Mikromusic – Tak mi się nie chce

tak-mi-sie-nie-chce-b-iext51452320

To jeden z bardziej wyrazistych głosów polskiej sceny alternatywnej. Kierowana przez duet Dawid Korbaczewski/Natalia Grosiak formacja Mikromusic tym razem zbierała pieniądze na realizację swojej płyty, dzięki crowfundingowi, a całość wydali własnym sumptem. Pod tym względem troszkę ironiczny wydaje się tytuł “Tak mi się nie chcę”. Naprawdę im się nie chciało nagrywać czy może jest to zbytnia kokieteria?

Na pewno nie zmienił się mocno styl zespołu, chociaż otwierający całość “Synu” ma troszkę więcej elektroniki niż zazwyczaj, ale pozostaje poruszającym, troszkę melancholijnym (gitara) utworem. Pozornie spokojny wydaje się “Leć uciekaj”, pełen nakładających się gitar oraz szybkiej gry perkusji, stając się coraz bardziej taneczny aż do wejścia metalicznego basu oraz wyciszenia całego zespołu. Podobnie rytmiczny jest tytułowy walczyk, który pod koniec wręcz wybucha. “Koniec zimy” wydaje się dość chłodny oraz zanurzony w popie z lat 80., dając prawdziwego energetycznego kopa pod koniec (mocne riffy), wracając do bardziej spokojnych dźwięków w “Na krzywy ryj”, gdzie przewodzą trąbka oraz flet. Oniryczność pełna elektronika wraca w bardzo lekkim “Tak tęsknię”, gdzie pod koniec zespół przyspiesza i słyszymy tylko eteryczne wokalizy, by wejść do minimalistycznej “Syreny (pieśń żeglarza)” wodzącej za nos bluesową gitarą, by na koniec ubarwić mandolin. “O kolorach” tez ma w sobie dawkę wręcz psychodeliczną, tak jak rytmiczna “Pieśń Panny IV” z pięknym solo na fortepian oraz wręcz akustyczna “Mgła nad stawem”.

A najważniejszą osobą w grupie pozostaje Natalia Grosiak, która swoim niemal eterycznym, magnetyzującym głosem potrafi uwieść oraz zaczarować. O czym zaś śpiewa? O miłości, samotności, rodzicielstwie (“Synu”), czasem w bardzo błyskotliwy sposób (“Syrena”, “Tak mi się nie chce”), pełen poetyckich fraz, prowokując ciągle do myślenia. I mam wielką nadzieję, ze dalej im się tak nie będzie chcieć jak na tej płycie.

8/10

Radosław Ostrowski

Chemia

Nie raz i nie dwa słyszałem, że życie pisze najlepsze scenariusze. Ale nie zawsze te scenariusze przekuwają się na dobre filmy. Takim przykładem stała się „Chemia” – film inspirowany życiem Magdaleny Propokowicz, założycielki fundacji Rak’n’Roll, kobiety z nowotworem, która mimo choroby urodziła dziecko i żyła pełnią życia.

chemia1

W filmie „Chemia” Magda to Lena – zwykła dziewczyna, która odchodzi z korporacji i przypadkiem poznaje Benka – fotografa, niepogodzonego ze śmiercią ojca. Przypadkowe spotkanie, które staje się dla dwojga tylko niezobowiązującą znajomością. Przynajmniej na początku – ciąża, ukrywany przez facetem rak, wreszcie ślub, chemioterapia i walka do końca. Wydawałoby się, że to istny samograj, ale Polacy są w stanie nawet takie proste rzeczy spier****.

chemia2

Debiutujący w roli reżysera operator Bartosz Prokopowicz – tak, zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, nie do końca wiedział chyba jak ugryźć tą historię. Rozumiem, że to była próba pokazania w innym, mniej przygnębiającym stylu. Dlatego mamy dużo kolorów, bieganinę na plaży, ślub iście góralski z kuligiem i delikatne piosenki w tle (Hozier, Czerwone Gitary, Mikromusic). A żeby było jeszcze bardziej intrygująco, pojawiają się rysowane wstawki pokazujące działanie raka w organizmie. Kłótnie, bezsilność, brak wsparcia – tylko, że jakieś takie nieangażujące, zbyt lightowe. Swoje lęki Benek z Leną piszą sprajem w ciemnym domu albo próbują wykrzyczeć swój ból czy chodzenie od lekarza do lekarza bez nadziei na cokolwiek.

chemia3

„Chemia” także pod względem aktorskim rozczarowuje. I nie jest to wina aktorów, tylko bardzo, BARDZO miałkiego scenariusza. Agnieszka Żulewska z Tomaszem Schuhardtem miotają się na ekranie i próbują wykrzesać emocje z papierowych, niewiarygodnych bohaterów. Tak naprawdę z całej obsady broni się ironiczna Danuta Stenka (dr Sowa) oraz niezawodny Eryk Lubos (ks. Panda, brat Benka), którzy ubarwiają ten film.

chemia4

Chciałbym powiedzieć coś dobrego, ale „Chemia” jest tak słaba i interesująca niczym obrady Sejmu. Wiele krzyku, treść skąpa, a satysfakcja znikoma. Niech pan Prokopowicz zostanie przy zdjęciach, gdyż to mu lepiej wychodzi.

3/10

Radosław Ostrowski

Mikromusic – Matka i żony

matka i zony

Wydawało się, że po „Pięknym końcu” zespół Mikromusic zrobi sobie długą przerwę w nagrywaniu. A tu minęły dwa lata i Natalia Grosiak z Dawidem Korbaczyńskim pojawiają się ze świeżutkim materiałem. „Matka i żony” miały być bardziej kobiecym albumem. Ale po kolei.

Brzmieniowo to nadal mieszanka jazzu z trip hopem, co już słychać w otwierającym całość „Krystyno”. Łagodne klawisze na początku, ciepły bas, szybkie solo pianistyczne w środku oraz mocna, niemal chóralna końcówka. Dalej jest bardziej przebojowo i dynamiczniej niż do tej pory. Bardziej rockowe „Zakopolo” (wpleciono dęciaki), wyciszony i oszczędne „Bezwładnie” z pięknie komponującym się z resztą Skubasem, lekko psychodelicze „Lato 1996” (jazzująca gitara i zaplątany fortepian).

A jeśli myślicie, że to wszystko na co stać grupę, pojawia się „Dom” pełen elektroniki oraz ksylofonowej melodii, pod koniec skręca w stronę rocka. Mroczniejsza „Kostucha” zaczyna się od przerobionych i zniekształconych dźwięków wspieranych przez delikatny, niemal kołysankowy fortepian, by pod koniec odezwały się dęciaki. „Pocałuj pochowaj” ma w sobie klimat westernów – marszowa perkusja, rock’n’rollowa gitara elektryczna i solo na trąbce. „Piękny chłop” z początku może budzić skojarzenia z Piotrem Rubikiem (klaskanie), jednak perkusja oraz zadziorna gitara zmieniają to wrażenie, a druga zwrotka zaczyna się atakiem trąbek niczym cygańskie numery, a całość dopełnia ironiczny tekst. „Po co ja tu jestem” jest najlżejszy melodyjnie i najbardziej przebojowy. Pianistyczna „Matka Teresa” zmienia się w szybki hit, z mocną perkusją oraz ciepłym fortepianem.

Natalia Grosiak znana jest z bardzo delikatnego głosu, który działa mocno na zmysły odbiorcy. I tutaj też to potwierdza, chociaż potrafi być bardzo zadziorna („Piękny chłop”) i zaskakuje siłą (końcówka „Matki Teresy”). Podobnie dzieje się z tekstami, gdzie w sposób zaskakujący opowiada o zdarzeniach z perspektywy kobiety: relacja z teściową, mężczyznami czy samotnością.

„Matka i żony” to bardzo zaskakujący album, który potwierdza klasę zespołu z Wybrzeża i pokazujący, że nadal potrafią jeszcze czymś zaskoczyć. Klimatyczna, pasjonująca wyprawa dla poszukiwaczy dobrej polskiej muzyki.

8/10

Radosław Ostrowski

Mikromusic – Piękny koniec

Piekny_koniec

Są takie płyty, które zostają pominięte przeze mnie z kilku powodów. Najczęściej po prostu mnie nie interesują, ale czasami po prostu są one trudno dostępne. Tak jak właśnie tutaj. Pochodzący z Wybrzeża zespół Micromusic pod wodzą Natalii Grosiak (wokal) i Dawida Korbaczyńskiego (gitara, produkcja) w marcu wydał swój piaty studyjny album, który teraz wpadł mi w ręce. Co otrzymujemy?

„Piękny koniec” to mieszanka popu, jazzu i elektroniki, co fachowo się nazywa trip hopem. I to słychać w elegancki „Za mało”, gdzie klawisze z fortepianem robią magię, a potem dołącza mocna perkusja i trąbka (pod koniec jeszcze „brudna” elektronika). W ogóle melodie są naprawdę zgrabne i chwytliwe jak nie powiem co, zaś rytm jest naprawdę różnorodny. Swoje daje też gitara (akustyczna „Jestem super” i „Biedronki w słoikach”, elektryczna w „Sopot”), ale i tak najważniejsze są klawisze oraz elektronika („Pod włos” czy bardzo delikatne „Takiego chłopaka”), a nawet pstrykanie („Zostań tak”). Jest miło i przyjemnie.

Ale największą siłą tej płyty, jak i zespołu jest wokal Natalii Grosiak – dawno nie słyszałem tak poruszającego głosu na naszej scenie. Pozornie wydaje się delikatny, ale emocjonalna siła jest po prostu niesamowita. Tak samo warstwa tekstowa.

Zaskoczył mnie ten album swoją formą, brzmieniem – wszystkim. Trzeba będzie uważnie obserwować Mikromusic.

7/10

Radosław Ostrowski