Przemytnik

Ta historia brzmi tak nieprawdopodobnie, że musiało się wydarzyć naprawdę. Earl Stone to starszy pan, którego największą pasją jest ogrodnictwo. To tak silna pasja, że relacje z rodziną kompletnie się zepsuły. Kontakty z byłą żoną, obecną żoną i dziećmi są bardzo mocno nadpsute, mimo że próbuje jakoś tą familię wesprzeć. Wszystko się zmienia, kiedy dostaje propozycje od jednego z biesiadników na weselu wnuczki. Mężczyzna proponuje staruszkowi pewną propozycję: dojechać do pewnego miejsca z przesyłką. W zamian dostanie pieniądze. Brzmi prosto i bez problemów? Dopiero za którymś razem odkrywa, że tą przesyłką są… narkotyki, zaś zleceniodawcy to meksykański kartel.

przemytnik1

Clint Eastwood coraz bardziej mnie zaskakuje i wywołuje we mnie podziw. Zbliżający się do 90-tki aktor i reżyser mógłby spokojnie przejść na emeryturę, bo statusu legendy nie odbierze mu nikt. Jednak nadal mu się chce. Nadal reżyseruje, coraz rzadziej występuje jako aktor (ostatni raz miał miejsce „Dopóki piłka w grze” z 2012 roku), ale zawsze intryguje oraz szuka czegoś nowego. „Przemytnik” kontynuuje nurt filmów Eastwooda, opartych na prawdziwych wydarzeniach. Cała akcja toczy się niejako dwutorowo. Z jednej strony mamy Earla i dowożenie kolejnych towarów, z drugiej mamy przeniesionego agenta DEA, mającego upolować członków kartelu.

przemytnik2

Cała sensacyjna otoczka jest tylko tłem dla naszego bohatera oraz jego próbom pogodzenia się z rodziną. Śledztwo prowadzone jest spokojnym tempem, zaś świat kartelu jest mocno przerysowany, mniej brutalny. Ci goście raczej sprawiają wrażenie sympatycznych ludzi, nie wyglądających na bezwzględnych morderców. Chociaż są dwie mocne sceny, pokazujący bardziej brutalne oblicze gangsterów. Jeśli jednak liczycie na akcje, pościgi i strzelaniny, odpuśćcie sobie. „Przemytnik” jest bardzo powolny, bardziej skupiony na postaci Earla, granego przez samego Eastwooda. Pozornie wydaje się niepozornym staruszkiem, potrzebującym pieniędzy oraz bardzo nie zgrany ze współczesnym, technologicznym światem. Ale ma w sobie więcej twardego charakteru, determinacji i mimo pewnej szorstkości budzi sympatię, o co nie było tak łatwo. Poza nim najbardziej wybija się Dianne Wiest jako była żona oraz Bradley Cooper w roli agenta Batesa, zaś reszta robi tylko za tło.

przemytnik3

Może sama opowieść nie jest specjalnie porywająca, a kilka scen wydaje się troszkę zbędnych (porównanie rodziny do kwiatów), ale „Przemytnik” ma w sobie wiele uroku oraz szczerości. Sam Eastwood nadal trzyma fason i oglądanie go dostarcza wiele przyjemności, choć tylko dla prawdziwych fanów tego twórcy.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Upokorzenie

Simon Axler kiedyś był piekielnie utalentowanym aktorem, który zwracał uwagę wszystkich. Ale po 60 kariera załamała się. Najpierw zamiast wejść na scenę, wyszedł z teatru, a kiedy wszedł, to nikt nie interesował się tym, co miał do pokazania. Wtedy postanowił wypaść ze sceny. Po zajściu decyduje się na terapię oraz pobyt w psychiatryku kierowanym przez dr Fella. Po wyjściu z niego odwiedza go córka jego przyjaciół – Pegeen Stapleford. Znajomość ta mocno naznaczy jego życie.

upokorzenie1

Barry Levinson tym filmem chyba wszystkich zaskoczył. Podjął się o tyle trudnego wysiłku, że zmierzył się z powieścią Philipa Rotha. Autor ten miał pecha do filmowych adaptacji, które były co najwyżej średnie. Tutaj udało się to studium starości, zgorzknienia oraz wycofywania się z życia. I wtedy pojawia się kobieta, która zmienia nastawienie naszego bohatera, pragnącego poukładać ten bajzel wokół siebie oraz powrócić do występu. Nie brakuje tutaj zabawnych sytuacji, jednak jest to humor bardzo cierpki (depresyjne stany, gdy bohaterowi miesza się rzeczywistość z lękami), dopełniający poważnego i ważkiego dramatu. Realizacyjnie film przypomina produkcje niezależne, z trzęsącą się kamerą oraz stonowaną muzyką, co nie wywołuje irytacji i trafnie podkreśla stan emocjonalny Axlera. Nie zawsze jest zachowane tempo, a jeden wątek może wydawać się zbyteczny (Prince’a – byłej dziewczyny Pegeen, który zmienił płeć), ale całość jest interesująca, refleksyjna aż do dramatycznego finału, pieczętującego los podstarzałego aktora.

upokorzenie2

Levinsonowi udaje się zachować wiarygodność, głównie dzięki fantastycznej roli Ala Pacino. Aktor cudownie odnajduje się w roli tracącego pewność siebie gwiazdora, będącego cieniem samego siebie, w czym można (dla mnie troszkę na siłę) sytuację samego Pacino, ostatnio niezbyt trafnie dobierając scenariusze. Bywa śmieszny w roli kochanka, jednak trudno odmówić mu uroku i charyzmy. Dodatkowo ma naprawdę ciekawą partnerkę, czyli Gretę Gerwig. Tutaj jest dość chimeryczną dziewczyną, bardziej interesującą się innymi kobietami. Klasyczna modliszka, która z jednej strony daje energię oraz chęć do życia, by potem wycisnąć do samego końca soki. I ten duet jest największą siłą, jaką ma „Upokorzenie”.

upokorzenie3

Levinson przypomina o sobie i pokazuje, że z wiekiem jesteśmy tylko starsi, niekoniecznie mądrzejsi. A ceną tego może być upokorzenie otoczenia, wreszcie samego siebie. Gorzkie kino raczej dla wyrobionego widza.

7/10

Radosław Ostrowski

Edward Nożycoręki

Przedmieścia gdzieś w USA. Są tam idealne domy, gdzie mieszkają szczęśliwi ludzie, znający się nawzajem. Co się stanie, jeśli w tej okolicy pojawi się ktoś obcy, kogo nie znacie? Sprawczynią tego całego zamieszania jest pani Boggs – akwizytorka sprzedająca kosmetyki Avon. Odwiedziła opuszczone domostwo i znalazłam tam chłopca, który zamiast palców miał nożyczki. Na imię miał Edward, a kobieta zdecydowała się przygarnąć do siebie.

edward_nozycoreki1

Historia opowiedziana w tym filmie przez Tima Burtona jest dość prosta i nieskomplikowana. Zaczyna się jak baśń – najpierw mamy przepiękną czołówkę (ciemny błękit, zbliżenia na detale jak klamki czy wzorki), a potem widzimy starszą panią opowiadającą swoje wnuczce opowieść o Edwardzie. Samej wyobraźni i estetyki charakterystycznej dla tego reżysera tym razem jest bardzo niewiele. Pokręcony styl najbardziej widać w scenach pokazujących mroczne domostwo Edwarda, którego stworzył już mocno zaawansowany wiekowo wynalazca (skojarzenia bardziej z Pinokiem niż Frankensteinem). Gotycka budowa, taśma produkcyjna, dziwaczny piec – to tworzy bardzo mroczny klimat, spotęgowany przez bardzo sugestywna prace kamery oraz scenografię. Jednak przez większość czasu akcja toczy się na przedmieściach jakiegoś miasta gdzieś w latach 60. (w radiu lecą przeboje Toma Jonesa – „Delilah” i „It’s Not Unusual”), co widać zarówno w strojach, wnętrzach domów oraz fryzurach. Jedynym elementem niepasującym do reszty jest Edward ze swoimi rękoma. Osadzenie go w tym „idealnym” świecie staje się testem na człowieczeństwo. Sam bohater początkowo traktowany jest jako sympatyczne dziwadło, które jest w stanie zrobić kilka usług, np. ostrzyć żywopłot czy jako fryzjer. Ale ta idylla nie będzie trwała długo. Wtedy zacznie się wrogość, nienawiść, nieufność.

edward_nozycoreki2

Cały problem z „Edwardem” jest taki, że cała ta historia jest nie tylko przewidywalna (przesłanie też jest dość oczywiste), ale przez większość czasu mało angażująca. Pierwsze próby „adaptacji” Edwarda do świata ludzi są nawet zabawne (próba ubrania się), lecz dopiero pod koniec cała historia zaczyna działać na strunach wrażliwości i ma wiele niezwykłych ujęć (taniec Kim wśród płatków śniegu to magiczny moment, który zapamiętam na długo). Klimat tworzy też bardzo piękna muzyka Danny’ego Elfmana z niezapomnianym tematem przewodnim przypominającym kołysankę.

edward_nozycoreki3

Poziom podnoszą świetnie poprowadzeni aktorzy, z czego jeden z nich otrzymał „etat” u Burtona. Tym aktorem jest Johnny Depp, który jest po prostu uroczy w roli Edwarda. Aktor bardzo wiarygodnie zbudował postać „dużego dziecka” – zafascynowanego i odkrywającego nowy świat, ale jednocześnie łatwo podatnego na manipulację. Wszystko dla niego jest nowe, także miłość, a wszelkie emocje łatwo można odczytać w jego oczach. Równie czarująca jest Winona Ryder jako córka państwa Boggs, Kim. I jak to nastolatka jest wrażliwą dziewczyną, choć początkowo nieufną wobec Edwarda. Potem ta relacja zmienia się w poważniejszą zażyłość. Jest też kilka dobrych ról na drugim planie. Nie sposób nie docenić empatycznej Dianne Wiest (pani Boggs), traktującą Edwarda niemal jak swoje dziecko, antypatycznego Anthony’ego Michaela Halla (psychopatyczny Jake) oraz – ostatni raz na ekranie – legendarnego aktora kina grozy Vincenta Price’a (Wynalazca).

edward_nozycoreki4

„Edward” był ważnym filmem przede wszystkim dla Johnny’ego Deppa, który stał się stałym współpracownikiem Burtona oraz dzięki niemu stał się docenionym aktorem swojego pokolenia. Poza tym jest to dość przewidywalna baśń, która momentami przypomina to, za co kocha się Amerykanina. To jednak za mało, by wznieść się nieco ponad przeciętność.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Klatka dla ptaków

Armand Goldman jest właścicielem klubu dla gejów „Klatka dla ptaków”, gdzie gwiazdą jest jego żona – Albert. Ich wspólny syn Val chce przedstawić swoja narzeczoną oraz jej rodziców – konserwatywnego senatora Keeley’ego, marzącego o reelekcji oraz jego żony. Co może wyjść z tego zderzenia dwóch światów?

klatka_dla_ptakow1

Jest to kolejny amerykański remake. Tym razem padło na francuską komedię „Klatka szaleńców” (nie widziałem), zaś zadanie przeniesienia na amerykańskie realia podjął się Mike Nichols. Wsparty przez scenarzystkę Elaine May, z którą występował w latach 60. na scenie teatralnej. Film ma dość prostą konstrukcję, opartą na odrobinie humoru sytuacyjnego oraz lekko farsowego qui pro quo. Może i to jest dość proste, ale autentycznie zabawne, bez szyderstwa, pójść w prymitywizm, z ciepłem oraz empatią, co zdarza się naprawdę rzadko. Nichols przedstawia homoseksualistów jako normalnych ludzi, którzy – tak jak ludzie powszechnie uznawani za normalnych – pragną miłości, akceptacji wobec siebie, przeżywają trudne chwile. Wygląd samego klubu jest niemal barokowe i rozwiewa wszelkie wątpliwości, co do tego kim są właściciele – fallusy, awangardowa sztuka itp., a gosposią jest transwestyta. Zderzenie tych światów (obiad) to mała perła dowcipu, gdzie wszystko się komplikuje, a finał potrafi rozbroić największego smutasa.

klatka_dla_ptakow2

To wszystko by nie wypaliło, gdyby nie aktorstwo z wysokiej półki. Robin Williams potwierdza tu swoje umiejętności jako bardziej męski gej ze sporym talentem tanecznym, pewnością siebie, ale też pewnego rodzaju nieporadnością i brakiem stanowczości wobec swojej partnerki. Prawdziwy popis vis comica serwuje tutaj genialny Nathan Lane. Nadwrażliwa i nadopiekuńcza matka, która bywa prawdziwym wrzodem na dupie. Ale udaje się uniknąć przerysowania i pójścia w stronę groteski, ale stworzenia pełnokrwistej postaci – mistrzostwo. Także grający dość konserwatywną rodzinę Gene Hackman (myślący o karierze senator) i Dianne Wiest (pani Keeley) radza sobie bardzo dobrze, a na drugim planie szaleje lekko pyskaty Agador (świetny Hank Azaria).

klatka_dla_ptakow3

Film ten tylko potwierdza, że Nichols sprawdza się w komediowych produkcjach, łączących inteligencję z humanizmem. Co z tego, że zapożyczone od żabojadów? Amerykanie wcale nie są od nich gorsi.

7/10

Radosław Ostrowski

Strzały na Broadwayu

David Shayne jest młodym i ambitnym dramaturgiem z Bostonu. Teraz jednak zamierza sam wystawić swoją sztukę, jednak jego agent zdobywa pieniądze od gangstera Nicka Valenti. W zamian mafiozo chce, by jedną z ról zagrała jego dziewczyna Olive, której towarzyszy ochroniarz Cheech. Efekt prac przejdzie największe oczekiwania.

Woody Allen jest znany z błyskotliwego pióra, neurotycznego bohatera oraz ciekawych obserwacji na temat życia i całej tej reszty. Nadal mamy do czynienia z komedią, gdzie pojawiają się pytania o sztukę, jej rolę oraz roli mecenatu, a także satyrę na ludzi sztuki (nadętych i bujających w obłokach) i stylizację na kino gangsterskie. Ale spokojnie, Allen to nie Coppola czy Scorsese, więc go przemoc i zabijanie nie kręci (aczkolwiek strzelanin nie brakuje). Czy sztuka może być inspirowana życiem? I czy należy iść na kompromisy i łamać swoje przekonania? I jak daleko można się posunąć dla sztuki? – te ważkie pytania są podane w błyskotliwych dialogach, gdzie nie brakuje zarówno przemyśleń jak i humoru. W ogóle scenariusz jest jednym z najlepszych tekstów napisanych przez Allena w ogóle. Okraszone to jak zawsze jazzową muzyką (tutaj piosenkami z epoki), odtworzeniem realiów (scenografia i kostiumy robią wrażenie), jak i niezawodnej pracy kamery Carlo Di Palmy.

Jedno, co zawsze wyróżnia Allena to także świetnie dobrana obsada i obecność samego Allena. Tego ostatniego akurat tutaj zabrakło, ale i tak efekt jest piorunujący. Rolę typową dla Allena, czyli neurotycznego, pełnego wątpliwości inteligenta tutaj gra John Cusack i wypada więcej niż dobrze. Przekonująco pokazał wątpliwości Davida, który nie chce się sprzedać, ale jest bardzo krytyczny wobec prób wprowadzenia zmian. Dopiero po pewnym czasie odkrywa, że artystą się nie rodzimy, ale stajemy na skutek prób i ciągłego szukania. Jednak tak naprawdę trzy osoby przyćmiły i ukradły ten film – genialny Chazz Palminteri (gangster Cheech, w który pojawia się talent dramaturgiczny i staje się „cichym współautorem” sztuki, dla której jest w stanie zabić), wyborna Dianne Wiest (Helen Sinclair – podstarzała gwiazda żyjąca przeszłością) i bardzo dobra Jennifer Tilly (irytująca Olive – pozbawiona talentu i w dodatku wywyższająca się). Poza nimi pojawiają się tu m.in. Jim Broadbent (podjadający Warner Purcell), Rob Reiner (Sheldon Flender) i Joe Vitarelli (Nick Valenti).

Nie bez powodu „Strzały…” są uznawane za jeden z najlepszych filmów Allena. Tu wszystko jest dopracowane, dopięte i jest na bogato, zaś przyjemność z seansu jest ogromna. Kto nie widział, ten trąba.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Wrzesień

W małym domku nad morzem, mieszka 5 osób: aktorka Diane i jej partner życiowy Lloyd, jej córka Lane, przyjaciółka Stephanie i pisarz Peter. Czasem dom odwiedza zakochany w Lane Howard. Lane zamierza sprzedać dom, zaś w ciągu dnia i nocy wyjdą dawno skrywane żale.

wrzesien2

Woody Allen znów postanowił zrobić poważny dramat, w dodatku mocno on przypominana bardziej sztukę teatralną. Mamy jedno miejsce, gdzie rozmawiają zazwyczaj dwie postacie, która ma swoje tajemnice, niespełnione ambicje i marzenia, które raczej nie zostaną spełnione, tak jak skryte namiętności i dawne żale, których eksplozja mocno rani. Problem dla mnie jednak jest taki, że Allen na poważnie nie za bardzo do mnie przemawia, nie rusza i nie angażuje tak bardzo, jak w swoich komediach. Jedynie finał jest mocny, ale to dla mnie trochę za mało. W zasadzie nie ma tez tu akcji jako takiej, bohaterowie gadają i miotają się ze sobą. Tak jak we „Wnętrzach”, choć tutaj jest to trochę bardziej strawne.

wrzesien1

Nie można się przyczepić do obsady, która trzyma poziom. Najbardziej wybija się tu Elaine Stritch jako toksyczna matka, która nie ma sobie nic do zarzucenia. Mia Farrow i Dianne Wiest grające kolejne znerwicowaną Lane i jej przyjaciółkę Stephanie wypadły bardzo dobrze, tworząc ciekawe i złożone kreacje. Zaś partnerujący im panowie (Jack Warden, Sam Waterson i Denholm Elliot) trzymają fason.

wrzesien3

Niby tu jest wszystko utrzymane i na poziomie, ale nie trafia do mnie. Allen raczej nie powinien robić poważnych dramatów.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Złote czasy radia

radio2

Ten film jest bardzo nostalgiczną opowieścią, w której cofamy się do Nowego Jorku lat 40., gdzie narrator (głosem Woody’ego Allena) opowiada o swojej rodzinie i czasach, gdy radio świętowało swoje triumfy, a także łączyło wszystkich ludzi bez względu na przekonania, pochodzenie i religię. Trudno nazwać ten film stricte fabułą, bo mamy tutaj zarówno dni z życia rodziny naszego bohatera, wizyty w radiu, anegdotki (historia Julie – sprzedawczyni papierosów, która została gwiazdą radia). A wszystko na przestrzeni kilku lat, okraszona bardziej subtelnym humorem oraz ciepłem (w dodatku narrator nie ukrywa, że idealizuje przeszłość). Choć członkowie familii czasem sobie docinają i nie są idealni, to jednak się kochają i liczą na siebie. Wszystko to okraszone bardzo ładną otoczką wizualną (zdjęcia, scenografia, kostiumy, muzyka), galerią ciekawych postaci (ojciec rodziny wstydzący się swojej pracy, ciocia Bea szukająca swojej miłości czy Abe – skrobiący ryby).

radio1

Zagrane to też jest bez zarzutu, zaś opowiadanie o tym filmie trochę mija się z celem, bo jako takiej fabuły tu nie ma. To ciepły, ale nie infantylny portret czasów, gdzie „było lepiej”, a radio naprawdę ruszało.

7/10

Radosław Ostrowski

Hannah i jej siostry

Żyły sobie siostry trzy: były różne od siebie, a jednak starały się być tak bliskie. Hannah jest aktorką, która stara się wspierać pozostałe dwie, mieszka z Elliotem (księgowym) i ma z nim 4 dzieci. Holly desperacko próbuje znaleźć jakąkolwiek pracę: zaczyna od firmy cateringowej, próbuje tez grać, jednak prześladuje ją pech. Lee jest żoną malarza Fredericka – swojego nauczyciela, ale nie czuje się szczęśliwa i spotyka się z Elliotem. W tym samym czasie były mąż Hanny, hipochondryk Mickey ocierając się o śmierć, przeżywa załamanie nerwowe.

hannah1

Woody Allen tutaj inspirował się „Trzema siostrami” Czechowa, ale zmienił lekko klimat i zrobił dzieło cieplejsze niż pierwowzór. Wszystko toczy się to rzecz jasna w Nowym Jorku na przestrzeni roku, zaś klamrą spajającą ten film jest Święto Dziękczynienia. Zaś wątki poszczególnych bohaterów są ze sobą przeplatane, co tylko uatrakcyjnia cała historię. Oprócz tego mamy pięknie sfotografowany Nowy Jork (tym razem autorem zdjęć jest Carlo Di Palma), bardzo pięknie dobrana muzyka m.in. Jana Sebastiana Bacha, (liryczny wątek Lee i Elliota) i stara tematyka: małżeństwo, zdrada, poszukiwanie sensu życia. Jednak tutaj jest bardziej refleksyjnie niż zabawnie, choć humoru nie brakuje (wątek Mickeya, gdzie humor miesza się z zadumą). Jednak mimo wtórności film ogląda się znakomicie, a dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia, to jest jedna z tych rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć. Tak jest i już.

Allen perfekcyjnie prowadzi aktorów i tutaj to tylko potwierdza. Mia Farrow tutaj naprawdę wspięła się na wyżyny swojego talentu, tworząc postać pozornie silnej kobiety, która próbuje być wsparciem dla swojej rodziny, ale to ją męczy. Równie świetnie wypadły Barbara Hershey (Lee – dusząca się w małżeństwie) oraz Dianne Wiest (Holly – desperacko szukająca pracy, starająca się dorównać siostrom). Panów tutaj dzielnie reprezentują: sam Allen grający Mickey’a – hipochondrycznego producenta, który przeżywa załamanie nerwowe, kapitalny Michael Caine (Elliot – miotający się między żoną a Lee) oraz pojawiający się raptem kilka razy Max von Sydow, któremu udało się stworzyć pełnokrwistego bohatera (Frederick, mąż Lee – scena rozstania genialnie zagrana).

Zaryzykuję dość śmiałą tezę, że jest to opus magnum Allena, który przebija nawet „Annie Hall” (równie znakomitą przecież). Tutaj bardziej liczy się to, co między słowami, a jednocześnie poza pewną refleksją gwarantuje świetną zabawę i odrobinę optymizmu.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Purpurowa róża z Kairu

Lata 30, New Jersey, czas wielkiego kryzysu. Cecilia jest młoda kobietą, która pracuje w restauracji w New Jersey, zaś jej mąż jest bezrobotnym. Jej największą miłością jest jednak kino, które odwiedza bardzo często. Właśnie teraz jest grany film „Purpurowa róża z Kairu”. Podczas jednego z seansów, Tom Baxter – jeden z bohaterów – zakochuje się w Cecilii i… opuszcza film, a oboje uciekają z kina.

roza_kair1

Woody Allen to facet, który ma naprawdę bogata wyobraźnię. Tutaj pokazuje historię z miłością (nie tylko) do kina w tle. To kino jest tutaj miejscem, gdzie ludzie zapominają o swoich problemach, nawet jeśli to trwa na chwilę. Ale tutaj fikcja miesza się z rzeczywistością, humor oparty jest na absurdalnej sytuacji i choć Allen nie pojawia się na ekranie, to jego duch jest odczuwalny. Z jednej strony mamy wiernie odtworzone realia czasów kryzysu, z drugiej całość ma lekko nostalgiczny klimat. Jednak Allen przestrzega: nie należy marzyć o innej rzeczywistości, tylko żyć chwilą, która trwa. Podobnie było w filmie „O północy w Paryżu”, gdzie główny bohater chciał żyć w Paryżu lat 20., bo ludzie mają skłonność do idealizowania przeszłości i lubią (chcieliby) żyć w bajce. „Purpurowa róża” to także ostatni film, w którym Allen współpracował z operatorem Gordonem Willisem, który tutaj także nie zawodzi. Także jazzowa muzyka Dicka Hymana buduje ten klimat.

roza_kair2

Co ciekawe aktorzy też tutaj nie zawodzą. Choć nie jest specjalnie wielkim fanem Mii Farrow, to ona tutaj stworzyła świetną rolę kobiety żyjącej marzeniami, która dzięki temu przynajmniej zaczyna przewartościowywać swoje życie. Pytanie tylko, czy dotrwa. Jednak najtrudniejsze zadanie miał Jeff Daniels grający dwie role: Toma Baxtera (romantycznego bohatera, który jest bardzo idealny) i aktora grającego tą postać Gila Shepherda, który bardziej dba o karierę i reputację, ale zakochuje się także w Cecilii. I obie te role są tak różne i autentyczne, jak tylko to możliwe. Poza nimi na drugim planie najbardziej wybija się Danny Aiello (prymitywny i prostacki Monk, mąż Cecilii) oraz świetna Dianne Wiest (prostytutka Emma).

Allen zrobił jeden z mniej allenowskich, ale za to bardzo klimatyczny, wręcz miejscami bardzo magiczny film. Nie wypada nie znać.

7,5/10

Radosław Ostrowski