
Ponad rok temu zmarł Leonard Cohen – jeden z tych artystów, bez którego muzyka wydaje się bardzo pusta. Postanowił o tym przypomnieć wykonujący piosenkę poetycką Marcin Styczeń, jednak postanowił nie iść na łatwiznę. Owszem, nagrał płytę z piosenkami barda, lecz wybrał utwory z trzech ostatnich płyt i sam je przetłumaczył.
“Lubię gadać z Leonardem” to nie tylko tytuł, lecz pierwsze słowa na tym wydawnictwie, zdominowanym przez gitary. Singlowe “Idę tam” (Going Home) zaczyna się od gwizdania, po mocniejsze uderzenia perkusji wsparte delikatnymi klawiszami, dając kopa. Mroczniej się dzieje w “Ciemności” (Darkness) z cięższymi klawiszami, minimalistyczną perkusją, a całość brzmi niczym fragment ścieżki dźwiękowej do filmu Davida Lyncha. Zwłaszcza kobieca wokaliza pod koniec robi mocne wrażenie. Znacznie dynamiczna, pełna “wybuchowej” perkusji “No i co” (Nevermind), ubarwiona krótkimi wejściami gitary, brzmi mocniej od oryginału, podobnie jak gitarowy walc “Nie biorę nic” (Travelling Light) czy bardziej westernowy “Prawie jak ten blues” (Almost Like The Blues) z harmonijką ustną oraz gitarami. Melancholijny “Amen” kompletnie zmienia tempo, chociaż wykorzystuje to samo instrumentarium plus poruszające solo na koniec.
Powrót do mroku serwuje “Lepszą drogą pójść” (It Seems), pełne gitarowych ozdobników,odbijającej się niczym echo perkusji oraz delikatnego chóru w tle. Bardziej elektronicznie zaczyna się dziać w bardziej niepokojącym “Tylko w moim mroku” (You Want It Darker), gdzie gitara bardziej świdruje. Powrót do melancholii spotęgowany przez klawisze następuje przy “Weź swój ster” (Steer your way), by ukołysać folkowym “Każesz mi śpiewać” (You Got Me Singing) z cudnymi smyczkami.
Bardzo męski i twardy głos Stycznia zaskakująco dobrze łączy się z tekstami Cohen, a tłumaczenia są bardzo ciekawe. Nie za dosłowne, zachowujące poetycki charakter, piękno słów i ciągle dając do myślenia. Jestem absolutnie zaskoczony tym albumem, który jeszcze bardziej zachęca do poznania dorobku Cohena.
8,5/10
Radosław Ostrowski






