Fahrenheit 451

Był taki czas w literaturze, kiedy sporą popularnością cieszyły się powieści SF, będące wszelkiego rodzaju antyutopiami. Były to światy, który – pozornie szczęśliwe – reprezentowały najciemniejszy ustrój państwowy, jaki kiedykolwiek powstał: państwo policyjne, totalitarne, jakie znamy z nazistowskich Niemiec, faszystowskich Włoch czy komunistycznego ZSRR. „Nowy, wspaniały świat”, „Opowieść podręcznej” czy nieśmiertelny „Rok 1984” to najbardziej znane przykłady mrocznych wizji przyszłości. W ten nurt wpisało się także „Fahrenheit 451” Raya Bradbury’ego, które już parę lat po premierze zostało zekranizowane przez Francoisa Truffauta w 1966 roku.

fahrenheit_451_1

Wyobraźcie sobie świat, gdzie niemal każdy mieszkaniec mieszka w domu z ognioodpornych materiałów, a w każdym jest telewizor. W telewizji leci m.in. interaktywny program, gdzie na pewne pytania odpowiada się w trakcie. Jeśli jesteś smutny, wystarczy wziąć pigułkę. A książka? Ten towar jest zakazany. Dlaczego? bo zmusza do myślenia, bo tworzy fikcyjny świat i sprawia, że ludzie nie są równi. A takie jest założenie tego nowego świata. Jeśli jakaś książka się znajdzie, zostanie zniszczona przez… strażaków. Takich jak Montag, którzy wykonują polecenia bez szemrania, żyją z żonami w swoich pięknych domach. Wszystko jednak zmienia rozmowa z pewną kobietą, która zadaje jedno proste pytanie: czy czyta pan książki, które pali? Ciekawość zmusza strażaka do zrobienia czegoś, co żaden przedstawiciel tej profesji nie zrobił.

fahrenheit_451_2

Sama koncepcja świata, gdzie książki są uważane za źródło nieszczęście (szczęściem jest telewizja, praca, kariera), zaś ludzie są pozbawionymi głębszych emocji robotami, był więcej niż intrygujący (nawet jeśli brzmi znajomo: patrz „Equilibrium”). Dla mnie problemem jest fakt, że całe to państwo totalitarne nie wywoływało we mnie przerażenia. Niby strażacy sprawdzają ludzi na placu zabaw, po okolicy jedzie patrol, skutecznie działa propaganda, zaś sami strażacy także mają latające pojazdy, tylko nie wywołuje to we mnie żadnego zaangażowania. Szczegóły tego świata są bardzo skąpe, wręcz mętne – niby jest policja, skrzynki na donosy, ale też działający poza miastem „ludzkie książki”, które bardzo łatwo by było wykryć i zniszczyć. Tak się jednak nie dzieje, bo… bo tak? Również sami strażacy wydają się bardzo pobłażliwi wobec Montaga i jego dziwnych zachowań (już po przeczytaniu książek czy gdy jeden z kolegów widzi go z kobietą, a potem dowiaduje się od kapitana, że Montag jest chory w domu i… nie robi nic). Niby jest stosowany terror (sceny palenia książek czy samobójstwo pani posiadającej ogromny zbiór książek w domu), ale bardziej reżyser skupia się na samej egzystencji w wypranym z emocji świecie. Płytkość tych ludzi jest spotęgowana w scenie, gdy Montag zaczyna czytać (na głos) przyjaciółkom żony, zaproszonym do domu. Także i sama przemiana naszego bohatera wydaje się być poprowadzona dość szybko, ale i bardzo płytko. Montag nie zmienia się w herosa, ale wywołane wątpliwości czynią z niego człowieka, dodają pewnych kolorów do jego świata i sprawiają (przynajmniej reżyser tak zakłada), iż dostrzega szarość swojego życia.

fahrenheit_451_3

Pod względem realizacji jest kilka ciekawych pomysłów jak nieszablonowa czołówka, gdzie lektor czyta czołówkę, zaś w tle mamy anteny telewizyjne czy montaż w trakcie ostrzeżenia, gdzie sylwetka człowieka ulega powiększeniu. Z jednej strony mamy typowe blokowiska, z drugiej lokum Montaga to dziwaczna mieszanka niby futuryzmu (telewizor, wygląd kuchni czy łazienka) z przeszłością (XIX-wieczne telefony), co wywołuje lekką schizofrenię. Także wygląd wozu strażackiego jest dość ciekawy, a jedynym mocnym punktem filmu pozostaje muzyka Bernarda Herrmanna, idealnie scalając się z filmowymi wydarzeniami, dodając troszkę emocji.

Aktorstwo trudno mi jednoznacznie ocenić, bo same dialogi miejscami brzmią bardzo sztucznie, bardziej deklaratywnie. Sam Oskar Werner jako Montag jest dziwnie wycofany i bardzo empatyczny, jednak jego przemiana dopiero od momentu samobójstwa zaczyna nabierać sensu, jednak sam aktor nie wywołuje sympatii ani nici porozumienia ze mną. Za to nie do końca rozumiem obsadzenia Julie Christie zarówno w roli znużonej żony Montaga, jak i Clarisse, która wywraca życie naszego protagonisty do góry nogami, choć sama aktorka jest najlepsza z całej ekipy. O co tutaj chodzi?

Truffaut mierzył się z gatunkiem, nie mając kompletnie doświadczenia i chociaż doceniam samą koncepcję oraz przesłanie, sam film bardzo brzydko się zestarzał. Jest wiele dziur logicznych, fabuła jest bardzo szczątkowa, a wizja świata (jak na antyutopię) niezbyt mroczna i nie przeraża tak, jak by mogła to zrobić. Szkoda, szkoda, szkoda, bo są tutaj przebłyski czegoś wielkiego.

6/10

Radosław Ostrowski

Posłaniec

Przełom XIX i XX wieku. Do dworku w Bradham Hall, przyjeżdża na wakacje Leo Colston, 12-letni chłopiec z biednej rodziny. Pojawia się on na zaproszenie swojego kolegi, Marcusa. Jest speszony siostrą Marcusa, piękną Miriam, z którą spędza coraz więcej czasu. Przypadkowo poznaje też pewnego farmera, Teda Burgessa. Pewnego dnia mężczyzna prosi chłopca o przekazanie listu. Od tej pory jest posłańcem dwojga ludzi.

poslaniec1

Kostiumowy film Josepha Loseya wydaje się być kolejną produkcją o dawnych czasach oraz życiu w konwenansach, które zmuszają do ukrywania swojego prawdziwego ja. I poniekąd tak jest – tłumione emocje dają w końcu o sobie znać, doprowadzając do dramatycznego finału. Losey pokazuje to wszystko na przestrzeni dwóch czasów – gdy Leo był 12-letnim chłopcem jak i bardziej współczesnych, gdy jest dojrzałym, samotnym mężczyzną. Pierwsze zauroczenie, odkrywanie sekretów dorosłych i brutalne zderzenie z rzeczywistością – Losey pod aurą letnich wakacji, skrywa mrok, potęgowany przez muzykę Michela Legranda. I tej aury nie jest w stanie ukryć pięknie sfotografowana okolica, eleganckie kostiumy czy scenografia. Nie zawsze ten film potrafi utrzymać w zainteresowaniu (scena gry w krykieta mnie troszkę znużyła, ale to pewnie wynikało z dość późnej pory oglądania), gdyż film wymaga skupienia i rozruszania swoich komórek.

poslaniec2

Losey powoli odkrywa karty, ale i tak łatwo domyślić się przebiegu zdarzeń. Czy należy to traktować jako wadę? Absolutnie nie, gdyż „Posłaniec” potrafi wciągnąć i ma kilka pięknych momentów, które nadal robią wrażenie.

poslaniec3

Dodatkowo jeszcze jest to bardzo dobrze zagrane. Objawieniem dla mnie był młody Dominic Guard w roli nieśmiałego i zakochanego Leo, który jest oszołomiony bogactwem okolicy. Chłopak jest przekonujący w roli młodego, jeszcze nie rozumiejącego świata chłopca. Jednak całość skradli mi genialni Julie Christie (Miriam) oraz Alan Bates (Ted Burgess), wykorzystujący chłopaka do roli posłańca. Oboje są świetnymi manipulatorami, chociaż nie sprawiają takiego wrażenia. Że między tą dwójką iskrzy, widać to najmocniej w scenie, gdy on śpiewa, a ona gra na fortepianie. Reszta aktorów też jest bardzo dobra, ze wskazaniem na Edwarda Foxa (narzeczony Miriam, lord Trimingham) oraz Michaela Gougha (pan Maudsley).

poslaniec4

„Posłaniec”, mimo 45 lat na karku, pozostaje poruszającym i interesującym kina dla oka i uszu. Świetne dialogi, pewna ręka, bardzo dobre aktorstwo oraz ten klimat. Film zdecydowanie dla koneserów.

7,5/10

Radosław Ostrowski

McCabe i pani Miller

Do miasteczka Presbiterian Church przybywa tajemniczy John McCabe – hazardzista o reputacji zabijaki. Mężczyzna postanawia założyć swój własny biznes, czyli dom publiczny i bar z domem gry, w czym pomaga mu energiczna prostytutka Constance Miller, dzięki czemu interes zaczyna prosperować. Nie podoba się to pewnej korporacji, która chce wykupić interes McCabe’a i wznowić działalność kopalni cynku. Ale mężczyzna nie zgadza się na to, co doprowadza do pojawienia się zabójców.

mccabe1

Western jest gatunkiem rdzennie amerykańskim i z góry wiadomo czego się należy spodziewać. Ale jeśli bierze się za niego Robert Altman – ironista, szyderca i człowiek odwrócony plecami do Hollywood, stać się może dosłownie wszystko. Filmowiec wywrócił całą konwencję do góry nogami – nie zobaczymy pojedynków w samo południe, prostytutek o gołębim sercu, wzniosłości, heroizmu i bohaterstwa. Owszem, nadal jesteśmy na Dzikim Zachodzie, ale już w czasach jego przemijania i ucywilizowania. Kowbojów i rewolwerowców zastąpili biznesmeni i kapitaliści. Tutaj nie ma miejsca na romantycznych naiwniaków. Ten melancholijny, lekko nostalgiczny klimat budują świetne zdjęcia Vilmosa Zsigmonda, który poetyckość (piękne ujęcia nocą przy świetle przypominające sepię) miesza z brudem, błotem i śniegiem. Naturalizm najbardziej widoczny jest w finałowej konfrontacji między McCabe’m a zabójcami: tutaj walka przypomina zabawę w kotka i myszkę, a zwycięża sprytniejszy i nie jest to wzniosła walka rozgrywająca się przy pożarze kościoła. I ta bezwzględność uderza najmocniej, a dość luźna konstrukcja fabularna (mocno wybijają się epizody) może działać odpychająco.

mccabe2

Ale siłą tego ironicznego dzieła jest kapitalna obsada. Warren Beatty w roli głównej to dość skomplikowany przypadek – romantyk, próbujący swoich sił jako biznesmen (kompletnie nie znający się na interesach), pewny siebie mitoman. Facet konsekwentnie zmierza do swojego nieprzyjemnego finału. Partneruje mu Julie Christie, która jest jego kompletnym przeciwieństwem: twardą, trzymającą się ziemi kobietą mającą głowę do interesów. Coś, że coś miedzy nimi iskrzy, ale żadne z nich nie pozwala sobie na okazanie uczucia, które się rodzi między nimi. Oboje ciągną ten film i dzięki nim, ogląda się go z niekłamaną przyjemnością.

Dla wielu western Altmana może znużyć spokojnym tempem, brakiem dynamicznej akcji. Ale jeśli przyjmiecie konwencję reżysera, możecie dać się oczarować. Bo to naprawdę piękny film jest.

8/10

Radosław Ostrowski

Nie oglądaj się teraz

John i Karen Baxterowie są młodym małżeństwem z dwójką dzieci. Kiedy ich córka utonęła w jeziorku, oboje jadą do Wenecji, gdzie John podejmuje się odnowienia kościoła. Ale wtedy kobieta spotyka dwie siostry, z których jedna jest jasnowidzem. Ta znajomość wplątuje małżonków w ciąg dziwacznych sytuacji – po mieście krąży seryjny morderca, a John zaczyna widzieć osobę w tym samym płaszczyku, co jego zmarła córka.

nie_ogladaj1

Daphne du Maurier jest bardzo cenioną autorką, z której dorobku filmowcy korzystali wielokrotnie. Jedną z bardziej udanych adaptacji jest film Nicholasa Roega z 1973 roku. I choć gatunkowo jest umieszczony jako horror, to nie jest to tak zrozumiane jak w klasycznej definicji. Samej krwi czy brutalnej jatki tu nie ma zbyt wiele, jednak reżyser stawia tutaj na mroczny klimat. Wenecja tutaj jest brudna, mroczna, przypominająca labirynt korytarzy, z którego nie ma żadnego wyjścia. Ciągle jest tu odczuwalna atmosfera tajemnicy, w której role odgrywają dziwne wizje i niejasne zachowania poszczególnych postaci. Atmosfera rodem z filmu Davida Lyncha, gdzie jest masa mylnych tropów, a łamigłówka wydaje się nie do wytłumaczenia. Spokojne tempo i bardzo powolne sceny dnia codziennego są jedynie środkiem usypiającym, który wielu może zniechęcić i odepchnąć wielu kinomanów. Cierpliwość jednak pozostaje nagrodzona, dzięki zarówno świetnemu montażu (początek filmu, gdy dochodzi do utonięcia) jak i niesamowitemu finałowi, który wywraca wszystko do góry nogami.

nie_ogladaj2

Mimo pewnego usypiania, Roeg bardzo precyzyjnie tworzy i buduje całą historię. Swoje robią też świetne role Donalda Sutherland i Julie Christie jako małżonków zmagających się z traumą. On podchodzi do tego racjonalnie i ignoruje wizje (poza końcówką), ona szuka wytłumaczenia i spokoju. Swoje trzy grosze dokładają niejednoznaczne postacie sióstr Heather i Wendy (Hilary Mason i Clelia Matania), a także inspektora policji (Renato Scarpa) oraz biskupa-zleceniodawcy (Massimo Serato).

Dziwny, tajemniczy, niepokojący – tak można opisać „Nie oglądaj się teraz”. I mimo lat ma kilka naprawdę wybornych scen. Mimo usypiania (za mocnego), potrafi nadal przykuć uwagę, robiąc to bardzo skutecznie.

7/10

Radosław Ostrowski