Żegnaj Christopher Robin

Każdy, kto był dzieckiem prędzej czy później musiał się spotkać z Kubusiem Puchatkiem. Postać stworzona przez Alana Alexandra Milne’a przyniosła ogromny rozgłos oraz popularność, jakiej nikt nie jest w stanie opisać. A wiecie jak ta postać została stworzona? O tym postanowił opowiedzieć reżyser Simon Curtis. Punktem wyjścia jest wyjazd pisarza, który brał udział podczas I wojny światowej z Londynu na prowincję. Wojenna przeszłość mocno odbija się na jego psychice, zaś narodziny syna (a miała być dziewczynka) też miała na niego wszystko. Wszystko zaczęło się jednak zmieniać, odkąd Alan razem z synem poszli na spacer do lasu. Coraz bardziej zaczyna się tworzyć więź między panami, w czym pomagają też znalezione zabawki.

zegnaj_chr1

Pozornie „Żegnaj Christopher Robin” to w zasadzie dramat obyczajowy i biografia w jednym. Akcja toczy się tutaj spokojnie, bez jakiś efekciarskich sztuczek (może poza scenami „ożywiania” rysunków) czy przeładowania sceny. Curtis bardzo delikatnie prowadzi całą opowieść, gdzie najważniejsze są tutaj dwa wątki. Pierwszy, czyli relację ojca z synem, pokazywana jest tutaj w sposób subtelny, bez poczucia fałszu, troszkę przypominając klasyczny film familijny. Sam las wygląda wręcz bajkowo, jakby rysowany pastelowymi kolorami, ale jednocześnie wydaje się realistyczny. Czuć tutaj silną chemię między postaciami, zaś wiele ze scen zapada w pamięć.

zegnaj_chr2

Drugi wątek dotyczy życia w cieniu literackiej sławy, gdzie wykorzystane zostają elementy z życia chłopczyka. Czytelnicy nie są w stanie rozdzielić prawdę od fikcji literackiej, przez co dojrzewanie Christophera Robina staje się mocno utrudnione. I nie chodzi tylko o naukę w szkole (tutaj akurat pokazano bardzo skrótowo), lecz bardzo wielki szum wokół chłopca (zwanego też Billym Moonem): odpisywanie na listy, zdjęcia, rozmowy z rówieśnikami. Ten cały szum zaczyna się coraz mocniej ciążyć na chłopcu, ale czy rodzice będą w stanie dostrzec to? Te dwa wątki zazębiają się ze sobą, przez co powstaje całkiem angażujące kino, mimo troszkę uproszczonej narracji.

zegnaj_chr3

To by nie zadziałało, gdyby nie dwie bardzo wyraziste role. Po pierwsze, Domhnall Gleason w roli Alana Milne’a znowu błyszczy. Z jednej strony jest to inteligentny, dowcipny literat, niemal zawsze potrafiący każdą sytuację skwitować żartem. Ale z drugiej to człowiek naznaczony przez wojnę, próbujący uciec od swoich demonów (scena, gdzie oślepionym reflektorem zacina się czy moment z przekłuty balonem) i odnaleźć się w nowym świecie. Po drugie, równie świetny Will Tilston jako 8-letni Christopher Robin (dorosłego na chwilę gra solidny Alex Lawther), pokazując, że naprawdę dobrych aktorów dziecięcych nie brakuje. Każda emocja (gniew, radość, zagubienie i samotność) pokazuje w sposób naturalny. Na drugim planie rządzi i dzieli Kelly Macdonald (niania Olive) – pełna ciepła, ale nie przesłodzona opiekunka, a także pokazująca troszkę inne oblicze Margot Robbie (Daphne Milne, żona Alana).

„Żegnaj Christopher Robin” miało być tzw. Oscar baitem, lecz członkowie Akademii nie dali się na to nabrać. Czy to jest zły film? Nie, to kolejna solidna robota z bardzo dobrym aktorstwem, pokazujący sławną postać z zupełnie innej perspektywy i pokazując dość ciemną stronę sławy.

7/10 

Radosław Ostrowski

Dziecko w czasie

Stephen Lewis jest autorem książek dla dzieci, mieszka z żoną oraz córką Kate. Ale pewnego dnia podczas zakupów, dziewczynka znika bez śladu. Trzy lata później już nie mieszkają ze sobą z powodu nadmiaru smutku. On pracuje w rządkowej komisji ds. dzieci, ona przeniosła się do małego miasteczka i próbują jakoś żyć dalej.

dziecko_w_czasie1

Ta produkcja telewizyjna to adaptacja powieści Ian McEwana i jest to całkiem przyzwoita historia. Reżyser Julian Farino nie próbuje skupiać się na próbie odnalezienia dziecka, ale pokazuje jak takie wydarzenie wywraca psychikę do góry nogami oraz życie. Stąd takie troszkę niespieszne tempo, ale wątek naszego bohatera nie jest jedynym. Po drodze mamy przyjaciela-wydawcę, który odcina się od świata i zaczyna zachowywać się jak duże dziecko, próba odnowienia więzi z żoną, spotkanie z rodzicami, komisja rządowa. Jest nawet moment, gdy naszemu autorowi wydaje się, że widzi swoją córkę. To wszystko jest bardzo mocno pomieszane, chaotyczne niczym umysł człowieka po traumie, co może wywołać dezorientację. ale to bardzo płynnie jest sfilmowane oraz zmontowane. Ale jednocześnie twórcy dają pewną nadzieję, że mimo tak dramatycznych zdarzeń wszystko jeszcze może się ułożyć, co sugeruje finał. Tylko, że oglądając film gubiłem się w chronologii, bo retrospekcje oraz teraźniejszość są bardziej pomieszane niż w „Manchester by the Sea”. I to nie pomaga wejść w ten klimat, wprawiając w stan zakłopotania.

dziecko_w_czasie2

Jeśli coś wybija ten film od średniej półki, to jest fantastyczne aktorstwo. Klasę potwierdza kolejny raz Benedict Cumberbatch, który jest znacznie bardziej wycofany niż zazwyczaj w swoim emploi. Ból, cierpienie wręcz malują się na jego twarzy, ale widać też pewną nadzieję, podlaną odrobiną ironii. Wszystko to wygrane, bez żadnej fałszywej sceny. Równie przekonująca jest Kelly Macdonald, czyli Julie, która bardziej stoi na ziemi oraz lepiej sobie radzi. I co najważniejsze jest silna chemia między tą parą, intrygując aż do końca. Drugi plan za to dominuje Stephen Campbell Moore, czyli Charles. Z jednej strony oczytany i inteligentny, ale powoli znudzony swoją pracą oraz życiem, dlatego odchodzi na wieś. Jego zachowanie może się wydawać dziwaczne, ale ma swoje uzasadnione.

dziecko_w_czasie3

Dziwne to kino, w którym trzeba sobie samemu poukładać wszystkie elementy układanki. Może znużyć, zmęczyć, ale jednocześnie potrafi zaintrygować. Wymaga to jednak większego wysiłku, co może doprowadzić do odbicia się od ściany.

6,5/10

Radosław Ostrowski

The Merry Genleman

Kate Frazer przed świętami Bożego Narodzenia zostawia swojego męża. Parę dni przed świętami, wychodząc z pracy dostrzega mężczyznę próbującego odebrać sobie życie. Jej krzyk odstrasza mężczyznę, który – jak się później okazuje – zabił człowieka w budynku naprzeciw. Wtedy w jej życiu pojawia się dwóch facetów – prowadzący śledztwo detektyw Murcheson oraz tajemniczy Frank.

merry_gentleman1

Aktorzy przechodzący z jednej strony kamery, na ta drugą, mniej widoczną nie są zjawiskiem zaskakującym. Zazwyczaj jest to jednorazowy wyskok w dorobku każdego aktora, choć są wyjątki jak Clint Eastwood czy Ron Howard. Tym razem do grona aktorów reżyserujących postanowił dołączyć Michael „Batman” Keaton. Nakręcony w 2008 roku „Merry Gentleman” pojawił się na festiwalu w Sundance i… przepadł bez echa. Dziwna mieszanka dramatu obyczajowego z wątkiem kryminalnym (ledwie naszkicowanym i sprawiającym wrażenie drugorzędnego), gdzie reżyser skupia się na dziwacznym trójkącie, a wszelkie emocje są skryte w spojrzeniu, niedopowiedzianym słowie. Choć takich „życiowych” filmów powstaje mnóstwo, debiut Keatona broni się przede wszystkim nastrojem (czas Bożego Narodzenia oraz Walentynek), ale nie daje łatwych odpowiedzi, nie dopowiada wszystkiego i nie stawia kropki nad i. Wielu może znużyć brak dynamiki i spokojne tempo, jednak Keaton stworzył naprawdę solidne i niezłe kino.

merry_gentleman2

Cała ta opowieść broni się na trzech aktorskich kreacjach. Po pierwsze – świetna Kelly Macdonald jako zagubiona, samotna Kate. Sprawia wrażenie wyciszonej, skrywającej swoja przeszłość, która jednak nie zamierza odejść (znakomity epizod Bobby’ego Cannavale’a). Drugim wierzchołkiem trójkąta jest tajemniczy Frank (oszczędny Michael Keaton), który okazuje się być zabójcą. Bardzo tajemniczy, skryty i bardzo powściągliwy, jeśli chodzi o emocje (bardziej ekspresyjny jest w scenach… ataku kaszlu), ale oczy mówią wszystko. I ten trzeci – detektyw Murcheson (dobry Tom Bastounes), który zna się na swoim fachu, ale przy okazji szuka też swojej partnerki na życie, choć nałogi mu nie pomagają (alkohol i papierosy).

merry_gentleman3

Muszę przyznać, że jest to zaskakująco dobry, stawiający na emocje, nastrój i dobre aktorstwo kino. Jest to film trudno dostępny, ale jak znajdziecie, to zobaczcie. Ciekawe, czy jeszcze Keaton usiądzie na stołku z napisem director.

7/10

Radosław Ostrowski

Dziewczyna z kawiarni

Poznajcie Lawrence’a. Nie pochodzi on z Arabii, ale pracuje jako urzędnik w Ministerstwie Skarbu i jest strasznie nieśmiały, samotny i na dodatek niepewny siebie. Innymi słowy – urzędnik idealny. I tak prowadzi swoje nudne i monotonne życie. Jednak podczas jednej krótkiej przerwy w kawiarni szukając jakiegoś miejsca, by siąść, wypić kawę, a następnie wyjść z powrotem do pracy pojawiła się ona. Niepozorna, szara myszka – Gina, tak miała przynajmniej w dokumentach. I wtedy coś dziwnego zaczęło dziać się z urzędnikiem. Oszalał na jej punkcie do tego stopnia, ze zabrał ją ze sobą na szczyt G8 do Rejkjawiku.

kawiarnia1

Za tą brytyjską produkcję telewizyjną odpowiada dwóch gości. Scenarzysty Richarda Curtisa przedstawiać nie trzeba, a jego dorobek mówi sam za siebie („Jaś Fasola”, „Cztery wesela i pogrzeb”, „Czas na miłość”), ale reżyser David Yates – tu sprawa robi się poważniejsza. Odkąd zrobił trzy ostatnie części Harry’ego Pottera (ostatnią nawet podzielił na pół), ma opinię najbardziej znienawidzonego brytyjskiego reżysera ever. Z tego powodu, nikt nie chciał zapoznawać się bliżej z dorobkiem tego reżysera. A szkoda, bo jest on dość interesujący. „Dziewczyna z kawiarni” pozornie wydaje się typowym kom-romem zza Wysp, pełnym celnych i niepozbawionych ironii dialogów, które są siłą napędową. Jednak, gdy w tle pojawia się wielka polityka, to tutaj może być ślisko i niebezpiecznie, a zadanie tzw. Milenijnych Celów (zmniejszenie biedy i ubóstwa) kładzie się cieniem na relacji tych dwojga. Zwłaszcza, że ona mówi wprost o tym, co jej się nie podoba, dostrzegając tylko zapatrzenie w swoje interesy oraz pustosłowie.

kawiarnia2

Ale kiedy oboje pojawiają się w swoim pokoju, klimat zmienia się, powoli zaczyna iskrzyć między nimi, w czym pomaga im atmosfera Islandii. Niby lodowata i bardzo biała, ale pod nią schowanych jest wiele gejzerów i wulkanów. Tutaj każde drobne spojrzenie i gest ma kluczowe znaczenie, mówiąc czasem więcej niż słowa. To także zasługa naprawdę dobranego i pięknie grającego duetu. Bill Nighy po raz kolejny odgrywa powściągliwego Anglika, który bardziej tłumi swoje emocje. Ale w końcu poznaje smak życia,które powoli zaczyna nabierać kolorów. A w swojej nieporadności i słabym przebiciu jest naprawdę uroczy. Przeciwieństwem jest tutaj Gina, wspaniale poprowadzona przez Kelly Macdonald – przebojowa, mniej sztywna, ale skrywająca pewną mroczną przeszłość. Patrzenie na ich oboje jest naprawdę dużą przyjemnością i są oni największym skarbem tego filmu. Cała reszta (ze świetnym Kenem Stollem jako ministrem skarbu) robi tutaj tylko za tło.

Trzeba przyznać, że David Yates potrafi robić filmy. I jest w tym naprawdę dobry. Ale chyba tylko w przypadku produkcji telewizyjnych. A może się mylę?

7,5/10

Radosław Ostrowski