Dom dobry

Wojciech Smarzowski jak żaden inny reżyser nie wsadza kina w mrowisko, pokazując rzeczy dla nas niewygodne oraz nieprzyjemne. Od zakrapianego alkoholem „Wesela” przez zimowy „Dom zły” i mazurską „Różę” po bezwzględny „Wołyń” oraz pokazujący Kościół „Kler”. Jednak swoimi ostatnimi filmami reżyser mniej lub bardziej mnie rozczarowywał. I kiedy już rok temu pojawiły się pierwsze zapowiedzi „Domu dobrego” nie byłem specjalnie zainteresowany. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Smarzowski w tej formule zwyczajnie się wyczerpał, skupiając się niemal na szokowaniu. Jednak ciekawość oraz zadziwiająco wysoka frekwencja sprawiała, iż wybrałem się na seans.

Cała historia skupia się na Gośce (Agata Turkot) – młodej dziewczynie, która jest po przejściach. Mieszkała w Anglii, jej chłopak zginął w wypadku, choć wcześniej do świętych nie należał. Dorabia jako nauczycielka angielskiego i mieszka z matką-alkoholiczką (Agata Kulesza). Ta ją poniża i wyzywa od najgorszych, więc łatwo nie jest. Ale poznaje pewnego faceta przez Internet. Zwie się Grzesiek (Tomasz Schuchardt) i jest troszkę starszy, troszkę grubszy, ale inteligentny, uroczy oraz poważny. Nic dziwnego, że dziewczyna wprowadza się do niego po kolejnych wyzwiskach matki. Wszystko wydaje się sielankowe: wyjazd za granicę (Grecja, Hiszpania), oświadczyny w Wenecji, wreszcie ślub oraz narodziny córki. Ale zaczynają się dziać dziwne, wręcz niepokojące rzeczy.

Na pierwszy rzut oka „Dom dobry” wydaje się typowym filmem Smarzowskiego. Czyli filmem z popijaniem alkoholu, krwawą przemocą oraz najgorszymi instynktami człowieczeństwa z chętnie wykorzystywanym rwanym montażem. Tylko, że reżyser opowiadając o przemocy domowej nie skupia się na pokazywaniu ludzi z patologii czy nizin społecznych. To zwykli, przeciętni ludzie, z którymi łatwo można się identyfikować. Pierwsze 20-30 minut jest w miarę spokojne, pokazując zakochanie i rodzące się uczucie. Jednak z czasem zaczynają pojawiać się rysy w tym obrazku: była żona Grzegorza, z którą ma dziecko oraz alimenty do spłacenia; zamykanie drzwi i brak klucza, późne powroty do domu oraz oskarżenia. Nagle pewne wydarzenia (nagrane wcześniej na telefonie) widzimy jakby z innej perspektywy, gdzie pojawia się nagle rzucone zdanie, mamy podtopienie podczas pływania. Razem z Gośką zacząłem się gubić oraz dezorientować, szczególnie w scenie, kiedy kobieta wstaje z łóżka, jednocześnie cały czas leżąc. Zupełnie jakby opuściła swoje ciało, zaczynając obserwować cała sytuację z boku.

W tej chwili Smarzowski wchodzi w stan umysłu ofiary. Zaś sama przemoc ma tutaj różne oblicza: od fizycznego bicia i gwałtu przez wyzwiska, upokarzanie, nagrywania w tajemnicy (oraz pokazywania filmów podczas obiadu) aż po izolację od otoczenia. Ta struktura przypominająca obserwowanie alternatywnych scenariuszy (co by było, gdybym uciekła/została?) jest bardzo efektywna, choć bliżej końca wywołuje ogromną dezorientację. Ale także widzimy jak trudna jest tak droga opuszczenia przemocowego partnera/partnerki, o czym opowiadają członkowie grupy wsparcia (mocne opowieści) – od pomocy społecznej przez policję aż po sąd. To kolejne szarpiące za nerwy momenty, które mogą wywołać wstrząs, lecz Smarzowski w żadnym wypadku nie bawi się w pornografię przemocy czy inną eksploatację okrucieństwa. W czym także pomaga rewelacyjny montaż, choć bliżej finału ta dezorientacja idzie za daleko.

Nie mogę też nie wspomnieć o fenomenalnej obsadzie, gdzie nawet drobne epizody zapadają w pamięć. W centrum jest zjawiskowa Agata Turkot, której Gośka budzi sympatię od początku aż do samego końca. Pełna radości, ciepła oraz energii kobieta z czasem zaczyna zmieniać się w zagubioną, przerażoną i bezsilną osobę. Te chwile przeskakiwania w te skrajne emocje są pokazane bezbłędnie oraz bardzo drobnymi spojrzeniami. Ale najbardziej piorunujące wrażenie robi Tomasz Schuchardt w roli Grzegorza. Facet pozornie sprawia wrażenie bardzo sympatycznego, pełnego uroku misia. Jednak, gdy jest sam na sam zmienia się w bestię. Bez żadnego szarżowania, teatralności oraz fałszu. Ataki przemocy są nagłe i niespodziewane, przez co są jeszcze bardziej brutalne. Drugi plan jest wręcz przebogaty, choć tutaj najbardziej wyróżnia się niezawodna Agata Kulesza w roli matki-alkoholiczki.

Dla mnie „Dom dobry” to wściekły powrót Smarzowskiego do formy i prawdopodobnie najbardziej przemyślany pod względem konstrukcyjnym film. Genialnie zagrany, napisany oraz zrealizowany, znowu pokazując rzeczywistość bez znieczulenia, ale jest też zadziwiająco świeższy w formule. Czy to będzie początek nowego rozdziału w dorobku tego twórcy?

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Fisheye

Nie jest łatwą sztuką zrobić film osadzony w jednej, zamkniętej przestrzeni, gdzie bohater/ka przebywa wbrew swojej woli. Trzeba mieć naprawdę mocny scenariusz oraz pewną rękę w opowiedzeniu takiej historii. Że jest to możliwe pokazał choćby „Pogrzebany” z Ryanem Reynoldsem czy „Pokój”. Jak sobie radzi debiut Michała Szcześniaka?

Fisheye to po naszemu wizjer albo judasz. Jest to jedyny łącznik między pokojem, gdzie przebywa przetrzymywana kobieta a zewnętrznym światem. Porwaną jest Anna – pracująca w laboratorium naukowiec, prowadząca badania nad pokonaniem nowotworu. Została uprowadzona, kiedy wróciła z domu i planowała wyjść na krótkie zakupy. Kiedy budzi się odkrywa, że znajduje się w sterylnie niebieskim pokoju, gdzie znajduje się umywalka, prysznic i łóżko. Oraz masa kamer, pozwalających obserwować ją. Dlaczego ją porwał? Czego chce? I czemu zwraca się do niej „Alicja”? Dwóch rzeczy można być pewnym: po pierwsze, nie chodzi delikwentowi o pieniądze, zaś po drugie, ojcem Anny NIE JEST Liam Neeson, więc o jakiejkolwiek próbie odbicia nie ma mowy.

fisheye1

Więcej o fabule powiedzieć nie mogę, bo jedno zdanie za dużo może zabić jakąkolwiek satysfakcję z seansu. Jedyne, co mogę zdradzić, iż Anna ma wgląd na swoje mieszkanie, gdzie przebywa ze swoich chłopakiem (solidny Wojciech Zieliński). Początkowo razem z przyjaciółmi próbuje ją odnaleźć wszelkimi sposobami. Ale im więcej czasu mija, tym zapał słabnie. Reżyser zmierza ku psychologicznemu thrillerowi, gdzie kluczem do motywu porwania jest tajemnica z przeszłości. Dawno i bardzo głęboko zakopana w umyśle, przebijająca się w pojedynczych scenach za pomocą retrospekcji. Obecność wizjera pozwala Annie słyszeć wszelkie rozmowy i poznawać coraz więcej informacji na swój temat (pojawienie się rodziców).

fisheye2

I to przez sporą część czasu działa, choć akcja pozornie wydaje się stać w miejscu. Ogląda się to tak dobrze dzięki konsekwentnie budowanemu poczuciu klaustrofobii oraz izolacji. Skupione na detalach oraz twarzy Anny (trzymająca całość w ryzach Julia Kijowska) robi piorunujące wrażenie. Jeszcze bardziej interesujący jest fakt, że niemal do końca nie widzimy samego porywacza. W sensie jego twarzy, bo jest filmowany z tyłu. Nawet kiedy pokazany jest z przodu, twarz wydaje się być rozmazana i nieostra. Kijowska na ekranie wręcz rozsadza, mieszając wszelkie skrajne emocje: od walki i wściekłości przez popadanie w obłęd z próbą samobójczą po bierność. Jej wystarczy do tego mowa ciała i sposób wypowiadania słów. Bardzo wyrazista oraz mięsista postać. intrygujący jest też porywacz, którego gra – uwaga, niespodzianka! – pewien bardzo popularny aktor. Po głosie go rozpoznacie, więc nie będę wam psuł zaskoczenia, jak dobrze wypada ta rola.

fisheye3

Skoro tak ciepło mówię o tym filmie, to czemu dałem tak niską ocenę? Dobre wrażenie psuje przede wszystkim wyjaśnienie całej tajemnicy. Jest ono wręcz banalne i wygląda jakby zostało wzięte z innej historii. Powiedzmy takiej telenowelowej. Wiele odkrywanych spraw pobocznych sprawia wrażenie pourywanych jak odkrycie romansu Anny z kolegą z pracy. Ta skokowość ma pokazać upływający czas oraz dezorientację bohaterki, niemniej może być to spory problem. O pewnych dziurach i pewnych założeniach nie będę się wypowiadał.

„Fisheye” to film bardzo intrygujący formalnie thriller psychologiczny z charyzmatyczną Kijowską na pierwszym planie. Ona razem ze zdjęciami potrafią trzymać mocno za pysk i pokazuje spory potencjał reżysera w tworzeniu kina gatunkowego. Nie daje on w pełni satysfakcji, lecz daje nadzieję na odkrycie nowego talentu. Czy tak będzie, czas pokaże.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Żelazny most

Punkt wyjścia wydaje się prosty jak konstrukcja cepa. Mamy młodych małżonków (Magda i Oskar) oraz ich dawno niewidzianego przyjaciela (Kacper). Żona nie bardzo ma co robić w domu, Oskar jest górnikiem, zaś Kacper to kierownik. Kiedy ich poznajemy dochodzi do eksplozji – dosłownie. Gdzieś w dalekiej części kopalni doszło do zawalenia. Tam przebywał Oskar, a Magdę o wszystkim powiadamia Kacper. Jednak podskórnie czujemy, że między tą trójką zaszło coś poważnego.

Pozornie debiut Moniki Jordan-Młodziakowskiej porusza temat jaki już widzieliśmy mnóstwo razy: niewierność w związku. Dwutorowa narracja wydaje się początkowo czymś atrakcyjnym, bo jesteśmy rzuceni w środek, a potem cofamy się. Odkrywamy jak się zaczął romans (i to jest strasznie banalne), ale bardziej reżyserkę interesują reperkusje zdrady. Oboje zaczynają się miotać oraz obawiać się konsekwencji tego, że sprawa może się wydać. I że kochanek zamiast być w pracy bzykał żonę najlepszego kumpla. Pierwsza połowa filmu wali wręcz kliszami jak tylko się da. Pozornie trójka naszych bohaterów wydaje się pozornie szablonowa (mąż do tańca i różańca, przyjaciel okazujący się skurwysynem, żona niby szczęśliwa, ale nie do końca), jednak dla mnie najciekawsze było coś innego.

Skupienie się na pracy w kopalni to nie jest coś, co widzimy często na naszym podwórku. Oszczędnie pokazano tutaj strach i obawę, że każde zejście może być tym ostatnim. W tych momentach udaje się odzyskać zbudowane wcześniej napięcie. Fragmenty te miejscami przypominały takie filmy jak „Winni”, choć nie jest to ten poziom. Ale co najbardziej mnie uderzyło to zakończenie – bardzo oszczędne i jednocześnie brutalne. A ostatni kadr zostanie w pamięci na długo, choć sama realizacja bardziej przypomina produkcję telewizyjną. I nie brzmi to zbyt dobrze.

Sytuację próbują wyciągnąć aktorzy, choć najlepiej z tego grona wypada wyciszony Łukasz Simlat oraz przebijający się w drugiej połowie Andrzej Konopka jako szef ekipy ratunkowej. Z kolei Bartłomiej Topa (szef) trzyma swój poziom, ale Julia Kijowska dla mnie była najsłabszym ogniwem. Nie wierzyłem w jej postać kompletnie, a romans wydawał mi się pokazany zbyt szybko i dla mnie było to niezrozumiałe. Szkoda, bo to mocno ciągnie całość w dół.

Debiut straconej szansy, z bardzo nierównym tempem – tak można opisać „Żelazny most”. Jest w tej twórczyni pewien potencjał, ale został rozdrobniony paroma nietrafionymi decyzjami. Mam jednak nadzieję, że pani reżyser szybko się uczy, a następne filmy zrobią na mnie większe wrażenie.

6/10

Radosław Ostrowski

Sługi boże

Wrocław – miasto obecnie kojarzone z retro kryminałów Marka Krajewskiego tym razem stało się tłem dla współczesnej zbrodni. Sprawa jest dość dziwna i niejasna – młoda Niemka spadła z wieży katedry. Kobieta śpiewała w kościelnym chórze, ale samobójstwo wydaje się co najmniej niezrozumiała. Dodatkowo do sprawy została dołączona (odgórnie) policjantka z Reichu, Ana, a Warski jest zmuszony jeszcze chodzić na terapię. Żeby wszystko było jeszcze bardziej pogmatwane, dochodzi do drugiej śmierci w ten sam sposób, a do miasta przybywa emisariusz z Watykanu.

slugi_boze1

To, że w Polsce kiedyś kino gatunkowe było znacznie bogatsze niż obecnie, to jest powszechnie wiadome. Na szczęście od paru lat reżyserzy wracają do tego, a i kryminały ostatnio były bardzo zacne („Jestem mordercą”, „Prosta historia o morderstwie”). Czy Mariusz Gawryś podążył ścieżką swoich poprzedników? No i tu zaczynają się schody, bo reżyser próbuje wrzucić w półtorej godziny więcej wątków, niż byłem w stanie ogarnąć. Kościół, przekręty majątkowe, służby specjalne, jakieś prywatne śledztwo policjantki z Reichu, hipnozy, nawet podobno Szatan jest zamieszany we wszystko. Intryga jest bardziej pogmatwana niż polskie prawo, przez co kompletnie trudno to wszystko ogarnąć. Żeby było jeszcze trudniej oraz bardziej frustrująco, film zmontowano tak niechlujnie, że twórcy powinni za karę przejść szkołę montażu. Boli to zwłaszcza przy scenach akcji, wzorowanych na najlepszych (bo amerykańskich) filmach akcji a’la Jason Bourne. Muszę jednak przyznać, że „Sługi boże” przynajmniej bronią się wizualnie. Wrocław z jednej strony wygląda pięknie (zwłaszcza we fragmentach pokazujących panoramę), ale potrafi być niepokojący i mroczny, co zostało parę razy wygrane.

slugi_boze2

A wiecie, co mnie najbardziej boli? Że grający w tym filmie aktorzy (w sporej części) dają z siebie wszystko, tworząc ciekawe postacie. I to wszystko tak po ludzku zmarnowane, istne barbarzyństwo. Złego słowa nie powiem o Bartłomieju Topie, który do komisarza Warskiego pasuje świetnie. Niby takich postaci (złamany twardziel z tajemnicą i nieufnością) było wiele, ale wierzy się mu. A że bandziorów, którzy natkną się na niego, czeka spotkanie ze Stwórcą, to już inna kwestia. Równie intrygująca jest Julia Kijowska jako Ana (i ten akcent – cudo), która też ma pewną tajemnicę, pozornie sprawiając wrażenie bardzo kruchej. Do tego na drugim planie błyszczy dawno niewidziany Henryk Talar (ksiądz Witecki) oraz dość demonicznie wyglądający Adam Woronowicz (Jan Rudzki, kantor). Żeby jednak nie było tak słodko, to są dwa bardzo poważne minusy. Po pierwsze, Krzysztof Stelmaszyk jako watykański emisariusz brzmiał po prostu sztucznie (słuchanie tego akcentu było jak walenie kijem o drzewo), a jego motywacja jest delikatnie mówiąc mętna. To jednak nic w porównaniu z panią psycholog, czyli Małgorzatą Foremniak, o której wolałbym się nie wypowiadać. Jednym słowem: katastrofa.

slugi_boze3

„Sługi Boże” miały potencjał na bardzo intrygujące, trzymające w napięciu kino kryminalne, jednak całość jest mocno naciągana, nieprzekonująca, chociaż z ciekawymi postaciami, których chciałoby się bliżej poznać. Poza kadrami, muzyką oraz (w większości) świetnym aktorstwem, brakuje sensownej opowieści. A to jest zbrodnia niewybaczalna.

slugi_boze4

5/10 

Radosław Ostrowski

Zjednoczone stany miłości

Jest rok 1990 i trafiamy do pewnego blokowiska, gdzie poznajemy cztery kobiety. Agata wydaje się szczęśliwą mężatką i matką, pracującą w wypożyczalni kaset video. Iza jest dyrektorką szkoły, spotyka się w tajemnicy z ojcem jednej z uczennic. Jej siostra Marzena była kiedyś vicemiss i marzy o karierze modelki, a mąż siedzi w RFN. Do niej próbuje się zbliżyć sąsiadka, rusycystka Renata. I tak powoli zaczynamy oglądać jak przeplatają się losy każdej z bohaterek – po kolei, by się im bliżej przyjrzeć.

zjednoczone_stany_mioci1

Odpowiadający za całość Tomasz Wasilewski robi wszystko, byśmy uwierzyli w czas, jakim się znajdujemy. Stonowana, chłodna kolorystyka, czasami drgające ruchy kamery, wreszcie ujęcia naszych bohaterek z pleców. Wreszcie, dokładnie odtworzona scenografia i stronę z przełomu ustroju, gdzie dopiero uczyliśmy się nowych zasad gry, tkwiąc jeszcze w poprzednim czasie. Ale idzie nowe, dlatego szkoła zaczyna nosić imię Solidarności, a język rosyjski zostaje wyparty angielskim, tak prozachodnio. Jednak nie o to tutaj chodzi, bo reżyser pokazuje pozornie szczęśliwe kobiety, które tak naprawdę ciągle czegoś łakną, próbują zwalczyć pustkę i poczucie niespełnienia. Może wynikać ono z braku bliskości, tłumieniu własnych emocji czy szukaniu na ślepo dróg, co mają zalewnych lepszy los: druga osoba, kariera, namiętność w łóżku. Tkane jest to bardzo powoli i dlatego wielu może poczuć się znużonych, ale każda z bohaterek ma co najmniej jedną mocną scenę. Nieważne czy to kłótnia z kochankiem, próba erotycznej bliskości czy gwałt na nieprzytomnej kobiecie – tego z głowy nie da się wymazać.

zjednoczone_stany_mioci2

Co do scenariusza mam jedno zasadnicze ale. Wątek każdej z naszych bohaterek nagle zostaje pourywany, jakby niedokończony i sprawiający wrażenie zawieszenia. Wywołuje to we mnie pewne poczucie niedosytu, bo chciałbym postawienia kropki nad i. A nad wszystkim unosi się poczucie takiej beznadziei, smutku, braku satysfakcji. Drugim problemem jest dość często pojawiająca się nagość. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale miałem czasami poczucie nadużycia oraz przesytu golizną.

zjednoczone_stany_mioci3

Te drobne mielizny są jednak zakryte pewną reżyserią oraz koncertowym aktorstwem każdej z pań, choć nie od razu zyskiwały moją sympatię. Wasilewski wierzy, że trzeba pokazać, a nie mówić o tym. Największy problem miałem z Agatą, prowadzoną przez sztywną (celowo) Julię Kijowską. Jej motywacja oraz pragnienia przez długi czas pozostawały dla mnie kompletną tajemnicą (skąd ta fascynacja młodym księdzem). Za to największe wrażenie zrobiła na mnie Dorota Kolak jako samotna (poza ptaszkami) Renata, zakochana w sąsiadce Marzenie (apetyczna Marta Nieradkiewicz), nierzadko sięgając po podstęp w postaci upozorowanego wypadku na schodach. Klasę potwierdziła także Magdalena Cielecka jako chłodna, stonowana dyrektor szkoły. Ale tak naprawdę w każdej z tych pań coś się gotuje, kipią tłumione emocje, wierząc im.

zjednoczone_stany_mioci4

Czuć tutaj ducha kina moralnego niepokoju, ale nie ma tutaj moralizowania czy piętnowania. „Zjednoczone stany miłości” to kronika samotności, melancholii oraz niespełnionych marzeń, zakończonych klęską. Smutne, ale chwytające kino, któremu trzeba dać czas oraz szansę.

7/10

Radosław Ostrowski

Czerwony pająk

Kraków, rok 1967. Tutaj mieszka Karol Kremer – zwykły nastolatek, który wydaje się takim typowym nastolatkiem. Spokojny, cichy, nie rzucający się w oczy. Mieszka z rodzicami, uczęszcza na treningi pływackie i studiuje medycynę. To spokojne życie trwa do momentu, gdy przypadkowo jest świadkiem morderstwa, a dokładniej znajduje zwłoki młodego chłopca – kolejnej ofiary seryjnego mordercy. Sprawą okazuje się weterynarz Lucjan Staniak, a ta relacja mocno zaważy na życiu młodego Karola.

czerwony_pajk1

W PRL-u to była jedna z najgłośniejszych spraw, a Karol Kot stał się najmłodszym seryjnym mordercą schwytanym kiedykolwiek. Debiutujący w fabule Marcin Koszałka luźno inspiruje się historią Karola Kota – wampira z Krakowa. Jednak twórca nie skupia się na rekonstrukcji wydarzeń czy policyjnym śledztwie, nawet nie próbuje wejść w umysł bohatera. Pokazuje spokojnie wydarzenia, samych zbrodni nie ma tu zbyt wiele. Wszystko tutaj oparte jest na niedopowiedzeniu i spojrzeniach, które trzeba umieć odczytać. Odpowiedzi nie znajdziecie tutaj zbyt wiele, właściwie żadnych – dlaczego zabija i dlaczego tak zło fascynuje. Wolne tempo może zniechęcić, podobnie brak jednoznacznych odpowiedzi na kluczowe pytania, zmuszając się do większego natężenia komórek. Jednego jednak Koszałce nie da się odmówić: klimatycznych zdjęć Krakowa, ale w żadnym wypadku nie można mówić o pocztówkach. Miasto jest tutaj pokazane w niemal turpistycznej estetyce: mrok w kolorystyce sepii (popis motocyklisty), podniszczone i brudne piwnice, rozpadające się ściany, uliczne zaułki. To wszystko tworzy atmosferę strachu, ale i małej, wyniszczającego świata, niemal upadającego (ale to pewnie tylko moja nad-interpretacja).

czerwony_pajk2

Tylko ciągle cisnęło mi się pytanie: dlaczego? Co pchnęło Karola do takiego finału, a poszlak jest kilka. Rozpad małżeństwa rodziców, które jako tako funkcjonuje, może odrzucona miłość zakończona brutalną śmiercią? Grający tą rolę Filip Pławiak kompletnie zaskakuje i tworzy trudny portret chłopaka. Podobnie oszczędny i powściągliwy Adam Woronowicz jako morderca Staniak z cichutkim głosem. Ani motywacja, ani sposób zabijania (poza jedną sceną) nie zostaje nam pokazana na ekranie. Niełatwo jest opisać jego relację z Karolem i nadal nie wiem, czym to było. Szacunek, fascynacja, lojalność?

czerwony_pajk3

Debiut fabularny Koszałki zachwyca stroną plastyczną, jednak treść jest zdecydowanie dla bardziej wymagającego odbiorcy. Mnie ta hermetyczność odstraszyła, ale „Czerwony pająk” pozostanie w mojej pamięci.

6/10

Radosław Ostrowski

Serce, serduszko

Jesteśmy na Bieszczadach w bidulu, gdzie trafia wyglądająca jak kosmitka Kordula, by podjąć tam pracę. I to właśnie tam poznaje Maszeńkę – młoda dziewczynkę, która marzy o zostaniu baletnicą. Wskutek dość niefortunnego zbiegu okoliczności, obie panie uciekają i wyruszają na egzamin do Gdyni. W ślad za nimi rusza policja oraz ojciec dziewczynki, który jest nałogowym alkoholikiem.

serce_serduszko2

Jan Jakub Kolski ostatnio próbował pójść w kino gatunkowe, jednak „Zabić bobra” było porażką. Jego nowe kino jest produkcją familijną oraz kinem drogi, w którym zdarzy się wszystko, z czego znamy tego typu produkcje – podróż staje się okazją do weryfikacji swojego życia, relacja ulega dynamice i dojdzie po poważnych zmian. Wydaje się to tak kliszowe, że już bardziej się nie da? Jednak reżyser nie unika schematów, jednak stara się je ubarwić i unika jak ognia jednoznaczności oraz prostych odpowiedzi. W dodatku łagodzi to bardzo ciepłym humorem (rysowane wstawki Maszeńki – proste i kolorowe, ale rozbrajające), barwnymi ujęciami okolicy oraz barwnymi postaciami drugoplanowymi, dzięki czemu film ogląda się całkiem nieźle. Może zakończenie wielu może odstraszyć (piosenka finałowa), jednak to jest jedyna poważna wada, a kilka pomysłów pozytywnie zaskakuje (taneczny pojedynek Maszeńki z chłopakiem breakdancerem – nieźle zmontowane).

serce_serduszko1

Kolski nie tylko zgrabnie bawi się konwencją, ale tez aktorzy wczuli się w swoje postacie. Świetnie wypadła Julia Kijowska – Kordula w jej wykonaniu to buntowniczka, nie potrafiąca nigdzie zagrać miejsca na dłużej. W dodatku lubi tatuaże i słucha metalu, ale o wszystko jest maską, pod którą ukrywa się wrażliwa i samotna kobieta. Swój wizerunek przełamuje też Marcin Dorociński w roli ojca Maszeńki, alkoholika i jest wiarygodny. Podobną niespodzianka jest Borys Szyc, który przypomina się z dobrej strony jako… ksiądz, który jest otwarty wobec swoich parafian wykorzystując nowoczesne wynalazki (jego nawijka na videoblogu – perełka) i jest obdziergany Matkami Boskimi na swoim ciele. Jednak wszyscy oni bledną wobec debiutującej Marysi Blendzi grającej typową postać dla Kolskiego – nadwrażliwą istotę, która widzi więcej niż reszta i jest dojrzalsza od wszystkich. Naturalna, szczera i urocza, kradnie ten film. Jeśli będzie chciała iść dalej ta drogą, to będę czekał na jej następne role.

serce_serduszko3

Jan Jakub Kolski powoli wraca do dobrej formy i mam nadzieję, że następny film będzie lepszy od „Serca, serduszka”. To pogodne, łagodne i ciepłe kino – może i nie zaskakuje, ale po nim poczułem się lepiej. A to i tak sporo.

serce_serduszko4

6,5/10

Radosław Ostrowski

Miłość. Film Sławomira Fabickiego

Maria i Tomek są młodym małżeństwem, które spodziewa się dziecka. Pozornie nie brakuje im niczego, żyją dobrze, sporo zarabiają i wydają się szczęśliwi. Jednak kiedy podczas ciąży kobieta zostanie zgwałcona przez swojego szefa – prezydenta miasta, wywołuje to oddalenie się małżonków.

Polskie kino zazwyczaj nie jest zbyt pochlebnie traktowane zarówno na swoim podwórku jak i poza granicami kraju jest ledwo zauważalne. Sławomir Fabicki jednak podjął się próby stworzenia filmu obyczajowego, lekko inspirując się dorobkiem Krzysztofa Kieślowskiego. Jednak nie ma tutaj ani emocjonalnego szantażu, słodzenia czy popadania w przesadną skrajność, tylko mamy parę w dość trudnej sytuacji. Pytanie czy wyjdą z tego wzmocnieni, a może dojdzie do rozpadu? To już musicie sami ocenić, bo napięcie jest tutaj naprawdę wysokie, realizacja jest na dobrym poziomie (stonowane kadry, solidny montaż, choć zauważalny jest brak muzyki i nie najlepszy miejscami dźwięk). Zaś cała relacja między bohaterami jest zagrana w sposób subtelny i bardzo delikatny, ale bardzo emocjonalny. Jest ponuro i mroczno, ale jednak pozostaje pewna nadzieja pod koniec.

milosc_fabicki1

W dodatku całość jest naprawdę dobrze zagrana. Zarówno Marcin Dorociński jak i Julia Kijowska są świetni w roli pogubionych, próbujących na swój sposób rozwiązać tą sytuację, ze wskazaniem na Kijowską, która początkowo jest „ofiarą” i to ona najbardziej dostaje w d…, zmuszona znosić odtrącenie. Poza nimi warto też wyróżnić śliskiego Adama Woronowicza (prezydent Adam), Agatę Kuleszę (żona prezydenta) oraz pojawiających się w epizodach, m.in. Romana Gancarczyka (ginekolog) i Wojciecha Mecwaldowskiego (kolega Tomka z pracy).

Skromne to kino, ale bez poważniejszych wad. W dodatku bardzo porządnie zrobione, zagrane też bez zarzutu. Iść i oglądać.

7/10

Radosław Ostrowski

Drogówka

Jest grupa siedmiu policjantów, których łączą pieniądze, przyjaźń i imprezy. Grupa ta jest zwarta, bierze łapówki i nie jest do końca taka uczciwa. Wszystko się zmienia w momencie, gdy jeden z nich, sierżant Lisowski zostaje zamordowany. W sprawę zostaje wrobiony sierżant Król, który był mu winien forsę. Ten jednak ucieka i próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę.

drogowka1

Kim jest Wojciech Smarzowski? Chyba nie trzeba go przedstawiać, bo to jeden z najciekawszych polskich reżyserów ostatniej dekady, który w bardzo brutalny sposób pokazuje naszą rzeczywistość, bez słodzenia i lukrowania. „Drogówka” to w zasadzie mieszanka paru gatunków i konwencji. Na początku mamy humorystyczno-ponure scenki ze zwykłego dnia pracy naszych bohaterów, by po 40 minutach pójść w stronę kryminału, gdzie intryga jest bardzo skomplikowana i sięga szczytów władzy. Ale nie jest to stricte film sensacyjny, bo tutaj wiele zdarzeń jest kręconych z telefonów komórkowych (świetnie zmontowanych z pozostałymi scenami), pościgi są mało efektowne i idziemy razem z kamerą. A przy okazji jak zawsze mamy pokazaną rzeczywistość, gdzie nikt nie jest uczciwy (każdy chce dać w łapę – bez względu na pozycję społeczną czy wykształcenie), a przekręty są po prostu wszędzie. Innymi słowy, witamy w polskim piekle, a o happy endzie możecie zapomnieć. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu wtórności, ale pomysłowa realizacja odwraca od tego uwagę.

drogowka2

Druga rzecz wyróżniająca Smarzowskiego od innych to posiadanie stałej grupy aktorów, która przewija się w jego filmach. Tak też jest i tutaj. Główną rolę gra będący w świetnej formie Bartłomiej Topa, tworząc postać sierżanta Króla, który może i nie jest świętym, ale tutaj jest ukazany jako ostatni sprawiedliwy, który musi się czaić i ukrywać. Poza nim są tutaj ci, których nie mogło zabraknąć: Marian Dziędziel (komisarz Gołąb), Eryk Lubos (sierżant Banaś), Robert Wabich (sierżant Hawryluk), Arkadiusz Jakubik (sierżant Petrycki) i Jacek Braciak (posterunkowy Trybus) – wszyscy spisali się bardzo dobrze i trudno się do nich przyczepić, bo stworzyli pełnokrwiste postacie. Jest parę zaskoczeń jak Marcin Dorociński (sierżant Lisowski) i Julia Kijowska (posterunkowa Madecka), którzy wypadają trochę wbrew swojemu wizerunkowi, a także masa epizodów m.in. Andrzeja Grabowskiego (poseł), Lecha Dyblika czy Krzysztofa Kiersznowskiego, którzy dopełniają całości.

drogowka3

Choć „Drogówka” wydaje mi się słabszym filmem od „Róży” nie zmienia ona jednego faktu: Smarzowski jest najlepszym polskim reżyserem, bo poniżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu nie schodzi.

8/10

Radosław Ostrowski