Celebrity

Lee Simon jest dziennikarzem piszącym wywiady z gwiazdami z ambicjami bycia pisarzem. Właśnie rozstał się ze swoją zoną Robin po 16 latach małżeństwa. Lee zaczyna lgnąć i obracać się w środowisku celebrytów, zaś Robin przechodzi metamorfozę, za którą jest odpowiedzialny pewien producent tv.

celebrity1

Woody Allen wiele razy obserwował środowisko intelektualne Nowego Jorku, ale tym razem postanowił zadrwić ze sławnych ludzi. Bo dzisiaj zostanie sławnym nie jest żadnym problemem – wystarczy zostać księdzem, skinheadem, rabinem, karłem albo zakładnikiem, który został zwolniony. I tak się to kręci, ale Allen nie pokazuje tego w żaden humorystyczny sposób. Bo ten świat jest pusty, pełen banalnych frazesów, słodzenia i fałszu, do którego jednak wszyscy dążą, a wybacza się tu wiele. Niby nie jest to nic zaskakującego czy nowego, ale to ma swoją moc. Całość okraszona czarno-białymi zdjęciami Svena Nykvista (to był jego ostatni film), które budują dość specyficzny klimat plus parę niezłych dialogów i ciekawych obserwacji (rabin, skinhead i gangster w jednym pomieszczeniu rozmawiają, zamiast się rzucać z pięściami).

celebrity2

Allen znów dobrał świetną obsadę i parę starych twarzy, jednak tym razem nie pojawia się na ekranie, choć jest ten typ postaci przez niego grany i to w dwóch wersjach. Jego męskie wcielenie ma aparycję Kennetha Branagha, który radzi sobie dobrze, ale za bardzo kopiuje Allena (zwłaszcza w mowie). Lee w jego wykonaniu to facet z poczuciem niespełnienia, który lgnie do świata celebrytów jak ćma do światła, choć sam nie ma tam nic do pokazania. Żeńskie wcielenie to wyborna Judy Davis, która po rozstaniu sprawia wrażenie załamanej i zniszczonej, by potem przeistoczyć się w piękną i pewną siebie kobietę. Brawo. Poza nimi w epizodach przewijają się m.in. Winona Ryder (Nola), Charlize Theron (supermodelka) czy Jeffrey Wright (reżyser), ale i tak w pamięć zapadli bardzo dobrzy Joe Mantegna (Tony, wręcz idealny facet), Famke Jensson (Bonnie) i Leonardo DiCaprio (gwiazdor Brandon Darrow).

Allen nawet poważny jest dobry, co zaczynam dostrzegać i doceniać. A ostatnia scena (premiera filmu kręconego na początku) daje sporo do myślenia.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Aviator

Biografie sławnych ludzi zawsze interesowały innych, także filmowców. Martin Scorsese nakręcił wiele biografii („Wściekły byk”, „Kundun”), ale najcięższym kalibrowo filmem w tej kwestii pozostaje „Aviator”. Jest to historia Howarda Hughesa – milionera, który zdecydował się zdominować rynek lotniczy.

aviator1

Reżyser skupił się na latach 1923-47, czyli czasów największej aktywności tego ekscentrycznego milionera (od realizacji „Aniołów piekieł” aż do lotu Herkulesa), tworząc prawie 3-godzinny fresk o geniuszu balansującym na granicy szaleństwa. Reżyser pokazuje i rozkłada na czynniki pierwsze osobowość Hughesa, którego nie było w stanie złamać nic i zawsze dostawał to, co chce. Nie ważne czy chodzi tu o realizację filmu, kobiety czy pieniądze. Całość robi epickie wrażenie, zaś sceny lotnicze (kręcenie „Aniołów piekieł”, lot samolotem szpiegowskim i katastrofa) robią ogromne wrażenie. Całość ogląda się znakomicie, choć pewne wątki są ledwo zasygnalizowane. Zdjęcia i montaż są rewelacyjne (m.in. sceny przesłuchań komisji Brewstera czy przybycie Hughesa na premierę), muzyka z epoki pasuje do realiów i dopełnia klimatu, a sama historia nie jest w żaden sposób schematyczna czy szablonowa. A obsesję bohatera są bardzo przekonująco pokazane.

aviator2

Jeśli zaś chodzi o aktorstwo, reżyser wybrał prawdziwą śmietankę. Hughesa świetnie zagrał Leonardo DiCaprio w pełni pokazując jego obsesje (mycie rąk), lęki i paranoje, a jednocześnie pewnego siebie marzyciela, który dokonywał rzeczy niemożliwych. Jest to prawdopodobnie najlepsza rola w dorobku tego aktora. Drugi plan też jest wręcz przebogaty, a znani aktorzy jak Willem Dafoe czy Jude Law pojawiają się w epizodach. Jednak na tym planie dominuje zjawiskowa i fantastyczna Cate Blanchett jako Katherine Hepburn – silna, pewna siebie i temperamentna. Poza nią warto też zwrócić uwagę na Alana Aldę (skorumpowany senator Brewster), Iana Holma (prof. Fitz), wracającego do formy Aleca Baldwina (Juan Tripp, szef Pan Am) i Johna C. Reilly’ego (księgowy Noah Dietrich).

Scorsese tym filmem mi naprawdę zaimponował i pokazał, że wrócił do formy, kręcąc jeden ze swoich najlepszych filmów. I nie ma w tym przesady.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Gangi Nowego Jorku

Nowy Jork 1846 r. W dzielnicy Five Points dochodzi do starcia gangów: irlandzkiego pod wodzą Księdza Vallona i amerykańskiego Williama „Billa Rzeźnika” Cuttinga. Podczas walki ginie szef Irlandczyków, zaś jego syn, który był świadkiem zbrodni, ucieka. Mija 16 lat, chłopak pod imieniem Amsterdam wraca do Nowego Jorku i zbliża się coraz bardziej do Cuttinga, by się na nim zemścić.

gangi1

Martin Scorsese znów o gangach, ale tym razem w XIX-wiecznym Nowym Jorku w czasach wojny secesyjnej aż do 1865 r., gdy wojsko przejęło władzę. Pierwsza rzecz, która imponuje to imponująca scenografia, która bardzo wiernie odtwarza Nowy Jork (ze wskazaniem na Five Points) oraz kostiumy budujące atmosferę epoki. Sposób realizacji już pokazuje, że mamy do czynienia z epicką produkcją (pierwsza bitwa zrealizowana niemal jak w „Gladiatorze”), z bardzo ciekawą otoczką pokazującą dokładnie życie mieszkańców oraz korupcję miejscowych władz, które wspierają gangi kontrolujące miasto (bo policja i straż pożarna jest przekupna). Ale problemem jest dla mnie scenariusz, bo sama historia niespecjalnie należy do porywających i jest bardzo schematyczna. Choć znów mamy do czynienia z typowymi tematami reżysera: religia, honor, gangi oraz bardzo naturalistyczną przemoc. Czegoś tutaj zabrakło, zaś wątek miłosny między Amsterdamem i złodziejką Jenny wydawał mi się zbędny.

gangi2

Zaś samo aktorstwo jest na dobrym poziomie, ale jest kilka naprawdę wyróżniających się ról. Taką z pewnością była postać Williama Cuttinga w brawurowej interpretacji Daniela Day-Lewisa. Jest to silna i charyzmatyczna osobowość z wyraźnymi poglądami nacjonalistycznymi. Potrafi być elegancki, by nagle eksplodować i uderzyć z brutalną siłą. Ten aktor znów zdominował cały film, a reszta obsady robiła tylko za tło. Całkiem przyzwoicie wypadł Leonardo DiCaprio w roli młodego mściciela Amsterdama, który jest rozdarty między swoją przeszłością, a lojalnością wobec Cuttinga. To samo można powiedzieć o Cameron Diaz (Jenny). Zaś drugi plan jest przesycony znanymi aktorami takimi jak Liam Neeson („Ksiądz”), John C. Reilly („Wesoły” Jack) czy Stephen Graham (Shang), ale najbardziej z niego wybija się Jim Broadbent (William Tweed – skorumpowany polityk) oraz Brendan Gleeson („Mnich”).

gangi3

Ten film wielu wprawił w konsternację – nie wszystkie wątki były dopięte, parę wydało się zbędnych, zaś ciekawa otoczka i tło to trochę za mało, by mówić o dobrym filmie. 

6,5/10

Radosław Ostrowski

Django

Łowca głów, dr King Schultz wykupuje czarnego niewolnika imieniem Django, gdyż potrzebuje jego pomocy w wytropieniu zbirów – trzech braci. Ten mu pomaga, a jednocześnie uczy go fachu i obiecuje uczynić go wolnym człowiekiem. Jednak Django prosi łowcę o pomoc w odszukaniu żony, która została sprzedana. Obecnie przebywa w majątku Calvina Candie, a obaj panowie przygotowują dość skomplikowany plan…

django_400x400

Quentin Tarantino – czy jest choć jeden człowiek na świecie, który interesuje się filmem i kojarzył tego nazwiska? Chyba nie. Reżyser bawiący się konwencjami, gatunkami, mistrz pisania dialogów, który bardzo precyzyjnie tworzy historie i ma swój bardzo wyrazisty styl. Tym razem reżyser zmierzył się z najbardziej amerykańskim gatunkiem – westernem. I stworzył film balansujący między pastiszem, a hołdem dla tego gatunku. Tutaj bohaterowie są bardziej pełnokrwiści niż w jakimkolwiek innym filmie Quentina (może poza „Jackie Brown”) – fabuła jak zawsze jest bardzo precyzyjnie opowiedziana (choć ekspozycja trwa około godziny, to jednak jak to jest opowiedziane), okraszone to świetnym montażem oraz zdjęciami Roberta Richardsona, który znów pokazuje klasę, przeestetyzowanej przemocy (jatka w domu Candie’ego to mały majstersztyk czy scena zabicia jednego ze zbirów, gdzie krew spada na białe kwiaty) oraz świadomym puszczaniem oka do widowni (pojawienie się oryginalnego Django granego przez Franco Nero). I jak zawsze świetnie dobraną muzyką, gdzie poza motywami z westernów autorstwa Luisa Bacalova i Ennio Morricone, pojawiają się tzw. czarne brzmienia (od soulu po hip-hop).

django2_400x400

Także aktorzy poradzili sobie więcej niż przyzwoicie. Najbardziej obawiałem się Jamie Foxxa w roli tytułowego Django. Jednak aktor poradził sobie z rolą niepokornego niewolnika, pewnego siebie twardziela, który kulom się nie kłania. Jednak najbardziej popisało się dwóch aktorów: Christoph Waltz oraz Leonardo DiCaprio. Schultz w wykonaniu Waltz to profesjonalista w zabijaniu ludzi za pieniądze, nie popiera niewolnictwa i jest pełnokrwistym dżentelmenem, choć Niemcem. Jednocześnie działa według własnych reguł i poczuwa pewną odpowiedzialność za los czarnych. Jednak prawdziwą klasą jest DiCaprio wcielający się w czarny charakter – dandysowskiego właściciela dużej plantacji przekonany o wyższości białych nad czarnymi (rewelacyjna scena z czaszką czarnego lokaja). Jeśli ktoś nie wierzy w jego talent, to powinien choćby z tego powodu zobaczyć ten film. A jeśli Tarantino, to nie mogło zabraknąć Samuela L. Jacksona, tym razem jako lojalnego lokaja Candiego Stephena. Także w epizodach nie brakuje znanych aktorów jak Don Johnson (plantator Big Daddy), Walton Goggins (Billy Crash) czy James Remar (Butch Pooch – sługus Candiego).

django3_400x400

Tarantino po raz kolejny nie zawiódł i pokazał wielki talent i poziom, do którego wielu reżyserów aspiruje. To najlepszy western od czasów „Bez przebaczenia”.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski