym i namacalnym.

Także aktorzy odnajdują się w tym jak ryba w wodzie. Nolte urodził się do grania takich małomównych (czasem mamroczących) twardzieli, tłumiących w sobie agresję i tutaj też się sprawdza. Podobnie solidni są na drugim planie Madsen i Penn, choć chciałoby się ich więcej na ekranie. Najbardziej z tego planu wybija się wygadany Chazz Palminteri, którego Coolidge dodaje odrobiny humoru oraz wydaje się najbardziej przyziemny. Choć silną więź kwartetu, przez co ich obecność na ekranie to czysta frajda. Swoje dają też drobne role zjawiskowej Jennifer Connelly, wyjątkowo stonowanego Johna Malkovicha (generał Timms) oraz bardziej grającego wprost Treata Williamsa (pułkownik Fitzgerald).

Sam film to kawałek przyzwoitego kina noir, choć nie zapadającego w pamięć jak klasycy gatunku czy powstałe rok później „Tajemnice Los Angeles”. Scenariusz może nie zaskakuje, jednak trudno odmówić „Nieugiętym” stylu, elegancji, świetnego aktorstwa oraz słodko-gorzkiego zakończenia.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Legend

Każdy kraj ma swoich ulubionych mafiozów, których sława i reputacja przeszła do historii. W Londynie lat 60. było dwóch niebezpiecznych zbirów – bracia bliźniacy Kray. Dzieliło ich wszystko, a łączyły więzy krwi. Reggie był przystojnym, opanowanym i inteligentnym dżentelmenem, a Reggie był psychicznie chorym zbirem z pulchną twarzą oraz gejem. I tak one nie były w stanie go wyleczyć.

legend1

Reżyserujący całość Brian Helgerand bardziej znany jest jako scenarzysta, który zrobił takie dzieła „Tajemnice Los Angeles”, „Rzeka tajemnic” czy „Człowieka w ogniu”, więc podejście w stronę kina gangsterskiego wydawało się logicznym posunięciem. Czuć tutaj garściami inspiracje dziełami Scorsese czy brytyjską klasyką gatunku. I chociaż wiemy jak to się skończy, to i tak oglądałem z niekłamaną frajdą. Przede wszystkim jest tutaj stylowo – imponuje tutaj scenografia. Wyglądu klubów, knajp i spelun (ładnie sfotografowane przez Dicka Pope’a) trudno się przyczepić. Tak samo jak kostiumów, muzyki z epoki, jak i drugiego planu, pełnego wyrazistych zbirów, zakapiorów oraz nieprzyjemnych gęb. Widać, że z tymi ludźmi nie warto zadzierać – faceci nie bojący zabijać. Wszystko to poznajemy z perspektywy kobiety – Frances Shea, która jest zauroczona Reggie’m, co akurat mnie nie dziwi. Ale sam film taki wybitny nie jest, chociaż ma swój klimat. To kompletna mieszanka: z jednej strony gangsterka (pranie pieniędzy, zabijanie), z drugiej melodramat w starym stylu, a z trzeciej smolista komedia, a z czwartej konflikty między braćmi. Są one nieuniknione, co widać od rozmowy z psychiatrą. I nie można odnieść wrażenia, że reżyser próbuje złapać kilka srok za ogon, przez co żaden z wątków tej wydawałoby się epickiej (trwającej dwie godziny) historii. Ale – paradoksalnie – wcale mi to nie przeszkadzało. Wsiąkłem w ten klimat Londynu, gdzie gliniarze, gangsterzy, politycy mieszają się w tej układance.

legend2

Dodatkowo reżyser ma dwa mocne asy w talii, które wnoszą ten film na wyższy poziom – Toma Hardy’ego oraz… Toma Hardy’ego. Jeden aktor w dwóch rolach i jest on po prostu rewelacyjny. Zarówno, gdy jest bardziej stonowanym, powściągliwym Reggiem, jak i psychopatycznym Ronem. Każdego gra inaczej, od fizycznej postury przez barwę głosu aż po mimikę. Obydwaj bracia są mocną mieszanką wybuchową, chociaż łączy ich toksyczna relacja, która musi zakończyć się dla nich źle, chociaż były powody, by Rona zwyczajnie skasować. Poza tym duetem trudno oderwać wzrok od ślicznej Emily Browning (Frances), chociaż nie dostała zbyt wiele do pokazania oraz trzymający fason David Thewlis (Leslie Payne) z Christopherem Ecclestonem (inspektor Nippon Read).

legend3

„Legend” nie zostanie legendą kina gangsterskiego jak „Ojciec chrzestny” czy „Chłopcy z ferajny”, ale takiego Toma Hardy’ego nie widziałem od dawna. I dla jego podwójne roli absolutnie warto zapoznać się z tym dziełem. Nawet jeśli to kalka znanych dzieł.

7/10

Radosław Ostrowski

Podejrzani

Sprawa miała być prosta jak konstrukcja cepa. Był sobie statek, a w nich narkotyki warte 91 milionów dolarów – spora kasa. To tłumaczy dlaczego na tym okręcie i w jego okolicy znaleziono 27 truposzy. Jest jeden ciężko ranny świadek, ale jest nieprzytomny i nie może zeznawać. Jest jeszcze „Pleciuch” Kint – kuśtykający facet, który też był tam i widział wiele. Złożył zeznania w prokuraturze w zamian za nietykalność, jednak agent Urzędu Celnego Dave Kujan chce go przesłuchać. Wszystko zaczęło się sześć tygodni wcześniej „Pleciuch” pojawił się na konfrontacji razem z czterema prawdziwymi zbirami: Deanem Keatonem, Fredem Fensterem, Seanem McNamusem oraz Toddem Hockneyem.

podejrzani1

Po tym filmie każdy wiedział kim jest Bryan Singer. Obecnie znany z serii filmów o mutantach („X-Men”) zaczął skromnym kryminałem, który okazał się rewelacją roku 1995 roku. O czym tak naprawdę są „Podejrzani”? O tym, że wszystko może być mistyfikacją i oszustwem, że prawdy nie moglibyśmy dostrzec nawet, gdyby stanęła tuż przed naszymi oczami i krzyczała prosto w oczy. Ale przede wszystkim to historia jednego genialnego człowieka – Keysera Soze. Kim jest ten facet? To człowiek legenda, podobno posiadający nadprzyrodzone moce. Ten człowiek wie wszystko o wszystkich, ludzi zmienia jak rękawiczki, a bezwzględność i konsekwencja są znane każdemu.

podejrzani2

Reżyser opiera wszystko na opowieści Kinta, który szczątkowo opowiada historię balansującą mocno na granicy prawdopodobieństwa, że można wątpić w jej sens, aurą tak mroczną jakby wyjętą z rasowego horroru. I kiedy wydawało mi się, że wiem wszystko, następowała tak gwałtowna wolta, powodująca kompletną dezorientację. Nie potrafiłem skleić elementów układanki aż do przewrotnego, diabelskiego finału. Przecież największą sztuczką Szatana, było wmówienie światu, że nie istnieje, prawda? I jeszcze to tempo oraz genialnie zainscenizowane sceny akcji – pierwszy, gładki napad na skorumpowanych gliniarzy wożących pasera, drugi skok zakończony strzelaniną, porwanie adwokata pana Soze czy finałowa konfrontacja na statku. Wszystko jest to zrealizowane w sposób iście mistrzowski, a Singer nie wypowiada ani jednego zbędnego słowa. To nie zdarza się zbyt często w kinie.

podejrzani3

Singer genialnie prowadzi, scenariusz precyzyjny i przewrotny jak diabli, do tego rewelacyjna praca kamery, montaż oraz gęsty klimat. Aktorzy nie mogli tego spieprzyć i nie spieprzyli. Nie sposób zapomnieć wielkiego Kevina Spacey – jako Pleciuch sprawia wrażenie wystraszonego, niepewnego siebie faceta, obdarzonego niewątpliwie sprytem oraz pomysłowością. To jego był pomysł z czystym napadem. Drugi w kolejne jest magnetyzujący Gabriel Byrne – walczący o zerwanie z przeszłością Keaton, ale jednocześnie najbardziej doświadczony z całej piątki. Ma wiele za uszami, ale powierzyłbym mu swoje życie. Widać, że mu zależy na życiu, ale jak każdy zostaje wpuszczony w pole. Jest jeszcze próbujący dość do prawdy agent Kujan (fantastyczny Chazz Palminteri) – upierdliwy, zdeterminowany oraz mający sporą wiedzę, która mu się nie przyda oraz enigmatyczny, ale zawsze opanowany Kobayashi (nieodżałowany Pete Postlethwaite), sprawiający wrażenie potężniejszego, niż się to wydaje.

podejrzani4

„Podejrzani” to w zasadzie destylat inteligentnego kryminału. Wcześniej widziałem go raz, ale pamiętałem pojedyncze kadry, włącznie z pokazaniem samego Keyzera Soze w płomieniach. Ale i tak mnie zaskoczył – precyzyjnym wykonaniem, kapitalnym aktorstwem oraz wielokrotnie demolowanego scenariusza, gdzie nic nie jest takie, jakim się wydaje. I nie będzie grzechem, jeśli nazwę ten film opus magnum Bryana Singera. Zresztą ocena mówi wszystko.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Strzały na Broadwayu

David Shayne jest młodym i ambitnym dramaturgiem z Bostonu. Teraz jednak zamierza sam wystawić swoją sztukę, jednak jego agent zdobywa pieniądze od gangstera Nicka Valenti. W zamian mafiozo chce, by jedną z ról zagrała jego dziewczyna Olive, której towarzyszy ochroniarz Cheech. Efekt prac przejdzie największe oczekiwania.

Woody Allen jest znany z błyskotliwego pióra, neurotycznego bohatera oraz ciekawych obserwacji na temat życia i całej tej reszty. Nadal mamy do czynienia z komedią, gdzie pojawiają się pytania o sztukę, jej rolę oraz roli mecenatu, a także satyrę na ludzi sztuki (nadętych i bujających w obłokach) i stylizację na kino gangsterskie. Ale spokojnie, Allen to nie Coppola czy Scorsese, więc go przemoc i zabijanie nie kręci (aczkolwiek strzelanin nie brakuje). Czy sztuka może być inspirowana życiem? I czy należy iść na kompromisy i łamać swoje przekonania? I jak daleko można się posunąć dla sztuki? – te ważkie pytania są podane w błyskotliwych dialogach, gdzie nie brakuje zarówno przemyśleń jak i humoru. W ogóle scenariusz jest jednym z najlepszych tekstów napisanych przez Allena w ogóle. Okraszone to jak zawsze jazzową muzyką (tutaj piosenkami z epoki), odtworzeniem realiów (scenografia i kostiumy robią wrażenie), jak i niezawodnej pracy kamery Carlo Di Palmy.

Jedno, co zawsze wyróżnia Allena to także świetnie dobrana obsada i obecność samego Allena. Tego ostatniego akurat tutaj zabrakło, ale i tak efekt jest piorunujący. Rolę typową dla Allena, czyli neurotycznego, pełnego wątpliwości inteligenta tutaj gra John Cusack i wypada więcej niż dobrze. Przekonująco pokazał wątpliwości Davida, który nie chce się sprzedać, ale jest bardzo krytyczny wobec prób wprowadzenia zmian. Dopiero po pewnym czasie odkrywa, że artystą się nie rodzimy, ale stajemy na skutek prób i ciągłego szukania. Jednak tak naprawdę trzy osoby przyćmiły i ukradły ten film – genialny Chazz Palminteri (gangster Cheech, w który pojawia się talent dramaturgiczny i staje się „cichym współautorem” sztuki, dla której jest w stanie zabić), wyborna Dianne Wiest (Helen Sinclair – podstarzała gwiazda żyjąca przeszłością) i bardzo dobra Jennifer Tilly (irytująca Olive – pozbawiona talentu i w dodatku wywyższająca się). Poza nimi pojawiają się tu m.in. Jim Broadbent (podjadający Warner Purcell), Rob Reiner (Sheldon Flender) i Joe Vitarelli (Nick Valenti).

Nie bez powodu „Strzały…” są uznawane za jeden z najlepszych filmów Allena. Tu wszystko jest dopracowane, dopięte i jest na bogato, zaś przyjemność z seansu jest ogromna. Kto nie widział, ten trąba.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski