Babel

Czym była wieża Babel? Dawno, dawno temu (przynajmniej według Biblii, która nie jest tekstem naukowym) ludzie chcieli zbudować wieżę tak wielką, by mogliby zobaczyć Boga. Bogu się jednak wkurzył i postanowił rozwiązać problem. Ponieważ wtedy wszyscy ludzie mówili jednym językiem, to Bóg pomieszał im języki, by nie mogli się ze sobą porozumieć. I poniekąd o tym też opowiada nakręcony w 2006 roku film Alejandro Gonzaleza Inarritu.

Akcja tej mozaiki toczy się w Maroku, USA, Meksyku i Japonii, jest (jak we wczesnych filmach Meksykanina) poszatkowana w montażu, przeplatając się ze sobą. Czyli mamy kompletną mieszankę, mogącą zrobić w głowie mętlik. Spróbuję jednak opowiedzieć o co tu chodzi, więc UWAGA na spojlery. Japoński biznesmen podczas polowania w Maroku wręcza swojemu przewodnikowi w prezencie swój karabin. Mężczyzna wręcza go swojemu kuzynowi Abdullahowi, by móc bronić swoje kozy przed szakalami. Abdullah wyrusza do miasta, zostawiając stado pod opieką dwóch synów i córki. Synowie, jak na dzieci przystało, bardziej bawią się bronią. I to kończy się postrzeleniem jednej z pasażerek autobusu – Amerykanki Susan. Jej mąż Richard desperacko próbuje prosić o pomoc, jednak władze USA uważają postrzał za atak terrorystyczny i komplikuje to relacje z władzami Maroko.

Ich dzieci pozostały w domu z opiekunką z Meksyku. Kobieta ma jednak problem, bo wkrótce zbliża się ślub oraz wesele jej syna w ojczystym kraju. Najgorsze jest to, że nie ma z kim ich zostawić, więc… bierze je ze sobą. W czym pomaga jej siostrzeniec Santiago. Niejako poza tymi wydarzeniami znajduje się Chieko – nastoletnia, głuchoniema córka wspomnianego na początku biznesmena. Oboje się nie dogadują ze sobą i nie chodzi tylko o język.

„Babel” niejako idzie drogą, którą wyznaczali tacy reżyserzy jak Robert Altman, Quentin Tarantino czy Paul Thomas Anderson. Ale bardziej bawi się tu chronologią i montażem, co pokazało „21 gramów”. Niemniej w przeciwieństwie do tamtego filmu jest to dzieło o wiele mniej chaotyczne, bałaganiarskie i nieczytelne. Polifoniczna narracja prowadzona jest dużo pewniej (aczkolwiek nie brakuje tu dłużyzn), przejścia między postaciami płynniejsze, zaś dialogi wydają się mniej pretensjonalne i zaskakująco oszczędne. Zdjęcia niemal paradokumentalne w formie (sceny w Maroku i Meksyku) jeszcze bardziej budują bardzo nerwową atmosferę. Inarritu w paru momentach trzyma za gardło (kontrola graniczna, skorzystanie z usług lokalnego lekarza w celu zatrzymania rany postrzałowej czy pokazana z perspektywy Chieko wypad na dyskotekę), czego nie spodziewałem się.

Ale o dziwo bardziej niż historia małżeństwa (granego przez najbardziej znane gwiazdy, czyli Brada Pitta i Cate Blanchett) interesowały mnie opowieści dookoła. Czyli wątek meksykańskiej opiekunki oraz nastoletniej głuchoniemej dziewczyny. Pierwsza grana przez fantastyczną Adrianę Barrazę z jednej strony jest bardzo odpowiedzialna, z drugiej jednak podejmuje spore ryzyko ufając siostrzeńcowi (mocny Gael Garcia Bernal). Ten w decydującej sytuacji zawodzi, co doprowadza do dramatu. Chwila po przekroczeniu granicy jest poruszający. Ale dla mnie najlepiej wypadła Rinko Kikuchi, czyli głuchoniema Chieko. Skonfliktowana z ojcem, wkurzona na swoje ograniczenia i niejako obrażona na ten świat, reagująca agresją lub prowokacyjnym zachowaniem (m. in. wizyta u dentysty). Jednak w pewnym momencie „łamie się” przed obcą osobą, co nawet ją bardzo zaskakuje.

„Babel” powstał w czasach, kiedy Inarritu mógł być nazywany meksykańskim Kieślowskim. Może trochę na wyrost, ale w tym filmie to widzę najmocniej. Historia nie tylko o braku komunikacji z powodów kulturowych czy językowych, lecz także z powodów uprzedzeń, wrogości i podejrzliwości. Jak jedno drobne wydarzenie niczym kula śnieżna ogarnia coraz więcej osób, nawet niekoniecznie znających się ze sobą. Wszystko jest połączone.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Księga życia

Kultura Meksyku jest fascynująca, że wielu filmowców próbowało o niej opowiadać. Jeden z tamtejszych mitów stał się inspiracją dla Jorge E. Gutierreza, który zrobił animację o tym. Historia jest dość prosta – dwoje władców zaświatów (Krainy Zapamiętanych i Zapomnianych) – El Muerta i Xsibalba założyli się. O co? O zamianę krainami, którymi mieli rządzić. Było sobie dwóch chłopców – Manolo i Juaquin, którzy kochają jedną dziewczynę, Marię. Jeśli dziewczyna wybierze Manolo  (torreadora, który chciałby być mariachi), to porządek zostanie niezmieniony, ale jeśli wybierze dzielnego oraz mężnego Joaquina, to Xsibalba będzie rządził Krainą Pamiętanych.

ksiega_zycia1

Początkowo film miał trafić do polskich kin, nawet pojawił się zwiastun z dubbingiem, ale dystrybutor okazał się pieprzonym cykorem i trafił od razu na DVD… z lektorem. Może to i lepiej, bo film jest kolorowy, zakręcony i postrzelony film, którego dzika wyobraźnia jest w stanie dorównać tylko Timowi Burtonowi. Zamiast niego pojawia się (w roli producenta) Guillermo del Toro. Film jest pełen kolorów i ciepłych barw, a sama opowieść zwyczajnie chwyta za serce. Jest tutaj naprawdę kilka pięknych scen (śpiewanie ballady dla Marii, przeplatające się ze sobą procesy dojrzewania obu chłopaków – to akurat jest zabawne), a potyczki – nie zabrakło ich – są zrobione z finezją i niemal ułańską fantazją (korrida w zaświatach czy ostateczne starcie ze złowrogim Szakalem, gdzie nie zabrakło miejsca na taniec i śpiew). Do tego kilka zabójczych epizodów (trio mariachi, chór zakonnic), miłość, przyjaźń, zaświaty (wyglądające jak bardziej kolorowa wersja „Gnijącej panny młodej”) oraz przyjaźń. Dawno mój świat nie ograniczył się tylko do tego, co widać na ekranie.

ksiega_zycia2

Bo zakład ten też pokazuje naszą ludzką naturę – zarówno zdolność do poświęcenia, miłości, heroizmu, jak i lęku przed „wielkimi” cieniami, strachem i wierności wobec swoich zasad.

ksiega_zycia3

Do tego jeszcze dostajemy wystrzałowy soundtrack oraz bardzo dobry, angielski dubbing. Zarówno romantyczny Manolo (Diego Luna – ależ on śpiewa) i dzielny Joaquin (Channing Tatum, będący na fali) wydają się stereotypowymi postaciami, jednak mają oni coraz więcej oblicz oraz ciągle zaskakują. Także Maria (Zoe Saldana) nie jest żadną dama w opałach i tak naprawdę mężczyzna nie jest jej aż tak bardzo potrzebny. Ale też i boscy bohaterowie są tylko pozornie dobrzy i źli – Xsibalba (demoniczny Ron Perlman) i El Muerta (Kate del Castillo) to dawni kochankowie, którzy dawno rozstali się. Jest tego znacznie więcej, ale nie będę psuć wam przyjemności.

ksiega_zycia4

Wariackie, zabawne i poruszające – czegoś takiego w animacji nie widziałem od czasu „Krainy Lodu”. A jednocześnie bezpretensjonalne, ciepłe i meksykańskie. Ja się na tym przednio bawiłem i mam nadzieję, że podzielicie mój entuzjazm.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dzikie historie

Każdy z nas miał taki moment, że odzywała się żądza mordu i chęć zemsty – na szefie, na systemie, na sąsiedzie. O tym opowiada nowy film z Argentyny niejakiego Damiana Szifrona. „Dzikie historie” to zbiór sześciu opowieści z zemstą w tle.

dzikie_historie1

Poziom tych opowieści jest różny, a łączy je czarny humor oraz bardzo silne emocje naszych bohaterów, które muszą eksplodować. Pierwsza opowieść zaczyna się dość banalnie – rozmowa modelki w samolocie z krytykiem muzycznym o swoim byłym chłopaku, Gabrielu Pasternaku zaczyna przybierać nieoczekiwany obrót, gdy okazuje się, że pasażerowie znali tego niespełnionego muzyka. A to dopiero początek, gdyż następne opowieści zaskoczą – biznesmen obrazi kierowcę innego samochodu, kelnerka dostrzeże w kliencie komornika (obecnie polityka), syn bogacza potrąci kobietę w ciąży, inżynier pirotechnik walczący z firmą holującą jego auto (za często), wreszcie na końcu trafimy na wesele.

dzikie_historie2

Każda z tych historii jest dość przewrotna, zaskakuje puentą i jest zrealizowana na dobrym poziomie. Na mnie największe wrażenie zrobiła historia inżyniera Simona, która kończy się dość spektakularnie. widocznie jedynym sposobem na walkę z niesprawiedliwością jest wykorzystanie swoich umiejętności z pracy (pan Bombka :)) oraz afera z wypadkiem, gdzie sprawę próbuje się załatwić za pomocą przekupstwa, jednak nikt nie przewidział komplikacji związanych z chciwością paru osób. Jest kilka efektownych ujęć (jazda samochodem pokazana z kilku perspektyw), soczystych dialogów i groteskowych sytuacji (rozmowa Simona z urzędnikami), które wydają się dziwnie znajome.

dzikie_historie3

W każdej z nich zemsta działa tak samo, jednak zapala się ona w różny sposób. Raz uruchamia się pod wpływem impulsu (biznesmen), a raz bywa planowana od dłuższego czasu (Pasternak). Jednak wszystkie te opowieści maja pokazać (i przypomnieć), że w każdym z nas siedzi bestia, gotowa w odpowiednim momencie się ujawnić.

dzikie_historie4

Zagrane jest to bardzo dobrze i wiele razy się zaśmiejecie, to mogę wam obiecać. Dla mnie to była ostra jazda, choć pewne rzeczy mogą się nie spodobać (nowela z biznesmenem). Aż dziwne, ze ten film nie powstał w Polsce – czyżby nie było u nas takich narwańców i furiatów?

7/10

Radosław Ostrowski

Biutiful

Hiszpania wydaje się być pięknym krajem, ale ulice i slumsy wszędzie wyglądają tak samo. Na jednym z takich ulic mieszka Uxbal – samotny ojciec, który mieszka z dwójką dzieci. Z czego się utrzymuje? Zarabia na imigrantach, którym stara się zapewnić pracę. I sam przy okazji troszkę zarabia, starając się zapewnić byt. Jednak jego dość stabilne życie zmienia się z powodu jednej diagnozy – nowotwór. I jak tu pomoc przetrwać dalszą walkę o byt?

biutiful1

O Alejandro Gonzalesie Inarritu mówiłem już przy okazji „Birdmana”, a „Biutiful” to jego wcześniejszy film sprzed 5 lat. Historia w zasadzie wydaje się prosta i widzimy bohatera, który powoli odchodzi ze świata. Otoczenie jest bardzo brudne, szare i parszywe – praktycznie pozbawione jakiejkolwiek nadziei, jak i jakiejkolwiek jasnych kolorów. Widać to zarówno w paradokumentalnej formie (ujęcia głównie w ręki, brak mocnych kolorów), jak i dość powolnym tempie. Jest codzienna walka o byt, toczona zarówno przez imigrantów (głównie z Chin i Afryki), jak i naszego bohatera. Problem jednak w tym, ze Inarritu troszkę skręca w stronę moralizatorstwa (etyczne rozterki) oraz pretensjonalności (zakończenie), jednak miejscami tworzony jest oniryczny klimat (wizyta w dyskotece z pulsującym montażem), ale zdarzają się pewne dłużyzny jak relacja z była żoną chorującą na dwubiegunowość czy szef chińskich imigrantów, ale klimat beznadziei oraz depresji potrafi mocno się udzielić.

biutiful2

Ale tak naprawdę ten film jest popisem jednego człowieka – Javiera Bardema. Uxbal przez niego grany to człowiek dźwigający na sobie sporo nieszczęść i cierpień, mocno ukrywający swoją chorobę. Ale jest to też facet wywołujący empatie oraz naprawdę chcący pomóc innym ludziom, co widać w rozmowach z szefami imigrantów jak i żona jednego z aresztowanych. Pozornie zmęczona i zgaszona twarz potrafi pokazać wiele emocji – nic dziwnego, że aktor otrzymał nominację do Oscara.

biutiful3

Piękno w „Biutiful” jest ulotne, zgaszona i pełne brzydoty. Inarritu jest brutalny i bezwzględny wobec otaczającego go świata. Dla tej wizji oraz znakomitego Bardema absolutnie warto.

7/10

Radosław Ostrowski

Sierpień w hrabstwie Osage

Rodzina – każdy z nas posiada jakąś rodzinę, która ma wpływ na całe nasze życie i określa nas. Ale jak każda rodzina posiada nie tylko fajne anegdotki i dobre rzeczy, ale jest parę trupów schowanych w szafie oraz tajemnice, o których lepiej nie mówić. I o tym opowiada film „Sierpień w hrabstwie Osage”.

Poznajcie rodzinę Westonów mieszkającą w hrabstwie Osage gdzieś w Środkowym Zachodzie USA. Tam mieszkają już bardzo stare małżeństwo Violet i Beverly. Ona cierpi na raka krtani, on był pisarzem i wykładowcą. Ale pewnego dnia on znika i opuszcza dom, więc matka zwołuje swoje dwie córki (trzecia mieszka razem z nimi), by wsparły ją. Ale parę dni później wszystko zmienia się w stypę. I wtedy wyjdzie na jaw cała prawda. A nawet i więcej.

sierpien1

Przenoszenie na ekran sztuki teatralnej zawsze jest sporym ryzykiem, jednak reżyser John Wells po części wychodzi z tego starcia obronna ręką. Owszem, rodowód teatralny jest mocno widoczny (90% wydarzeń toczy się w domu), ale to nie przeszkadza. Dialogi są zgrabnie podane, ale jeśli po opisie spodziewacie się sielankowego kina obyczajowego, to poszukajcie lepiej czegoś innego. Tutaj mamy masę ironii i sarkazmu, dawne pretensje nagle eksplodują, wszyscy skrywają mniejsze lub większe tajemnice, każdy jest bardziej rozczarowany i ma żal do każdej ze stron. Nestorka rodu jest mocno rozczarowana swoimi dziećmi i nie wstydzi się im tego powiedzieć wprost, zaś córki najchętniej chciałyby opuścić dom i wrócić do swojego życia. Czy w takiej sytuacji w ogóle jest szansa na wybaczenie? Nie liczyłbym na to. Chociaż nigdy nie mów nigdy. Tempo jest spokojne, fabuła jest raczej pretekstem od odkrywania tajemnic, czasem przerywane jest to ładnym widokiem krajobrazu na zewnątrz. I tyle, tylko że w tym wszystkim czasami brakuje pazura (najmocniejsza scena przy stole w trakcie stypy), ale trzyma się to wszystko kupy.

sierpien2

Jednak najmocniejszym atutem jest także doborowa obsada, która aż imponuje od znanych nazwisk i twarzy. Dominują jednak tutaj dwie panie – Meryl Streep (miejscami mocno balansująca na granicy szarży nestorka-narkomanka) oraz Julia Roberts (ironiczna, ostra i mocno krytyczna Barbara, która mocno przypomina mamusię, a klnie nie gorzej niż Bellfort w „Wilku z Wall Street”), które mocno walczą ze sobą. Wtedy napięcie jest wręcz namacalne i porażające. Ale pozostali członkowie obsady nie są gorsi i jest na kogo popatrzeć: od solidnego Chrisa Coopera i dawno nie widzianą Juliette Lewis przez stonowaną Julianne Nicholson i Ewana McGregora aż po Sama Sheparda i Benedicta Cumberbatcha. Wszyscy mają spore pole do popisu i je w pełni wykorzystują.

sierpien3

„Sierpień…” nie jest niczym nowym o rodzinnych relacjach, zwłaszcza wśród rodziny mocno patologicznej. Ale pozostałem kawałkiem mocnego, obyczajowego dramatu skłaniającego do refleksji.

7/10

Radosław Ostrowski

Gustavo Santaolalla – The Last of Us

The_Last_of_Us

Apokalipsa i zagłada ludzkości – ten temat był wałkowany wielokrotnie w filmach i grach. Teraz pojawiła się kolejna gra. „The Last of Us” to historia Joela i Ellie, którzy żyją w świecie opanowanym przez wirusa zmieniającego ludzi w bezmózgie istoty. Niestety, nie miałem możliwości zapoznana się z grą (brak konsoli Playstation 3), jednak został też wydany album z muzyką do gry.

A jej autorem jest dwukrotny zdobywca Oscara – Gustavo Santaolalla, co wpisuje się w trend zatrudniania kompozytorów muzyki filmowej do pracy przy grach komputerowych (m.in. Angelo Badalamenti przy „Fahrenheit”). Jednak Santaolalla to kompozytor wręcz minimalistyczny, z oszczędnym instrumentarium, a jego muzyka silnie współgra z obrazem, choć poza nim nie jest już tak przyjemna. Utworów jest ogólnie 30, a muzyka ma zbudować klimat beznadziei w post-apokaliptycznym świecie oraz alienacji. Sama muzyka opiera się przede wszystkim na gitarze, grającej smutne kompozycje jak otwierające album „The Quarantine Years (20 Years Later)” będąca tematem pojawiającym się parokrotnie. Poza gitarą jednak pojawiają się równie melancholijne skrzypce („All Gone (Alone)”,”The Last of Us (Never Again)” ), fortepian („The Way It Was”), bardzo nieprzyjemna elektronika („Breathless”, „The Outbreak”) czy perkusja (nasilająca się w „I Know What You Are”). Atmosfera jest nieprzyjemna, zaś muzyka słuchana poza ekranem telewizora jest dość trudna w odbiorze. To jeszcze można by przełknąć, gdyby nie jeden istotny fakt – montaż płyty. Bo duża część utworów trwa krócej niż dwie minuty, co trochę rozbija spójność. Kompozycje te szybko się kończą i nie są w stanie się rozkręcić („O Know What You Are”), co wydaje się odrobinę pozbawione sensu. Zaś sam styl kompozytora nie jest dla każdego.

Mogę się założyć, że muzyka w grze brzmi bardzo dobrze. Poza nim dzieło Santaolalli brzmi więcej niż solidnie, choć nie jest to muzyka dla każdego. Niemniej jest to praca, z którą należy się zapoznać, by przekonać się o jakości debiutu tego kompozytora w świecie gier.

7/10

Radosław Ostrowski


W drodze

Rok 1947. Młody pisarz Sal Paradise poznaje włóczęgę Deana Harrisona i zaprzyjaźniają się ze sobą. Razem z wyzwoloną dziewczyną Marylou wyruszają w drogę. Dokąd? Wszędzie, buntując się przeciwko rzeczywistości, a tak naprawdę szukając swojego miejsca.

w_drodze1

Adaptacji autobiograficznej powieści Jacka Kerouaca próbowało podjąć się wielu, ale udało się to wreszcie Brazylijczykowi Walterowi Sallesowi. Jednak efekt trochę rozczarowuje, bo film ten jest ciągiem zdarzeń i wędrówek bohaterów, które tak naprawdę prowadzą donikąd – rozmowy, seks, marihuana. Z jednej strony udaje się odtworzyć realia przełomu lat 40. i 50., gdzie młodzi ludzie buntowali się przeciwko porządkowi, prowadzili dość luźne życie osobiste i rozmawiali o dość głębokich sprawach. Ale problem polega na tym, że ta opowieść kompletnie nudzi i nie przyciąga uwagi, choć bohaterowie wydają się ciekawi (bohema artystyczna). Czegoś tutaj w tym zabrakło.

w_drodze2

Zagrane jest to całkiem przyzwoicie. Zarówno Sam Riley jak i Garrett Hudlund poradzili sobie w rolach Sala (alter ego Kerouaca) i Deana (wieczny dzieciak, który nie chce dorosnąć). Zaskoczeniem była dla mnie Kirsten Stewart (Marylou – atrakcyjna, pełna seksapilu), a w epizodach nie zabrakło m.in. Steve’a Buscemi (sprzedawca), Amy Adams (Jane), Kirsten Dunst (Camille), ale i tak wśród nich zabłysnął najbardziej Viggo Mortensen (Old Bull – mentor grupy wzorowany na Williamie Borroughsie).

Cóż, ten film jest wyzwaniem, choć niewiele się różni od innych filmów drogi poza realiami. Dlatego ta produkcja nie wydała mi się zbyt atrakcyjna. Trochę szkoda, ale jest na co popatrzeć.

5/10

Radosław Ostrowski