Motyl (Still Alice)

Choroba towarzyszy człowiekowi niemal od początku. Kino też interesuje się różnymi chorobami z jednej strony dlatego, że jest to bardzo interesujące i pozwala obserwować osoby inaczej odbierające rzeczywistość (choroba psychiczna) albo pomagają oswoić nam daną chorobę, zrozumieć ją. Myślę, że taki też cel przyświecał twórcom filmu „Still Alice” – Richardowi Glatzerowi oraz Washowi Westmorelandowi.

Poznajcie Alice Howland – jest doktorem wykładającym lingwistykę na Uniwersytecie Columbia, bardzo inteligentna kobieta w wieku średnim, lat 50 dokładnie. Mieszka z mężem (lekarzem i naukowcem), wychowała troje dzieci – można śmiało stwierdzić, że jest szczęśliwa i spełniona. Jednak zaczynają zdarzać się drobne problemy z pamięcią – zapominanie słów, zagubienie się w terenie. Pozornie wydaje się to czymś normalnym – przecież z wiekiem organizm słabnie. Jednak badania lekarskie u neurologa stawiają ostateczną diagnozę: Alzheimer we wczesnym stadium. Trzeba mówić coś więcej?

still_alice1

Wydaje się, ze ta choroba nie jest zbyt atrakcyjna dla filmu – jest mało „widowiskowa”, że się tak wyrażę. Zmiany następują w ludzkiej psychice, a nie w warstwie fizycznej. Tutaj mózg rozpada się wcześniej od reszty. Pytanie jak to pokazać na ekranie? Twórcy stawiają tutaj na prostotę realizacyjną – pomaga tutaj zarówno montaż działający niemal jak repeta, by pokazać pewne momenty zapominania (pojawiające się fragmenty starego filmu jako zamglone wspomnienia) oraz pokazanie w sposób niewyraźny wszystkiego poza samą bohaterką. Przy okazji choroba działa nie tylko na nasza Alice, która coraz bardziej staje się bezradna i nieporadna, ale też na jej najbliższych.okazuje się, ze jej odmiana Alzheimera jest genetyczna i jej dzieci mogą mieć to samo. Twórcy idą w delikatne subtelności, obyczajowe obserwacje oraz odrobinę czarnego humoru. Jak mówi sama Alice: „Wolałabym mieć raka. Nie czułabym takiego wstydu. Dla chorych na raka ludzie noszą różowe bransoletki, biegają w maratonach, zbierają datki, a ja nie czułabym się jak jakiś społeczny… zapomniałam słowa.” Na pewno twórcom udało się wiarygodnie przedstawić rozwój choroby, poczucie pewnej bezsilności oraz bezradności –  to powolne umieranie, gdzie jesteś tak naprawdę zależny od innych i zostajesz pozbawiona swojej osobowości, intelektu, nie mogąc zrobić nic.

still_alice2

Film też jest pamiętany głównie ze względu na nominowaną do Oscara kreację Julianne Moore. Bardzo lubię i cenię tą aktorkę, jednak jej nominacja jest dla mnie zastanawiająca. Czy to jest źle zagrane? Nie, ale sama rola nie wymagała jakiejś fizycznej metamorfozy, nie jest w żaden sposób efektowna czy dynamiczna. Z drugiej strony są kreacje, które nie są zbyt efektowne czy widowiskowe, ale miały siłę rażenia niemal atomowej bomby. Tutaj Moore radzi sobie dobrze i oddaje to, co powinna przeżywać osoba cierpiąca na ta chorobę – zagubienie, przygnębienie, bezradność. Nie mniej i więcej, jednak ma kilka mocnych momentów (przemowa dla Stowarzyszenia Osób Chorych na Alzheimera) i potrafi poruszyć. Ale chyba więcej mieli do przedstawienia jej partnerzy. Zarówno Alec Baldwin (oddany i starający się wesprzeć mąż), jak i kompletnie zaskakująca in plus Kristen Stewart (skłócona z matką córka Lydia) pokazują więcej i przykuwają moją uwagę bardziej.

still_alice3

Po obejrzeniu „Still Alice” przychodzą do głowy przymiotniki: smutny, ciężki, depresyjny. O happy endzie możecie zapomnieć, bo nie ma na to na razie lekarstwa. Na pewno będę  tym filmie przez jakiś czas myślał i parę scen będę pamiętał. Mam taką nadzieję.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz