Diana Krall – Turn Up The Quiet

61Mp7xaHKyL._SX522_

Jesień powoli się zbliża, co oznacza że można ją muzycznie spędzić na dwa sposoby. Albo dać sobie coś ostrego I gitarowego, albo wejść w ten klimat, sięgając po bardziej melancholijne, spokojne, wręcz nastrojowe płyty. Takie jak nowe wydawnictwo jazzującej wokalistki Diany Krall, od lat głównie śpiewającej covery. Ale zawsze po swojemu, z dość oszczędnym zespołem (kontrabas, fortepian i perkusja), lecz zawsze z klasą. Czy tak też będzie w przypadku “Turn Up the Quiet”?

Tak, mimo iż artystka sięga po standardy z tzw. Great American Songbook, czyli jazzową klasykę z początków XX wieku. Jednak znowu wyszła elegancka, czarująca płyta. Początek w postaci “Like Someone in Love” z dominującym kontrabasem oraz duetem fortepiano gitara obiecuje przyjemne doznania. Dalej jest bardzo zmysłowe “Isn’t It Romantic?” z cudownymi smyczkami w połowie. Żywiej się robi w “L-O-V-E”, gdzie fortepiano z gitarą elektryczną pozwalają sobie na więcej, by znów uwieść w “Night and Day” oraz “I’m Confessin’ (That I Love You)” z prześlicznym solo skrzypiec. Nawet jeśli pojawiają się odrobinę powolne, wręcz monotonne utwory (gitarowo-knajpiarskie “Moonglow”), to pewnymi drobnymi zabiegami aranżacyjnymi nie przynudzają. A prawdziwą perłą tego wydawnictwa jest genialne “Sway”, zaczynające się bardzo wolnymi solówkami gitary akustycznej, nabierające bardzo zmysłowego charakteru.

Sama Krall ma tak pociągający i uwodzicielski głos, że nie da się wobec niej przejść obojętnie. I to jej głos ubarwia te interpretacje klasyków amerykańskiej muzyki rozrywkowej. Pięknie wykonanej, czarującej, eleganckiej i stylowej. Idealne na jesienny czas.

7/10

Radosław Ostrowski

Diana Krall – Wallflower

Wallflower

Tą kanadyjską wokalistkę poznałem podczas przesłuchania płyty “Glad Rag Doll”, gdzie grała utwory z lat 20. oraz 30. Tym razem ta jazzmanka postanowiła nagrać kolejny album, gdzie na swoją modłę przerabia utwory znanych wykonawców.

„Wallflowers” miało wyjść już jesienią zeszłego roku, ale problemy zdrowotne zmusiły do przesunięcia premiery. Więc na jazzową modłę przerobiła Krall utwory m.in. The Mamas & The Papas, The Eagles, Boba Dylana czy Eltona Johna. Dominującym instrumentem jest fortepian („Alone Again”), jednak aranżacje są tutaj bardzo pomysłowe i budujące poszczególny, melancholijno-nostalgiczny nastrój, potęgowany przez snujące się skrzypce (przepiękne w „Superstar”) czy mały zespół z kontrabasem i perkusją. Zdarzają się tutaj bardzo oszczędne aranżacje (tytułowy utwór niemal w całości zagrany przez fortepian oraz stonowaną gitarę elektryczna z pasażami smyczkowymi) i brakuje tutaj jakiegoś popisywania się czy dynamicznej petardy (za taką można uznać „Yeh Yeh” – pod warunkiem, ze macie wersję deluxe). Środek powoli zaczyna przynudzać, jednak Krall próbuje przełamać nudę chórkami, wejściem gitary („Opeator”) czy harfą („Don’t Dream It’s Over”), jednak nigdy nie wywołuje ziewnięcia czy zasypiania (może poza średnim duetem „Feels Like Home” z Bryanem Adamsem).

Diana ma równie czarujący głos, który sprawdza się bez zarzutu. A równie świetnie brzmi na żywo (w wersji deluxe jest koncertowa wersja „Wallflower” oraz „Sorry Seems To Be The Hardest World”). Sam album bardzo pozytywnie zaskakuje, choć wydaje się bardziej jesienny niż zimowy. Niemniej na długie wieczory, będzie pasował jak ulał.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Życie i cała reszta

Jerry Falk jest młodym pisarzem tworzącym teksty dla komików. Podczas jednego spotkania o pracę, poznaje starszego od siebie kolegę po fachu, Davida Dobela, który staje się jego mentorem. Jerry chodzi z dziewczyną Amandą, która przechodzi kryzys. Oprócz tego jego agent jest slaby, wprowadza się do domu jej matka i chodzi do psychiatry. Jakby było tego mało Dobel po poznaniu Amandy stwierdza, że go zdradza.

zycie_i_reszta1

Woody Allen jak zawsze o tym, co zawsze i o dziwo w dobrej dyspozycji. Mamy te same obsesje, co w większości filmów – neurotyczne i skomplikowane relacje z kobietami, psychiatrzy nie przydatni do niczego, Nowy Jork (tym razem bardziej jesienny), jazz, obsesje na punkcie Żydów i nazistów oraz próbę przewartościowania swojego życia. To wszystko jest i tutaj, w dodatku okraszone naprawdę dobrymi i celnymi dialogami, a także przewrotnością ludzkiego losu. Niby to już było, ale nadal to bawi i śmieszy. Jak on to robi? Nie mam pojęcia.

Także od strony aktorskiej mamy wysoki poziom. Allen też się pojawia, ale Dobel jest bohaterem drugoplanowym, jednak nadal to neurotyk z masą obsesji i paranoi. Jego młodsze wcielenie, czyli Jerry’ego Falka zagrał Jason Biggs. Aktor kojarzony z serii „American Pie” pozytywnie zaskakuje jako młody, niezdecydowany i niepewny facet, zaś Christina Ricci nieźle sobie poradziła jako femme fatale, która ma problemy z sobą samą i seksem. Poza tym na drugim planie wybijają się Stockard Channing (ekscentryczna matka Amandy) i Danny DeVito (Harvey, prostacki agent Falka).

zycie_i_reszta2

Powiem szczerze (nie, żebym wcześniej kłamał) – od tego filmu zaczęła się moja przygoda z Allenem i dlatego darzę ten tytuł dużym sentymentem. I mimo wielu lat, nic się nie zmieniło. Nadal uważam ten film za zabawny i ciekawy. Od niego można zacząć przygodę z Woodym tak jak ja.

7/10

Radosław Ostrowski