Winni

Ile razy zdarza się wam widzieć na ekranie tytuł, gdzie w zasadzie mamy tylko jednego (no może dwóch bohaterów) w jakiejś ograniczonej przestrzeni? Ostatnio takich filmów było wiele: „127 godzin”, „Pogrzebany”, „Locke”. Do tego grona wpisuje się także duński thriller debiutującego na ekranie Gustava Mollera „Winni”.

Poznajcie Asgera – to już niemłody policjant, który pracuje jako dyspozytor linii 112. Wiadomo, telefon goni telefon, choć czasami zdarzają się wezwania troszkę nieadekwatne do sytuacji. I tak w zasadzie po kilka godzin dziennie. I właśnie powoli kończy się ostatni dyżur, bo już wkrótce nasz gliniarz ma wrócić do patrolowania ulic. Wtedy dostaje dość niepokojący telefon, zaś między słowami bohater dochodzi do wniosku, że kobieta została porwana. Połączenie jednak zostaje zerwane.

winni2

Reżyser postawił sobie za cel skupienie się na Asgerze oraz jego podejściu do całej sprawy. Ale jak utrzymać widza w napięciu przez niemal półtorej godziny, jeśli cały czas jesteśmy w dyspozytorni? Żadnych przebitek, żadnych retrospekcji, żadnych zmian lokacji, do tego kamera niemal jest przyklejona do twarzy naszego gliniarza. I ku mojemu zdumieniu to działa. Udźwiękowienie jest tak dokładne i precyzyjne, że niemal „widziałem” to, o czym się tu mówi. Jeżdżące samochody, otwierane drzwi, jakieś sapanie, dyszenie, jęki i to pomaga w budowaniu napięcia. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki, a poczucie dyskomfortu wywołuje tutaj cisza. Albo inny telefon, który wybija z rytmu i równowagi. To jest tylko jeden haczyk, bo drugim jest tajemnica związana z Asgerem. Bo nasz gliniarz ma coś za uszami i odkrywamy, że został tutaj przeniesiony niejako karnie, zaś w tle jest jakiś proces. Te dwa haczyki działają, serwując po drodze kolejne wolty, zmuszające do weryfikacji wszystkiego, co wiemy. I to powoduje, że ten niemal ekstremalny minimalizm funkcjonuje bez poważnych spięć. Aż chce się wsiąkać ten klimat jak gąbkę.

winni1

Wszystko to jednak nie zadziałoby, gdyby nie dwa istotne detale: udźwiękowienie oraz kreacja Jacoba Cerdregena. Aktor miał bardzo trudne zadanie jako Asger, by z jednej strony wszelkie emocje utrzymać na wodzy, ale z drugiej intryguje, zastanawia i parę razy puszczają nerwy. Na twarzy malują mu się wszelkie emocje, niemal czuć spore brzemię, jakie na sobie dźwiga i coraz bardziej zaczyna „wariować” na punkcie tej sprawy. Reszta postaci (poza kolegami z pracy) tak naprawdę jest tylko obecna głosowo, ale i tak mocno zapadają w pamięć, co jest sporą sztuką.

Jak widać koncepcja filmowego one man show (dosłownie i w przenośni) nadal potrafi zaintrygować i wciągnąć. „Winni” są konsekwentnie wyreżyserowani, trzymają mocno za gardło, niejako dostarczając dużo rozrywki. Dawno nie widziałem tak mocnego dreszczowca wykorzystującego tak niewiele środków.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz