Gliniarz z Beverly Hills

Pamiętacie czasy, gdy Eddie Murphy był supergwiazdą kina, a jego filmy zarabiały zyliony dolarów? To były stare, dobre lata 80., kiedy komedia pozwalała sobie na dużo więcej, mając gdzieś polityczną poprawność. I nawet proste pomysły były realizowane szybko. Taka była też komedia sensacyjna „Gliniarz z Beverly Hills”.

gliniarz z beverly hills1-1

Głównym bohaterem jest detektyw Axel Foley – uzdolniony policjant z Detroit, którego wychowała ulica. Ale jego problemem jest niesubordynacja oraz częste działanie za plecami swoich przełożonych. I to dostajemy na początku, kiedy glina próbuje pod przykrywką opchnąć papierosy bandziorom, by ich zgarnąć. Ale nic nie poszło zgodnie z planem i nasz bohater zostaje zawieszony. Na szczęście, wieczorem pojawia się dawno niewidziany kumpel, Mike. Po wspólnym balu, obaj zostają zaatakowani przez nieznanych gości, zaś Mike zastrzelony. Foley decyduje się na własną rękę zbadać sprawę i – będąc na urlopie – wyrusza do ostatniego miejsca pracy kumpla: galerii sztuki w Beverly Hills.

gliniarz z beverly hills1-2

O mały włos a film Martina Bresta wyglądałby zupełnie inaczej. Do roli Foleya przymierzany był najpierw Mickey Rourke (zrezygnował z powodu przedłużających się przygotowań), a następnie sam Sylvester Stallone (odszedł, bo wolał więcej powagi i akcji). Kiedy jednak do gry wszedł Eddie Murphy (także jako jeden z producentów), sprawy przybrały o wiele korzystniejszy obrót. Sama intryga kryminalne jest porządnie prowadzona, mimo znajomych tropów. Prosty koncept osoby, próbującej się odnaleźć w nowym otoczeniu jest prawdziwym samograjem. Foley – gliniarz w trampkach, zdezelowanym wozie i dżinsach – nie bardzo pasuje do Beverly Hills, które jest bardziej eleganckie, pełne ludzi z wyższych sfer oraz dużych pieniędzy. Nawet gliniarze noszą garniaki i mocno trzymają się regulaminu.

gliniarz z beverly hills1-3

I to zderzenie Foleya z Beverly Hills to największe źródło humoru. Brestowi udaje się wpleść humor nawet w scenach pościgów (zatkanie bananem rury wydechowej) czy strzelanin. Sama akcja jest zrobiona w sposób kompetentny, ale bez jakiegoś szału. W zasadzie nie jest to poważny problem, bo odkrywanie zagadki śmierci Mike’a daje sporo frajdy. Dowcipne dialogi oraz sytuacyjne żarty działają, skoczna muzyka z niezapomnianym tematem przewodnim („Axel F”) oraz płynny montaż bujają, zaś bogaty drugi plan podnosi całość na wyższy poziom. Dotyczy to głównie świetnego duetu John Ashton/Judge Reinhold, czyli bardzo sztywnego i do bólu regulaminowego sierżanta Taggarta oraz próbującego wyrwać się z szablonu detektywa Rosewooda.

Ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy „Gliniarz” nadal się świetnie ogląda i bawi. Murphy jest prawdziwym wulkanem energii, humor cały czas działa, podobnie jak klimat lat 80. Brest pokazał sprawny warsztat, który eksplodował w następnym filmie, ale o tym kiedy indziej. Prawdziwa klasyka gatunku.

8/10

Radosław Ostrowski

El Camino: Film „Breaking Bad”

Wydawało mi się, że po ostatnim odcinku „Breaking Bad” nie ma już powodu kontynuować historii Jesse’ego Pinkmana oraz Waltera White’a. Chociaż pozostała furtka wobec Jesse’ego, któremu udało się uciec z trzymanej przez grupę Todda klatki. Ale co dalej? Uciekł, lecz jest ścigany, a by zacząć nowe życie musi mieć kasę. Zadanie opowiedzenia tego nieplanowanego ciągu dalszego podjął się twórca oryginału, czyli sam Vince Gilligan.

el camino1

„El Camino” jest bezpośrednią kontynuacją serialu, która zaczyna się w momencie ucieczki Pinkmana. Mężczyzna najpierw trafia do znajomych, czyli Skinny’ego Pete’a oraz Badgera, by pozbyć się auta. Ale tak naprawdę to jest początek odysei naszego bohatera, mającego jeden cel: zebrać kasę na nową tożsamość i zacząć wszystko od nowa. I tak jak przyzwyczaił nas serial, film opowiada swoją historię bardzo powoli oraz spokojnie. Jednocześnie obecne wydarzenia są przeplatane z retrospekcjami, co pozwala pokazać jakie piekło przeszedł nasz bohater. I wierzcie mi, jest parę mocnych momentów jak pomaganie Toddowi przy pozbywaniu się ciała czy cała akcja ze sprzedawcą odkurzaczy. Obecność starych znajomych (m.in. Mike, Jane, Todd), co dla fanów serialu będzie sporym plusem. Z czasem napięcie zaczyna być coraz bardziej odczuwalne jak podczas przeszukiwania mieszkania Todda czy pod koniec, gdy dochodzi do konfrontacji z fałszywymi policjantami. A wszystko widzimy z perspektywy naszego protagonisty, a wszelkie inne informacje poznajemy z mediów.

el camino2

Realizacyjnie czuć styl znany z serialu, czyli nietypowe kadrowanie, długie ujęcia oraz przyspieszony montaż. I to pomaga wejść w klimat, choć osoby niezaznajomione z oryginałem mogą nie odnaleźć się w tym świecie. Nie brakuje też miejscami smolistego poczucia humoru oraz niezłych dialogów. Zaś aktorsko najbardziej błyszczy Aaron Paul, który jest tutaj kompletnie zniszczonym człowiekiem. Próbuje lawirować i desperacko znaleźć sposób, by zniknąć oraz zacząć na nowo. Mocna, bardzo wyrazista postać, która jest w stanie udźwignąć film. Poza nim najbardziej w pamięć mi zapadł Robert Forster w roli sprzedawcy odkurzaczy, zajmującego się zmianą tożsamości oraz Jesse Plemons jako Todd.

el camino3

Powiem szczerze, że nie oczekiwałem zbyt wiele po „El Camino” i nie czułem potrzeby obejrzenia kontynuacji. Niemniej Gilliganowi udało się zachować klimat serialu-matki, Pinkman nadal budzi sympatię, a sam seans daje masę frajdy. Nie taki zły Netflix jak go malują.

7/10

Radosław Ostrowski

Zadzwoń do Saula – seria I

Dawno, dawno temu, a mówiąc dokładnie 7 lat temu pojawił się serial, który okazał się wielkim dziełem, chociaż początek tego nie zapowiadał. Dzisiaj „Breaking Bad” ciszy się statusem dzieła kultowego, a opowieść o nauczycielu chemii zachodzącym przemianę w barona narkotykowego, wciąga i fascynuje. Więc kiedy pojawiły się wieści o spin-offie tego serialu, byłem troszkę sceptyczny, ale i podekscytowany. Wrócić do Alboquerque – byłoby fajnie.

better_call_saul1

Tym razem głównym bohaterem jest Saul Goodman – charyzmatyczny prawnik, który miał gadane i był w stanie wybronić każdego, dosłownie każdego. Ale Vince Gilligan razem z Peterem Gouldem postanowili opowiedzieć o naszym adwokacie zanim poznał on Waltera White’a aka Heisenberga. Nasz bohater najpierw nazywał się Jimmy McGill – gdy go poznajemy jest młodym prawnikiem, który próbuje wyrobić sobie własną markę, będąc w cieniu swojego brata Chucka – uznanego adwokata i wspólnika w Hamlin, Hamlin & McGill. Twórcy serwują aluzjami do pierwowzoru, co widać w sposobie realizacji – dziwacznych perspektywach (serwisu do kawy, kółka jadącego wózka itp.), wplataniu różnych piosenek oraz coraz bardziej komplikując drogę do przemiany McGilla w Goodmana (rozczaruję was – w tej serii do tego nie dochodzi). Sam początek serialu pokazuje nam obecną sytuację Goodmana, który wskutek działań White’a musiał uciec i zmienić tożsamość. Więc opowieść jest niekończącą się retrospekcją z życia Jimmy’ego/Saula.

better_call_saul2

Nasz bohater ma problemy i przez długi czas chce grać czysto, a najbardziej zależy mu na rozgłosie, w czym ma pomóc mu zajęcie się sprawą Kettelmanów, oskarżonych o defraudację, co doprowadza do zaskakujących sytuacji (Jimmy o mało nie zostanie zabity przez Tuco) i nieprzewidywalnego finału. Po drodze nasz bohater poczuje smak zdrady, parę razy zagra nieczysto i poznamy jego przeszłość, gdy był krętaczem, a także jego relacje z bratem oraz jego dawnym szefem, Hamlinem. Jedyna rzecz, która rozczarowuje to ostatni odcinek, który w połowie traci tempo, choć zakończenie intryguje. Znamy finał, ale już nie mogę się doczekać drugiej serii.

better_call_saul3

Zazwyczaj jest tak, ze gdy w głównej roli widzimy postać drugoplanową z pierwowzoru, efekt jest rozczarowujący. Na szczęście, w „Better Call Saul” jest inaczej. Bob Odenkirk znowu jest fenomenalny, czarujący i ma taką nawijkę, ze każdy chciałby go zatrudnić, nawet jeśli sprawa jest absurdalna (np. oddzielenie Teksasu od USA). Nawet jako McGill potrafi skupić swoją uwagę, a sposoby reklamowania się są godne podziwu (gra w bingo czy specjalne pudełka dla seniorów). Poza nim drugą istotną postacią jest równie znakomity Mike Ehrmantraut (pamiętacie tego fixera granego przez Jonathana Banksa?) – gdy go poznajemy jest… cieciem parkingowym. Wiem, nie jest to posada godna tej osoby, jednak potem poznajemy jego przeszłość i jesteśmy świadkami jego umiejętności nabytych w poprzednim fachu. Jeszcze tutaj nie działają jako duet, jednak ich bliższa współpraca jest tylko kwestią czasu. A trzecim pionkiem tej układanki jest Chuck (świetny Micheal McKean) – chory na alergię „elektryczną” brat Jimmy’ego, który wydaje się sojusznikiem i wsparciem naszego bohatera.

„Better Call Saul” ma wszelkie zadatki, by zostać serialem wybitnym. I nie trzeba znać serialu „Breaking Bad”, aby czerpać wielką przyjemność z oglądania. Szkoda tylko, że trzeba czekać rok na następne odcinki, ale na pewno jest tego wart.

8/10

Radosław Ostrowski