Nyad

Nyad z greckiego oznacza nimfę wodną. Nie dziwi więc, że Diane Nyad była przez bardzo długi czas pływaczką. I w wieku 28 lat próbowała dokonać niemożliwego – przepłynąć z Kuby na Florydę. Jednak z powodu niesprzyjającej pogody musiała zrezygnować. Nyad porzuciła maratony pływackie i została dziennikarką sportową, jednak w wieku 60 lat decyduje się podjąć szalonego wysiłku. Popłynąć z Kuby na Florydę wpław, co wydaje się w tym wieku szaleństwem.

Za ten film odpowiada para Jimmy Chin/Elizabeth Chai Vasarhelyi, do tej pory specjalizujący się w filmach dokumentalnych („Free Solo”, „Dziki świat”, „Powrót w kosmos”). „Nyad” to ich debiut fabularny oparty na książce Diane Nyad (Annette Bening), skupiając się na próbach i przygotowaniach. Film z jednej strony podąża znanym schematom kojarzonymi z kinem sportowym. Czyli treningi, zbieranie ekipy pomagającej (kapitan statku, nawigator, lekarz) oraz kolejne podejścia. Bo na jednej próbie się nie skończy, to mogę powiedzieć. Z drugiej twórcy skupiają się na dość niełatwej relacji Diane z przyjaciółką Bonnie (Jodie Foster). Problem wynika przede wszystkim z samej postawy Nyad – jej uporu, skupieniu na sobie, lekceważeniu innych oraz dążeniu do celu mimo wszystko. No, nie jest łatwą osobą do polubienia i bywa prawdziwym wrzodem na dupie. Ten aspekt dodaje więcej kolorytu do tej prostej opowieści. Prostej, ale bardzo angażującej i trzymającej w napięciu. Przy okazji, twórcy poruszają tutaj kwestię starości i ograniczeń z niej związanej. Czy są pewne rzeczy, których nie należy robić w pewnym wieku? Czy wejście w wiek dojrzały oznacza nudę, monotonię oraz totalną szarość? Nie padają te pytania wprost, lecz odpowiedź wydaje się być jasna jak światło wschodzącego słońca.

Muszę wspomnieć także o tym, jak twórcy wplatają do całej historii materiały archiwalne i krótkie retrospekcje. One nie tylko pozwalają lepiej poznać samą bohaterkę oraz jej przeszłość (nie brakuje tam mrocznych wspomnień), ale stanowią bardzo zgrabną paralelę do wydarzeń dziejących się na ekranie. Złączenie telewizyjnych nagrań i filmów video czy samego nagrania audio (w większości dotyczącej nieudanej pierwszej próby przepłynięcia) były bardzo odświeżającym zabiegiem. Same sceny wodne wyglądają świetnie, a kiedy bohaterka zaczyna mieć halucynacje (z powodu zmęczenia i wysiłku) można dostać oczopląsu.

To wszystko by nie działało, gdyby nie świetnie dobrany duet Annette Bening/Jodie Foster. Pierwsza w roli tytułowej bywa czasami nadekspresyjna, ale wierzy się w jej upór i determinację. Bywa szorstka, upierdliwa i irytująca, ale pod tym wszystkim skrywa się osoba połamana oraz zahartowana przez doświadczenia. Z kolei Foster wydaje się być bardziej wyciszona, niejako bardziej rozsądna i przyziemna z tej pary. Niemniej potrafi zarazić się entuzjazmem Nyad, ale potrafi wyrazić swoją frustrację z bycia niedocenioną. Chodzące dwie sprzeczności, ale tak idealnie się uzupełniają. Z drugiego planu najbardziej wybija się Rhys Ifans w roli nawigatora Johna Bartletta, wnoszącego odrobinę sarkazmu (pierwsza rozmowa z Dianą o swoim statku), ale i dodatkowego ciężaru dramatycznego.

„Nyad” jest kolejną inspirującą opowieścią o tym, że na spełnianie swoich marzeń nigdy nie jest za późno. Jednak lepiej robić to z grupą wspierających cię ludzi, bo to daje więcej satysfakcji i siły. Ja wiem, że to brzmi jak ze zbioru złotych myśli Paolo Coehlo, ale to cały czas działa.

7/10

Radosław Ostrowski

Mauretańczyk

Sama tematyka niemal od razu jest w stanie złapać za serce. I w zasadzie reżyser czy scenarzysta wydają się nie mieć zbyt wiele do roboty. Ale czy aby na pewno? To zbyt duże uprowadzenie, bo bez solidnej fabuły oraz pracy reżysera nawet najlepszy temat można położyć. Czy tak jest z „Mauretańczykiem”, który został pominięty przy oscarowych nominacjach?

mauretanczyk2

Brytyjski reżyser Kevin Macdonald opowiada historię przetrzymywanego w Guantanamo obywatela Mauretanii. Jak się okazuje jego kuzyn był jednym ze współpracowników Osamy bin Ladena. No i sam Mohamadou przez pewien czas szkolił się w Al.-Kaidzie. A że wszystko zaczyna się po 11 września, resztę możecie sobie dopowiedzieć. „Amerykanie oszaleli”. Całą jego historię jednak poznajemy z perspektywy niejakiej Nancy Hollander. Jest ona prawnikiem idącą od wielu dekad na kolizyjnym kursie z rządem oraz wszelkim dokonywanych przez nich nieprawości. I to właśnie ona dostaje sprawę Mauretańczyka, choć nie jest ona łatwa.

mauretanczyk1

Czy jest to dramat sądowy? Nie do końca, to bardziej dreszczowiec opowiadający o tym, o czym niby pamiętamy, ale nie chcemy. Sama narracja toczy się dwu-, a nawet trzytorowo. Po pierwsze, mamy perspektywę mecenas Hollander (fantastyczna Jodie Foster), podejmującej się obrony przebywającego w Guantanamo mężczyzny. Kobieta razem z asystentką (solidna Shailene Woolley) podejmuje walkę o ustalenie prawdy. Dlaczego mężczyzna jest przetrzymywany, czy ktoś mu postawił zarzuty. Druga perspektywa to reprezentujący prokuraturę pułkownik Stuart Couch (zaskakujący Benedict Cumberbatch), który wie równie dużo, co jego oponentka – choć sam nie jest tego w pełni świadomy. Jest zdeterminowany do znalezieniu dowodów, lecz biurokracja mocno mu przeszkadza. Dochodzenie obojga do odkrycia utajnionych dokumentów jest jednym z kluczowych elementów tej tajemnicy.

mauretanczyk4

Ale najmocniejszym i najbardziej chwytające za gardło są wspomnienia samego Mohamadou (rewelacyjny Tahar Rahim), które utrzymane są w formie retrospekcji. Nawet zdjęcia są utrzymanie w innym formacie, jakby ekran się zmniejsza. Ten zabieg ma wywołać klaustrofobię oraz spotęgować poczucie izolacji wobec całego świata. Im dalej w las, tym bardziej przesłuchają stają się nieprzyjemne. Zwłaszcza kiedy do akcji wkracza armia i z jego perspektywy widzimy te wszystkie okrucieństwa w celu złamania go. Po co ta cała Konstytucja i przestrzeganie prawa, skoro można ją w imię strachu oraz żądzy zemsty ją zawiesić, łamać, okrążać dookoła? – pyta reżyser niejako między słowami.

mauretanczyk3

To jest o tyle zaskakujące, że to reżyser brytyjski przygląda się bardzo krytycznie amerykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Że w imię polowania na czarownice oraz podsycaniem nienawiści próbuje się piętnować czy zastraszać osoby działające w zgodzie z prawem. Pytanie w którym momencie większość ludzi nie ulegnie temu szaleństwu i pociągnie władze do odpowiedzialności. ale to chyba jednak pobożne życzenie, tak samo jak równość wobec prawa i szacunek do niego. Bardzo mocna rzecz oraz przypomnienie, że trzeba pilnować tej granicy.

8/10

Radosław Ostrowski

Zakładnik z Wall Street

Wall Street – najsłynniejsza ulica w Nowym Jorku, gdzie spotyka się świat wielkiej finansjery. Ale to w tym mieście prowadzony jest program telewizyjny „Money Monster”, gdzie Lee Gates z dużym luzem oraz dystansem przekazuje i doradza jak inwestować, by zgarnąć dużą kasę w czym pomaga spora ekipa ludzi. Razem z reżyserką Patty Fenn na czele, ale pewnego dnia pewna duża firma finansowa traci 800 milionów dolarów – i nikt o nic nie pyta. Jednak pewien desperat uzbrojony w bombę oraz pistolet wchodzi do studia, bierze Gatesa za zakładnika i żąda wyjaśnień.

zakladnik_wall_street1

Wydaje się, że filmów na temat skomplikowanych mechanizmów związanych z funkcjonowaniem finansowego świata. Tym razem mamy do czynienia z klasycznym thrillerem, który jest niemal skupiony w jednym miejscu. Reżyserująca film Jodie Foster wie, jak zbudować napięcie i robi to bardzo konsekwentnie, bardzo powoli dawkując informacje. Zwłaszcza, że nasz główny niby zły (porywacz) wydaje się być niestabilną, tykającą bombą i jeden niewłaściwy ruch, słowo, może skończyć się eksplozją. Ale jednocześnie Foster przeskakuje przez różne miejsca, gdzie ludzie oglądają te wydarzenia (bary, metro, Rejkjavik, Tokio, siedziba firmy) i próbuje rozgryźć całą tą hecę. Pokazuje też jeszcze jedno: że każdy szary człowiek (oprócz finansowych watażków) nie jest w stanie ogarnąć, każdy jest manipulowany, oszukiwany. Jak mówi prezes firmy: „Nigdy nie pytasz o to, jak to działa, dopóki zarabiasz”. Czyli chciwość jest dobra, prawda? Tylko nie dla wszystkich.

zakladnik_wall_street2

Niby nie jest to nic, czego byśmy nie znali po filmach o wielkich finansach, gdzie tak naprawdę wszystko jest zasłoną dymną do większego kantu. Foster potrafi utrzymać odpowiednie tempo, w czym pomaga bardzo płynny, dynamiczny montaż, pulsująca muzyka oraz miejscami bardzo dużo złośliwego humoru. I to czyni „Zakładnika” bardzo przyjemną rozrywką, budującą suspens aż do końca (nawet jak… opuszczamy budynek). Może i bywa dość przewidywalny (łatwo się domyślić, kto narozrabiał), ale to wszystko potrafi wciągnąć.

zakladnik_wall_street3

„Zakładnik” ma też bardzo mocną obsadę. George Clooney jako Gates świetnie balansuje na granicy powagi i zgrywy, kryjąc pod tą postacią dość sumiennego, ale manipulowanego dziennikarza. Równie mocna jest Julia Roberts (Patty), który za pomocą słuchawek ma kontakt z Lee i próbuje opanować ten cały bajzel. Ten duet świetnie się uzupełnia, tworząc silną mieszankę spokoju z brawurą. No i jeszcze Jack O’Connell w roli desperata Kyle’a, będący najbardziej nieobliczalny, niepewny, ale budzący współczucie.

„Zakładnik z Wall Street” to niemal staroszkolny w konstrukcji thriller zrobiony za pomocą współczesnych wynalazków. Nie opowiada niczego, co byśmy o świecie wielkiej finansjery nie wiedzieli, ale to trzyma w napięciu i dostarcza rozrywki. Czasami to wystarczy.

7/10 

Radosław Ostrowski

House of Cards – seria 2

Myśleliście, że o was zapomniałem? Pewnie mieliście taką nadzieję. Skończcie opłakiwać pannę Barnes. Każdy kociak wyrasta na kota. Na początku wydają się bezbronne. Małe, ciche. Cieszące się na talerzyk mleka. Lecz kiedy wyrosną im pazury, zaczynają łaknąć krwi. Czasami nawet z ręki, która je karmi. Dla tych, którzy wspinają się na szczyt łańcucha pokarmowego, nie może istnieć litość. Istnieje tylko jedna zasada. Poluj lub zostań upolowany. Witajcie z powrotem.

house_of_cards21

Na skutek wielu intryg kongresman Frank Underwood zostaje wiceprezydentem. Jednak jego plany obalenia prezydenta Walkera mogą spalić na panewce. Po pierwsze dziennikarka Zoe Barnes, którą wykorzystywał Frank zaczyna składać pewne fakty do kupy. Po drugie, jego żona Claire nie czuje się zbyt komfortowo w roli żony takiej osobistości. Po trzecie i najważniejsze, jest Raymond Tusk – biznesmen i bliski przyjaciel prezydenta, który jest jego największym doradcą.

house_of_cards22

W takiej sytuacji należałoby postawić pytanie, czy Frank wyjdzie cało z opresji i czy jego plan ostatecznie się uda, ale skoro zgłoszono zamówienie na 3. serię, odpowiedź wydaje się zbędna. Ale problemów będzie sporo i wszystko może wziąć w łeb: zerwanie rozmów z Chinami, wąglik w Kongresie (false alert) czy w końcu tajemnica z przeszłości Claire (została zgwałcona przez wojskowego i dokonała aborcji). Plus jeszcze haker pracujący dla rządu, Freddy – prowadzący knajpę z żeberkami czy Rachel Posner, którą wykorzystano do upadku Petera Russo. I tak jak w poprzedniej części mamy zakulisowe rozmowy za drzwiami gabinetów, gdzie moralność została pozostawiona za drzwiami. Dominują tu nieczyste zagrania – szantaż, przekupstwo, manipulacja są tutaj na porządku dziennym. Choć pokazanie polityków jako osoby ponad prawem i ponad wszystkim, może budzić pewne zastrzeżenia, zaś Frankowi znów wszystko idzie zbyt łatwo (co nie znaczy, że bez problemów), ale jak się to świetnie ogląda. Dialogi są mocne i celne, zaś monologi Franka wyrażane bezpośrednio do mnie (przełamanie czwartej ścienny) potrafią zmrozić, a nawet przerazić (zacytowany fragment z początku zostaje powiedziany pod koniec pierwszego odcinka).

house_of_cards23

I teraz pora na kolejne oczywistości – jak zawsze zarąbisty jest Kevin Spacey. Ja mogę go oglądać jak robi cokolwiek, bo on ma taką charyzmę i magnetyzm, że mimo wszystkich podłości jakie on robi (z morderstwem włącznie). A jego mowa ciała jest po prostu bezbłędna, inaczej nie umiem tego powiedzieć. Robin Wright tutaj pojawia się znacznie więcej czasu i jest równie brutalna jak Frank, ale też pokazuje zaskakująco ludzkie oblicze (tylko wtedy, gdy jest sama albo z Frankiem). Ktoś kiedyś powiedział, że małżeństwo to kontrakt zabójców. Oboje są potwierdzeniem tej tezy. Stara gwardia trzyma fason (niezawodni Michael Stoll, czyli prawa ręka Franka – Douglas Stamper oraz Gerard Mcraney – przebiegły i sprytny Raymond Tusk), zas z nowych postaci należy zdecydowanie wyróżnić Jimmy’ego Simpsona (haker Gavin) oraz Libby Woodbridge (szeregowy Megan Hennessay – ofiara gwałtu, która zostaje zmanipulowana przez Claire).

house_of_cards24

Druga seria, choć ma pewne słabsze momenty, pozostaje znakomitym serialem. Brawo, panie prezydencie Underwood. Czekam na trzecią serię, która – prawdopodobnie – pokaże upadek Franka. A może i nie?

8/10

Radosław Ostrowski

Elizjum

Jest rok 2154. Planeta Ziemia jest przeludniona, mieszkają biedni ludzie, wszystko jest zanieczyszczone. Ci bardziej nadziani, zbudowali Elizjum – pełne zieleni, wielkich domostw oraz pięknych ludzi, dzięki darmowej służbie zdrowia oraz komór regeneracyjnych. Wszelkie próby wejścia na Elizjum kończą się zestrzeleniem lub w najlepszym wypadku aresztowaniem. Jednym z takich desperatów jest skazaniec Max, który pracuje dla potężnej korporacji. Jednak pewnego dnia dochodzi do wypadku, na skutek którego zostaje napromieniowany i zostaje mu 5 dni życia. Nie mając nic do stracenia, chce ruszyć na Elizjum. Przy okazji wplącze się w intrygę mającą na celu obalenie władzy na Elizjum.

elizjum1

Pamiętacie taki film „Dystrykt 9”? Debiutujący nim reżyser Neil Blomkamp odświeżył nim kino SF, tworząc bardzo pasjonujące kino. Teraz wraca, z większym budżetem, gwiazdorską obsadą i… lekko rozczarowuje. Z jednej strony jest to świetne kino akcji, gdzie kamera pędzi z ręki, montaż jest lekko chaotyczny, ale mimo to akcja wygląda imponująco. Sama wizja świata jest dość prosta, ale jednak sugestywna, dzięki pracy kamery, a także kontrast wizualny. Ziemia wygląda jak wypłowiała i zniszczona pustynia, z upadającymi budynkami oraz kompletnym brakiem zieleni, z kolei Elizjum jest sterylne, z zielenią, imponującymi budynkami i rozwiniętą technologią. To przede wszystkim film akcji, ukryty w szatki fantastyki.

elizjum2

Jednak są dwie poważne wady, które psują frajdę z oglądania. Po pierwsze, wątek moralnej rozterki bohatera między chęcią wyleczenia siebie, a pomocą dawnej dziewczynie ociera się mocno o melodramat i masę zbędnych retrospekcji. Po drugie, kontrastowość i schematyczność głównych antagonistów, aż do bólu (i nawet dobra gra Matta Damona oraz Jodie Foster nie jest w stanie tego ocalić). Wyjątkiem jest agent Kruger (świetny Sharito Copley), stworzony na granicy karykatury cyniczny twardziel.

elizjum3

Mimo tego wyszedł z tego całkiem niezły film, który dobrze się ogląda, ale nie jest w żaden sposób następcą „Dystryktu 9”. I to doprowadziło do zniechęcenia wielu osób, także i mnie. Jednak wierzę, że Blomkamp jeszcze mnie zaskoczy.

6/10

Radosław Ostrowski

Cienie we mgle

Lata 20. W pewnym mieście, w nocy zatopionym przez mgłę, działa seryjny dusiciel. Policja nie jest w stanie schwytać sprawcy, więc obywatele biorą sprawy w swoje ręce. Członkowie straży obywatelskiej budzą Maxa Kleinmana, by dołączył do nich. Jednak kiedy ubiera się i schodzi na dół, nie ma nikogo. W tym samym czasie za miastem jest wędrowny cyrk.

cienie1

Allen tym razem stawia na wątek kryminalny, przyprawia go charakterystycznym poczuciem humoru i bawi się formą. Całość przypomina filmy z lat 20. z czasów ekspresjonizmu (czarno-biała taśma, gra oświetleniem), jednocześnie budując klimat osaczenia i atmosferę psychozy. Problemem jednak dla mnie było to, że poszczególne wątki się rozłażą i spowalniają tempo, które i tak do szybkich nie należy. I nawet kilka żartów i zaskakujący finał, nie są w stanie uratować tego filmu. Owszem, zdjęcia są świetne, muzyka Kurta Weilla współtworzy dziwny klimat tego filmu, a nad całością czuć atmosferę jak z Kafki. Ale czegoś mi tu zabrakło.

cienie2

Znowu Allenowi udało się zebrać wianuszek gwiazd i obsadził w roli głównej samego siebie – znerwicowanego, wystraszonego i tchórzliwego urzędnika, który staje się głównym podejrzanym, co samo w sobie już staje się śmieszne. Poza nim na ekranie pojawiają się m.in. Mia Farrow (Irmy, połykaczka mieczy), John Malkovich (klaun) czy John Cusack (student Jack), a panie lekkich obyczajów grane są przez takie panie jak Kathy Bates, Jodie Foster i Lily Tomlin.

cienie3

„Cienie we mgle” to kolejny allenowski eksperyment z konwencją nie w jego stylu. I tym razem nie do końca się udało. Ale poniżej przyzwoitego poziomu nie schodzi.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Alicja już tu nie mieszka

Alice Hyatt jest młodą kobietą mieszkającą z mężem i 12-letnim synem. Jej ustabilizowane życie ulega zmianie, gdy jej mąż ginie w wypadku samochodowym. Kobieta razem z dzieckiem opuszcza miasto i próbuj znaleźć pracę, żeby jej syn był szczęśliwy. Ale łatwo nie będzie.

Martin Scorsese znany jest głównie jako reżyser filmów gangsterskich jak „Chłopcy z ferajny” czy brudny „Taksówkarz”. Tym większym zaskoczeniem jest ten film, który jest obyczajową historią o poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi. Jest to tym trudniejsze, bo trzeba pokonać swoje słabości i egoizm. Reżyser stawia w tym filmie na realizm, nie ma tu udawania, a jednocześnie staramy się kibicować Alice i chcemy dla niej najlepiej. A widzimy głównie krzyki, kłótnię i awantury, zaś sceny, gdy nasi bohaterowie są szczęśliwi, to tylko przerwy między tymi. Technicznie to surowe, bardzo realistyczne kino z dobrymi piosenkami w tle i ogląda się to bardzo dobrze, choć historia nie jest wesoła.

alicja1

Historię tą uwiarygodniają też świetne kreacje aktorskie. Na szczególnie uznanie zasługuje bezbłędna Ellen Burstyn. Alice to kobieta pełna sprzeczności – trochę zbyt delikatna (często płacze), ale i twarda, oschła, szukająca miłości, ale jednocześnie pełna obaw i lęków. Drugą mocną kreacją jest Tommy w interpretacji Alfreda Luthera III, który sprawia wrażenie zagubionego, może bardziej znudzonego, reagującego wrzaskiem, ale bywa i rozsądny. Z bogatego drugiego planu wybija się najfajniejszy z facetów Kris Kristofferson (kowboj David), Harvey Keitel (ukrywający swoją agresję Ben) oraz Diane Ladd (Flo, kelnerka z trochę przydługim językiem, ale okazuje się w porządku).

alicja2

To prawdopodobnie najlepszy film jaki nakręcił Scorsese w latach 70. (obok „Taksówkarza”), choć trochę mniej znany. Pozornie prosty i niewyróżniający się z grona tysięcy tego typu produkcji, za to z najwyższej próby realizacją. I nadal poruszający.

8/10