Wonderstruck

Z filmami Todda Haynesa ja mam relację dość niełatwą, bo w większości mnie nie angażują zbyt emocjonalnie. Niemniej trudno nie odmówić im mocnej warstwy wizualnej, przez co sam seans nie jest najgorszym doświadczeniem. Czy tak też jest w przypadku adaptacji powieści Briana Selznicka „Wonderstruck”?

Akcja toczy się w dwóch przestrzeniach czasowych: w 1977 oraz 1927. W pierwszym śledzimy losy Bena (Oakes Fegley) – młodego chłopca, który stracił matkę i mieszka u wujostwa. Swojego ojca nigdy nie poznał, co wywołuje w nim pewną frustrację oraz poczucie braku miejsca na świecie. Jednak wskutek pewnego wypadku traci słuch. Mając pozostawioną książkę poświęconą muzeum i zakładkę księgarni, wyrusza do Nowego Jorku. Druga linia dotyczy głuchej dziewczynki Rose (debiutująca Millicent Simmonds), mieszkającej z ojcem-lekarzem. Ma ona obsesję na punkcie aktorki Lilian Mayhem (Julianne Moore), przez co ucieka z domu i wyrusza do niej. Czy jej się uda? I jak te dwie historie się łączą?

Te dwie opowieści wywołują początkowo konsternację swoimi przypadkowymi wpleceniami, pozbawionymi jakiegoś sensu. Jednak im dalej w las, tym Haynes jednak parę razy wykazuje się kreatywnością w przeplataniu czasem. Obydwie linie czasowe są zróżnicowane stylistyczne: lata 70. mają mocno funkową muzykę w tle oraz mocną zieleń i żółć w scenach nocnych oraz czarno-białe, pozbawione dźwięku kadry z lat 20. W tym drugim przypadku brakowało do szczęścia jeszcze plansz z wypowiadanymi dialogami, ale ponieważ bohaterka jest niesłysząca, brak dźwięku jeszcze bardziej pogłębia poczucie jej samotności oraz izolacji. Sama ta estetyka robi piorunujące wrażenie, zaś cudowna muzyka Cartera Burwella tworzy piorunującą mieszankę (szczególnie w historii Rose). Zaś zakończenie jest szczególnie poruszające i kreatywne.

Problem jednak w tym, że te dwie opowieści emocjonalnie nie angażują zbyt mocno. Bardziej mnie pociągał wątek Rose, ze względu na swoją stylistykę oraz zachwycającą Simmonds. Jej obecność przyciągała jak magnez i samą mową ciała wyrażała bardzo dużo. Nie oznacza to, że Fegley wypadł słabo czy nie dawał rady, wręcz przeciwnie. Ale jakoś ta historia kompletnie mnie nie zaangażowała mnie tak bardzo jak bym chciał.

Nie mogę złego słowa powiedzieć o braku ambicji Haynesa czy wizualnej estetyce, która pieści oczy i uszy. Jednak „Wonderstruck” sprawia wrażenie pustej wydmuszki, nie potrafiącej zaangażować emocjonalnie, a nawet wywołuje zagubienie oraz dezorientację. Chciałbym się polubić bardziej z tym filmem, jednak zwyczajnie nie potrafię, ale będę dawał szansę reżyserowi.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Kingsman: Złoty krąg

Do dziś pamiętam jak mnie uderzyło pierwsze spotkanie z Kingsmanami. Nie kojarzycie ich? To brytyjska niezależna, elitarna komórka wywiadowcza, gdzie dołączył do niej młody chłopak z ulicy. Po wydarzeniach z pierwszej części Eggsy działa jako pełnoprawny członek o kryptonimie Galahad. Świat został ocalony, a facet poznał pewną skandynawską księżniczkę, z którą planuje związać przyszłość. Niestety, stracił mentora Harry’ego, co mocno się na nim odbiło, a kłopoty dopiero się zaczynają. Albowiem siedziba Kingsmanów i wszyscy agenci zostają zmieceni z powierzchni ziemi. Wszyscy, oprócz Eggsy’ego oraz Merlina. Kto za tym stoi i dlaczego dokonał tego ataku? Panowie są zdani na siebie, ale udaje się znaleźć wsparcie w postaci kuzynów z USA – Statesman.

„Złoty Krąg” w zasadzie to jest powtórka z rozrywki, tylko jeszcze bardziej podkręcona, brutalna, efekciarska i porąbana. Im więcej bym wam zdradził z fabuły, tym mniejsza szansa na frajdę z kolejnych niespodzianek. Bo jeśli myślicie, że Matthew Vaughn wystrzelał się z pomysłów i inscenizacji, jesteście w wielkim Błędzie. Reżyser lawiruje między drobnymi wątkami obyczajowymi (kolacja z rodziną królewską), szpiegowską intrygą a kompletną zgrywą. Wszystko polane bardzo ironicznym, brytyjskim poczuciem humoru oraz niemal teledyskowym sposobem realizacji. I to wszystko nadal działa, serwując prawdziwy rollercoaster. Ale jeśli nie oglądaliście pierwszej części, możecie nie bawić się aż tak dobrze, bo odniesień i aluzji jest od groma.

Akcja jest szalona, gdzie krew i odrywane kończyny lecą oraz leją się we wszystkie możliwe kierunki, a fabuła potrafi zaangażować. Bo nadal zależy nam na Eggsym (świetny Taron Egerton) i jego ekipie. Chociaż sami Statesmani też są niczego sobie – mocno przesiąknięci amerykańską kulturą kowboje, których ksywy są od rodzajów alkoholu, a w uzbrojeniu mają choćby lasso i rewolwery. Dzięki temu sceny rzezi i masakry nabierają jeszcze większej mocy (bójka w barze czy zadyma we Włoszech), mimo poczucia pewnej wtórności. Choć muszę przyznać, że powrót Harry’ego zza grobu (uroczy Colin Firth balansujący między nieporadnością a byciem totalnym kozakiem) nie wydaje się pomysłem z czapy wziętym.

I jak to jest cudownie zagrane, choć nie wszyscy aktorzy zostają w pełni wykorzystani. Stara wiara w postaci tria Firth-Egerton-Strong ciągle trzyma fason, a chemia między nimi jest wybuchowa niczym pole minowe przed eksplozją. Jeśli chodzi o nowych herosów, to tutaj Statesmani mają masę znanych twarzy, choć w pełni wykorzystani zostają Halle Berry (Ginger, czyli amerykański odpowiednik Merlina) oraz świetny Pedro Pascal jako twardy kowboj Whiskey. Co ten facet robi z lassem i biczem, czyni go największym zagrożeniem świata. Troszkę w cieniu jest zarówno Jeff Bridges (szef Champagne) oraz Channing Tatum (Tequila), zwłaszcza tego drugiego chciałoby się zobaczyć w akcji. Za to głównym złolem jest tutaj panna Poppy w wykonaniu Julianne Moore, która jest o wiele lepsza od Valentine’a. Jeszcze bardziej przerysowana o prezencji pani domu z lat 50., z diabolicznym planem podboju świata i tak słodkim uśmiechem, że może przyprawić o ból zębów.

„Złoty Krąg” to godna kontynuacja szpiegowskiej parodii, podnosząca wszystko do kwadratu. Jeszcze brutalniejsze, bardziej szalone i komiksowe. Aż boję się pomyśleć, z czym jeszcze wyskoczy Vaughn w kolejnej części. Bo przecież będą, prawda?

7/10

Radosław Ostrowski

Plan Maggie

Poznajcie Maggie – młoda dziewczyna, która pracuje na styku sztuki oraz biznesu. Ma za to jeden konkretny plan na życie: chce mieć dziecko, ale niekoniecznie męża. Dlaczego? bo nie jest w stanie się z nikim zakochać na dłużej niż pół roku. Ale jest potencjalny dawca nasienia, czyli biznesmen odpowiedzialny za pikle Guy. Tylko trzeba załatwić spermę i wszystko będzie dobrze. Problem jednak w tym, że plany lubią się sypać. Na drodze pojawia się niejaki John Hardin – wykładowca akademicki, który pracuje nad fabułą. Poza tym ma żonę (też intelektualistka) i dwójkę dzieci. To jednak nie przeszkadza Maggie w zakochaniu się w mężczyźnie, co komplikuje pewne rzeczy.

plan_maggie3

Co wam przychodzi do głowy, kiedy myślicie o komedii romantycznej z intelektualistami oraz Nowym Jorkiem w tle? Na pewno myślicie o Woodym Allenie, lecz „Plan Maggie” to dzieło Rebeki Miller. Niemniej wszystko skupia się na trójkącie miłosnym (Maggie, John i jego żona), próbując znaleźć odpowiedź na niemal odwieczne pytanie dotyczące zakochania, odkochania i poczucia odpowiedzialności. Czy można sobie zaplanować czyjeś życie, co próbuje zrobić nasza bohaterka w drugiej połowie filmu, a może należy wszystko przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza. Duch nowojorskiego okularnika przewija się w muzyce, gdzie nie brakuje ducha jazzu czy portretów części miasta. Nie ma jednak tutaj takiego ironicznego humoru, choć nie brakuje tutaj trafnych obyczajowych obserwacji. Intryga może na początku wydawać się wydumana, jednak z czasem zaczyna nabiera pewnego rozpędu, w czym pomaga pewna drobna wolta. Bo akcja przeskakuje na 3 lata i stan zakochania oraz małżeństwa aż do kryzysu.

plan_maggie1

Wtedy „Plan Maggie” zaczyna niejako się od początku, bo co zrobić, jak się już plan się spełnił? Zaczynają się pojawiać pytania, a jednocześnie dostrzegać pewne niedoskonałości tej drugiej połówki. No i zaczynają się dylematy: zostać, odejść czy może… wymyślić jakiś nowy plan? Robi się troszkę dowcipniej (zwłaszcza postać Tony’ego), ale nie wywołuje to gwałtownego ataku śmiechu. I to dla paru kinomanów może być przeszkodą.

plan_maggie2

Jednak cały ten „Plan” działa, co jest także zasługą wiarygodnych, nieidealnych, lecz sympatycznych postaci. Tytułową Maggie gra Greta Gerwig i jest dość pokręconą, postrzeloną dziewczyną, która całkiem nieźle ogarnia pewne kwestie i ma odrobinę dziewczęcego uroku. Ale z drugiej strony jest naiwna i tak naprawdę nie do końca wie, czego chce. Jednak film tak naprawdę kradną dwa wierzchołki trójkąta, czyli Ethan Hawke oraz Julianne Moore. Ten pierwszy, czyli niespełniony artysta Paul, wydaje się troszkę pierdołowaty, bo zaniedbuje obowiązki ojcowskie i mocno skupiony na sobie. Z drugiej jednak strony jest szczery, może pełen kompleksów (zwłaszcza na polu zawodowym), co czyni tą postać złożoną. Na podobnym tonie błyszczy Moore ze swoim duńskim akcentem, sprawiając wrażenie chłodnej, dystyngowanej kobiety, z błyskotliwą karierą naukową w tle. Humoru troszkę wnosi Bill Hader (Tony) oraz Travis Fimmel (Guy) na drugim planie.

Film może wydaje się niepozornym, sympatycznym filmem obyczajowym, okraszony odrobinką humoru. Miller wydaje się być bardziej lightową wersją Woody’ego Allena, ale jednocześnie udaje się stworzyć swoją własną tożsamość. I nawet Gerwig mnie nie irytowała, co jest rzadkością.

7/10

Radosław Ostrowski

Suburbicon

Tytułowe Suburbicon to małe miasteczko wyglądające jak przedmieścia jakiegoś większego miasta, pod koniec lat 50. Jest spokojnie, wszyscy ludzie są sobie bliscy, serdeczni, przyjaźni oraz życzliwi. Ale wszystko się zmienia, gdy do miasta wprowadza się czarnoskóra rodzina Mayersów. Problem w tym, że mieszkańców bardzo się to nie podoba. Ale w okolicy też mieszka rodzina Lodge’ów – mąż, żona, jej siostra oraz syn. W czasie, gdy mieszkańcy stoją obok nowych lokatorów, rodzina zostaje zaatakowana i żona ginie.

suburbicon1

George Clooney wraca do stołka reżyserskiego i bierze na warsztat scenariusz braci Coen. Czuć tutaj motyw niby prostego planu, który coraz bardziej zaczyna się komplikować, ale z drugiej strony jest próbą zdemaskowania lat 50. oraz życia w idealnym miasteczku, z idealnie ostrzyżonymi trawnikami oraz mieszkaniami. Te dwa wątki prowadzone są niejako obok siebie, przez co można poczuć pewien dysonans. Początek wygląda wręcz bajkowo, z reklamówką życia w mieście – niczym telewizyjna reklama. Potem pojawiają się kolejne tajemnice, które – dla mnie – za szybko zostają wyłożone na stole, przez co łatwo można się domyślić o co tu tak naprawdę chodzi. Bardziej skupił moją uwagę ten wątek rasistowskiej nienawiści, gdzie biali ludzie mają – nomen omen – czarne serca i dla własnej wygody stoją pod domem, robiąc cyrk. Najpierw się tylko przyglądając, rzucając wyzwiskami, a następnie atakując. Tylko, że to jest tło dla bardzo niemrawego kryminału, gdzie w jednej scenie wszystko zostaje wyłożone kawa na ławę. Dodatkowo te wątki za cholerę, nie chcą się w żaden sposób połączyć.

suburbicon2

Trudno powiedzieć coś złego o warstwie realizacyjnej. Świetną robotę wykonali scenografowie i kostiumolodzy, odtwarzając stylistykę lat przełomu lat 50. i 60., włącznie z fakturą oraz kolorystyką. To robi duże wrażenie, podobnie jak stylizowana muzyka Alexandre’a Desplata. Z jednej strony bardzo podniosła, wręcz sielankowa, z drugiej potrafiąca zbudować napięcie. Tylko, że to nie wystarczy do zrobienia dobrego filmu.

suburbicon3

Aktorzy robią, co mogą, ale nie mają wsparcia. Choć Matt Damon dobrze się odnajduje w roli wycofanego, pakującego się w kłopoty Gardnera, to nie dało się polubić tego bohatera, ze względu na jego tajemnicę, chłód emocjonalny. Troszkę lepsza jest Julianne Moore w dwóch kreacjach (żony i jej siostry), dając spore pole do popisu, ale całość kradnie Oscar Isaac w roli cwanego agenta ubezpieczeniowego o aparycja Clarka Gable’a (niemalże). I to mógł być mocny pojedynek między nim a Damonem, lecz wszystko się potoczyło inaczej.

„Suborbicon” to dziwaczna mieszanka groteskowej satyry z bardzo nudnym, ogranym niby-kryminałem. Clooney nie zapanował nad reżyserią, a film rozpada się na dwie historie, mające w założeniu się połączyć. Gdyby Coenowie sami się wzięli, może byłoby to lepsze kino, ale tego się już nie dowiemy.

5/10

Radosław Ostrowski

Tytuł do praw

Już widzę, jak pod tym filmem rozpęta się piekło, że to gejowska propaganda i atakowanie swoją innością oraz afiszowanie swoją orientacją. Ale zanim zaczniecie się rzucać, walczyć i gryźć niczym wściekłe psy, przeczytajcie spokojnie i zobaczcie ten film, oparty na prawdziwej historii, którą już raz opowiedziano (dokument z 2007 roku „Freeheld”).

freeheld1

Poznajcie Laurel Hester. To bardzo doświadczona policjantka z hrabstwa Ocean w New Jersey, oddana sprawie i walcząca do końca. Jest też lesbijką, ale o tym wiedzą tylko osoby z najbliższej rodziny. Nawet jej partner z pracy Dane, nie będący obojętny wobec niej, o tym nie wie. W 2002 roku w jej życiu pojawiła się ona – Stacie Andree, niska, bardzo młoda dziewczyna, obcykana w sprawach motoryzacyjnych. Pierwsza randka, delikatnie mówiąc, nie wyszła najlepiej – za duża przerwa, zbyt wiele nerwów. Wiecie jak to bywa na takich spotkaniach. Ale po pewnym czasie wszystko zaczęło się zgrywać. I wydawało się, ze tak już będzie na zawsze. Wtedy pojawił się ktoś trzeci – zaawansowany nowotwór, a szansę na wyjście z tego cało są bliskie zeru. Jest problem – Laurel chciałaby przekazać swoją emeryturę, lecz prawo nie pozwala osobom tej samej płci na takie zdarzenie. Kobiety nie postanawiają odpuścić i walczyć o swoje.

freeheld2

Niby kolejna obyczajowa historia o walce o swoje prawa – godność, równość, starcie konserwatyzmu z liberalizmem. Znamy to z wielu różnych filmów i jest ona skrótowa, skupia się na najważniejszych momentach z życia naszych bohaterek (pierwsza randka, kupno mieszkania, wizyty w szpitalu), ALE czy to znaczy, iż jest to nudny i nieciekawy dramat? Absolutnie nie. Reżyser stara się jak ognia unikać patosu (wyjątkiem jest scena ostatecznego zebrania komisji, gdzie wsparcia udzielają jej wszyscy), powoli pokazując przełamywanie otoczenia. Jest to możliwe, gdy jest się w stanie zobaczyć charakter tej drugiej osoby, a takie sprawy jak orientacja czy wiara nie powinny wchodzić na pierwszy plan. Najmocniej to widać w postaci Dane’a (potwierdzający klasę Michael Shannon), okazującym się przez większość czasu największym sojusznikiem w tym starciu, chociaż gdy poznaje prawdę reaguje wściekłością. Nie z powodu jej orientacji, lecz z powodu jej nieufności, czuje się zdradzony – w końcu partnerowi można powiedzieć wszystko. Polityczny wydźwięk jest tutaj zepchnięty na drugi plan (i bardzo dobrze), bo zostaje ta sytuacja wykorzystana do walki o legalizację małżeństw homoseksualnych (postać postrzelonego aktywisty Stevena Goldsteina, nie kryjącego swoich zamiarów, lecz nigdy nie przekraczającego granicy moralnej), ale wzmacnia jedynie wydźwięk całości.

freeheld3

Najważniejsze jednak są obydwie panie, koncertowo zagrane przez Julianne Moore i Ellen Page. Ta pierwsza bardzo sugestywnie wygrywa swoją postać, powoli przechodzącą na drugą stronę, niemal namacalnie czuć jej zmęczenie, wysiłek by iść, oddychać i mówić. Ta druga wydaje się być drobna, niemal wycofana, ale pełna determinacji i walki. Czuć między nimi chemię, widać zaangażowanie w ten związek, w każdym geście, spojrzeniu, wypowiadanym słowie, czyniąc cała tą opowieść pełnokrwistym dramatem. O Michaelu Shannonie już wspominałem, jednak nie sposób też docenić Steve’a Carrella w roli pełnego charyzmy aktywisty Goldsteina, który nie jest stereotypowym, do bólu przerysowanym gejem.

freeheld4

„Tytuł do praw” nie trafił do polskiej kinowej dystrybucji (wyszedł od razu na DVD), co przyjmuje z pewnym bólem. To bardzo poruszający, trzymający za serce dramat, nawet jeśli jedzie oczywistym szlakiem. Nie brakuje jednak emocji, zaangażowania oraz serca w tym dziele. Absolutnie warte uwagi.

7/10

Radosław Ostrowski

Sidła miłości

Frank Delaney jest bardzo ambitnym i wziętym adwokatem z Portland. I trafia mu się sprawa, która może znowu skupić uwagę wszystkich – młoda kobieta zostaje oskarżona o zamordowanie swojego męża, który był dużo, dużo starszy. Sprawa jest o tyle paskudna, że w ciele zmarłego znaleziono kokainę, a przed śmiercią kochanek zapisał w testamencie kobiecie swój majątek. I nasz prawnik ulega swojej klientce, stając się jej kochankiem.

sida_miloci3

Po sukcesie „Nagiego instynktu” z 1992 roku thrillery o zabarwieniu erotycznym stały się strasznie popularne i każdy twórca próbował coś uszczknąć dla siebie. Rok później próbował ugrać Uli Edel wspierany przez charyzmatycznego producenta Dino De Laurentisa. Efekt okazał się tak katastrofalny, że „wyróżniono” ten tytuł nominacjami do Złotych Malin. Co w zasadzie nie zagrało? Nie do końca wiem. Niby jest pomysł, oparty na procesie sądowym i czerpaniu stylu noir. Cyniczny adwokat, klasyczna femme fatale, mroczne tajemnice, pożądanie, perwersje. Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepiej sprzedaje się seks oraz przemoc. Jednak nie mogłem odnieść wrażenia sztuczności i przewidywalności wolt. Wiadomo było, ze dojdzie do romansu, że intryga jest bardziej skomplikowana, każdy skrywa tajemnice. To było wszystko jakieś takie mechaniczne, zrobione z automatu. Nawet drobne echa z przeszłości nie były w stanie rozbić tego przekonania. A co do scen erotycznych, to dobrze wypadła tylko jedna (na parkingu z robieniem minety), a o reszcie nie warto się wypowiadać.

sida_miloci2

Poza niezbyt wciągającym scenariuszem oraz słabą reżyserią, swoje dorzucają do pieca aktorzy, zwyczajnie nie mający co grać. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by w głównej roli (femme fatale) obsadzić Madonnę, ale w ten sposób jej kariera aktorska (całkiem niezła) została zniszczona. Jest w niej tyle sex appealu i atrakcyjności jak w przypadku muchy złapanej na lep – coś tam próbuje zaprezentować, ale niewiele z tego wynika. Podobnie męczy się Willem Dafoe jako Delaney. Przekonuje jedynie w scenach sądowych, gdy wygłasza mowy i magluje świadków, ale ten romans jest taki fałszywy. Poza tą dwójką na drugim planie pojawia się m.in. Frank Langhella (Sidney – były kochanek), Jurgen Prochnow (dr Paley) i Joe Mantegna (prokurator Robert Garrett). Aż krew mnie zalała, gdy zobaczyłem na dalszym planie w roli żony naszego adwokata Julianne Moore. Wiem, że to nie był jeszcze czas, gdy producenci poznali się na jej talencie, ale ona idealnie pasowałaby do roli głównej. To się nazywa marnotrawstwo.

sida_miloci1

Nie wiem, czy jest sens namawiania kogokolwiek do obejrzenia tego chłamu. Chyba tylko po to, żeby poznać i pamiętać o istnieniu kina tak złego, że aż śmiesznego/głupiego/mdłego/nudnego (niepotrzebne skreślić). Na własną odpowiedzialność.

4/10

Radosław Ostrowski

Hannibal

Pamiętacie pewnego psychiatrę, co zabijał i zjadał swoje ofiary? Kiedyś Hannibala Lectera prosiła o pomoc agentka Clarice Starling, ale 10 lat temu uciekł z więzienia. Agentka wykonuje swoją robotę w FBI, ale jej ostatnia akcja zakończyła się krwawą jatką. Wtedy zgłasza się niejaki Mason Verger – bogaty miliarder i jedyna ofiara Lectera, która przeżyła. Oszpecony mężczyzna planuje zemstę na Lecterze i wyznaczył ogromną nagrodę za jego głowę (2 miliony dolarów). W tym samym czasie Lecter przebywa we Florencji i stara się o posadę kustosza. Na jego trop wpada inspektor Pazzi, który chce go sprzedać Vergerowi.

hannibal_2001_1

„Milczenie owiec” to był jeden z najlepszych thrillerów wszech czasów, a siłą nie była tylko intryga kryminalna czy wyrazisty czarny charakter, czyli doktor Lecter. Wszyscy pamiętamy psychologiczną rozgrywkę między prowadzącą śledztwo agentką Starling a kanibalem-psychiatrą. Ktoś jednak wpadł na pomysł, by zrealizować ciąg dalszy (a dokładniej Thomas Harris) i nakręcić sequel. Niestety, nie podjął się tego Jonathan Demme, a w roli Clarice nie wróciła Jodie Foster. Zamiast tego mieliśmy Ridleya Scotta pilotującego to przedsięwzięcie, zaś niestrudzona agentkę zagrała Julianne Moore. Efekt wydawał się prosty do przewidzenia i z góry skazany na niepowodzenie.

hannibal_2001_2

O dziwo „Hannibala” ogląda się nieźle i to z kilku powodów. Po pierwsze, interesująco się zaczyna i nie brakuje tutaj suspensu (obława na przestępczynię zakończona strzelaniną czy zdobycie odcisków palców Lectera przez Pazziego). Scott wie, jak opowiedzieć i trzymać w napięciu, w czym pomaga mu świetny montaż oraz znakomita muzyka Hansa Zimmera. Schody zaczynają się jednak w momencie, gdy nasz bohater przenosi się z Florencji do USA i wtedy wszystko szlag jasny trafia. Pięknie sfotografowane włoskie miasto ma swój uroczy klimat i tajemnicę, ale reżyser za bardzo zaczyna gustować w makabrycznych i (moim skromnym zdaniem) niepotrzebnie krwawych, brutalnych scenach takich jak powieszenie Pazziego i wyjęcie wnętrzności na zewnątrz czy zjedzenie mózgu wyjętego z głowy jednej z postaci. To zbyteczne i czyni z Lectera lubującego się w wyrafinowanym mordowaniu sadystę.

hannibal_2001_3

Także chemia między Lecterem i Starling zawodzi. Anthony Hopkins nie schodzi poniżej swojego pułapu powtarzając postać inteligentnego mordercy-erudyty. Za to Julianne Moore stara się jak może, by godnie zastąpić Jodie Foster, ale materiał nie pozwala jej na wiele. Tutaj jest twardą służbistką, a jej psychologiczna motywacja bywa nieczytelna. Za to wszystkim ekran skradł Gary Oldman, kompletnie nie do poznania w roli Vergera. To równie sadystyczny i perwersyjny zbrodniarz (bardziej zarysowano jego postać w książce oraz serialu), dla którego zemsta na Lecterze jest jedynym sensem istnienia.

hannibal_2001_4

Nie będę oryginalny mówiąc, że „Hannibal” to słaby sequel i jeden z gorszych filmów Scotta. Solidnie zrealizowany, z kilkoma prostymi trickami (rozmazane kadry w retrospekcjach oraz co brutalniejszych scenach) oraz piękną oprawą audio-wizualną. Sama historia mocno kuleje i to największy mankament, za co sam zainteresowany zaprosiłby ekipę na obiad. 😉

6/10

Radosław Ostrowski

Motyl (Still Alice)

Choroba towarzyszy człowiekowi niemal od początku. Kino też interesuje się różnymi chorobami z jednej strony dlatego, że jest to bardzo interesujące i pozwala obserwować osoby inaczej odbierające rzeczywistość (choroba psychiczna) albo pomagają oswoić nam daną chorobę, zrozumieć ją. Myślę, że taki też cel przyświecał twórcom filmu „Still Alice” – Richardowi Glatzerowi oraz Washowi Westmorelandowi.

Poznajcie Alice Howland – jest doktorem wykładającym lingwistykę na Uniwersytecie Columbia, bardzo inteligentna kobieta w wieku średnim, lat 50 dokładnie. Mieszka z mężem (lekarzem i naukowcem), wychowała troje dzieci – można śmiało stwierdzić, że jest szczęśliwa i spełniona. Jednak zaczynają zdarzać się drobne problemy z pamięcią – zapominanie słów, zagubienie się w terenie. Pozornie wydaje się to czymś normalnym – przecież z wiekiem organizm słabnie. Jednak badania lekarskie u neurologa stawiają ostateczną diagnozę: Alzheimer we wczesnym stadium. Trzeba mówić coś więcej?

still_alice1

Wydaje się, ze ta choroba nie jest zbyt atrakcyjna dla filmu – jest mało „widowiskowa”, że się tak wyrażę. Zmiany następują w ludzkiej psychice, a nie w warstwie fizycznej. Tutaj mózg rozpada się wcześniej od reszty. Pytanie jak to pokazać na ekranie? Twórcy stawiają tutaj na prostotę realizacyjną – pomaga tutaj zarówno montaż działający niemal jak repeta, by pokazać pewne momenty zapominania (pojawiające się fragmenty starego filmu jako zamglone wspomnienia) oraz pokazanie w sposób niewyraźny wszystkiego poza samą bohaterką. Przy okazji choroba działa nie tylko na nasza Alice, która coraz bardziej staje się bezradna i nieporadna, ale też na jej najbliższych.okazuje się, ze jej odmiana Alzheimera jest genetyczna i jej dzieci mogą mieć to samo. Twórcy idą w delikatne subtelności, obyczajowe obserwacje oraz odrobinę czarnego humoru. Jak mówi sama Alice: „Wolałabym mieć raka. Nie czułabym takiego wstydu. Dla chorych na raka ludzie noszą różowe bransoletki, biegają w maratonach, zbierają datki, a ja nie czułabym się jak jakiś społeczny… zapomniałam słowa.” Na pewno twórcom udało się wiarygodnie przedstawić rozwój choroby, poczucie pewnej bezsilności oraz bezradności –  to powolne umieranie, gdzie jesteś tak naprawdę zależny od innych i zostajesz pozbawiona swojej osobowości, intelektu, nie mogąc zrobić nic.

still_alice2

Film też jest pamiętany głównie ze względu na nominowaną do Oscara kreację Julianne Moore. Bardzo lubię i cenię tą aktorkę, jednak jej nominacja jest dla mnie zastanawiająca. Czy to jest źle zagrane? Nie, ale sama rola nie wymagała jakiejś fizycznej metamorfozy, nie jest w żaden sposób efektowna czy dynamiczna. Z drugiej strony są kreacje, które nie są zbyt efektowne czy widowiskowe, ale miały siłę rażenia niemal atomowej bomby. Tutaj Moore radzi sobie dobrze i oddaje to, co powinna przeżywać osoba cierpiąca na ta chorobę – zagubienie, przygnębienie, bezradność. Nie mniej i więcej, jednak ma kilka mocnych momentów (przemowa dla Stowarzyszenia Osób Chorych na Alzheimera) i potrafi poruszyć. Ale chyba więcej mieli do przedstawienia jej partnerzy. Zarówno Alec Baldwin (oddany i starający się wesprzeć mąż), jak i kompletnie zaskakująca in plus Kristen Stewart (skłócona z matką córka Lydia) pokazują więcej i przykuwają moją uwagę bardziej.

still_alice3

Po obejrzeniu „Still Alice” przychodzą do głowy przymiotniki: smutny, ciężki, depresyjny. O happy endzie możecie zapomnieć, bo nie ma na to na razie lekarstwa. Na pewno będę  tym filmie przez jakiś czas myślał i parę scen będę pamiętał. Mam taką nadzieję.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Mapy gwiazd

Hollywood – zapraszam was na wycieczkę po tej części Hollywood, gdzie rządzi blichtr i bogactwo. Nasza przewodniczką po tym świecie będzie niejaka Agatha Weiss. Jej ojciec jest znanym psychiatrą, matka agentką, a jej brat dziecięcym aktorem oraz gwiazdą. Sama dziewczyna ma ślady po poparzeniach z powodu pożaru, którego dokonała kilka lat wcześniej. Teraz pojawia się w Hollywood, gdzie podejmuje pracę u Havany Segrand.

mapy_gwiazd1

David Cronenberg jest jednym z najbardziej chorych reżyserów, który przedstawia zazwyczaj swoje pokręcone wizje. Tym razem postanowił zrobić satyrę na Hollywood, jednak zrobił to po swojemu. Narkotyki, duchy przeszłości (dosłownie), obsesje, seks, cielesność i żądza sławy – tutaj Cronenberg idzie miejscami mocno po bandzie, próbując działać na psychikę człowieka. Mozaikowa konstrukcja przypominająca filmy Roberta Altmana (brak jednego głównego bohatera), gdzie losy kilku postaci przeplatają się ze sobą. Reżyser próbuje wsadzić szpile producentom (Harvey – wiesz o kim mówię), celebrytom (dzieciarnia) i przebrzmiałym gwiazdom, żyjącym w cieniu swoich sławnych rodziców. Wszyscy są tutaj zombiakami, którym bardziej zależy na sławie, popularności, pozostawiając za sobą wielką moralną degrengoladę. Wszystko to bardziej pachnie psychodelicznym klimatem Lyncha (podkreślanym przez orientalną muzykę Howarda Shore’a), a reżyser przygląda się swoim żałosnym i pozbawionym hamulców bohaterów niczym insektom pod mikroskopem. Tylko dlaczego oglądałem to wszystko z taką obojętnością? Być może z powodu niemal totalnego przerysowania świata Hollywood, z niemal groteskowymi bohaterami, którzy wywołują jedynie obrzydzenie i antypatię.

mapy_gwiazd2

Każdy tu kogoś gra i udaje – widać to na przykładzie rodziny Weissów. Rodzice (niezły John Cusack i znerwicowana Olivia Williams) popełnili kazirodztwo, nie wiedząc o tym i zależy im bardziej na swojej reputacji oraz by mroczne tajemnice pozostały w szafie. Tak jak Agatha (intrygująca Mia Wasiowska), która wydaje się być wyleczona, jednak objawia w sobie psychiczne odchyły (finał). Ale tak naprawdę aktorsko błyszczy tutaj jedna osoba – wyborna Julianne Moore. Havana jest totalną mimozą, która nie potrafi się wyrwać z cienia swojej tragicznie zmarłej matki, ale jest chyba najbardziej nieobliczalną postacią, znającą reguły szołbiznesu. I chyba tylko ona była w stanie wywołać odrobinę współczucia.

mapy_gwiazd3

Gdyby „Mapa gwiazd” pozostał tylko satyrą, mogła być mocnym filmem wsadzającym kij w mrowisko. Jednak jako dramat opisujący dysfunkcyjną rodzinę po prostu jest zbyt przerysowany. Zbyt porąbany i mocno zobojętniający. Widać Cronenberg nadal nie będzie moim ulubionym reżyserem.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Zaginiony świat: Park Jurajski

Minęły cztery lata od wydarzeń z poprzedniej części, a Park Jurajski został zlikwidowany. Firma Johna Hammonda inGen znalazła się na krawędzi bankructwem zaś sam Hammond został odsunięty ze stanowiska szefa. W tym samym czasie na wyspie Isla Sorna znajdują się dinozaury. Hammond prosi dr Iana Malcolma (pozbawionego pracy i ze zrujnowaną reputacją) o udział w ekspedycji naukowej mającej zrobienie fotografii dinozaurom, by przekonać opinie publiczną o zostawieniu gadów w spokoju. W tym samym czasie siostrzeniec Hammonda wysyła swoich ludzi do przejęcia żywych dinozaurów, by pokazać je na kontynencie.

park_jurajski21

Mówi się, że nie można wejść drugi raz do tej samej rzeki. Ta reguła chyba nie dotyczy filmowców, chociaż czasem można mieć co do tego poważne wątpliwości. Spielberg drugi raz postanowił wejść do świata Michaela Crichtona, ale to już nie robi aż tak wielkiego wrażenia jak część poprzednia. Zasada jest prosta: dinozaury przerażają, a ludzie wieją jak najdalej. Jednak zamiast dzielnego Sama Neilla będziemy mieli w akcji opanowanego Jeffa Goldbluma, który jako jedyny zachowuje zdrowy rozsądek z całej grupy. Bo reszta filmu jest a) idiotyczna, b) bohaterowie wkurzają swoim zachowaniem, zwłaszcza dr Harding (mimo całej sympatii dla Julianne Moore – to była wpadka). Mimo akcji toczącej się przez całą noc, świetnych zdjęć Janusza Kamińskiego oraz muzyki niezawodnego Williamsa, druga część jest po prostu nudna. Zachowanie postaci jest mocno przewidywalne i nawet widok T-Rexa terroryzującego Nowy Jork nie jest w stanie tego zmienić. W dodatku brakuje postaci, którym chciałoby się kibicować.

park_jurajski22

Owszem, jest Ian Malcolm, jednak on po pewnym czasie zaczyna nużyć, mimo ironicznych tekstów. Z innych bohaterów najbardziej zapada w pamięć Pete Postlethwaite w roli nieposkromionego Rolanda, który pragnie schwytać T-Rexa, a jego upór i spryt widać w oczach. Ale to jednak za mało, by uznać „Zaginiony świat” za udany sequel. Strata czasu.

park_jurajski23

6/10

Radosław Ostrowski