Love Lies Bleeding

Sam tytuł brzmiał intrygująco, prosty plakat z niemal nagą kobietą trzymającą broń przyciągał uwagę. Do tego jeszcze zamieszane było studio A24, zaś za scenariusz współodpowiadała Weronika Tofilska, czyli współreżyserka głośnego mini-serialu „Reniferek”. Plus całość osadzona była w latach 80. – jak nie być tym zaintrygowanym?

Wszystko dzieje się gdzieś w małym miasteczku, gdzie diabeł mówi dobranoc. Podążamy za Lou (Kristen Stewart) – menadżerką lokalnej siłowni. A ta zajmuje się różnymi rzeczami: dbaniem o porządek (także w toaletach), sprzęt czy serwując (nielegalne) sterydy. Do tego często nachodzą ją agenci FBI, gdyż jest córką lokalnego gangstera (Ed Harris), z którym nie utrzymuje kontaktu. Ojciec oficjalnie prowadzi strzelnicę, lecz tak naprawdę przemyca broń. I właśnie wtedy w życie Lou wchodzi Jackie (Katy O’Brian) – umięśniona nastolatka, mające ambicje wystartować w zawodach kulturystek w Las Vegas. Zaczyna między nimi iskrzyć, że Lou daje jej sterydy. To doprowadza do dość brutalnej sytuacji, co wywołuje silną reakcję łańcuchową.

Reżyserka Rose Glass mocno idzie w kryminalną pulpę, którą polubiłby Quentin Tarantino. Lata 80. wchodzą od samego początku dzięki elektronicznej muzyce Clinta Mansella, zaś samo wejście do siłowni i skupienie się na spoconych ciałach w slow-motion elektryzuje. Wszystko budowane jest spokojnie, dając sporo przestrzeni na poznanie postaci i tego świata. Jednocześnie czuć, że Lou skrywa jakąś tajemnicę (niektóre ujęcia z czerwonymi twarzami na czarnym tle tworzą oniryczny klimat a’la Lynch) i będzie musiała się z nią zmierzyć. Po drugiej stronie jest Jackie, będąca o wiele silniejszą (dosłownie) kobietą, idącą własną drogą i uparcie dążąca do celu. Do tego jeszcze mamy używanie sterydów, zwiększające poziom agresji, przemoc domową, girl power oraz finał niczym z… „Podróży Guliwera”.

A w całym tym miksie sprawdza się świetny duet Kristen Stewart/Katy O’Brian. Pierwsza pozornie wydaje się opanowana i znosząca kolejne ciosy, ale jest magnetyzująca w chwilach wyciszenia. Ale to ta druga jest prawdziwym odkryciem – fizycznie imponująca, będąca wręcz niekontrolowaną siłą, wywołującą ogromne zamieszanie. Nie można nie wspomnieć o niezawodnym Edzie Harrisie w roli szorstkiego i twardego ojca, cudnej Jean Malone jako siostry Lou czy całkiem niezłego Dave’a Franco, czyli przemocowego szwagra.

Nie znam filmowego dorobku Rose Glass, ale po „Love Lies Bleeding” mam chcę zapoznać się bliżej. Bardzo pokręcony thriller, czerpiący z estetyki i klimatu kina lat 80., paroma niespodziankami oraz świetnym aktorstwem. Kolejne solidne dzieło spod szyldu A24.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Antebellum

Są takie filmy, gdzie mamy tak naprawdę dwie historie wciśnięte do jednego worka. Na przykład, gdzie wszystko zaczyna się jak dramat historyczny. Jesteśmy gdzieś w XIX-wiecznym Południu USA na plantacji założonej przez armię Konfederatów. Wśród przebywających tu czarnoskórych osób jest kobieta o imieniu Eden. Kobieta wiele razy próbowała uciekać, ale zawsze kończyło się porażką. Po pewnej imprezie Eden zapada w sen i… okazuje się, że jest żyjącą współcześnie socjolożką oraz żoną i matką. A może to tylko sen?

Dziwny to film, który w założeniu miał być horrorem. Sama pierwsza scena, gdzie mamy mastershot pokazujący całą plantację wygląda imponująco. Groza wynika tutaj z bycia traktowanym jak przedmiot z powodu innego koloru skóry. Tylko, że temat niewolnictwa ostatnimi czasy jest już tak wałkowany przez filmowców z USA, iż można się nad jednym zastanowić: co można nowego powiedzieć dziś na ten temat? W zasadzie niewiele, bo psychiczne i fizyczne znęcanie się jest znane. Trudno znaleźć coś przerażającego czy szokującego w tej materii. To już znałem. Ale sama koncepcja umieszczenia ludzi w tej plantacji (czyli umieszczanie w niej osób… współczesnych) brzmi bardziej niedorzecznie niż w filmach Jordana Peele’a. Wyjaśnienie dostajemy w trzecim akcie, kiedy w poprzednich najpierw trafiamy na plantację, a potem do domu Eden/Veroniki. Tam spędzamy większość czasu, a w trakcie seansu zadawałem sobie pytanie.

Czy to co widziałem, było tylko snem przeszłości (plantacja), czy może sceny współczesne to wizja przyszłości? I tak zacząłem się zastanawiać, ale sama historia oraz postać bohaterki kompletnie mnie nie interesowały. Bo w zasadzie mamy krótki fragment wykładu, wywiad oraz pogaduszki z napaloną redaktorką przy kości. Oraz balowanie w nocy (na krótko). Nic z tego kompletnie nie wynika, postacie są płaskie i pozbawione charakteru, zaś aktorzy nie bardzo mają co wyciągnąć ze scenariusza.

„Antebellum” poza realizacją (zdjęcia są miejscami wręcz bardzo malarskie), muzyką w duchu Bernarda Herrmanna oraz kilkoma znajomymi twarzami (Janelle Monae i Eric Lange) rozczarowuje. Nie wie czym chce być, a zespolenie dwóch różnych gatunków przynosi spore rozczarowanie.

4/10

Radosław Ostrowski

Neon Demon

Poznajcie Jesse – takich dziewczyn jak ona w Los Angeles jest na pęczki. Ładne dziewczyny z małych miejscowości i dużymi marzeniami, by podbić świat. I to w najtrudniejszym fachu na świecie, gdzie dominuje kult młodości, czyli modelingu. A jest najpiękniejszą dziewczyną i tak młodą, bo zaledwie 16 lat posiada to dziewczę. A już koleżanki patrzą na nią z zawiścią – podkrada ich sesje, pojawia się na wybiegu i są przekonane, że zrobiła to przez łóżko. I z zemsty zrobią jedną rzecz, jaką tylko można.

neon_demon1

Jak widzicie sama fabuła nie należy ani do oryginalnych, ani zaskakujących. I w zasadzie można byłoby ją olać, gdyby nie nazwisko reżysera. Nicolas Winding Refn – magnetyzujący, intrygujący, najbardziej rozchwytywany twórca spoza Hollywood, kręcący filmy w Hollywood, posiadający własny styl wizualny. Każdy kto widział „Drive” czy „Bóg tylko wybacza” wie, o czym mówię. Nowe dzieło „Neon Demon” w niczym nie ustępuje w/w/ tytułom, jeśli chodzi o stronę plastyczną – to arthouse’owe kino, pełne mroku oraz gwałtownego, mocnego koloru, postaci idących w mroku, a w tle gra hipnotyzująca ambientowa muzyka. Reżyser wie, jak budować klimatyczne ujęcia, co widać choćby w scenach pokazów, gdzie bohaterka stoi i cały czas odbija się flesz od pstrykanych zdjęć czy pojawienia się pantery w wynajętym lokum.

neon_demon2

Ale wiecie, w czym jest największy problem? Że to wszystko jest tak naprawdę płytkie i puste w środku. Postacie gadają o pięknie, młodości, ale nie wynika z tego nic. I żeby to było ważne i głębokie, pełne jest podtekstów erotycznych, symboli oraz wrzuconego na siłę drugiego dna. Modelki są tutaj niemal wampirami czającymi na krew Jesse, by być takie młode jak ona – jedna z nich nawet próbuje wyssać jej krew z rannej ręki, charakteryzatorka chce się z nią przespać, a gdy odmawia robi to… ze zwłokami (fuj!!!). Jakby tego było mało, jeszcze są jakieś trzy trójkąty, nagi taniec pod prysznicem, wreszcie morderstwo i kanibalizm, tylko – kogo to obchodzi? Wszystko jest tutaj pretekstowe, trudno też mówić o jakichkolwiek postaciach czy aktorstwie. Wszyscy są tutaj marionetkami w rękach reżysera, któremu są całkowicie posłuszne i mówią te swoje tzw. dialogi, które nie są niczym godnym uwagi. Wyłamuje się tutaj jedynie Keanu Reeves w roli ordynarnego i prostackiego dozorcy Hanka, ale to troszkę za mało.

neon_demon3

Po „Neon Demon” nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Refn stał się niewolnikiem swojego własnego stylu, czyli audio-wizualnego przepychu, pełnego rozbudowanego tła, symboli, aluzji i metafor. Z jednej strony to go wyróżnia i czyni go jakimś, ale z drugiej ta maniera zaczyna odbijać się czkawką, czyniąc go coraz bardziej hermetycznym i nieczytelnym. Dla mnie to absolutna strata czasu i przerost formy nad treścią.

5/10

Radosław Ostrowski