Cały czas jestem pod wrażeniem jak wiele interesujących pomysłów zostało zaprzepaszczonych i zmarnowanych. Najczęściej wynika to z braku przekucia pomysłu na równie udany film, kompletny brak doświadczenia reżysera i scenarzysty albo ingerencja osób trzecich. Co niepokojące, większość tych filmów powstaje w Polsce albo takie znam najczęściej. Do tego smutnego grona dołącza polsko-włoska koprodukcja tworzona przez parę lat (z przerwami).

Bohaterem „Wrobionego” jest Dominik (nietrafiony Piotr Adamczyk) – pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego, pracujący nad doktoratem o ostatnich miesiącach z życia Caravaggio. Udaje mu się zdobyć zgodę na wyjazd do włoskiego miasteczka Porto Ercole, gdzie mają się znajdować szczątki genialnego malarza. Parę tygodni wcześniej znaleziono – uznany za zaginiony – obraz „Maria Magdalena w ekstazie”. Jednak na miejscu nasz bohater ma problemy: hotel nie jest zarezerwowany, krypta zamknięta jest na cztery spusty, zaś klucze skradziono. Do tego poprzedniego księdza, ojca Tornatore zamordowano, zaś nasz doktorant znajduje się na celowniku policji oraz grupy fałszerzy dzieł sztuki.

Na papierze jest tu wszystko, by mieć interesujący dreszczowiec: cenny łup do zdobycia, bohater w obcym otoczeniu, działający z ukrycia złodzieje, piękne krajobrazy. „Wrobiony” Piotra Śmigasiewicza miał zadatki, by pójść w stronę… „Dziewiątych wrót” Romana Polańskiego czy „Kodu da Vinci”. Problem jednak w tym, że cała ta historia jest dziurawa niczym sito, ciąg przyczynowo-skutkowy został wycięty, rzeczy się dzieją (przypadkowo znaleziona rama obrazu i dokumenty księdza), jest masa zbędnych scen i nadmiar postaci (m. in. włoscy policjanci, agent FBI, dziekan wydziału sztuki) nie wnoszący KOMPLETNIE NIC. Jakby tego było mało, wszystko toczy się powolnym tempem, zaś napięcia tu tyle, ile dialogów w filmach porno. A całość sprawia wrażenie taniej produkcji telewizyjnej, choć zdjęcia Arka Tomiaka robią duże wrażenie. Postacie są bardzo przezroczyste i nijakie, a zakończenie jest kompletnie niesatysfakcjonujące oraz… bez sensu. Boli, boli, boli.

„Wrobiony” jest lepiej wyglądającym filmem, który mógłby zrobić Tommy Wiseau. Gdyby tylko umiał robić zdjęcia. Jednak poza wizualną stroną nie ma niczego do zaoferowania jako wyrób thrilleropodobny, bo jako thriller kompletnie nie działa. Absolutnie tragiczne, koszmarne ścierwo, co robi z logiki i scenariusza dziwkę.
2/10
Radosław Ostrowski





























