Love & Mercy

Czy jest ktoś kto nie kojarzył popularnego w latach 60. zespołu The Beach Boys? Rock’n’rollowi chłopcy śpiewający o surfingu, dziewczynach i Kalifornii? Fundamentem tej grupy był basista, wokalista i kompozytor Brian Wilson. I to o jego burzliwych losach opowiada film „Love & Mercy”. Akcja filmu rozgrywa się dwutorowo, przez co poznajemy dwa oblicza tego człowieka. Jesteśmy w latach 60., gdy Wilson jest w szczytowej formie twórczej, realizując swoje opus magnum, czyli „Pet Sounds”, by przenieść się w latach 80., gdy muzyk jest na skraju załamania nerwowego oraz terapii u tajemniczego dr Landy’ego. Wtedy na jego horyzoncie pojawia się Miranda – sprzedawczyni samochodów.

love__mercy1

Brzmi jak love story? Nie do końca, bo fabuła nie jest klasyczną biografią od narodzin aż do dnia dzisiejszego. Reżyser Bill Pohlad skupia się na dwóch kluczowych momentach: okresie świetności grupy oraz kompletnej izolacji przez kontrowersyjnego lekarza, który przejął nad nim pełną kontrolę. A w tym wszystkim najważniejsza jest muzyka. Skąd Wilson brał pomysły na swoje kawałki? Zabrzmi to głupio, ale one siedziały w nim, tylko trzeba było otworzyć ją z siebie. Jak to zrobić? Ciągłym siedzeniem przed fortepianem oraz ciągłym doszlifowywaniem w studiu. Rozmowami oraz współpracą z muzykami w studio, aż do osiągnięcia zamierzonego efektu. Oglądanie pracy z muzykami i przekonywanie do swoich pomysłów reszty zespołu to najlepsze sceny. Ale powoli odkrywamy jak silny wpływ na Wilsona miały dwa czynniki. Pierwszym był tyranizujący, despotyczny ojciec, bijący i krytykujący dokonania naszego bohatera (jego jeden cios był tak mocny, że stracił częściowo słuch w uchu). Drugim była choroba psychiczna – nasz bohater słyszał głosy. Dopóki dzięki nim słyszał muzykę i przelewał ją na swoje dzieła, było w porządku. Ale to ona wyniszczyła jego charakter, zmieniając go we wrak – grubego, niesamodzielnego myślenia, tłumiącego swoje pragnienia i marzenia.

love__mercy2

Imponuje tutaj strona wizualna – zdjęcia pokazujące lata 60. wyglądają dokładnie jakby w tym czasie były kręcone. Podobna faktura, kolorystyka (wykorzystano do kręcenia tych scenach te same kamery, co w latach 60.), a jednocześnie skupienie na detalach. Lata 80. wydają się bardziej stonowane kolorystycznie, a Pohlad pozwala sobie na przejścia w czasie (scena, gdy nasz bohater leży w łóżku i przed nim stoi ktoś inny), miesza chronologię i skupia się na muzyce. Wszystko to się zgrabnie przekłada, a brak klasycznej biograficznej konstrukcji to duży plus.

love__mercy3

Drugim plusem jest świetne aktorstwo. I tutaj należy pochwalić Paula Dano oraz Johna Cusacka grających Briana Wilsona. Obydwaj znakomicie odgrywają lęki, stany psychotyczne (mocna scena kolacji, gdy coraz głośniej słyszy odgłosy sztućców, talerzy). Pierwszy nie do końca radzi sobie z presją otoczenia, wchodząc w narkotyki oraz coraz mocniej słyszalne głosy, a drugi jest bardzo wycofany, zagubiony i pozbawiony własnej woli. Ale i tak widzimy jedną, tą samą postać, wiarygodną psychologicznie. Poza tym świetną parą jest jeszcze Paul Giamatti – manipulujący, działający destrukcyjnie na Wilsona dr Landy, który tylko udaje życzliwego, ciepłego faceta. Na drugim biegunie jest kompletnie nieoczywista Elizabeth Banks (Miranda), wcielająca się w silną, twardo stąpającą po ziemi kobietę. Razem z nią jesteśmy zdumieni sytuacją Wilsona, a coraz bardziej zaczyna jej na nim zależeć na mężczyźnie i próbuje go uwolnić.

love__mercy4

„Love & Mercy” nie jest oczywistą, klasyczną biografią za co należy pochwalić twórców i próbują skupić się na talencie Wilsona, a nie tylko na jego życiu zawodowym i prywatnym. Ogląda się go dobrze, muzyka pięknie nam towarzyszy, a wiele scen (realizacja „Pet Sounds”) to prawdziwe perełki. Niedocenione, ale świetne kino.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Tożsamość

Opuszczony motel, deszcz, zalana okolica, noc. Tutaj pojawia się osiem kompletnie nieznanych sobie ludzi: szofer jeżdżący z aktorką, prostytutka, rodzina z synem, agent federalny wiozący aresztanta i młode małżeństwo. Nie można się nigdzie dodzwonić, radio nie działa – jakby tego mało, liczba lokatorów zaczyna się powoli zmniejszać.

tozsamosc1

James Mangold to filmowiec, próbujący swoich sił w różnych konwencjach i gatunkach. Tym razem postanowił zmierzyć się z thrillerem i trzeba przyznać, że punkt wyjścia jest interesujący. Zamknięta przestrzeń, odcięcie od reszty świata to tworzy klimat osaczenia i strachu. Dodatkowo jeszcze ciała zaczynają znikać, co może budzić pytania o sens całej łamigłówki. Żeby było jeszcze ciekawiej, reżyser buduje dodatkową otoczkę, związaną z wyrokiem w sprawie skazanego na śmierć przestępcy. I tu zaczynają się schody, bo dość łatwo można rozgryźć, co tak naprawdę jest tu grane. Do tego momentu potrafi film zaintrygować i zmusić do bawienia się w detektywa. Kto zabija i dlaczego? Dodatkowo mamy jeszcze bardzo dobre zdjęcia, niepokojącą muzykę oraz zaskakujący finał.

tozsamosc2

Problemem może być tutaj aktorstwo, bo jest dość nierówne i w większości ogranicza się do krzyków, opanowania się, przerażonych twarzy. W krzyczeniu i strachu szczególnie brylują Ray Liotta (agent Rhodes), irytująca Clea DuVall (Ginny), a także John Hawkes (właściciel motelu, Larry). Opanowanie z kolei reprezentuje niezły John Cusack (Ed) oraz Alfred Molina (dr Malick). Reszta postaci niespecjalnie zapada w pamięć i trudno ich tak naprawdę opisać.

tozsamosc3

„Tożsamość” nie jest jakimś wielkim dziełem w swoim gatunku, jednak jest w stanie zagwarantować całkiem przyzwoitą rozrywkę. Szkoda, że bardzo nierówną, gdyż po odkryciu tożsamości, napięcie siada i robi się nudno.  Ale nie zawsze można mieć wszystko.

6/10

Radosław Ostrowki

Północ w ogrodzie dobra i zła

Rok 1981, Savannah. Właśnie tam przybywa nowojorski pisarz John Kelso na zaproszenie Jima Williamsa – jednego z tutejszych bogaczy. Kelso ma napisać artykuł o bożonarodzeniowym przyjęciu urządzonym w domu Williamsa. Po przyjęciu dochodzi do tragedii – gospodarz domu zabija swojego kochanka, Billy’ego Hansona. Pisarz postanawia napisać książkę o zbrodni i trochę na własną rękę próbuje ustalić prawdę.

ogrod_dobra_i_zla1

Clint Eastwood po raz pierwszy od dawna postanowił nie pokazywać się na ekranie. Sama historia to dziwna mieszanka kryminału, dramatu sądowego oraz komedii z czarnym humorem. Śledztwo samo w sobie toczy się dość powolnym tempem, a ważniejsze staje się sportretowania mieszkańców tej miejscowości. Ludzi serdecznych i życzliwych, zawsze otwartych i uśmiechniętych. Ale może to tylko maska? Bo kłuje ich w oczy taka postać jak Williams – i nie chodzi o to, że jest bogaty, kolekcjonuje rzadkie przedmioty, ale jest gejem. Ale tylko tutaj pojawiają się różne dziwne postacie (odprowadzający ciągle „niewidzialnego psa” Patricka czy Luther – mężczyzna z przywiązanymi do siebie muchami) mogące pochodzi z miasteczka Cicely albo co gorsza z „Twin Peaks” (Billy). Sama zagadka wydaje się mniej istotna, a samo Savannah wygląda przepięknie w obiektywie kamery Jacka N. Greena, zwłaszcza nocą idąc na cmentarz odbyć praktyki voodoo.

ogrod_dobra_i_zla2

Nie zawsze to trzyma w napięciu, ale nadrabia to wszystko mrocznym klimatem, bohaterami oraz tajemnica, której świadkami jesteśmy do samego finału. Hipokryzja, nietolerancja, manipulowanie dowodami w sądzie (tam chyba nikogo prawda nie obchodzi) – Eastwood tutaj to piętnuje, ale daje za to spore pole do interpretacji, co może wielu znużyć w trakcie oglądania tego długiego filmu.

ogrod_dobra_i_zla3

Swoje tutaj robią aktorzy. Najbardziej błyszczy tutaj niezawodny Kevin Spacey – wyluzowany, serdeczny i otwarty Jim Williams. Czy taki facet może kogoś zabić z zimna krwią? Jak wspominałem jest ością w gardle dla mieszkańców, jednak nie jest to przerysowany gej, ale bardzo spokojny, niemal wyluzowany facet. W trakcie procesu zachowuje się niemal jakby był pewny siebie, zabezpieczony na wszelkie sposoby (włącznie z praktykami voodoo) i przekonany o swojej bezkarności. Dobrze się tez prezentuje John Cusack, czyli przybysz z daleka obserwujący to ekscentryczne miasto, gdzie powoli znajduje swoje miejsce. Widać, ze Williams budzi w nim sympatię, a nawet pewną fascynację. Choć Jude Law (Billy) pojawia się bardzo rzadko, też zapada w pamięć jako narwany, naćpany i budząca chuć męska prostytutka. Są tutaj jeszcze dwie postacie, które mocno mi zapadły w pamięć. Pierwsza to Minerva (Irma P. Hall), praktykująca voodoo i jednocześnie kobieta posiadająca sporą moc, której nie wolno ignorować. Drugą jest transwestyta Lady Chablis (grany przez… Lady Chablis), którego szoł jest atrakcja jednej z knajp.

ogrod_dobra_i_zla4

Dziwne to kino, którego nie powstydziłby się sam David Lynch. Brudne, mroczne, z galerią ekscentrycznych postaci, gdzie prawo i magia niemal spotykają się obok siebie. Bardzo intrygujące i nieszablonowe kino w dorobku Eastwooda.

7,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda

Mapy gwiazd

Hollywood – zapraszam was na wycieczkę po tej części Hollywood, gdzie rządzi blichtr i bogactwo. Nasza przewodniczką po tym świecie będzie niejaka Agatha Weiss. Jej ojciec jest znanym psychiatrą, matka agentką, a jej brat dziecięcym aktorem oraz gwiazdą. Sama dziewczyna ma ślady po poparzeniach z powodu pożaru, którego dokonała kilka lat wcześniej. Teraz pojawia się w Hollywood, gdzie podejmuje pracę u Havany Segrand.

mapy_gwiazd1

David Cronenberg jest jednym z najbardziej chorych reżyserów, który przedstawia zazwyczaj swoje pokręcone wizje. Tym razem postanowił zrobić satyrę na Hollywood, jednak zrobił to po swojemu. Narkotyki, duchy przeszłości (dosłownie), obsesje, seks, cielesność i żądza sławy – tutaj Cronenberg idzie miejscami mocno po bandzie, próbując działać na psychikę człowieka. Mozaikowa konstrukcja przypominająca filmy Roberta Altmana (brak jednego głównego bohatera), gdzie losy kilku postaci przeplatają się ze sobą. Reżyser próbuje wsadzić szpile producentom (Harvey – wiesz o kim mówię), celebrytom (dzieciarnia) i przebrzmiałym gwiazdom, żyjącym w cieniu swoich sławnych rodziców. Wszyscy są tutaj zombiakami, którym bardziej zależy na sławie, popularności, pozostawiając za sobą wielką moralną degrengoladę. Wszystko to bardziej pachnie psychodelicznym klimatem Lyncha (podkreślanym przez orientalną muzykę Howarda Shore’a), a reżyser przygląda się swoim żałosnym i pozbawionym hamulców bohaterów niczym insektom pod mikroskopem. Tylko dlaczego oglądałem to wszystko z taką obojętnością? Być może z powodu niemal totalnego przerysowania świata Hollywood, z niemal groteskowymi bohaterami, którzy wywołują jedynie obrzydzenie i antypatię.

mapy_gwiazd2

Każdy tu kogoś gra i udaje – widać to na przykładzie rodziny Weissów. Rodzice (niezły John Cusack i znerwicowana Olivia Williams) popełnili kazirodztwo, nie wiedząc o tym i zależy im bardziej na swojej reputacji oraz by mroczne tajemnice pozostały w szafie. Tak jak Agatha (intrygująca Mia Wasiowska), która wydaje się być wyleczona, jednak objawia w sobie psychiczne odchyły (finał). Ale tak naprawdę aktorsko błyszczy tutaj jedna osoba – wyborna Julianne Moore. Havana jest totalną mimozą, która nie potrafi się wyrwać z cienia swojej tragicznie zmarłej matki, ale jest chyba najbardziej nieobliczalną postacią, znającą reguły szołbiznesu. I chyba tylko ona była w stanie wywołać odrobinę współczucia.

mapy_gwiazd3

Gdyby „Mapa gwiazd” pozostał tylko satyrą, mogła być mocnym filmem wsadzającym kij w mrowisko. Jednak jako dramat opisujący dysfunkcyjną rodzinę po prostu jest zbyt przerysowany. Zbyt porąbany i mocno zobojętniający. Widać Cronenberg nadal nie będzie moim ulubionym reżyserem.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Polowanie na łowcę

Rok 1983, Alaska. W małym miasteczku znikają młode kobiety, jedna z nich zostaje odnaleziona martwa z łuską. Pojawia się kobieta, która zeznaje, że padła ofiarą gwałciciela, który próbował ją zabić. Jednak policja jej nie wierzy, bo: a) dziewczyna jest prostytutką, b) sprawcą jej zdaniem jest szanowany obywatel Robert Hansen. Jednak prowadzący sprawę sierżant Halcombe postanawia bliżej przyjrzeć się sprawie.

lowca1

Debiutujący na dużym ekranie Scott Walker przedstawia prawdziwą historię, która w tamtych czasach mroziła krew w żyłach. W dodatku miejsce akcji (stan Alaska) tworzy dość mroczny klimat. Sama historia nie toczy się w super szybkim tempie, nie ma tutaj zawodów strzeleckich. Zamiast tego mamy żmudne śledztwo, bezsilność policji i próbę wykiwania sprytniejszego sprawcy. Niby nie ma zaskoczenia, bo z góry wiemy kto to zrobił, nie ma zbyt wielu wątków pobocznych, jednak całość sprawia wrażenie solidnego dreszczowca z paroma ponurymi scenami (scena zabicia kobiety). Bez ubarwiania, słodzenia czy fajerwerków, co należy zdecydowanie na plus.

lowca2

Drugim zaskoczeniem jest naprawdę udana i ciekawa gra aktorska. Śledczego gra tutaj Nicolas „zagram we wszystkim” Cage, który tutaj zaprezentował naprawdę przyzwoity poziom i nie drażnił swoją miną zbitego psa. Poza tym był bardziej opanowany i oszczędniejszy w grze. To samo postanowił zrobić John Cusack grający seryjnego zabójcę i wyszło mu to świetnie. Nie ma tu pójście w groteskę, jest pełne opanowanie i spokój, jakby po wszystkim (zabiciu) nic się nie stało. Ten facet naprawdę potrafi przerazić. Kolejną niespodzianką była niezła Vanessa Hughes jako prostytutka Cindy – niedoszła ofiara, wiarygodnie pokazując strach i przerażenie.

Czy można było wycisnąć więcej z tej historii? Chyba nie, dlatego Walkera należy pochwalić za solidność i realizm. Owszem, były lepsze filmy o tego typu tematach, ale nie można zaliczyć „Polowania…” za porażkę. Kawał udanego kina.

7/10

Radosław Ostrowski

Ludzie miasta

Kevin Calhoun jest asystentem nowojorskiego burmistrza Johna Pappasa – człowieka z dużą reputacją i niemal nieskazitelną opinią. Pewnego dnia dochodzi do tragicznej sytuacji – na skutek strzelaniny zginął policjant, siostrzeniec mafioza i 6-letni chłopiec, który był przypadkową ofiarą. Poruszony tragedią Kevin próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę i trafia na dużą aferę.

ludzie_miasta2

Kino polityczne nie jest łatwym gatunkiem, bo wymaga od widza większego skupienia, ma wolniejsze tempo i jest pozbawione klasycznie rozumianej akcji. Pozornie film Harolda Beckera jest kolejną tego typu opowieścią, jednak potrafi on wciągnąć i zmusić do przemyśleń, choć wnioski są dość oczywiste: układy między policją, władzą, sądami i mafią są bardzo silne, oparte na znajomościach i lojalności. Doprowadzają one do czegoś, co fachowo nazywa się skażeniem i psuciem systemu. Owszem, film jest bardzo gadany (jednak dialogi są naprawdę dobre), scenariusz przykuwa uwagę jak w rasowym kryminale, co nie dziwi jeśli wśród autorów mamy m.in. Nicolasa Pileggi („Chłopcy z ferajny”) i Paula Schradera („Taksówkarz”). Drugą rzeczą istotną jest sposób realizacji – wszystko zrobione w sposób bardzo oszczędny, pozbawiony patosu i łopotu amerykańskiej flagi, co samo w sobie jest dużym plusem. Nawet finał jest zrobiony bez podniosłości i werbli.

ludzie_miasta1

No i jak to jest zagrane. Al Pacino jako burmistrz jest po prostu wyborny – to silna i charyzmatyczna osobowość (mowa na pogrzebie chłopca), która magnetyzuje i przykuwa uwagę. Także John Cusack w roli jego asystenta prezentuje się bardzo dobrze. To idealista, który jest uczciwy – przypomina trochę bohatera „Id marcowych”. Wzbudza sympatię i poznaje reguły polityki. Poza tym duetem obsada jest bardzo imponująca: od Danny’ego Aiello (powiązany z mafią Frank Anselmo), Brigdet Fondy (Marybeth Cogan – adwokat policjantów) i Martina Landau (sędzia Stern) do Davida Paymera (Abe Goodman – przyjaciel Calhourna) i Anthony’ego Francioza (Paul Zapatti – gangster).

To naprawdę dobry film, który jest zrealizowany w prosty sposób, bez żadnego kombinowania i udziwniania. Owszem, niektórych może to wynudzić, ale sprawna realizacja i świetne aktorstwo powinno wynagrodzić wszelkie słabostki.

7/10

Radosław Ostrowski

Strzały na Broadwayu

David Shayne jest młodym i ambitnym dramaturgiem z Bostonu. Teraz jednak zamierza sam wystawić swoją sztukę, jednak jego agent zdobywa pieniądze od gangstera Nicka Valenti. W zamian mafiozo chce, by jedną z ról zagrała jego dziewczyna Olive, której towarzyszy ochroniarz Cheech. Efekt prac przejdzie największe oczekiwania.

Woody Allen jest znany z błyskotliwego pióra, neurotycznego bohatera oraz ciekawych obserwacji na temat życia i całej tej reszty. Nadal mamy do czynienia z komedią, gdzie pojawiają się pytania o sztukę, jej rolę oraz roli mecenatu, a także satyrę na ludzi sztuki (nadętych i bujających w obłokach) i stylizację na kino gangsterskie. Ale spokojnie, Allen to nie Coppola czy Scorsese, więc go przemoc i zabijanie nie kręci (aczkolwiek strzelanin nie brakuje). Czy sztuka może być inspirowana życiem? I czy należy iść na kompromisy i łamać swoje przekonania? I jak daleko można się posunąć dla sztuki? – te ważkie pytania są podane w błyskotliwych dialogach, gdzie nie brakuje zarówno przemyśleń jak i humoru. W ogóle scenariusz jest jednym z najlepszych tekstów napisanych przez Allena w ogóle. Okraszone to jak zawsze jazzową muzyką (tutaj piosenkami z epoki), odtworzeniem realiów (scenografia i kostiumy robią wrażenie), jak i niezawodnej pracy kamery Carlo Di Palmy.

Jedno, co zawsze wyróżnia Allena to także świetnie dobrana obsada i obecność samego Allena. Tego ostatniego akurat tutaj zabrakło, ale i tak efekt jest piorunujący. Rolę typową dla Allena, czyli neurotycznego, pełnego wątpliwości inteligenta tutaj gra John Cusack i wypada więcej niż dobrze. Przekonująco pokazał wątpliwości Davida, który nie chce się sprzedać, ale jest bardzo krytyczny wobec prób wprowadzenia zmian. Dopiero po pewnym czasie odkrywa, że artystą się nie rodzimy, ale stajemy na skutek prób i ciągłego szukania. Jednak tak naprawdę trzy osoby przyćmiły i ukradły ten film – genialny Chazz Palminteri (gangster Cheech, w który pojawia się talent dramaturgiczny i staje się „cichym współautorem” sztuki, dla której jest w stanie zabić), wyborna Dianne Wiest (Helen Sinclair – podstarzała gwiazda żyjąca przeszłością) i bardzo dobra Jennifer Tilly (irytująca Olive – pozbawiona talentu i w dodatku wywyższająca się). Poza nimi pojawiają się tu m.in. Jim Broadbent (podjadający Warner Purcell), Rob Reiner (Sheldon Flender) i Joe Vitarelli (Nick Valenti).

Nie bez powodu „Strzały…” są uznawane za jeden z najlepszych filmów Allena. Tu wszystko jest dopracowane, dopięte i jest na bogato, zaś przyjemność z seansu jest ogromna. Kto nie widział, ten trąba.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Cienie we mgle

Lata 20. W pewnym mieście, w nocy zatopionym przez mgłę, działa seryjny dusiciel. Policja nie jest w stanie schwytać sprawcy, więc obywatele biorą sprawy w swoje ręce. Członkowie straży obywatelskiej budzą Maxa Kleinmana, by dołączył do nich. Jednak kiedy ubiera się i schodzi na dół, nie ma nikogo. W tym samym czasie za miastem jest wędrowny cyrk.

cienie1

Allen tym razem stawia na wątek kryminalny, przyprawia go charakterystycznym poczuciem humoru i bawi się formą. Całość przypomina filmy z lat 20. z czasów ekspresjonizmu (czarno-biała taśma, gra oświetleniem), jednocześnie budując klimat osaczenia i atmosferę psychozy. Problemem jednak dla mnie było to, że poszczególne wątki się rozłażą i spowalniają tempo, które i tak do szybkich nie należy. I nawet kilka żartów i zaskakujący finał, nie są w stanie uratować tego filmu. Owszem, zdjęcia są świetne, muzyka Kurta Weilla współtworzy dziwny klimat tego filmu, a nad całością czuć atmosferę jak z Kafki. Ale czegoś mi tu zabrakło.

cienie2

Znowu Allenowi udało się zebrać wianuszek gwiazd i obsadził w roli głównej samego siebie – znerwicowanego, wystraszonego i tchórzliwego urzędnika, który staje się głównym podejrzanym, co samo w sobie już staje się śmieszne. Poza nim na ekranie pojawiają się m.in. Mia Farrow (Irmy, połykaczka mieczy), John Malkovich (klaun) czy John Cusack (student Jack), a panie lekkich obyczajów grane są przez takie panie jak Kathy Bates, Jodie Foster i Lily Tomlin.

cienie3

„Cienie we mgle” to kolejny allenowski eksperyment z konwencją nie w jego stylu. I tym razem nie do końca się udało. Ale poniżej przyzwoitego poziomu nie schodzi.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Pokusa

Rok 1969, miasteczko Mony County, stan Floryda. Do miejscowości przyjeżdża dziennikarz Ward James, by napisać artykuł w sprawie oskarżonego o zabójstwo szeryfa Hillary’ego van Wettera. Pomaga mu w tym jego brat Jack i kolega Yardley Acherman. Tropem w sprawie jest niejaka Charlotte Bliss, która pisała do niego listy.

pokusa1

Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z kryminałem. Ale dla reżysera Lee Danielsa zagadka kryminalna nie jest najważniejsza, ale bardziej skupia się na relacjach z innymi bohaterami, którzy są uwikłani w sprawę morderstwa. Wszystko to poznajemy z opowieści służącej Anity. Twórcy bardzo powoli odsłaniają tajemnicę, która i tak nie zostaje wyjaśniona. Udaje się odtworzyć realia lat 60. (rasizm, nietolerancja nie tylko wobec czarnych, a także stroje i fryzury), czasami obraz staje się mocno pożółkły i ziarnisty, co jeszcze bardziej potęguje atmosferę tajemnicy i jednocześnie jest to zaprawione erotyzmem kino (bez scen łóżkowych). Nie ma tu jednoznaczności, a każdy z bohaterów skrywa swoje tajemnice i nic nie jest takie oczywiste, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Dziennikarz, jego brat, podstarzała laleczka i niewinnie skazany facet, który nie wzbudza sympatii – ci ludzie potrafią zaskoczyć, a ich losy intrygują prowadząc to krwawego finału.

pokusa2

Tym większe brawa należą się aktorom. Kolejny raz zaskakuje Matthew McConaughey tym razem w roli zdeterminowanego dziennikarza Warda, który walczy o prawa obywatelskie, a jednocześnie skrywa pewną swoją ciemną stronę. Świetnie wypadł John Cusack jako oskarżony Hillary, który wywołuje bardziej obrzydzenie niż współczucie, będąc bardziej zainteresowany osobą Charlotte niż ochroną własnego tyłka. Także dobrze wypadł Zac Efron w roli zakochanego w Charlotte Jacka. Ale prawdziwą gwiazdą jest tu Nicole Kidman. Charlotte z jednej strony wygląda trochę groteskowo i niepoważnie, ale tak naprawdę jest to kobieta poszukująca akceptacji i miłości byle kogo, jednocześnie pełna seksapilu. Tę mieszankę połączono bezbłędnie.

Pozornie w tym filmie tempo jest bardzo spokojne, wręcz letnie, ale atmosfera jest pełna napięć i gorąca, postacie są wiarygodne i ogląda się z dużym zainteresowaniem. Kawał udanego i dobrego kina.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Zabijanie na śniadanie

Martin Blank zawodowo zajmuje się zabijaniem ludzi za pieniądze. Ale ostatnio nie radzi sobie, zdarzają mu się błędy, a konkurencja jest od niego szybsza i lepsza. Uczęszcza do psychoterapeuty, ale to mu niewiele pomaga. Pewnego dnia dostaje zaproszenie na zjazd absolwentów do swojej szkoły. Początkowo nie chce tam jechać, ale przy okazji dostaje kolejne zlecenie i jeszcze chce spotkać się z dawną ukochaną. Jednak nie wie, że w ślad za nim ruszą agenci NSA, konkurent Grocer i ktoś, kto chce go zabić.

zabijanie1_300x300

W zasadzie jest to komedia pełna czarnego humoru, elementu romansu i sensacji. Łączenie wielu gatunków wymaga zarówno pewnej ręki oraz wielu umiejętności, których nie zabrakło ani scenarzystom ani reżyserowi George’owi Armitage’owi. Zgrabnie łączy trudne do połączenia gatunki i efekt jest więcej niż zadowalający. Zarówno sceny akcji są bardzo porządnie zrobione (otwierający film zabicie „rowerzysty”, strzelanina w sklepie kończąca się eksplozją w rytm „Ace of Spades” czy ostateczna konfrontacja, podczas której bohater wyznaje miłość – strasznie śmieszne) jak i dialogi zabawne, choć pełne czarnego humoru, jak w scenie, gdy Martin przygotowuje przed lustrem do zjazdu („Nie mam żony, nie mam dzieci i rozwalę ci łeb, jeśli ktoś dużo mi zapłaci”), zaś wątek miłosny opowiedziany w bardzo ciekawy sposób.

zabijanie2_300x300

Jeśli zaś chodzi o aktorów, to tutaj pierwsze skrzypce gra świetny John Cusack (także współautor scenariusza), zaś jego Martin to trochę pogubiony cyngiel, który przeżywa kryzys i próbuje zerwać z profesją. Jego rozterki wypadają naprawdę przekonująco i wierzy się każdemu jego słowu. Olśniewa za to Minnie Driver jako Debi – sympatyczna dziewczyna-radiowiec, w dodatku pięknie wygląda. Zaś drugi plan jak zawsze w komediach musi być bogaty, bo inaczej może być nieciekawie. Tutaj szaleje Dan Aykroyd w roli Grocera – cyngla marzącego o stworzeniu czegoś na kształt związku zawodowego, równie sprytny gość jak Blank. Należy też nie zapominać o Alanie Arkinie (dr Oakman) i Joan Cusack (Marcella, współpracownica Blanka), którzy skupiają uwagę.

„Zabijanie na śniadanie” to bardzo udana komedia, w której wiele elementów ze sobą współgra, akcja jest dobra, tempo też i ogląda się z niekłamaną frajdą. Tak się powinno robić filmy.

7/10

Radosław Ostrowski