Bazyl. Człowiek z kulą w głowie

Bazyl to zwyczajny facet taki jak ja. Kocha kino, pracuje w wypożyczalni, jednak jest samotnikiem. Ojciec zginął wysadzony przez minę, a matka załamana po tragedii zerwała z nim kontakt. Ale pewnego wieczoru dochodzi do dość dziwne strzelaniny, podczas której zbłąkana kula trafia w głowę Bazyla. Pocisk siedzi dość blisko mózgu i zdjęcie go może zmienić naszego bohatera w warzywko, ale pozostawienie naboju może doprowadzić do śmierci. W końcu chirurg decyduje się nic nie robić, ale Bazyl po wyjściu ze szpitala traci wszystko. Przypadkowo trafia do grupy dość ekscentrycznych zbieraczy złomu, pilnujących wysypiska śmieci oraz modyfikujących popsute rzeczy. Razem z nimi planuje zemstę na dwóch producentach broni.

bazyl1

Im bardziej oglądam filmy Jean-Pierre’a Jeuneta, tym bardziej jestem oczarowany tym, co tworzy. Francuz znany jest z niesamowitego, niemal bajkowego stylu wizualnego, niepozbawionego elementów surrealizmu, ekscentrycznych bohaterów oraz czarnego humoru. Nie inaczej jest w „Bazylu”, który potwierdza talent reżysera. Nadal mamy prześliczne zdjęcia, z jednej strony pełne mocnych kolorów, z drugiej niepozbawione stylistyki noir (nocne skoki). Sam film jest rasową komedią kryminalną, gdzie grupa bezdomnych podejmuje się walki z handlarzami broni, mającymi gdzieś prawo i zawierającymi dile nawet z dyktatorami z Afryki w zamian za rzadkie przedmioty czy dużą gotówkę. A los zwykłych ludzi czy ofiar tych potężnych akcesoriów masowej zagłady nie obchodzi ich.

bazyl2

Każdy skok jest odpowiednio zaplanowany, a proste zasady rozpraszania, kamuflażu oraz mistyfikacji ogląda się z wypiekami na twarzy oraz suspensem. Dalej jednak sprawy wymykają się spod kontroli i sami przeciwnicy zaczynają się nawzajem wykańczać. Kamera zwraca uwagę na detale, jest to stylowo zrealizowane (śliczna czołówka niczym z kina lat 40., a w tle muzyka Maxa Steinera), imponuje scenografia, ze szczególnym wskazaniem na siedzibę naszych bohaterów. Intryga jest budowana bardzo powoli, a Jeunet parę razy wpuszcza nas w maliny (porwanie antagonistów oraz ich wyznanie na pustyni), przez co jest sporo frajdy. Niby nic nowego w kwestii samego problemu (wojna jako zło) nie dowiadujemy się niczego nowego, ale nie zawsze chodzi o takie rzeczy. Tu mamy przednią rozrywkę na wysokim poziomie.

bazyl3

I jak to jeszcze jest zagrane. Tej wesołej kompanii przewodzi uroczy Dany Boon – nieporadny, ale sympatyczny i fajny facet. Znajdując swój nowy życiowy cel, konsekwentnie go realizuje, przejawiając ogromną dawkę sprytu, pomysłowości (podsłuchy, obserwacja) oraz szalonych wyczynów (m.in. użyciem pszczół w celu porwania ciężarówki z amunicją). Poza nim każdy z bohaterów jest interesujący – kobieta-guma (śliczna Julie Ferrier), pomysłowy wynalazca Mały Pierre (Michel Cremades), nerwowy Gryzak (Dominique Pinon), umiejąca liczyć wzrokiem Kalkulator (rozbrajająca Marie-Julie Baup) czy były kartograf piszący na maszynie (Omar Sy). Wszyscy są przekonujący i czuć silną chemię miedzy tą grupą. Z kolei antagoniści (de Fenoulliet i Marconi) są aż tak przerysowani w wykonaniu Andre Dussolliera i Nicholasa Marie, że naprawdę ich nie lubimy.

bazyl4

„Bazyl” to czysty Jeunet, który bawi, ale i daje do myślenia. Nie ma tutaj może aż takiej dawki surrealizmu jak w debiutanckich „Delicatessen” czy tej niesamowitej magii „Amelii”, ale to i tak świetna rozrywka. Takie rzeczy też trzeba umieć robić.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Świat według T.S. Spiveta

T.S. Spivet ma 10 lat i nie jest typowym dzieckiem. Ale czy może być inaczej, jeśli jego matka zajmuje się badaniem owadów, a ojciec jest kowbojem? Jedynie siostra sprawia wrażenie normalnej i marzy o wygraniu konkursu piękności. Jest jeszcze brat – Layton, ale zginął wskutek tragicznego wypadku. Pewnego dnia dostaje wiadomość z Instytutu Smithsonian, że wygrał nagrodę za stworzenie perpetum mobile. Chłopiec decyduje się uciec z domu i pojechać w tajemnicy do Waszyngtonu.

t.s._spivet1

Jean-Pierre Jeunet postanowił podbić USA, jednak nie zrezygnował ze swojego stylu, pełnego surrealizmu i elementów groteskowych, aczkolwiek jego ilość jest mniejsza niż zwykle. O czym tak naprawdę jest ten film? O nieprzeciętnym i nieprzystosowanym do otoczenia geniuszu, radzeniu sobie z traumą, wybaczeniu, a wszystko to ubrano w konwencję kina drogi. Nie jest to jednak naiwny czy pretensjonalny film familijny zrealizowany dla przeciętnego amerykańskiego odbiorcy, którego trzeba prowadzić za rączkę. Każda postać napotkana przez Spiveta wyróżnia się – nocujący w wagonie Two Clouds, kierowca ciężarówki fotografujący zabieranych przez siebie autostopowiczów czy próbujący dogonić chłopaka policjant-służbista – zapadają w pamięć, ubarwiając tą kolorową historię. Pięknie, niemal pastelowo wyglądają plenery Montany (w ogóle sceny plenerowe), dorzucają do ekranu różne rysunki, wzory i obliczenia dokonywane przez naszego bohatera w trakcie wędrówki. Jakby film zrobiony przez dziecko został.

t.s._spivet2

Może drażnić westernowa muzyka, ale na szczęście to jedyna poważna wada. Zachwyca scenografia, ze szczególnym uwzględnieniem domu Spivetów. Salon ojca to istna zbieranina przedmiotów z Dzikiego Zachodu, w kuchni jest sporo miejsca, gdzie są spalone tostery czy… kolekcja owadów mamy. Tak ekscentryczną familię spotyka się głównie w filmach Wesa Andersona, ale nie jest ona w żaden sposób dysfunkcyjna czy patologiczna. Widać, ze się kochają i bez siebie nie potrafią żyć, ale uświadomi ich dopiero przepracowanie traumy. Nie ma też zaskoczeń, jeśli chodzi o portret miasta, gdzie dominuje fałsz, hipokryzja oraz próba żerowania na sukcesie innych (asystentka dyrektora Instytutu, pani Jibsen), co dobitnie pokazuje wywiad w telewizji. To są jednak jedyne mroczne momenty w tym niezwykłym i magicznym filmie.

t.s._spivet3

Dodatkowo ma świetnych aktorów. Objawieniem jest tutaj grający tytułowa rolę Kyle Catlett, ale aktorzy dziecięcy w USA zawsze są znakomici i to jest kolejne potwierdzenie tej reguły. Z bardziej doświadczonych aktorów błyszczy Helena Bohnam Carter, która nie wygląda dziwacznie ani ekscentrycznie, bardzo dobrze odnajdując się w roli matki – sympatycznej i troskliwej, mimo swojego nietypowego zajęcia kobiety. Także drobne epizody Dominique’a Pinon (Two Clouds) czy paskudnej Judy Davis (śliska pani Jibsen) zasługują na wyróżnienie, wykorzystując w pełni swój czas.

t.s._spivet4

To jest przykład ciepłego, ale nie głupiego kina familijnego. Dowód na to, że Jeunet nadal potrafi czarować i zachwycać.

8/10

Radosław Ostrowski

Delicatessen

W przyszłości, gdzie świat się rozpadł, znajduje się kamienica, której właścicielem jest rzeźnik Clapet. Poza nim mieszka galeria dość ekscentrycznych bohaterów i tam trafia nowy lokator – cyrkowiec Louison, pełniący rolę złotej rączki. Mężczyzna podkochuje się w córce rzeźnika, wrażliwej Julie. Jednak miłość ta stoi pod znakiem zapytania, gdyż rzeźnik sprzedaje mięso zrobione… z ludzi, a cyrkowiec jest następny w kolejce.

delicatessen1

Jean-Pierre’a Jeuneta poznałem po raz pierwszy (zapewne jak większość kinomanów) dzięki magicznej „Amelii”, która mnie zwyczajnie oczarowała i zachwyciła. Mało kto jednak pamięta początki reżysera, gdy poznał Marca Caro i zaczęli robić wspólnie filmy, a wszystko zaczęło się od „Delicatessen”. To kino czysto surrealistyczne, zmierzające w stronę groteski oraz pokręconych dziwacznych sytuacji. Dziwaczny jest sam świat, gdzie ludzie przerzucili się na kanibalizm i każdy – niemal – bez sprzeciwu to akceptuje. Więcej, z niecierpliwością czekają na kolejne partie mięsa. Już sam początek zapowiada, ze będzie to dziwaczne kino. Widzimy tam próbę ucieczki kandydata na mięso, która kończy się klęską oraz oryginalną czołówkę.

delicatessen2

Bohaterowie są tutaj różnorodni i intrygujący – samotny cyrkowiec (fantastyczny Dominique Pinon), wrażliwa Julie (czarująca Marie-Laure Dougnac), bezwzględny rzeźnik (brawurowy Jean-Claude Dreyfus), introligator z żoną próbującą popełnić samobójstwo czy mężczyzna mieszkający w piwnicy razem z żabami i jedzący ślimaki. Każdy ma swoje mocne i wyraziste momenty, które zapadają w pamięć (wymyślne próby samobójcze czy dramatyczny finał w łazience).

delicatessen3

Trudno nie zachwycić się stylowymi, utrzymanymi w sepii zdjęciami Dariusa Khondji, odtwarzającymi szaro-burymi kolorami klimat mroku i beznadziei. Również scenografia kamienicy robi ogromne wrażenie, gdzie wiele rzeczy się sypie – od kranu i połamanego stopnia na schodach. I na koniec surrealistyczny humor. Nie zapomnę do końca życia sceny erotycznej, która doprowadzała do tego, że inni mieszkańcy robi swoje rzeczy w tym samym tempie, co kochankowie (jedyne, co w tych scenach widać, to… sprężyny łóżka :))

delicatessen4

Czy w takim świecie jest miejsce na happy end? To musicie sami odkryć, bo „Delicatessen” to pokręcone i oryginalne kino, objawiające nowy talent. Brawo, monsieur Jeunet!!!

8/10

Radosław Ostrowski

Miasto zaginionych dzieci

Jest sobie pewne miasto, gdzie od dłuższego czasu zaczynają znikać dzieci. Dzieje się to z powodu działań Kranka – ekscentrycznego geniusza, który nie może śnić. Jednego wieczora zostaje porwany brat niejakiego One – siłacza cyrkowego. Mężczyzna wyrusza na poszukiwania, w czym pomaga mu poznana dziewczynka – złodziejka Miette.

zaginione_dzieci1

Jean-Pierre Jeunet jest jednym z najbardziej oryginalnych filmowców francuskich. Ja (jak pewnie większość widzów z Polski) kojarzy go głównie dzięki magicznej „Amelii” oraz wojennemu melodramatowi „Bardzo długim zaręczynom”. Drugi wspólny z Markiem Caro film już nie zrobił na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Sam scenariusz jest mocnym zbiorem pobocznych wątków, które jednak nie łączą się w żadną całość. Mamy tu gang młodych złodziejaszków, kierowany przez syjamskie bliźniaczki, Kranka próbującego śnić, by w ten sposób powstrzymać starość, pojawia się tajemniczy nurek, Cyklopi kradnący dzieci. Klimat jest tutaj mieszanką Dickensa, steampunku (Cyklopi i ich „trzecie oko” tropiące) oraz surrealizmu. Wielkie wrażenie robi scenografia, czerpiąca garściami z SF – zwłaszcza statek-siedziba Kranka będąca nieprzyjemną siedzibą (zwłaszcza maszyna do „kradzieży snów”). Wszystkiego tu jest za dużo, zbyt surrealistycznie, a efekty specjalne rzucają się mocno w oczy (muchy z substancją czyniącą ludzi bezwolnymi). Reżyser gubi wątki i nie panuje nad nimi, co doprowadziło mnie do znużenia i zmęczenia.

zaginione_dzieci2

Także pod względem aktorskim jest delikatnie mówiąc nierówno. Z całej obsady najlepiej prezentuje się Ron Perlman grający osiłka, będącego dużym dzieckiem – paradoksy te pięknie malują się na twarzy naszego bohatera, jednak on w pojedynkę tego filmu nie udźwignie. Reszta postaci jest zbyt dziwaczna i zagrana w niemal teatralny sposób (najbardziej dotyczy to Kranka oraz Klonów), że nie warto o tym wspominać.

zaginione_dzieci3

Zabrakło tutaj zwyczajnie umiaru oraz bardziej spójnego scenariusza. „Miasto…” miało ogromny potencjał, który został brutalnie zabrany. Ale jak wiadomo, nie zawsze można być w świetnej formie.

5/10

Radosław Ostrowski