Turbo

Poznajcie Teosia. Pracuje w ogrodzie i marzy o tym, by ścigać się jako rajdowiec. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Teoś jest… ślimakiem winniczkiem. I jak wiadomo takie istoty nie mogą robić zawrotnych prędkości. Jednak na skutek dziwnego zbiegu okoliczności, ślimaczek dostaje kopa i może śmigać z zawrotnymi prędkościami. Opuszczając ogród wpada w ręce młodego Latynosa, który pracuje w budce robiącej tacosy.

turbo1

DreamWorks nie wymyśla tutaj prochu i nie tworzy czegoś, co byłoby zaskakujące. To opowieść w stylu „od zera do bohatera”, a jednocześnie o akceptacji najbliższych oraz pogoni za marzeniami. Jedyne czego mi tutaj zabrakło to tego popkulturowego humoru, z którego znana jest ta wytwórnia. Osadzenie tej opowieści wśród Latynosów, którzy ostatnio są dość eksploatowaną nacją w USA nadaje lekkiego smaczku, zaś drugoplanowe postacie ślimaków-wyścigowców dodają odrobiny lekkości i fajnej zabawy. Tylko tyle i aż tyle, choć głównie jest to skierowane dla znacznie młodszego odbiorcy. Ale najbardziej w pamięci pozostaje finałowy wyścig, gdzie Teoś vel Turbo mierzy się z bolidami Indianapolis 5000 – wygląda to niesamowicie, jest sporo dynamiki i emocji do samego końca. Ale to jest jedyna rzecz warta uwagi dorosłych, którzy poczują się trochę znużeni.

turbo2

Trzeba pochwalić dubbing, który wypada całkiem przyzwoicie. Tłumaczenie jest niezłe, zaś głosy aktorów dodane przez żadnych zgrzytów. Zdecydowanie trzeba pochwalić Antoniego Pawlickiego (zawzięty Turbo) i Jarosława Boberka (jego trzymający się ziemi brat Chet), którzy pokazali fason. Z drugiego planu najbardziej utkwił w pamięci Krzysztof Banaszyk (Chet Champion) oraz szalona postać Krzysztofa Szczerbińskiego (ślimak Ślizg).

turbo3

Ogólnie mówiąc, nie jest to szybki i wściekły film, choć prędkość jest mocno odczuwalna. Solidna bajka z prostym przesłaniem oraz naprawdę ładną kreską.

6/10

Radosław Ostrowski

Kapitan Phillips

Rok 2009. Richard Phillips jest kapitanem kontenerowca Alabama, który przewoził ładunek do Somalii. Zapowiadał się zwykły i normalny kurs. Ale tylko do czasu, gdy pojawili się somalijscy piraci i próbują przejąć kontrolę nad okrętem. Wtedy zaczyna się bardzo niebezpieczna gra.

kapitan1

Już wiem jak ten mógłby wyglądać – piraci są źli i chciwi, statek zostanie przejęty, wejdą komandosi, wszystkich piratów zabiją, a na końcu będzie jeszcze łopotać amerykańska flaga. Ale reżyserem jest Paul Greengrass – twórca „Lotu 93”, który jak ognia unika patosu i prostych klisz. Tak samo jest tutaj, pokazując przebieg wydarzeń od najdrobniejszego detalu – normalny dzień naszego bohatera, przygotowania do porwania w końcu sam przebieg do momentu wzięcia kapitana jako zakładnika oraz ostatecznego rozwiązania sytuacji. Wszystko jak w rasowym filmie dokumentalnym (kamera z ręki tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu). Poza tym widzimy to wszystko z każdej możliwej perspektywy – od statku i porywaczy przez okręt Marynarki Wojennej i oddział komandosów, co pozwala na wszystko spojrzeć dokładniej. Greengrass pokazuje nam nie tylko jak niebezpieczne jest podróżowanie po morzach Somalii, ale jak wielka odpowiedzialność ponoszą obaj dowódcy (Phillips i Muse – dowódca piratów) za swoich ludzi. A także, że piractwo nie jest takie jak sobie to wyobrażamy, bo łupy i okup zgarnia starszyzna, która wykorzystuje biedaków do tego, by wypełniali ich polecenia. Taka jest prawda o porwaniach i piratach – jest bardziej złożona niż nam wszystkim się to wydaje, a wszystko to jest ubrany w formę inteligentnego kina rozrywkowego. Kto by pomyślał?

kapitan2

W dodatku reżyser zrezygnował z gwiazd. Aczkolwiek jest jeden wyjątek od tej reguły, a imię jego Tom Hanks. Ten aktor wznosi się tutaj na wyżyny talentu, choć gra bardzo oszczędnie i stonowanie. Phillips to doświadczony dowódca, który do (prawie) samego końca zachowuje zimną krew, wykazuje się sprytem (ukrycie załogi) i działa w zgodzie z samym sobą. Druga mocna postacią jest szef piratów, brawurowo zagrany przez debiutanta Barkhada Abdi. Facet próbuje opanować swoja ekipę, też nie jest idiotą, ale jest bardzo naiwny (wykorzystywany przez szefów, którzy zostawiają ich na pastwę losu).

Greengrass po raz kolejny potwierdza, że jest twórcą mający swój styl oraz konsekwentnie realizuje swoją wizję. Bardzo realistyczne kino.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ralph Demolka

Ralph Demolka jest bohaterem (tym złym) z 8-bitowej gry z automatu z lat 80-tych. Jego zadaniem jest zdemolowanie budynku, który ma ratować Felix Zaradzisz(ten dobry). Po 30 latach ma już powoli dość bycia czarnych charakterem i chciałby zostać docenionym za to, co robi. W tym celu ucieka do innej gry („Ku polu chwały”) i tam zdobywa medal bohatera, ale na skutek zbiegu okoliczności trafia do wyścigówki, gdzie poznaje Wandeloopę. I się zaczyna…

ralph2

Nie spodziewałem się, że jeszcze Disney potrafi zrobić ciekawą animację, która dodatkowo jest hołdem złożonym grom komputerowym (głównie tym starszy z automatów). I to widać już na etapie animacji, gdzie grafika gier z automatu wygląda tak jak dawniej – z pikselami i charakterystycznymi dźwiękami. Ale gdy już wejdziemy z ich strony, mamy normalną trójwymiarową animację. Poza jednak stylizacją (cukierkowato-przesłodzony „Mistrz cukiernicy” czy bardziej brutalne „Ku polu chwały” będące mieszanką „Gears of War” z „Halo” + fajna, oldskulowo brzmiąca muzyka Henry’ego Jackmana), twórcy serwują nam bardzo ciekawą opowieść o przyjaźni i bohaterstwie, która może i jest przewidywalna, ale dobrze się ją ogląda, nie brakuje zaskoczeń i humoru (spotkania Anonimowych Antybohaterów), a animacja jest więcej niż porządna.

ralph4

Muszę się przyznać, że do polskiego dubbingu podchodziłem dość ostrożnie, choć w przypadku filmów animowanych wychodzi nam więcej niż dobrze. Tutaj za dubbing odpowiada Wojciech Paszkowski (reżyser) i Kuba Wecsile (tłumaczenie). I obaj panowie wybrnęli ze swoich zadań, zaś dialogi są dobrze przetłumaczone i trzymają poziom. Najzabawniejszą są pod tym względem wszelkie klątwy i wyzwiska. Zaś obsada została tutaj dobrze dobrana. Nie można nie pochwalić Olafa Lubaszenki jako Ralpha – wściekłego i zbuntowanego osiłka, który chciałby być innym niż zawsze. Ale i tak całe show ukradła mu fenomenalna Jolanta Fraszyńska. Wandeloopa ma z jednej strony irytująco słodki głos, a z drugiej wystrzeliwuje słowa z prędkością karabinu i ma pewnie urok (choć trochę sweetaśny). Oboje tworzą bardzo ciekawy duet, którego słucha się z przyjemnością. Także drugi plan wydaje się ciekawy i pełen wielowymiarowych postaci, choć na początku sprawiają inne wrażenie (Felix, sierżant Rurecka czy król Karmel grani kolejno przez Waldemara Barwińskiego, Edytę Olszówkę i Krzysztofa Dracza), a małymi perłami są epizody Wiktora Zborowskiego (Surge Protektor) i Grzegorza Markowskiego (szeregowy… Markowski).

ralph3

Zgoda, to jest nadal kino familijne i do wielu klasyków animacji sporo brakuje, jednak Disney zrobił krok w dobrą stronę i pokazał, że jest w stanie sam zrobić coś naprawdę wartego uwagi. Dobra produkcja ze świetną animacją, udanym dubbingiem i cała tą resztą. Fajne bardzo.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Henry Jackman – Wreck-It Ralph

Wreck-It Ralph

Muzyka do filmów spotyka się z dość ciepłym przyjęciem zarówno przez krytykę, jak i zwyczajnych słuchaczy, a że jest to rynek dość poważny, to i soundtracków nie brakuje, także do filmów animowanych. Kolejnym dość ciekawą pracą wydaje się muzyka do „Wreck-It Ralph” (u nas znany jako „Ralph Demolka”) – nowej animacji Disneya. Film jest opowieścią o czarnym charakterze z gry komputerowej, jeszcze z automatu, który jest tak naprawdę sympatycznym gościem, mającym dość grania tego złego. W końcu zakrada się do nowej gry komputerowej, wywołując niemałe zamieszanie. Film w Polsce trafi do kin 18 stycznia i wtedy będzie można ocenić ten tytuł, który zapowiada się dość ciekawie. Za to muzykę z filmu można kupić już teraz.

jackman_400x400

Jej autorem jest młody, zdolny podopieczny Hansa Zimmera, niejaki Henry Jackman. Objawił się on w 2011 roku, dzięki muzyce do „X-Men: Pierwsza klasa”. Rok 2012 był mniej udany – „Człowiek na krawędzi”, „Abraham Loncoln – łowca wampirów” spotkały się z dość chłodnym przyjęciem, także od strony muzycznej. Jednak kompozytor tutaj pokazuje, że jeszcze ma parę pomysłów. Kompozytor czerpie garściami z elektroniki, łącząc ją z orkiestrą. Niby nic nowego, ale elektronika nie ona agresywna jak współczesne, bardziej w stronę synth popu, zaś motyw przewodni jest po prostu miły („Wreck-It Ralph”, a także początek „Royal Raceway” czy „One Minute to Win Race” z miłą gitarą elektryczną), a nawet brzmiąca jak z gier z lat 80-tych („Life in the Arcade”, „Cindy Wandals”). Jednak orkiestra też ma swoje pięć minut, choć większość utworów trwa nieco ponad minutę lub dwóch. Aranżecje są naprawdę pomysłowe jak w „Vanellope von Schwertz”, gdzie pojawiają się werble, flety, potężne dęciakami, i szybkie smyczkami – temat dość epicki) i pomysłowe aranżacje przypominające prace Alana Silvestri z czasów najlepszych świetności. Przykładem jest 5-minutowy „Rocket Fiasco” – spokojny początek, chór, werblowa perkusja, nerwowe smyczki, dobra elektronika. Dynamiczny „Sugar Rush Showdown” jest przykładem idealnego połączenia elektroniki z orkiestrą. A wszystko zakończone oldskulowym „Arcade Finale”.

Jednak nie wspomniałem o jednej rzeczy – album zaczyna się od 6 piosenek, w większości elektronicznych i dość sympatycznych kompozycji jak „When Can I See You Again” Owl City czy ” Wreck-It, Wreck-It Ralph” duetu Buckner & Garcia, choć zawodzi Skrillex („Bug Hunt”).

Jackman wraca do dobrej dyspozycji i tworzy dość ciekawą i po prostu fajną muzykę. Jak ona wypada w filmie, można się będzie wkrótce przekonać. Oldskulowe brzmienie elektroniki zgrabnie łączy się z orkiestrą i nie rozczarowuje.

7/10

Radosław Ostrowski