Morderstwo w hotelu Hilton

Kair, początek rok 2011. Czasy coraz bardziej nerwowe, powoli czuć ducha rewolucji oraz buntu przeciw władzy prezydenta Mubaraka. W tym mieście dochodzi do morderstwa – ofiarą jest młoda piosenkarka, a miejscem zbrodni jest ekskluzywny hotel Hilton. Trwają poszukiwania świadka, a śledztwo prowadzi porucznik Noredin z policji.

hotel_hilton1

Kino gatunkowe spoza USA i Europy jest czymś rzadko spotykanym, więc dzieło Tarika Saleha wydaje się czymś odświeżającym. W zasadzie mamy tutaj do czynienia ze stylizowanym na kino noir dramatem. Niby gramy na znanych kliszach, czyli zgnilizna świata, cyniczni twardziel na pierwszym planie, korupcja, matactwa i zderzenie świata bogaczy z biedą oraz nędzą. W tym wszystkim lawiruje porucznik Noredin, wobec którego nasze uczucia są mocno ambiwalentne. Bierze w łapę, zgarnia działki z nielegalnego handlu i czasami nagina prawo dla własnych korzyści. Ale to właśnie ten detektyw o aparycji Faresa Feresa (bardzo dobrego zresztą) okazuje się być ostatnim człowiekiem, któremu zależy na prawdzie w tym paskudnym świecie.

hotel_hilton2

Sama intryga rozkręca się bardzo powoli, mocno opisując tło przed wybuchem rewolucji, pokazanej dopiero w finale. Przechodzi przez ubogie, brudne komisariaty aż po dzielnice zamieszkiwane przez imigrantów marzących o lepszym losie, zazwyczaj marnie wykształconych. Choć od razu poznajemy twarz mordercy, od razu wchodzimy w całe to brudne dochodzenie, pełne kłamstw, trupów, szantażu i korupcji. Niby nic nowego w tym gatunku, gdzie równie dobrze mogło by się to dziać w Nowym Jorku, Londynie czy Warszawie, ale osadzenie w konkretnej przestrzeni buduje bardzo specyficzny klimat.

hotel_hilton3

„Morderstwo” jest przykładem ambitnego kina gatunkowego, zgrabnie wykorzystującego ograne i sprawdzone klisze, włącznie z gorzkim finałem. Fakt, że wymaga skupienia przy ułożeniu wszystkich elementów układanki, nie powinien odstraszać. Saleh łączy wiele kawałków, dodaje sporo napięcia, chociaż unika efektownych strzelań czy widowiskowych scen akcji. Do tego stawia na świetnych, kompletnie nie znanych w naszym kraju aktorów. Dobrze wykonana robota oraz rzemiosło z wyższej półki.

7/10

Radosław Ostrowski

Człowiek ciemności

Peyton Westlake jest młodym naukowcem, pracującym nad syntetyczną skórą. Problem w tym, że ta skóra jest w stanie wytrzymać tylko półtorej godziny. Naukowiec jest związany z urzędniczką, Julie i wydaje się szczęśliwym człowiekiem. Ale szczęście ma to do siebie, że nie jest dane raz na zawsze. Zwłaszcza, gdy przyczyną jest gangster Robert Durant, niszcząc laboratorium oraz dość poważnie masakrując naszego protagonistę. Od tej pory Westlake (uznany za zmarłego) planuje zemstę i jednocześnie próbuje udoskonalić swoje dzieło.

czlowiek_ciemnosci4.jpg

Fabuła tego troszkę mało znanego filmu Sama Raimi brzmi jak jakaś komiksowa historyjka. I rzeczywiście tak wygląda, ale nie jest to w żadnym wypadku obelga. Opowieść jest prosta, ale sposób realizacji jest w typowym dla pierwszych filmów reżysera. Czyli mamy sporo szybkich zbliżeń na twarz, świadomie tandetne efekty komputerowe (co się dzieje z umysłem bohatera, zbitki wspomnień) czy ujęcia pod bardzo nietypowymi, wręcz krzywymi kątami. Nie jest to jednak klasyczna historia superbohatera z wątkiem (istotnym) romansowym w tle. Jest dużo mroczniej i nie tylko ze względu na przemoc czy brudne zaułki. Kryminalna intryga dość szybko się rozwiązuje, ale i tak jest budowane napięcie wynikające z działań Westlake’a jak akcja w Chinatown czy przejęcie pieniędzy.

czlowiek_ciemnosci1

Raimi jednocześnie jest efekciarski (drugie starcie Westlake’a z Durantem w helikopterze), podkręcając napięcie oraz zaskakując pomysłową inscenizacją. Widać skromny budżet, ale absolutnie to nie przeszkadza. Można było lepiej poprowadzić wątek romansowy czy bardziej skupić się na rozbudowaniu tego świata, ale i tak wyszło dobrze.

czlowiek_ciemnosci2

A największym atutem jest świetny Liam Neeson w roli głównej. Początkowo Westlake jest bardzo cichym, opanowanym, lecz zdeterminowanym naukowcem. Ciekawiej dzieje się, gdy jest strasznie poharatany, albowiem jego psychika staje się niestabilny. Łatwiej wybucha, staje się bardziej agresywny i żądny krwi. To rozdarcie między dwoma obliczami czyni postać Westlake’a tragiczną, a jego los zwyczajnie porusza. Równie świetny jest Larry Drake w roli elegancko ubranego, choć nie przebierającego w środkach Roberta Duranta. Nie do końca wykorzystano Frances McDormand jako ukochaną protagonisty, ograniczając się do tła, zaś Colin Friels jest (stereo)typowym korporacyjnym czarnym charakterem.

czlowiek_ciemnosci3

„Człowiek ciemności” to adaptacja komiksu, który nigdy nie został zrealizowany. Film ma swój mroczny klimat, niejednoznacznego bohatera oraz przy okazji zadaje pytanie o bycie człowiekiem, trzymaniu swoich żądz na wodzy oraz walce z samym sobą. Niepokojące kino rozrywkowe na poziomie.

7/10

Radosław Ostrowski

Sługi boże

Wrocław – miasto obecnie kojarzone z retro kryminałów Marka Krajewskiego tym razem stało się tłem dla współczesnej zbrodni. Sprawa jest dość dziwna i niejasna – młoda Niemka spadła z wieży katedry. Kobieta śpiewała w kościelnym chórze, ale samobójstwo wydaje się co najmniej niezrozumiała. Dodatkowo do sprawy została dołączona (odgórnie) policjantka z Reichu, Ana, a Warski jest zmuszony jeszcze chodzić na terapię. Żeby wszystko było jeszcze bardziej pogmatwane, dochodzi do drugiej śmierci w ten sam sposób, a do miasta przybywa emisariusz z Watykanu.

slugi_boze1

To, że w Polsce kiedyś kino gatunkowe było znacznie bogatsze niż obecnie, to jest powszechnie wiadome. Na szczęście od paru lat reżyserzy wracają do tego, a i kryminały ostatnio były bardzo zacne („Jestem mordercą”, „Prosta historia o morderstwie”). Czy Mariusz Gawryś podążył ścieżką swoich poprzedników? No i tu zaczynają się schody, bo reżyser próbuje wrzucić w półtorej godziny więcej wątków, niż byłem w stanie ogarnąć. Kościół, przekręty majątkowe, służby specjalne, jakieś prywatne śledztwo policjantki z Reichu, hipnozy, nawet podobno Szatan jest zamieszany we wszystko. Intryga jest bardziej pogmatwana niż polskie prawo, przez co kompletnie trudno to wszystko ogarnąć. Żeby było jeszcze trudniej oraz bardziej frustrująco, film zmontowano tak niechlujnie, że twórcy powinni za karę przejść szkołę montażu. Boli to zwłaszcza przy scenach akcji, wzorowanych na najlepszych (bo amerykańskich) filmach akcji a’la Jason Bourne. Muszę jednak przyznać, że „Sługi boże” przynajmniej bronią się wizualnie. Wrocław z jednej strony wygląda pięknie (zwłaszcza we fragmentach pokazujących panoramę), ale potrafi być niepokojący i mroczny, co zostało parę razy wygrane.

slugi_boze2

A wiecie, co mnie najbardziej boli? Że grający w tym filmie aktorzy (w sporej części) dają z siebie wszystko, tworząc ciekawe postacie. I to wszystko tak po ludzku zmarnowane, istne barbarzyństwo. Złego słowa nie powiem o Bartłomieju Topie, który do komisarza Warskiego pasuje świetnie. Niby takich postaci (złamany twardziel z tajemnicą i nieufnością) było wiele, ale wierzy się mu. A że bandziorów, którzy natkną się na niego, czeka spotkanie ze Stwórcą, to już inna kwestia. Równie intrygująca jest Julia Kijowska jako Ana (i ten akcent – cudo), która też ma pewną tajemnicę, pozornie sprawiając wrażenie bardzo kruchej. Do tego na drugim planie błyszczy dawno niewidziany Henryk Talar (ksiądz Witecki) oraz dość demonicznie wyglądający Adam Woronowicz (Jan Rudzki, kantor). Żeby jednak nie było tak słodko, to są dwa bardzo poważne minusy. Po pierwsze, Krzysztof Stelmaszyk jako watykański emisariusz brzmiał po prostu sztucznie (słuchanie tego akcentu było jak walenie kijem o drzewo), a jego motywacja jest delikatnie mówiąc mętna. To jednak nic w porównaniu z panią psycholog, czyli Małgorzatą Foremniak, o której wolałbym się nie wypowiadać. Jednym słowem: katastrofa.

slugi_boze3

„Sługi Boże” miały potencjał na bardzo intrygujące, trzymające w napięciu kino kryminalne, jednak całość jest mocno naciągana, nieprzekonująca, chociaż z ciekawymi postaciami, których chciałoby się bliżej poznać. Poza kadrami, muzyką oraz (w większości) świetnym aktorstwem, brakuje sensownej opowieści. A to jest zbrodnia niewybaczalna.

slugi_boze4

5/10 

Radosław Ostrowski

Lament

Małe miasteczko gdzieś w Korei, gdzie czas płynie spokojnie, a zbrodnią może być co najwyżej kradzież na targu. I tutaj mieszka sierżant policji, Jong-goo – taki poczciwy misio, co by nikogo nie skrzywdził. ale w okolicy dochodzi do bardzo makabrycznego morderstwa. Hektolitry krwi, jeden nieprzytomny i wyglądający jak zadżumiony mężczyzna, a w środku coś jakby gniazdo. Jong-goo ma przeczucie, że w sprawę zamieszany jest tajemniczy Japończyk. W tym samym czasie, córka policjanta, zaczyna chorować i zachowywać się co najmniej zagadkowo (zaczyna jeść ryby, a przecież ich nie lubi, wrzeszczy).

lament1

Rzadko sięgam po kino azjatyckie, bo jest tak dziwacznym koktajlem, że nie wiadomo jak to smakować. Nie inaczej jest z „Lamentem”, filmem niejakiego Hong-Jin Na, gdzie wschodnia kultura miesza się z zachodnim kinem gatunkowym. Mieszanka kryminału z horrorem a’la „Egzorcysta” i momentami slapstickową komedią wydaje się zbyt karkołomnym zadaniem i można było się na tym przejechać. Ale po pierwsze, tutaj te elementy nie gryzą się ze sobą, ale tworzą spójną całość, potęgując tylko mroczny klimat. Niemal non stop pada deszcz tak gęsty i intensywny, że mógłby wszystko i wszystkich zatopić. Reżyser miesza gatunki, gra na emocjach, atmosferze, pozwalając na chwilę uśpić czujność, by potem gwałtownie zaatakować, wzbudzić strach przed nieznanym, obcym, Złem.

lament2

Reżyser konsekwentnie buduje fatalistyczny klimat, w którym nasz bohater musi podjąć najtrudniejszą decyzję, gdyż jego wiara zostaje wystawiona na najcięższą próbę. Czy będzie w stanie uratować córkę? Czy pomoże mu wyglądający jak biznesmen szaman? A może pomoże młody diakon, który dobrze zna japoński? Napięcie jest budowane powoli (scena odwiedzenia domu Japończyka, gdzie są zawieszone fotografie ofiar – niemal jak z „Siedem”), ale efekt jest bardzo mocny i nawet wstrząsający. Scena egzorcyzmów, gdzie szaman i Japończyk jednocześnie odprawiają swój rytuał, a w montażu jeszcze widzimy reakcje oraz wrzaski dziecka bije na głowę podobne sceny z „Egzorcysty” – są nerwy, jest strach i poczucie niepokoju. Tak samo jak podczas walki z… zombie (nie pytajcie mnie, skąd się wziął) czy bardzo przewrotnego, niejednoznacznego finału.

lament3

To zakończenie, które dało mi wiele pytań i brak odpowiedzi (to raczej wynika ze specyfiki kultury koreańskiej i mojej nieznajomości tejże) wywołało prawdziwy szok oraz gorycz. Ciągle będę główkował, kto tak naprawdę jest kim (postacie Japończyka, szamana i tajemniczej kobiety w bieli zasługują na osobny tekst), nie dając łatwej interpretacji. Całość jest świetnie zagrana, otaczający miasto las wygląda prześlicznie (wręcz niepokojąco), zagrane jest to bardzo dobrze i nie daje o sobie zapomnieć.

lament4

Mimo, iż trwa dwie i pół godziny, „Lament” potrafi uderzyć między oczy, autentycznie przerazić i sugestywnie pokazać historię kuszenia oraz walki dobra ze złem. A po wszystkim pozostaje tylko płacz.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Maigret i jego nieboszczyk

Komisarz Maigret tym razem staje przed śledztwem, którego nikt nie chce się podjąć. A wszystko zaczęło się od telefonu. Rozmawiający mężczyzna twierdził, że ktoś chce go zabić. Parę razy jeszcze próbuje kontaktu, ale wieczorem zostaje znaleziony martwy. Twarz zmasakrowana, trudna do identyfikacji, brak dokumentów – zabójstwo wygląda jak gangsterskie porachunki. Jednak Maigret nie zamierza odpuścić, zwłaszcza że na pierwszych stronach są brutalne kradzieże na podparyskich farmach. Może te sprawy się wiążą ze sobą?

maigret_21

Kolejna telewizyjna produkcja kryminalna z bohaterem książek Georgesa Simenona. Nie jest aż tak mrocznie jak w przypadku poprzednika, intryga wydaje się bardziej rozbudowana, a śledztwo znowu wciąga. Komisarz nadal jest spokojnym, opanowanym śledczym, opierającym się na doświadczeniu oraz materiale dowodowym. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale… Twórcy w połowie gubią napięcie, decydując się pokazać sprawcę całego zamieszania oraz jego motywację. I od tej pory musimy niecierpliwie poczekać, aż nasz śledczy wpadnie na trop. Owszem, są takie tytuły, gdzie polowanie na mordercę i wokół tej nieuniknionej konfrontacji tworzona jest intryga, jednak tutaj czułem pewne zniecierpliwienie. Zazębienie się obydwu dochodzeń jest zgrabnie poprowadzone, lecz brakuje jakiegoś mocnego haczyka. I jeszcze to niepotrzebne slow-motion przy strzelaninach, mające nadać dynamiki.

maigret_22

„Nieboszczyk” wygląda równie ładnie jak poprzednik i robi dobre wrażenie. Scenografia, kostiumy z epoki, elegancka muzyka w tle. Drobnym smaczkiem może być detal, że imigranci mówią w innym języku niż angielski (przesłuchanie obywatelki Czechosłowackiej z tłumaczem), a gazety są po francusku. To buduje realizm i klimat retro.

maigret_23

Aktorsko jest solidnie i znowu ekran kradnie dla siebie Rowan Atkinson w roli Maigret. Nadal jest bardzo powściągliwy, wręcz analityczny i zdyscyplinowany, ale też niepozbawiony empatii i wrażliwości (rozmowa z dziewczynką, będącą świadkiem), skrywaną pod maską chłodnego profesjonalisty z fajką przy zębach. Wspierają go niezawodni Shawn Dingwall i Leo Starr (śledczy Janviert i LaPointe) oraz mocny w roli czarnego charakteru Peter Schueller (elegancki, ale brutalny i śliski Jean-Paul), a humoru dodaje laborant Moers (Mark Heap).

maigret_24

„Maigret i jego nieboszczyk” nadal ma styl, szyk i klasę, ale sama intryga lekko szwankuje. Jest tylko nieźle, a całość mocno trzyma na barkach Atkinson. Dobrze, że są w planach co najmniej 4 tytuły z Maigretem, bo nowe oblicze aktora jest absolutnie godne uwagi.

6/10

Radosław Ostrowski

Pokot

Kotlina Kłodzka to miejsce, gdzie cisza, spokój i harmonia są czymś absolutnie normalnym. Pięknie zachodzi słońce, przyroda budzi się jak ze snu, a telefony komórkowe mają słaby zasięg. Tam przyszło żyć Janinie Duszejko – emerytowanej inżynierce, która w miejscowej szkole uczy angielskiego. Poza tym uwielbia wiersze Blake’a, jest astrologiem (amatorem) i bardzo ruszą ją los zwierząt. A cała historia zaczyna się w momencie, gdy zostaje znaleziony martwy pewien kłusownik, co w gardle miał… kość. Ale to nie jest ostatnia ofiara, bo wkrótce zaczynają ginąć kolejni ludzie, którzy – co nie jest przypadkiem – polowali na zwierzęta.

pokot1

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich reżyserek, Agnieszka Holland, tym razem postanowiła pójść w stronę kina gatunkowego. „Pokot” to dziwaczny koktajl thrillera, satyry i baśni, gdzie wszystko jest polane groteskowym sosem. Sama intryga kryminalna (czyli coś, na co się bardzo nastawiłem) zostało zepchnięte na dalszy plan i toczy się przy okazji, a wszystko skupia się bardziej na interakcjach Duszejko z pozostałymi bohaterami: księdzem, komendantem, dziećmi ze szkoły, sąsiadem Matogą, właścicielką second handu. Jest też jeszcze grupa ludzi związanych wokół prezesa Wolskiego, polująca na zwierzęta. Całość ma oprzeć się na konflikcie między naszą ekscentryczną bohaterką i myśliwymi, którzy polują dla przyjemności, traktują to niemal jak sport, pewien rytuał dnia codziennego. Symbolem tego staje się plansza, gdzie mamy miesiąc i informacje na co się wtedy poluje. Nawet ksiądz jest w to zaangażowany (nie chodzi tylko o nawoływanie przez ambonę, że myśliwi to posłannicy Boga, ale uczestnictwo w polowaniach) i jedynie nasza bohaterka stoi w opozycji do tego całego morderczego zapędu. Sam wniosek, że przyroda bierze odwet na człowieku był dla mnie bardzo intrygujący i brzmiał na tyle groteskowo, iż mogło to wypalić. Ale niestety, trzeba to wszystko wytłumaczyć, a Holland bierze ulubione narzędzie reżysera: łopatę.

pokot2

Reżyserka z subtelnością godną bandyty próbuje przekonać mnie, że życie w zgodzie z przyrodą (czytaj: nie zabijaj zwierząt) jest jedynym słusznym sposobem. Racje pani Duszejko są tutaj wręcz krzyczane, nie mówione, co ma podkreślić powagę sytuacji. Zamiast jednak przekonywać, odstręczają i pokazują naszą bohaterkę jako „psychiczną”, z której zdaniem się nikt nie liczy. Z kolei myśliwi są strasznie przerysowani i kawał skurczybyków: biją kobiety, donoszą, są strasznie bogaci i kręgosłup moralny jest wykrzywiony jak słup po zderzeniu z samochodem. Tylko, że ani bohaterowie nie są zbyt pogłębieni, dodatkowo zero-jedynkowi i jednakowo odpychający. Tempo jeszcze psują zbędne wstawki z przeszłości paru postaci (poprzedzone horoskopem), które są zupełnie zbędne. I jeszcze to cudowne zakończenie, czyli ucieczka zrobiona niemal z SF. To trzeba samemu zobaczyć, bo słowa tego nie opiszą. Ale pochwalić trzeba zdjęcia, bo natura tutaj wygląda przepięknie. Aż chciałoby się tam zamieszkać.

pokot3

Aktorsko jest bardzo nierówno, a postacie nie zawsze są mocno zarysowane. Najlepiej wypadł Wiktor Zborowski jako sąsiad Matoga, skrywający pewną tajemnicę, ale wspierający naszą bohaterkę w działaniach, a scena wspólnego palenia skręta jest rewelacyjna. Agnieszka Mandat jako Duszejko jest dość trudna w ocenie: sprawia wrażenie mającej obsesję na punkcie zwierząt oraz ich praw, z drugiej zaś ta astrologia oraz sfera (nazwijmy ją duchowa) ma uczynić ją bardziej poukładaną, sympatyczną. To jednak nie zadziałało, ale jest to postać intrygująca i potrafiąca skupić uwagę. Czego nie można powiedzieć o reszcie, która jest albo przerysowana jako ci źli (Andrzej Grabowski, Borys Szyc, Marcin Bosak) lub irytują swoim zachowaniem (Jakub Gierszał jako superinformatyk drażnił swoim głosem i nie tylko).

pokot4

„Pokot” to takie dziwne kino, które chce ostro zaatakować środowisko myśliwych oraz ich polowania, żeby pokazać, jaką krzywdę człowiek robi naturze. Problem w tym, że forma obrana przez Agnieszkę Holland do mnie nie przemawia. Jak thriller też się nie sprawdza, bo zaprzecza regułom, nie dając nic w zamian, czekając na kolejne tropy i trupy. Jest zaledwie nieźle, a można z tego było wycisnąć więcej.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Wybawienie

Duński Departament Q znowu ma ręce pełne roboty. A wszystko zaczęło się od pewnego listu w butelce. napisany krwią przez dziecko po ośmiu latach znalazł pływak. Detektywi Morck i Assed ruszają rozwiązać kolejną sprawę, zwłaszcza iż sprawca znowu zaczyna działać i dochodzi do porwania dzieci.

wybawienie1

Seria książek Jussi Adler-Olsena o dwójce gliniarzy rozwiązujących sprawę sprzed lat w Danii osiągnęła status bestsellerów, więc przeniesienie ich na ekran było tylko kwestią czasu. „Wybawienie” to trzecia i najmroczniejsza część serii, co może wynikać także ze zmiany reżysera (Mikkela Norgaarda zastąpił Hans Petter Moland). Niemniej mamy klasycznie prowadzone śledztwo, gdzie para naszych detektywów musi powstrzymać zbrodniarza. Twórcy od razu wskazują sprawcę, ale jego motywacja jest wyjaśniania stopniowo w retrospekcjach. Nawet przyroda (pięknie wyglądające pole żółtych kwiatów czy dom na morzu), choć wygląda ślicznie, jest niemym świadkiem zła. Zabawa w kotka i myszkę jest zgrabnie poprowadzona, a intryga omija mielizny oraz niewiarygodne bzdury. Do tego akcja bywa bardzo dynamiczna i trzymająca w napięciu (mocna scena przekazywania okupu), chociaż zakończenie sprawiło mi zawód. Niemniej im dalej, tym bardziej robi się niebezpiecznie, a sceny zabójstw są brutalne i krwawe (to akurat plus).

wybawienie2

Całość ma silny religijny podtekst, co jest zrozumiałe ze względu na nietypowy sposób działania sprawcy (porwania w okresie świąt danej wiary), ale też śledczy konfrontują swoje przekonania ze swoją wiarą. Ten jednak wątek jest poprowadzony w sposób oczywisty i przewidywalny, ale to na szczęście jedyna poważna wada.

wybawienie3

Znowu wszystko w garści trzyma sprawdzony duet Nikolas Lie Kaas/Fared Fared, czyli detektywi Morck i Assed. Ten pierwszy nadal ma twarz zmęczonego życiem gliniarza, który widział i stracił zbyt wiele, by znów cieszyć się życiem. Mówi bardzo mało (na początku), jest cyniczny i bardziej wycofany niż zwykle. Drugi zaś nadal jest pełen energii i determinacji oraz pozostaje po jaśniejszej stronie życia. Razem stanowią zgrany duet, pełen być może szorstkiej i niezbyt wylewnej, ale przyjaźni. Przekonująco wypada za to Pal Svere Hagen w roli tajemniczego Johannesa, czyli mordercy. Pozornie łagodny i uśmiechnięty, ale bezwzględny i okrutny, przy okazji nie popadając w przerysowanie czy groteskę.

wybawienie4

„Wybawienie” potwierdza, że w Skandynawii tworzy się bardzo klimatyczne kryminały. Pełne mroku, niepokoju, ale i – na swój sposób – potrafiące pociągnąć tłumy. Czy panowie Morck i Assad otrzymają kolejne wezwanie do kina? Wierzę, że tak i tym razem powinno być równie ciekawie jak tutaj.

7/10

Radosław Ostrowski

Dwaj panowie N

Kazimierz Dziewanowicz pracuje w hipotece i ma dość nietypowe hobby: zbiera informacje o ludziach urodzonych 29 lutego. Taka błahostka i pewnego dnia trafia do niego badylarz Henryk Nowak po dokument. Ale przeglądając swoją skrzynkę odkrywa, że jest już Henryk Nowak z tymi samymi danymi, tylko inżynier. Postanawia odwiedzić inżyniera, by sprawę wyjaśnić. Wieczorem, wracając do domu, pan Kazimierz zostaje zamordowany, a podejrzanym staje się jego syn, sierżant Jan Dziewanowicz. Podoficer żandarmerii próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę, niezależnie od działań milicji i wywiadu.

dwaj_panowie_n1

Trudno w to uwierzyć, ale to był drugi (po „Dotknięciu nocy”) polski kryminał, więc nasi filmowcy ciągle próbowali się uczyć tego gatunku, nie mając praktycznie żadnego doświadczenia, ani wzorców. Ale trzeba było spróbować, wiec Tadeusz Chmielewski, inspirując się prawdziwą historią, stworzył film z ciekawym pomysłem. przynajmniej w tym okresie, gdyż z dzisiejszej perspektywy wydaje się on mocno archaiczny. I nie chodzi tu tylko o wątek szpiegowski (nazistowska przeszłość i działanie wzięte z Klossa, czyli podmiana tożsamości), ale o kompletny brak zaangażowania. Cała intryga poprowadzona jest po sznurku, a milicja jest niemal wszechwiedząca i bardzo szybko wyciąga właściwe wnioski. Śmierdzi to socjalistyczną ideologią (zło mogło w takim kraju przyjść tylko z zagranicy, milicja czuwa i wie, zdobywając informację za pomocą nowoczesnego sprzętu). Może się podobać klimat epoki oraz ładna, jazzowa muzyka, a także sprawna realizacja.

dwaj_panowie_n2

Problem w tym, że brakuje w tym wszystkim emocji, zaangażowania i elementu zaskoczenia. Chyba, że nie oglądało się żadnych kryminałów na przestrzeni 60 lat. Problem w tym, że tacy ludzie zwyczajnie nie istnieją. Nawet sceny zbrodni (zrobione w sposób elegancki, bez pokazywania samego aktu) nie wywołują żadnego zaangażowania i pewne podejrzenia sprawdzają się bardzo szybko. A kapitan Olecki (Bogdan Ejsmont) zwyczajnie drażnił swoją obecnością, nie wnosząc niczego nowego do całości.

dwaj_panowie_n3

Sytuację próbują ratować aktorzy, jednak ich gra jest zaledwie poprawna. Podobać się może sympatyczny (i zawsze dobrze wyglądający w mundurze) Stanisław Mikulski jako Jan Dziewanowicz, uroczo wyglądająca Joanna Jędryka (Elżbieta, dziewczyna Jana) czy grający sprawców całego zamieszania Wacława Kowalskiego i Janusza Bylczyńskiego. Tylko, że to niewiele zmienia, bo historia nie staje się atrakcyjniejsza, ani ciekawsza.

dwaj_panowie_n4

W dniu premiery „Dwaj panowie N” spotkali się z bardzo ciepłym i życzliwym przyjęciem. Dzisiaj kryminał Chmielewskiego nie wytrzymał kompletnie próby czasu, a dalsze produkcje z tego okresu jak „Zbrodniarz i panna” czy „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię” są zdecydowanie ciekawszymi i lepiej znoszącymi próbę czasu. Obejrzeć można tylko z ciekawości.

5/10

Radosław Ostrowski

Wśród nocnej ciszy

Przedwojenne miasteczko nadmorskie. To tutaj dochodzi do coraz gwałtowniejszych ataków seryjnego mordercy dzieci. Przy ich ciałach zostawia zabawkę z namalowanym kotkiem. Są już dwie ofiary, a prowadzący śledztwo komisarz Teofil Herman może tylko czekać na błąd zabójcy. Co i tak nie poprawia jego napiętych relacji z synem, Wiktorem. Śledztwo zaczyna się wymykać, aż w końcu pojawia się podejrzany.

wrd_nocnej_ciszy1

W Polsce kryminał (i w ogóle kino gatunkowe) uważany jest za coś gorszego i niepoważnego. Ale to nie zrażało naszych filmowców do mierzenia się z kinem gatunkowym. Tak też w 1978 roku zrobił Tadeusz Chmielewski – uznawany za specjalistę od komedii, postanowił się zmierzyć z powieścią Ladislava Fuksa i zrealizował dziwaczną mieszankę kryminału z dramatem psychologicznym. Bo tak naprawdę liczą się dwa wątki, których spoiwem jest komisarz Teofil Herman. Samo śledztwo poprowadzone jest w klasyczny sposób: analiza dowodów i ciągłe rozmowy ze świadkami, czasami nie da się uniknąć szantażu (mocna rozmowa z żoną podejrzanego), a poszlaki są bardzo wątłe. Za to imponuje wręcz szczegółowość w pokazywaniu paru technik jak tworzenie portretu rysownika czy – największa niespodzianka – rozmowa z głuchoniemym wywiadowcą. Powoli zaczyna być budowany klimat grozy i niepokoju, a zimowa aura tylko potęguje atmosferę psychozy strachu (próba linczu na gazowniku). Nie ma tutaj popisywania się dynamiczną akcją, a fatalizm losu wydaje się być gwoździem do trumny dla naszego bohatera.

wrd_nocnej_ciszy2

Drugi wątek (kto wie, czy nie ważniejszy) to relacja ojca z synem – młodym, nadwrażliwym chłopcem, pragnącym wyrwać się z miasteczka. Wiktor dla ojca jest wspomnieniem po zmarłej żonie, a bardzo surowe wychowanie w pruskim stylu (dyscyplina, ślepe posłuszeństwo, oschłość i kary) coraz bardziej zaczyna ich od siebie oddalać. Chłopiec chce akceptacji i miłości ojca, ale jednocześnie czuje do niego nienawiść, doprowadzając do całkowitej zmiany dochodzenia. Więcej wam nie zdradzę, ale zakończenie wywraca wszystko do góry nogami.

wrd_nocnej_ciszy3

Reżyser mocno odtwarza realia przedwojennej Polski i nie mam na myśli tylko umundurowania policjantów. Imponuje przede wszystkim praca scenografów (nie da się zapomnieć mieszkania preparatora zwłok, które budzi prawdziwe przerażenie) oraz skupienie na drobnych detalach w postaci pudełek zabawek dla dzieci czy dawnych aparatów fotograficznych. Wszystko to oddano z pietyzmem, skupieniem na szczegół, budując bardzo wiarygodny świat. A jednocześnie twórcy unikają pokazywania makabrycznych szczegółów (samych morderstw nie widzimy).

wrd_nocnej_ciszy4

Do tego całość jest znakomicie zagrana. Wybija się przede wszystkim Tomasz Zaliwski w roli zdeterminowanego komisarza Hermana. Surowy i bezwzględny wobec wszystkich, ceni sobie przede wszystkim lojalność i posłuszeństwo, stawiając prawo na pierwszym miejscu. Syna zaś wychowuje w starym, pruskim modelu, przez co staje się oschłym, pozbawionym wrażliwości człowiekiem. Po drugiej stronie jest Piotr Łysak (Wiktor) – młody, nadwrażliwy chłopak, pragnący zostać marynarzem i pragnący akceptacji rodzica. Ten duet dynamizuje ten film, przez co nawet te spokojniejsze fragmenty mają podskórne napięcie. Trudno też nie docenić niezawodnego Henryka Bistę (śledczy Stefan Waniek), Bolesława Smelę (preparator zwłok Rastor) oraz Jerzego Bończaka (morderca Stopek), którzy wnoszą do filmu tajemnicę i autentyczność.

Gdyby ktoś mi powiedział, że Chmielewski zrobi kiedyś świetny kryminał, wyśmiałbym go w twarz. Jednak „Wśród nocnej ciszy” nie tylko zaskakuje swoim precyzyjnym wykonaniem, ale także bardzo mroczną atmosferą i skupioną na detalach intrygą. Wielu może zniechęcić tempo, ale warto dać szansę temu zapomnianemu i niedocenionemu dziełu Chmielewskiego.

8/10

Radosław Ostrowski

Czerwony kapitan

Na zwrot „czeski kryminał” trudno zareagować poważnie, nawet jeśli jest to zrobione na słowackim rewirze. Detektyw Richard Krauz jest na Słowacji wręcz bohaterem narodowym, stworzonym przez popularnego autora Dominika Dana, którego losy rozchodzą się w (5 milionowej Słowacji) ponad pół milionowym nakładzie. Więc adaptacja jednej z części cyklu musi zostać zekranizowana. Padło na siódmą część cyklu, czyli „Czerwonego kapitana”.

czerwony_kapitan1

Bratysława, rok 1992. Czas, kiedy jeszcze Czechosłowacja istniała i jest już po zmianie ustroju. Ale czy jest lepiej, bezpieczniej, spokojniej? Richard Krauz pracuje w wydziale zabójstw, gdzie od paru lat zajmuje się trupami. Jednak pewnego dnia zdarza się dość dziwna sprawa: znaleziono kości na cmentarzu. Zanim zaczniecie się śmiać i powiecie, że tam są przecież tylko kości, to te mają ślady tortur (igły pod paznokciami, gwóźdź na głowie). Ofiarą był kościelny Karol Krochner, zmarły w 1985 roku. Dostając tę sprawę Krauz otwiera puszkę Pandory.

czerwony_kapitan2

Co jak co, ale debiutujący Michał Koller garściami czerpie z estetyki czarnego kryminału. Mamy fatalistyczną aurę, mroczny klimat, pełen krwi i przemocy (tutaj nikt się nie patyczkuje), ostatniego sprawiedliwego w postaci Krauza, a wszystko zahacza o reprezentantów dawnej władzy: byłych ubeków, próbujących pociągać jeszcze za sznurki oraz umoczony w te konotacje Kościół katolicki. Każdy ma wiele za uszami, a intryga jest tak zamotana, że bardzo łatwo się w tym można pogubić. Bo akcja zapieprza niczym królik na Duracelu i nie pozwala nam pomyśleć. Spotkania z tajemniczymi osobnikami, analiza faktów, kluczowe teczki kompromitujące ważne persony, wreszcie nerwowe starcia fizyczne. Kollar wie, jak trzymać w fotelu, co jest zasługą świetnych zdjęć Kacpra Fertacza, troszkę zanurzonych z żółtawym brudzie. Czasami jednak dzieje się wiele zbiegów okoliczności (dostanie się do archiwistki na dworcu czy schwytanie Czerwonego Kapitana), a kilka wątków ledwo liźnięto. Niemniej ogląda się to naprawdę nieźle.

czerwony_kapitan3

Jest tylko jedno, zasadnicze ale: kto do k***y nędzy wpadł na pomysł, by ten film zdubbingować? Głosy w polskiej wersji (także Macieja Stuhra w roli Krauza) brzmią po prostu sztucznie, jakby liczyła się szybkość zgrania z „kłapaniem” na ekranie, a i to nie zawsze wychodzi. Mimo, że dobrano niezłych aktorów (Andrzej Blumenfeld, Andrzej Chudy, Tomasz Dedek czy Dariusz Toczek), to nie zawsze się to zgrywa z emocjami malowanymi na twarzy i brzmi słabo. Gdyby całość była pokazana z napisami, ocena byłaby lepsza.

czerwony_kapitan4

Ale i tak wyszedł kawał bardzo przyzwoitego kryminału, inspirowanego troszkę „Psami” Pasikowskiego. Ma to swój klimat i jest pewnie zrealizowany, jednak odradzam seans z polskim dubbingiem (jeśli chcecie zaoszczędzić sobie bólu uszu). I czekam na kolejną część.

6/10

Radosław Ostrowski