W nich cała nadzieja

Na hasło polskie kino SF skojarzenia są dwa: „Seksmisja” Juliusza Machulskiego oraz filmy Piotra Szulkina. Były próby przypomnienia sobie tego gatunku, głównie oparte na niskim budżecie jak „Jestem REN”, „Ja teraz kłamię”, „Ostatni samotnik”, „Dzień, w którym znalazłem w śmieciach dziewczynę” czy – na razie najlepszy film ostatnich lat – „Człowiek z magicznym pudełkiem”. Nie wymieniam tu produkcji krótkometrażowych, bo lista byłaby jeszcze dłuższa. Parę lat temu debiutujący reżyser Piotr Biedroń też zdecydował się pójść w kino fantastyczno-naukowe, mając do dyspozycji gumkę-recepturkę, zużyte ciuchy, masę blachy oraz paczkę fajek. Ale czy „W nich cała nadzieja” jest warta uwagi?

Opowieść to niemal klasyczne kino postapokalipsy. Ziemia miała nas już serdecznie dość i wskutek ociepleń klimatycznych doszło do roztopienia lodowców, pojawienia się zapomnianych wirusów oraz bakterii. Ludzkość ostatnimi środkami wystrzeliła rakiety w kosmos, by stąd uciec do znajdujących się arek. Na wyniszczającej planecie, niedobitki zamieszkiwały domostwa znajdujące się w najwyższych regionach, z dala od nieznośnej atmosfery. W jednej z takich baz żyje Ewa (Magdalena Wieczorek), której towarzyszy jedynie pilnujący obozu robot patrolowy Artur (Jacek Beler). By wpuścić uprawnione osoby, muszą one podać hasło. Problem jednak w tym, że po trzech miesiącach hasło się zmienia, zaś nasza Ewa… zapomniała go. I nie może wejść, bo inaczej Artur ją zabije.

Sama historia jest bardzo prosta jak konstrukcja cepa, gdzie mamy tutaj walkę o przetrwanie w niemal opustoszałej Ziemi. Reżyserowi udaje się zbudować klimat i atmosferę izolacji, samotności. Samo odwiedzanie opustoszałego miasta, z zardzewiałymi samochodami, bardzo śladowymi ilościami towarów, gdzie poruszać się trzeba w masce tlenowej. I o dziwo wygląda to dużo lepiej niż w przypadku produkcji mikrobudżetowych. Cholernie dobre zdjęcia, skromna i bardzo efektywna scenografia (jak choćby wnętrze elektrowni czy „bazy”), świetne efekty specjalne na początku oraz praktyczny wygląd robota są imponujące. Także elektroniczna muzyka pomaga w budowaniu klimatu. Ale największym problemem jest tutaj scenariusz, który najbardziej pokazuje ograniczenia budżetowe. Nasza bohaterka próbuje przemówić maszynie, dla której najważniejsze jest oprogramowanie. Jak znasz hasło (nieważne, ile razy się widzieliśmy oraz jak długo się znamy) – wchodzisz, jak nie – jesteś intruzem.

Dlatego bohaterka (choć dobrze zagrana przez Magdalenę Wieczorek) sprawia wrażenie tępej pindy. Bo mogłaby przegonić robota – mimo posiadania przez niego karabinu maszynowego – poruszającego się bardzo powoli. Bo wszelkiej próby perswazji (włącznie z podszywaniem się pod uchodźcę) kończą się klęską. Tu należałoby albo użyć większego sprytu, albo pójść na siłową konfrontację jak np. wjeżdżając w niego rozpędzonym samochodem. Co niby nasza bohaterka robi, lecz… eee, nic więcej nie zdradzę.

Pełnometrażowy debiut Biedronia jest frustrującym doświadczeniem. Technicznie bardzo imponujący, pełen klimatu i atmosfery, jednak treściowo odtwórczy oraz rozczarowujący. Niemniej jest nadzieja oraz spory potencjał w tym reżyserze. Oby ją w pełni wykorzystał.

6/10

Radosław Ostrowski

Legiony

Kolejna wielka polska produkcja historyczna, która nikogo nie obeszła. Tym razem za kamerą stanął niedoświadczony z tego typu materią Dariusz Gajewski, zaś za scenariusz odpowiadali goście od „Smoleńska”. Już samo to zapowiadało wielką katastrofę, której nic nie byłoby w stanie uratować. Ale efekt końcowy był dla mnie sporym zaskoczeniem. Po kolei.

legiony2

Akcja filmu toczy się na przestrzeni dwóch lat i skupia się na miłosnym trójkącie. Ola jest pielęgniarką i szpiegiem wywiadu, zaś jej narzeczony Tadek walczy w oddziale. Ten trzeci to Józek – dezerter z zaboru rosyjskiego, który za wszelką cenę chce dotrzeć do Łodzi. Ścigany przez carską armię, zostaje odbity przez grupkę Tadka, wykonującą swoje zadanie. Niejako przez przypadek dołącza do oddziału kierowanego przez Stanisława Kaszubskiego „Króla”, stając się jednym z żołnierzy Legionów Polskich.

legiony4

Powiem krótko: reżyser mocno inspirował się tutaj „Pearl Harbor” Michaela Baya. Czyli jest to historia miłosna z wojną w tle. Tylko, że tak jak w oryginale, sam wątek romantyczny jest zwyczajnie nudny, mdły i nieciekawy. Jest też tak samo poprowadzony, przez co brakowało dla mnie czegoś interesującego. Tym bardziej mnie to bolało, że ten wątek został wysunięty na pierwszy plan, przez co cala ta historyczna otoczka cierpi. Ale sama relacja między tą trójką brzmi niewiarygodnie, zaś relacja między Olą a Józkiem toczy się za szybko. Tak jak w „Piłsudskim” historia jest pocięta, przez co nie do końca skupiałem się na niej. I nie spędzamy zbyt wiele czasu ze swoimi bohaterami.

legiony3

Niemniej muszę przyznać, że Gajewskiemu udało się wykonać kilka rzeczy lepiej niż Michał Rosa. Przede wszystkim wrażenie robiły sceny batalistyczne, a dokładnie jedna: szarża ułanów pod Rokitną, którą przeżyło tylko sześciu ułanów z całego szwadronu. Masa ujęć z różnych kątów (także spod podłoża), szybkie cięcia, dźwięk oraz masa koni i adrenalina. Wykonane jest to fenomenalnie, pokazując, że da się u nas zrobić sceny wojenne z hollywoodzkim rozmachem. Także finał pod Kościochniówką, atak snajpera na rynku czy wysadzenie pociągu potrafią trzymać w napięciu i wyglądają naprawdę dobrze. Chociaż czasami widać wykorzystanie grafiki komputerowej. I jest tutaj parę ciekawych wątków jak wybór między interesem prywatnym a rodzącym się braterstwem broni czy dlaczego Polacy zamiast walczyć w armii carskiej dołączają do rodzącego się polskiego wojska. Czemu niektórzy nadal zostali, a tacy jak Król zdecydowali się walczyć za ideę niepodległości.

legiony1

Aktorsko tutaj jest strasznie nierówno, zaś tylko kilka postaci zasługuje na wyróżnienie. Najlepiej z tego grona wypada Mirosław Baka w roli Króla. Tutaj aktor tworzy charyzmatycznego, szorstkiego twardziela z dialogami godnymi samego Pasikowskiego. Już w pierwszym wejściu aktor pokazuje jak wielki posłuch ma jego postać wobec swoich podkomendnych, mając do dyspozycji swój silny głos. Szkoda tylko, że to nie wokół niego skupiono całą fabułę. Z aktorskiego trójkąta najlepiej wypada Sebastian Fabijański jako Józek. Człowiek niezbyt rozmowny, niejako wskutek okoliczności staje się żołnierzem dla sprawy. Jednak partnerujący mu Bartosz Gellner oraz debiutująca Wiktoria Wolańska wypadają bardzo blado. Co gorsza między nimi nie ma kompletnie żadnej chemii (także między Wolańską a Fabijańskim), napięcia ani zaangażowania, przez co kompletnie nie wierzyłem w tą relację. Reszta postaci tak naprawdę robi za tło (Jan Frycz jako Piłsudski ma tylko jedną scenę), z którego wybija się lekko komediowy epizod Piotra Cyrwusa jako kucharza oraz Grzegorz Małecki jako dawny towarzysz Króla, kapitan Złotnicki.

„Legiony” to film, który tak naprawdę można było obejrzeć razem z „Pilsudskim”, niejako uzupełniając się ze sobą. Jednak Gajewski wykonuje troszkę lepszą robotę, bardziej imponując scenami batalistyczno-akcyjnymi, choć scenariusz też kuleje.

6/10

Radosław Ostrowski

Dywizjon 303. Historia prawdziwa

Pora na kolejny film o Dywizjonie 303, ale tym razem nasi dzielni, wspaniali i utalentowani filmowcy spróbowali opowiedzieć historię, bazując na legendarnej powieści Arkady’ego Fiedlera. Przynajmniej taki mają PR, a prawda niekoniecznie musi się za nimi kryć. Bo co może pójść nie tak, jeśli przed kamerą staje Denis Delić (reżyser wybitnego filmu „Ja wam pokażę”), producentem i współscenarzystą jest Jacek Samojłowicz (legendarna „Kac Wawa”), zaś w rolach głównych zobaczymy kompletnie nieznanych aktorów jak Maciej Zakościelny, Piotr Adamczyk, Jan Wieczorkowski czy Antoni Królikowski?

W zasadzie sposób opowiadania historii naszych pilotów wydaje się na pierwszy rzut oka podobny. Też jest dość chaotycznie, ale za to przynajmniej są podane już konkretne daty, przez co jednak byłem w stanie się jednak chronologicznie odnaleźć. Jednak żeby pokomplikować sprawę, zostają wrzucone retrospekcje, z których tylko jedna (scena szkolenia przez Urbanowicza w Dęblinie) jest uzasadniona. Do tego twórcy są bardzo ambitni, bo pojawia się też spojrzenie na to starcie z perspektywy dwóch niemieckich pilotów. Sam pomysł dodaje trochę świeżości, jednak wykonanie jest tak sztampowe, że boli. Bo jeden jest fanatycznym nazistą, drugi bardziej ze starej szkoły i nawet przyjaźnił się z Urbanowiczem. Zgadnijcie, który z nich dostanie „nagrodę” od Goeringa?

dywizjon_3031

Niemniej film mnie pary razy zaskoczył. Po pierwsze, mimo mniejszego budżetu od wersji brytyjskiej, po prostu lepiej wygląda. I nie chodzi tylko o kolorystykę, jasność, ale też film jest troszkę bardziej wystawny. Mamy nie tylko koszary i bar, gdzie nasi chłopcy piją na koszt Sikorskiego, ale jest także baza lotnicza Niemców, sztab brytyjski, jakiś szpital (zaatakowany przez lotników z Reichu), a nawet teatr. I to żadne biedne dekoracje, tylko naprawdę porządnie wyglądające miejsca. Także same sceny lotnicze wyglądają o niebo lepiej od tego drugiego filmu, choć efekty specjalne to nadal średnia półka. Nie ma tutaj chaosu, wszystko jest ciekawie zainscenizowane i potrafi to trzymać w napięciu. Jeśli chodzi o zalety, to w zasadzie tyle. Jeszcze twórcom udało się wykorzystać prawdziwe archiwa (filmy, zdjęcia) i wpleść je do fabuły, tak jak postać Arkady’ego Fiedlera.

dywizjon_3033

Ale cała reszta to pierwszorzędne partactwo. Scenariusz nadal jest powiązanym ciągiem scen, gdzie wojna jest gdzieś tam w tle, czasem przypominając o sobie. Klimat jest jak na tego typu kino zbyt lightowe, wręcz sielankowo-kiczowate. Nasze chłopaki czasem kogoś zastrzelą, a to poderwą jakąś laleczkę (zwłaszcza Zumbach i dość rozbudowany wątek, ale o tym nie warto gadać), ale nie czuć powagi wydarzeń, żadnego dramatu czy dylematów. Choć nie, jest jedna mocna scena związana z… dance macabre, która mocno chwyciła. Tylko, że to troszkę za mało, by kompletnie przejąć się tymi postaciami. W zasadzie (poza Zumbachem i Urbanowiczem) o tych postaciach nie wiemy nic, a co gorsza, zlewali się w taką masę, że nie byłem ich w stanie od siebie rozróżnić. Nawet Kent zostaje olany i ograniczony do roli statysty. Sami Anglicy też nie zapadają w pamięć, co jest kompletnie niewiarygodne.

Chciałbym powiedzieć coś dobrego o aktorstwie, ale to wszystko jest na poziomie jakiejś telewizyjnej produkcji, co udaje film za dużą kasę. Czy tylko mnie już drażni oglądanie tych samych twarzy w kółko, jakby innych aktorów do wojennej produkcji nie można było obsadzić? Zakościelny nadal dla mnie jest kawałkiem drewna, które może i ładnie wygląda – nie mnie to oceniać – lecz talentu za nic nie jestem w stanie dostrzec. Wieczorkowski po prostu jest, Królikowski jako Tolo niby próbuje być śmieszny, lecz mu nie wychodzi. Broni się tylko naprawdę tylko Piotr Adamczyk w roli Witolda Urbanowicza. Po pierwsze, ma sporo czasu na ekranie i nie tylko się snuje. To charyzmatyczny lider (ta scena przemowy przed pierwszym lotem – słucha się tego z wielką frajdą), który nie do końca trzyma się przepisów, ale jest szanowany przez swoich podwładnych (czasami pozwala na pewne akcje, nie zawsze zgodnie z przepisami). I to jest bardzo mocno pokazane, zaś angielszczyzna Adamczyka brzmi bardzo naturalnie.

dywizjon_3032

Przyznam się bez bicia, że „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” skreśliłem jeszcze przed seansem. Choć muszę przyznać, iż zrobił na mnie lepsze wrażenie pod względem wizualnym czy scen batalistycznych, to wszelkie pozostałe obawy się spełniły. Jest zbyt podniośle, zbyt grzecznie i zbyt nudno. Mimo pewnych niedoskonałości, wersja brytyjska przynajmniej próbuje głębiej wejść w tą opowieść, a Delić idzie po najprostszej linii oporu, by zrobić kino ku pokrzepieniu serc. Tylko czy jest to potrzebne?

4,5/10 

Radosław Ostrowski