Volta

Lublin to jedno z piękniejszych miast w Polsce. I tutaj pracuje Bruno Volta – specjalista od politycznego wizerunku, czyli spin doctor. Pracuje podczas kampanii wyborczej na prezydenta, Kazimierza Dolnego, jednocześnie ma piękną partnerkę, mającą ambicję posiadania własnej restauracji. I to ona przypadkowo poznaje tajemniczą kobietę, Wiki. Wydaje się, ze uciekła z więzienia, a w swoim mieszkaniu znajduje pamiętnik oraz… koronę należącą do Kazimierza Wielkiego. Volta chce wykorzystać okazję i zgarnąć koronę, by ją sprzedać.

volta1

Dawno, dawno temu Juliusz Machulski to było jedno z najbardziej elektryzujących nazwisk polskiego kina. Prawdziwy spec od komedii inteligentnej, dowcipnej, zabarwionej wątkami kryminalno-sensacyjnymi. Ale od czasu świetnego „Vinci” reżyser coraz bardziej tracił wenę oraz formę. Pytanie, czy „Volta” to powrót do formy. Punkt wyjścia był interesujący, przypominające wspomniane „Vinci”, gdzie mamy cenny rekwizyt, grupę cwaniaczków liczących na łup oraz zabawa pt. Kto kogo wykiwa i kto orżnie? W tle mamy pięknie sfotografowany Lublin, łamaną chronologię oraz coraz bardziej komplikującą się intrygę. Cały problem polega w tym, że kompletnie to mnie nie angażuje. Machulski próbuje gmatwać, ale bardziej interesuje go satyryczne spojrzenie na swołeczeństwo (nie, nie jest to literówka) polskie – zakompleksione, ogłupiałe, czerpiące swoją wiedzę tylko i wyłącznie z Internetu. Ta megalomania najbardziej widoczna jest w postaci Dolnego (świetny Jacek Braciak), który nie chce być prezydentem, lecz królem, ciągle popełnia językowe lapsusy oraz wielkie ego.

volta2

Odkrywamy kolejne historie tej korony, chociaż sceny retrospekcji wyglądają zaskakująco biednie. Nie chodzi mi o scenografię czy kostiumy, bo te wyglądają tak jak powinny, ale o zdjęcia – mocno skąpane w mroku, nieczytelne, jakby miały zakryć niedostatki budżetowe. I to wszystko ma tak wolne tempo, że aż można było przysnąć. Humoru też jak na lekarstwo, chyba że lubicie bluzgi. Ewentualnie jesteście w stanie wyłapać ironiczne spojrzenie na rzeczywistość. Wtedy można się na tym parę razy pośmiać. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, ze takiego machera jak Machulski stać na wiele, wiele więcej.

volta3

Pod względem aktorskim jest też nierówno, zwłaszcza dotyczy to grających główne role pań. Olga Bołądź i Aleksandra Domańska nie mają tak naprawdę co grać, stanowiąc jedynie walor wizualny. O Braciaku już mówiłem, pokazując prawdziwą petardę podczas sceny wywiadu. Najlepiej się sprawdza tytułowy Volta, czyli Andrzej Zieliński, dając popis umiejętności wchodzenia w postać inteligentnego cwaniaka, otoczonego przez niemal kretynów. A kiedy obok niego pojawia się Michał Żurawski, to lecą iskry. Dycha w jego wykonaniu pozornie wydaje się typowym ochroniarzem, ale jest zaskakująco oczytany, inteligentny i ten duet (plus Braciak) robią największą robotę w filmie. Są jeszcze drobne epizody, z których najbardziej zapada w pamięć Cezary „Popek” Pazura.

volta4

„Volta” miała być wielkim powrotem mistrza Machulskiego do formy. Przecież jego każdy film zaczynający się na „V” był wielkim sukcesem. I w porównaniu do poprzednich filmów jest to krok do przodu, ale zbyt mały, by kogoś to obeszło. Bardzo skromniutka ta „Volta”, która obiecywała o wiele więcej niż mogła dać.

5/10

Radosław Ostrowski

Kamper

Poznajcie Manię i Mateusza – oboje bardzo młodzi, lat około 30. Mieszkają w chacie kupionej przez rodziców Mani. Ona marzy o prowadzeniu własnego interesu, on pracuje w firmie robiącej gry komputerowe jako tester. Niby żyją ze sobą dobrze, jednak nagle jedno słowo, jedna sytuacja doprowadza do zakrętu. Zaczęło się od tego, że Mania mówi swojemu mężowi o pocałunku z kimś innym.

kamper1

Debiutujący Łukasz Grzegorzek mierzy się z tematem przedstawienia pokolenia 30-latków, żyjących w czasach pełnych dużych możliwości. Tylko, że im więcej tej wolności, tym bardziej nie wiadomo co z nią zrobić. Niby Mateusz „Kamper” wygrał niejako los na loterii, bo ma pracę o jakiej wielu zwyczajnie marzy, ale nie czuć jakiejś frajdy. Ona już chce mieć coś własnego (poza ogródkiem na balkonie) – firmę, dziecko, jednak jednocześnie boi się tego. Reżyser nie bawi się w słodko-pierdzące opowieści rodem z komedii romantycznych czy przesłodzonego świata z TVN, ale też nie próbuje osądzać, przez co każda osoba oglądająca „Kampera” może zupełnie inaczej dostrzec zachowanie naszej pary. Zamiast rozmów, zaczynają się zdrady, rozdrapywanie ran, ataki, pójście w alkohol. I to bardzo boli, bo oboje nie potrafią się ze sobą rozmawiać, obcować ze sobą – aż zastanawiałem się jakim cudem mogli się spiknąć. Dialogi brzmią naturalnie, postacie też nie są tylko zlepkiem 1-2 cech, chociaż drugi plan (koledzy i koleżanka Kampera z pracy) mógł być bardziej wyrazisty.

kamper2

„Kamper” ma też pewne swoje wady. Przede wszystkim bardzo wolne tempo oraz brak mocniejszego zarysowania naszej pary. Już na początku widać, że problemy pojawiły się wcześniej, a przyczyny możemy się tylko domyślić, gdyż trafiamy w środek kryzysu. Samo pokazanie pracowników firmy także jako graczy, spędzających wolny czas na imprezach czy przed kompem dodaje kolorytu. Ale jak to jest zagrane. Nie mogłem oderwać oczu ani od pogubionego Piotra Żurawskiego (Mateusz „Kamper”), ani od Marty Nieradkiewicz (silna-słaba Mania), którzy wydają się tylko szczęśliwi, lecz gdy przychodzą problemy, oboje ukrywają się w swoich kryjówkach. Jednak całość bezczelnie kradnie jedną sceną Jacek Braciak jako polska wersja Gordona Ramseya (aż zasługiwał na osobny film) oraz Justyna Suwała (Dorota), która prześwietla bohatera na wylot.

kamper3

„Kamper” może i czasami działa bardzo spokojnie, na początku kamera troszkę nie wie, co zrobić, ale im dalej w las, tym Grzegorzek punktuje świat pogubionych młodych ludzi. Tylko czy kiedyś będą w ogóle w stanie sobie poradzić samodzielnie z dorosłym życiem, skoro nie potrafią dokonywać takiej czynności jak rozmowa i dyskusja. A jak wy odbieracie zakończenie: Kamper w końcu przejrzał na oczy czy po prostu się dalej chowa?

7/10

Radosław Ostrowski

Sprawiedliwy

Czy jest sens tworzenia kolejnych filmów o Holocauście? W czasach, gdy wydaje się, że wiedza na ten temat została niemal wyczerpana, odpowiedź wydaje się jedna i jedyna możliwa: nie. Dowodem na potwierdzenie tej tezy jest najnowsza polska produkcja „Sprawiedliwy”.

sprawiedliwy1

Debiutujący na stanowisku reżysera Michał Szczerbic (scenarzysta „Róży” i znienawidzonego „Wiedźmina”) opowiada swoją opowieść dwutorowo, gdzie akcja toczy się zarówno podczas wojny, jak i kilka lat po. Przyczynkiem do całej tej historii są losy Hanii – żydowskiej dziewczyny, która ukrywała się w czasie wojny w jednej ze wsi. Powraca, by wręczyć ukrywającej ją rodzinie Polaków medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata – Anastazji i Janowi. Ci jednak nie są do tego skorzy. Sama konstrukcja fabuły jest sporym plusem, podobnie jak oparta na żydowskim instrumentarium muzyka i stonowane zdjęcia. Ale największym problemem jest tutaj scenariusz, a będąc bardziej dokładnym bohaterowie. Cel był dość prosty: pokazanie ludzkich postaw wobec nazistowskiego zła oraz zabijania (wywożenia) Żydów. Nie brakuje zarówno prawych (i sprawiedliwych), ale też ludzi wystraszonych, szmalcowników, konfidentów. Tylko wszystko jest tutaj takie zero-jedynkowe i kompletnie nieangażujące, dodatkowo zrealizowane niemal bez polotu, przypominając zbiór niekoniecznie mocno powiązanych scenek.

sprawiedliwy2

Z jednej strony jest brutalnie i ostro (karanie szmalcowników za pomocą chłosty), ale są też pewne momenty łagodne, Mielna liryczne (relacja Hani z wiejskim chłopem, Pajdkiem). To też wywołuje pewien zgrzyt. Nie zabrakło też obowiązkowego bicia w areszcie, rewizji Niemców, ukrywania się. I mogłoby to zrobić wrażenie, gdyby nie powstało wcześniej takich filmów jak „Lista Schindlera”, „Pianista” czy ostatnio „Syn Szawła”.

sprawiedliwy4

Dawno nie widziałem tak letniego filmu, a sytuację częściowo próbują ratować aktorzy, jednak nie mają zbyt wiele do zagrania. Najbardziej z tego zestawu wybijają się dwie postacie – Pajdek, czyli pozornie wiejski głupek, ale starający się żyć normalnie mimo wszystko (świetny Jacek Braciak) oraz jego siostra Dziunia, twardo stąpająca po ziemi kobieta ze skomplikowanym życiorysem (kompletnie zaskakująca Katarzyna Dąbrowska). Za to strasznie irytowała mnie Aleksandra Hamkało w roli dorosłej Hani – od samego jej głosu więdły mi uszy.

sprawiedliwy3

Niepotrzebny, nudny, nieangażujący – lista grzechów „Sprawiedliwego” jest cała masa. Szczerbic potwierdza tylko, że powinien odpuścić sobie reżyserowanie, gdyż kompletnie sobie nie radzi. Z pisaniem scenariuszy jest troszkę lepiej.

4/10

Radosław Ostrowski

Żyć nie umierać

Bartek Kolano – kiedyś to był facet. Aktor, który mógłby powalić cały świat (albo przynajmniej cała Polskę), gdyby nie to, ze lubił pójść w cug. Żona (w zasadzie dwie żony) i córka tego nie wytrzymały, wiec facet został sam. By się jakoś utrzymać (wyrzucony z teatru) dorabia sobie zarówno jako rozbawiacz widowni w telewizyjnym show i prezenter reklamujący towary. I to niestabilne życie zostaje wywrócone do góry nogami. Badania lekarskie i wyrok – nowotwór. Zostaje mu kilka miesięcy i co dalej?

zyc_nie_umierac1

Debiutujący samodzielnie Maciej Migas inspiruje się prawdziwą historią aktora Tadeusza Szymkowa. Wydawałoby się, że w tematyce ostatecznego rozstania ze światem nie da się niczego opowiedzieć. I to potwierdza ten tytuł. Pozornie jest tak jak być powinno – Bartek chce naprawić i poukładać swoje relacje z dawno nie widzianą córką, mieszkającą na Węgrzech. Jednak sam film to przede wszystkim zbiór scenek, luźno ze sobą powiązanych. Mamy rozmowy zarówno z przyjacielem Żukiem, obserwujemy Bartka w pracy, wreszcie jego rozmowa przez Skype’a z pierwszą żoną, z druga żoną, wreszcie córką. Nie muszę mówić, że wszystkie panie nie chcą go znać. A w tle leci delikatna, ładna muzyka, nie współgrająca z tym, co się dzieje na ekranie.

zyc_nie_umierac2

Nic tutaj się klei, a sceny mające poruszyć (próba samobójcza, rozmowa z córką i jej mężem), wprawiły mnie w obojętność. Nawet Tomasz Kot, grający główną rolę, nie jest w stanie tego udźwignąć. Robi, co może, ale scenariusz nie pozwala rozwinąć mu skrzydeł. Sytuację lekko ratuje Janusz Chabior jako Żuk i sceny rozmów wspólnych potrafią nawet rozbawić. Ale nie zmienia to faktu, że jest to film mocno średni. Kompletnie nieangażujący, co w przypadku filmu z rakiem w tle jest poważną wadą. Po czymś takim naprawdę trudno żyć.

5/10

Radosław Ostrowski

W ukryciu

Radom, rok 1944. Do swojego domu powraca Janina – młoda i uzdolniona wiolonczelistka. Na miejscu odkrywa, że ojciec ukrywa w w domu Żydówkę Ester, do której odnosi się bardzo sceptycznie. Kiedy jednak jej ojciec zostaje zatrzymany przez Niemców, kobieta decyduje się ją trzymać. Tak bardzo, że jak kończy się wojna nie informuje jej o tym.

ukrycie1

Film Jana Kidawy-Błońskiego to przykład czegoś, co cierpi na tzw. syndrom zmarnowanego potencjału. Sama historia zrobiona bardzo kameralnie i stonowanie, a samej wojny i żołnierzy nie ma tutaj zbyt wielu. Próbował tutaj opowiedzieć o pewnym uzależnieniu wobec drugiego człowieka – to jest tak silne, że motywy tej decyzji są mocno egoistyczne, posunięte nawet do morderstwa. Nie brakuje więc tutaj trupów (raptem 3-4), pożądania i mroku. Problem w tym, że na papierze wygląda to świetnie, ale poza nim to już nie jest tak poruszające. Nie czuć tutaj emocji, relacje są dość mało angażujące, choć powinno to wszystko wgniatać w fotel, a zamiast tego to ciągnie się to w nieskończoność, mimo naprawdę pięknych zdjęć (gra światłocieniem – naprawdę wysoki poziom). Dialogi brzmią sztucznie, rzeczywistość jest mocno umowna, muzyka próbuje być thrillerowata (i całkiem nieźle to wychodzi), ale nie czuć tutaj absolutnie nic. A chyba nie o to tu chodziło – oglądałem ta historię w kompletnym zobojętnieniu.

ukrycie2

Sytuacji wcale nie pomagało aktorstwo, bo jest to na takim sobie poziomie. Magdalena Boczarska tutaj gra jednym wyrazem twarzy (wystraszonej i bardzo skrytej) pokazującej jak to jest niepewna, zagubiona i samotna. Kiedy manipuluje Żydówką i próbuje kontrolować jej życie, trudno w to jakoś specjalnie uwierzyć. Chyba zabrakło tutaj pomysłu na postać. Z kolei Ester Julii Pogrebińskiej jest odrobinkę lepsza, tylko mało zarysowana jest jej postać, przez co jest mocno ograniczona, jednak widać duży potencjał i mocno przykuwa uwagę. Najlepiej wypadł Jacek Braciak, który pojawia się raptem w dwóch scenach i jest tak odpychającym szantażystą, że jego los musiał się tak skończyć.

Plan i ambicje były bardzo wielkie, ale skończyło się niestety jak zawsze. Plusy nie zdążyły przysłonić minusów, których jest po prostu za dużo. Wielka szkoda. 

4/10

Radosław Ostrowski

Pod Mocnym Aniołem

Alkohol towarzyszy człowiekowi tak długo, że nawet przestał pamiętać kiedy po raz pierwszy go wypił. Filmowcy tez opowiadali o nałogowcach, bo ci trochę inaczej widzą świat. Narkomani, alkoholicy, hazardziści – ile o nich powstało filmów nie mam pojęcia. Tym razem opowieść o pijaku postanowił pokazać Wojciech Smarzowski, ale tym razem wsparł się powieścią Jerzego Pilcha.

mocny_aniol1

Poznajcie Jerzego – pisarza, który nawet odnosił sukcesy. Kiedy zaczął pić – nikt nie pamięta, bo ten ciąg trwa już od bardzo dawna. Ile razy był na detoksie – nie starczyłoby palców u rąk i nóg, by policzyć. I w zasadzie obserwujemy Jerzego, który obserwuje innych pijaków opowiadających o swoim życiu lub łudzących się jeszcze, że będą mogli się wyplątać z tego. Smarzowski świetnie pokazuje ciąg alkoholowy, za pomocą rwanego montażu, repety, dźwiękowego eksperymentowania czy przeplatania różnych miejsc i osób. Wszystko idzie wobec prostego schematu: chlanie – detoks – wyjście – chlanie – detoks – padaczka  – seks – wóda – detoks – wóda – detoks i tak do usranej śmierci. To zaklęty krąg, z którego są tylko dwa wyjścia: albo zachlejesz się na śmierć albo sam odbierzesz sobie życie. Choć zwiastuny zapowiadały komedię, jest to pełnokrwisty dramat pokazujący ludzi znajdujących się w sytuacji bez wyjścia. Nikt z nich już nie wierzy, że można się z tego wyplątać, a czemu piją? Każdy powód jest dobry (kapitalna scena, gdy przeplatają się „wyznania” pijaków), ponura kolorystyka i depresyjna muzyka, buduje mocno psychodeliczny klimat (może dialogi wydają się trochę zbyt metaforyczne i plastyczne), a zakończenie pozostaje kwestią otwartą (wszedł do knajpy czy nie). Jakby było tego mało, reżyser wrzuca aluzje do swoich poprzednich filmów, co jest pewnym małym plusem.

mocny_aniol2

Obsada nie jest zaskakująca, bo to prawie stała ekipa Smarzowskiego: Arkadiusz Jakubik („Terrorysta”), Marian Dziędziel („Król Cukru”), Jacek Braciak („Kolumb”), Kinga Preis (Mania) czy pojawiający się w epizodach Eryk Lubos (Charles Bukowski) i Adam Woronowicz (On). Jednak filarem tutaj jest Robert Więckiewicz, czyli pijak Jerzy. Inteligentny, choć nie w pełni zdający sobie sprawę z siły nałogu jest naszym przewodnikiem i komentatorem po ośrodku, gdzie rozgrywa się 90% scen. Zawsze zdystansowany i celnie trafiający ze swoimi komentarzami, w końcu zaczyna do niego docierać to, co widzi. Ale czy będzie miał w sobie siłę, by pokonać swój cug?

mocny_aniol3

Ktoś mi kiedyś powiedział, że pijak, by przestać pić musi stracić wszystko. Czy to jednak wystarczy? Tego nie wiem, Smarzowski też nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Nie zmienia to jednak faktu, że to naprawdę mocny i dobry film. Opinie o wypaleniu się reżysera są odrobinę przesadzone.

7/10

Radosław Ostrowski

Drogówka

Jest grupa siedmiu policjantów, których łączą pieniądze, przyjaźń i imprezy. Grupa ta jest zwarta, bierze łapówki i nie jest do końca taka uczciwa. Wszystko się zmienia w momencie, gdy jeden z nich, sierżant Lisowski zostaje zamordowany. W sprawę zostaje wrobiony sierżant Król, który był mu winien forsę. Ten jednak ucieka i próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę.

drogowka1

Kim jest Wojciech Smarzowski? Chyba nie trzeba go przedstawiać, bo to jeden z najciekawszych polskich reżyserów ostatniej dekady, który w bardzo brutalny sposób pokazuje naszą rzeczywistość, bez słodzenia i lukrowania. „Drogówka” to w zasadzie mieszanka paru gatunków i konwencji. Na początku mamy humorystyczno-ponure scenki ze zwykłego dnia pracy naszych bohaterów, by po 40 minutach pójść w stronę kryminału, gdzie intryga jest bardzo skomplikowana i sięga szczytów władzy. Ale nie jest to stricte film sensacyjny, bo tutaj wiele zdarzeń jest kręconych z telefonów komórkowych (świetnie zmontowanych z pozostałymi scenami), pościgi są mało efektowne i idziemy razem z kamerą. A przy okazji jak zawsze mamy pokazaną rzeczywistość, gdzie nikt nie jest uczciwy (każdy chce dać w łapę – bez względu na pozycję społeczną czy wykształcenie), a przekręty są po prostu wszędzie. Innymi słowy, witamy w polskim piekle, a o happy endzie możecie zapomnieć. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu wtórności, ale pomysłowa realizacja odwraca od tego uwagę.

drogowka2

Druga rzecz wyróżniająca Smarzowskiego od innych to posiadanie stałej grupy aktorów, która przewija się w jego filmach. Tak też jest i tutaj. Główną rolę gra będący w świetnej formie Bartłomiej Topa, tworząc postać sierżanta Króla, który może i nie jest świętym, ale tutaj jest ukazany jako ostatni sprawiedliwy, który musi się czaić i ukrywać. Poza nim są tutaj ci, których nie mogło zabraknąć: Marian Dziędziel (komisarz Gołąb), Eryk Lubos (sierżant Banaś), Robert Wabich (sierżant Hawryluk), Arkadiusz Jakubik (sierżant Petrycki) i Jacek Braciak (posterunkowy Trybus) – wszyscy spisali się bardzo dobrze i trudno się do nich przyczepić, bo stworzyli pełnokrwiste postacie. Jest parę zaskoczeń jak Marcin Dorociński (sierżant Lisowski) i Julia Kijowska (posterunkowa Madecka), którzy wypadają trochę wbrew swojemu wizerunkowi, a także masa epizodów m.in. Andrzeja Grabowskiego (poseł), Lecha Dyblika czy Krzysztofa Kiersznowskiego, którzy dopełniają całości.

drogowka3

Choć „Drogówka” wydaje mi się słabszym filmem od „Róży” nie zmienia ona jednego faktu: Smarzowski jest najlepszym polskim reżyserem, bo poniżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu nie schodzi.

8/10

Radosław Ostrowski