Fachowiec

Idąc na film z Jasonem Stathamem raczej nie należy się spodziewać kina moralnego niepokoju czy filozoficznych rozkmin na temat ludzkiej kondycji. Ten facet w filmie robił masę profesji: był drobnym cwaniaczkiem („Porachunki”), Transporterem, najemnikiem, konwojentem, ochroniarzem, a ostatnio pszczelarzem. Bo Statham to facet pracujący i żadnej pracy się nie boi. Dlatego w nowym filmie Statham jest… Fachowcem.

Na czym polega jego fach? Tym razem nazywa się Levon Cade (w sumie nie ma to żadnego znaczenia, bo jest Jasonem Stathamem) i pracuje jako kierownik budowy. Przedtem służył w brytyjskim wojsku UK przez ponad 20 lat, córkę wychowuje teść (żona odebrała sobie życie), a sam mieszka w samochodzie. Coś za słaby żołd dają w brytyjskiej armii. Ale nieważne, bo Levon/Jason daje sobie radę. Sytuacja jednak się komplikuje, kiedy nastoletnia córka jego szefa znika. Nasz twardziel musi wrócić do zabijania oraz dotrzeć do sprawcy, czyli… rosyjskich gangsterów. Handel ludźmi dla najbogatszych, dilerka, duże pieniądze – dla Levona to jest kolejny poniedziałek.

„Fachowiec” to druga współpraca Jasona Stathama z reżyserem Davidem Ayerem. Do tego jeszcze współscenarzystą jest sam Sylvester Stallone, opierając się na powieści Chucka Dixona. W zasadzie wiadomo czego się spodziewać. Prostego kina akcji, z satysfakcjonującą dawką mordobicia, strzelania, potencjalnych eksplozji. Niby tak jest tutaj, jednak – w przeciwieństwie do „Pszczelarza” – jest o wiele gorzej wykonane. Sceny akcji są szybko (zbyt szybko) zmontowane, pozbawione kopa adrenaliny, a nasz Statham w zasadzie pozostaje nie do pokonania. Nikt tutaj nie stanowi dla niego wyzwania, tylko są drobnymi przeszkodami, zaś antagoniści to albo przerysowani idioci (bracia Kharczenko wyglądający niczym chłopaki z boysbandu początku lat 2000 – jednego z nich gra… Piotr Witkowski), albo tępi sadyści (dwójka porywaczy), albo kompletnie nieodpowiedzialny ćpuń (Maximilian Osinski). Do tego jest masa pobocznych wątków, co pojawiają się znikąd i… znikają jeszcze szybciej jak gangusy zaczepiające jednego z pracowników na budowie (na szczęście zostają wypędzeni strzelbą – bo każdy kierownik budowy ma gdzieś schowane takie kopyto) czy negatywnie nastawiony teściu, obwiniający o śmierć swojej córki/żony Levona naszego protagonistę. Przez to tempo cierpi okropnie, zaś poczucie stawki w zasadzie nie istnieje.

Jason Statham jak gra, każdy widzi. Jeśli wam to odpowiada, będziecie zadowoleni, jeśli nie, to wasz problem. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że aktor gra na autopilocie i czuć lekkie znudzenie. Poza nim najbardziej wybija się na drugim David Harbour jako niewidomy (dlatego nosi okulary oraz długą brodę – nie dlatego, żeby nikt go nie rozpoznał) kumpel Levona z woja. Tylko jest go zwyczajnie za mało, bo raptem trzy sceny i chciałoby się więcej momentów z tym duetem. Może jeszcze wspomnieć Jasona Flemynga, który wciela się w rosyjskiego gangstera, Wolo. Jednak jego rola jest krótka i dość szybko znika z ekranu, by zrobić wrażenie.

Jakim cudem z połączenia sił Stathama, Ayera i Stallone’a powstał film, który nie miałby szans nawet na bycie hitem wypożyczalni video? Akcyjniak nie wywołujący żadnej ekscytacji, z bardzo średnimi dialogami, takim sobie aktorstwem, masą absurdu i brakiem adrenaliny. Temu fachowcowi podziękujemy.

4/10

Radosław Ostrowski

Z piekła rodem

Kuba Rozpruwacz – jego sprawa do dziś pozostaje fascynującą tajemnicą. Morderca pięciu kobiet w najbiedniejszej dzielnicy Londynu, Whitechapel pozostaje pierwszym znanym w historii kryminalistyki seryjnym mordercą. Kim był i dlaczego zabijał? Do tej pory powstało wiele teorii oraz spekulacji, zaś tajemnica stała się polem działania dla ludzi kultury. Tak zrobił autor komiksów Alan Moore, tworząc razem z rysownikiem Eddie Campbellem dzieło „Z piekła rodem”. Zainteresowali się tym dziełem filmowcy i tak powstała pierwsza adaptacja utworu Moore’a.

Historia skupia się na policyjnym śledztwie w sprawie zabójstwa pewnej kobiety upadłej. Jak się zwykło mawiać na prostytutki. Nikt nic nie widział, a poza poderżnięciem gardła nie ma innych śladów. Z czasem przy kolejnych ofiarach dochodzi do brutalniejszych zbrodni. Sprawę dostaje inspektor Frederick Abberline, który lubi się szprycować opium. Dzięki temu ma wizję, pokazujące przyszłe wydarzenia. Jednak czy to wystarczy?

z piekla rodem3

Film braci Hughes to mieszanka kryminalnego śledztwa z klimatem horroru. Sam początek może wywołać konsternację, bo widać sceny pozornie będące zapychaczami (przeprowadzenie lobotomii). Ale to wszystko jest zmyłką i okaże się istotnym elementem intrygi. Prowadzonej bardzo powoli, zabarwionej paroma narkotycznymi wizjami (pełnymi zielonego filtru oraz szybkiego montażu) oraz klimatem godnym czarnego kryminału. Brudne ulice, niebezpieczne zaułki, gdzie w każdej chwili może coś wyskoczyć. Alfons, policjant, nawet zabójca, a wszystko w mieście spowitym czernią nocy oraz czerwienią wschodzącego słońca. A za wszystkim stoją ludzie mający wielkie wpływy oraz znajomości (coś mówi nazwa masoneria?), co uniemożliwia dojście do prawdy.

z piekla rodem2

Realizacyjnie ten film wygląda niesamowicie: szczegółowa scenografia i kostiumy plus bardzo piękne zdjęcia. W tle gra bardzo niepokojąca muzyka Trevora Jonesa, zaś sama historia potrafi wciągnąć aż do brutalnego, bardzo gorzkiego końca. Na szczęście udaje się tutaj uniknąć łopatologii, zaś rozwiązanie daje wiele satysfakcji. No i jest logiczne, co nie zawsze się udaje. Czy tak mogło być naprawdę? Jest to prawdopodobne, ale prawdy nie dowiemy się nigdy. Poza tym, film nie jest próbą rekonstrukcji wydarzeń, tylko wariacją na ten temat.

z piekla rodem1

I jest to także znakomicie zagrane. Absolutnie błyszczy tutaj Johnny Depp jako Abberline, który myśli troszkę inaczej niż reszta śledczych. Bo w tych czasach uważano, że osoby z wyższych sfer nie mogą popełnić zbrodni, tylko jest to dzieło osób niewykształconych, prymitywnych i prostych. Niby to typowa ekscentryczna postać, widząca oraz spostrzegająca więcej, ale też naznaczona mrokiem. Aktorowi udaje się pokazać empatię oraz determinację. Świetnie Deppowi partneruje Robbie Coltrane (cytujący Szekspira sierżant Godley), a także Heather Graham (prostytutka Mary Kelly), tworząc bardzo przekonujące relacje. Tak samo drugi plan obfituje w znajome twarze m.in. Iana Holma (sir Gull, lekarz rodziny królewskiej), Jasona Flemynga (woźnica) czy Iana McNeice’a (koroner).

Kiedy oglądałem ten film po raz pierwszy, zrobił na mnie bardzo mocne wrażenie. Dzisiaj „Z piekła rodem” nadal broni się mrocznym klimatem, kilkoma mocnymi scenami gore oraz świetnym aktorstwem. Fani kryminałów z dreszczykiem powinni się poczuć jak w domu.

8/10

Radosław Ostrowski

Śmiertelny rejs

Gdzieś na otwartym morzu płynie Argonautica – statek wycieczkowy w swój pierwszy rejs. Trwa akurat sztorm i burza, więc warunki nie za dobre. Do tego dochodzi do gigantycznej awarii, przez co nie ma szans na ratunek. Mało nieszczęść? Dołóżmy do tego atak tajemniczych monstrów plus wejście grupki najemników na pirackim statku, dowodzonym przez Flanagana. A na statku jest jeszcze czarująca złodziejka, która została przyłapana na gorącym uczynku.

smiertelny rejs1

Jak możecie wywnioskować po fabule, nakręcony w 1998 roku film Stephena Sommersa to B-klasowy film grozy zmieszany z kinem akcji. Tylko, że zrobionym za duże pieniądze jak na tamte czasy (ponad 50 milionów dolców). Fabuła nie jest specjalnie zaskakująca ani skomplikowana, czyli grupka ludzi w odizolowanej przestrzeni walczy z paskudnym monstrum. Jeśli kojarzy wam się to z „Obcym” (zwłaszcza częścią drugą), to powinniście poczuć się jak w domu. Tylko, że zamiast Ellen Ripley oraz komandosów, są chciwi najemnicy oraz lekko łobuzerski Flanagan. Czyli taki współczesny Han Solo, chcący szybkiego zarobku i nie zadaje pytań o nic. Intryga wydaje się mieć drugie dno (innymi słowy chodzi tylko o hajs), ekipa zaczyna coraz bardziej się wykruszać – spryt i giwery nie wystarczą do pokonania paskud. Tylko, czemu o tych istotach opowiada właściciel statku, a nie jakiś naukowiec obecny na statku? Niby pierdoła, lecz takie drobiazgi troszkę psują frajdę. Są drobne bzdury w rodzaju krzyczenia pod wodą czy dość przewidywalny zdrajca w grupie, ale nikt nie miał tutaj większych ambicji niż dostarczanie rozrywki.

smiertelny rejs2

Sama akcja jest poprowadzona sprawnie, a kilka scen (ucieczka na skuterze w finale czy ciągłe bieganie w środkowej części) potrafią ekscytować. Stricte horroru tu nie ma, bo jest monstrum – w bardzo paskudnych efektach specjalnych (znaczy się brzydko zestarzał) – z mackami. A te połykają ludzi żywcem, zostawiając po sobie morze krwi. Jest brutalnie, a scena z pozostawionymi szkieletami w magazynie robi piorunujące wrażenie. Jeszcze pozostaje finał, mogący sugerować ciąg dalszy. Ale poległ w kinach, więc nic z tego nie wyszło. Ale i zdjęcia czy scenografia także robią wrażenie, tak jak muzyka Jerry’ego Goldsmitha.

smiertelny rejs4

Nie ma tutaj jakiś wielkich gwiazd w tym przedsięwzięciu, choć parę znajomych twarzy się tu pojawia. Flanagan ma tutaj aparycję Treata Williamsa, który swoją rolę traktuje z dużym dystansem i ma taki błysk awanturnika w oczach. Drugim najmocniejszym punktem jest trzymający poziom Wes Studi w roli szefa najemników, będącym opanowanym profesjonalistą. Troszkę humoru dodaje Kevin J. O’Connor (mechanik Pantucci), oko przyciąga Famke Janssen (złodziejka Trillian), zaś z grupy najemników najbardziej wybija się lekko nerwowy Jason Flemyng (Mulligan).

smiertelny rejs3

„Śmiertelny rejs” może i jest kalką klasycznych horrorów, niemniej jest tego w pełni świadomy. Bardzo lekka rozrywka, zrobiona bardzo porządnie, czego po filmie klasy B nie jest częste. Może nie jest to najlepszy film klasy B, lecz swoje zadanie wykonuje bez zarzutu.

6/10

Radosław Ostrowski

Top Dog

W slangu „top dog” oznacza charyzmatycznego przywódcę. Kimś takim na pewno jest Billy Evans – dowodzący chuligańskim gangiem Acton Casuals. A wiadomo czym się zajmują kibole – wszystkim, co nie jest związane z meczem, czyli bójkami z innymi kibolami, demolowaniem lokali oraz szerzeniem zła. Wszystko się komplikuje, gdy Billy postanawia ochronić pub należący do jego wujostwa, które płaci haracz powiązanemu z Irlandczykami, Mickey’owi Evansowi. Dochodzi do silnego spięcia, które może skończyć się tylko w jeden sposób.

top_dog2

Film Martina Kempa to brytyjska produkcja, która podgląda życie kibola. Realistyczna praca kamery, krew, bluzgi i dramat. Mimo iż nasz bohater, to sprawiający wrażenie upartego osła, który nie jest w stanie zejść z raz obranej drogi (wiadomo, honor nie pozwala), kibicowałem mu. Twórcy jednak nie epatują przesadnie przemocą, ale nie jest to w żadnym wypadku laurka. Ponury klimat jest potęgowany tutaj agresywną muzyką, mocnymi scenami akcji (bójki na ulicy, demolka knajp czy trzymający w napięciu finał), a także wyrazistymi postaciami. Drugim, dość ciekawym wątkiem, jest prywatne życie Billy’ego, który chce chronić swoją żonę i dziecko, ukrywając swoją działalność. Wszystko to jest prowadzone bardzo spokojnie, a przyjaźń żony Billy’ego z żoną jego kumpla pozwala złapać oddech od mrocznego i brutalnego męskiego świata. I to kobiety okazują się tymi rozsądnymi, twardo stąpającymi po ziemi osobami.

top_dog1

Plusem jest też dobra gra aktorska (brytyjski akcent też świetnie się sprawdza – słowo „fuck” nie brzmiało piękniej w żadnym innym języku). Najlepszy jest tutaj Leo Gregory, czyli Billy Evans. Jest on prymitywnym i upartym sukinsynem, wiernym prostym zasadom: uczciwość, lojalność i szacunek tylko wobec swoich kumpli. Nie boi się sięgać po argumenty siły oraz lekceważy swoich wrogów, za co musi zapłacić. Podobną postacią jest Mickey (Ricci Hartnett) – prymitywny i wulgarny przywódca gangu, działający siłą i przemocą. Poza tą dwójką należy wyróżnić świetnego Georgie Russo (Graham Hawkins – przyjaciel Billy’ego), niezawodny Jason Flemyng (złomiarz Dan) oraz Lorraine Stanley (Julie, żona Evansa).

top_dog3

Brutalne, brytyjskie kino ocierające się o gangsterkę. Do bólu realistycznie, bez słodzenia, pitolenia i znieczulenia. Raz na jakiś czas trzeba obejrzeć coś takiego.

7/10

Radosław Ostrowski