Gwiazdy

Ostatnio w naszym kraju widoczny jest trend tworzenia biografii ludzi osadzone w czasach PRL-u, jak „Bogowie” czy „Sztuka kochania”, co jest pozytywnym zjawiskiem. Teraz do tego grona postanowił dołączyć Jan Kidawa-Błoński i tym razem przedstawić (bardzo luźno) losy Jana Banasia – piłkarza Górnika Zabrze, co miał i chciał zagrać w Mundialu AD 1974. Punktem wyjścia jest przesłuchanie Banasia przez niemiecką polizei w sprawie ranienia człowieka nożem na stadionie podczas meczu Polska-RFN. Podczas niego Banaś opowiada swoją historię, pokazując jak mocno połamane były jego losy.

gwiazdy1

Od tej pory reżyser próbuje lawirować między melodramatem, filmem o przyjaźni, dramatem obyczajowym i kinem sportowym. Wątków jest wiele, ale pozornie twórcy skupiają się na dwóch: trójkącie między Jankiem, przyjacielem Ginterem i Marleną oraz próbach kariery sportowej. Problem w tym, że ani jedno, ani drugie nie zostaje w pełni wykorzystane i przedstawione mocno po łebkach. Jakby tego było mało to uczucie między naszym protagonistą a miejscową pięknością trzeba przyjąć na wiarę. Chemii brak, emocji też, a na samo wspomnienie imienia Marlena robiło mi się słabo.

gwiazdy2

A jak sceny sportowe? Jest ich parę, nawet jest trening a’la „Rocky”, tylko że jest tego bardzo, bardzo malutko i skrótowo. Bardziej tutaj widać, co robią piłkarze po meczu (impreza, kobity i gorzała w ilościach hurtowych), a sama gra jest ograniczona albo do umieszczenia archiwalnych kadrów lub krótkich sekwencji z kluczowych momentów. Musimy przyjąć na słowo, że Banaś jest utalentowanym piłkarzem, bo tego nie widać. Wszystko jakieś takie płaskie i trzeba przyjąć na wiarę. Plusem zdecydowanie jest warstwa wizualna, wiernie odtwarzająca realia epoki (lata 60. i 70.), z pełną detali scenografią. To wygląda ładnie i trudno się do tego przyczepić.

gwiazdy3

Aktorsko jest bardzo nierówno. Dla wielu problemem może być Mateusz Kościukiewicz, który wciela się w Banasia. Moim zdaniem jest całkiem ok, ale problemem jest jego narracja z offu, która jest po prostu zbędna i dopowiada to, co później pojawia się na ekranie. Lepiej prezentuje się za to Sebastian Fabijański jako Ginter, gdyż ma więcej materiału i ta relacja między bohaterami od przyjaźni do wrogości jest wygrana. Największą wpadką była dla mnie Marlena, czyli Karolina Szymczak, która tak naprawdę nie ma nic do grania, mówi bardzo mało i ma się tylko pokazać (ew. pokazać ciało). Znacznie bardziej zapadają w pamięć role drugiego planu, z niezawodną Magdą Cielecką jako matką Janka czy Erykiem Lubosem jako ojcem Karoliny, dodając troszkę kolorów.

gwiazdy4

Mam dziwne wrażenie, że Kidawie-Błońskiemu wyszedł tylko jeden film – „Różyczka” i to chyba przez przypadek („Skazanego na bluesa” nie widziałem). I „Gwiazdy” potwierdzają tą tezę, bo jest to przeciętny tytuł, nie wykorzystujący w pełni swojego potencjału. Niewiele się dowiedziałem o samym Banasiu, a jego losy były mi obojętne.

5/10

Radosław Ostrowski

Amok

O sprawie Krystiana Bali każdy słyszał bardziej lub mniej. Pisarz, który został oskarżony o morderstwo, a materiałem dowodowym była tylko i wyłącznie jego powieść „Amok”. Mężczyzna został skazany na 25 lat i przyniosła autorowi upragniony rozgłos. W końcu musieli zainteresować się nią filmowcy, co stało się zadaniem dla Kasi Adamik.

amok1

Samo śledztwo nie jest tutaj najważniejsze, choć wszystko zaczyna się od znalezienia ciała. Pierwsze minuty mówią o Bali więcej niż się, a reżyserka ciągle podpuszcza. Krwawa scena morderstwa (na widok odcinanych nożem piersi odwróciłem wzrok) okazuje się tylko wytworem wyobraźni. Takich onirycznych fragmentów będzie coraz całość, budując coraz bardziej mroczny klimat. Podobnie robi to świdrująca uszy muzyka elektroniczna, niemal żywcem wzięta z ostatnich filmów Davida Finchera oraz bardzo stonowane, wręcz bazująca na oświetleniu zdjęcia, niemal wyprane z kolorów. Dla twórców kluczem jest psychologiczna rozgrywka między Krystianem Balą a prowadzącym śledztwo inspektorem Sokolskim. Praktycznie do samego końca nie wiemy, czy Bala naprawdę jest mordercą czy tylko facetem mającym obsesję na punkcie przemocy. Wiadomo, na czym mu naprawdę zależy: rozgłos, sława, pieniądze, uznanie. Śledczy próbuje pisarza złamać w bardziej subtelny sposób, prosząc go o pomoc w sprawie (troszkę przypominało to telewizyjnego „Hanibala”, gdzie też główni antagoniści „obwąchiwali się”) i rodzi się pytanie, kto kogo pierwszy oszuka, rozgryzie i wyprowadzi w pole.

amok2

Jednocześnie Adamik pokazuje coś w rodzaju degeneracji człowieka, który swoimi grafomańskimi tekstami zdobywa rozgłos i sławę (mocno pokazują sceny, gdy Bala jako gwiazda odwiedza media, ma spotkania z czytelnikami). Silnie widać pewną fascynację złem, zepsuciem, zbrodnią – zawsze tak było, ale tutaj ma to w sobie dużą siłę. Autorka próbuję pogłębić psychologiczne portrety przeciwników, chociaż początkowo można odnieść wrażenie stosowania klisz. Ale to zupełnie nie przeszkadza. Problemem dla mnie były sceny z byłą żoną Bali, które niby miały pokazać jak dokonania męża oddziałują na nią, ale to tylko wybijało mnie z rytmu.

amok3

Adamik, poza kilkoma wstawkami z surrealistyczną otoczką, mocno trzyma się faktów i świetnie aktorów. Pozytywnie zaskakuje Mateusz Kościukiewicz, który ostatnimi laty marnował swój potencjał. Wycofanie bohatera, troszkę nerwowe spojrzenia i czasami bełkotliwe wypowiedzi tworzą dziwaczną mieszankę, budzącą fascynację. Ale jeszcze lepszy jest Łukasz Simlat w roli zmęczonego życiem inspektora, prześladowanego przez swoje demony. Obydwu panów zaczyna łączyć obsesja na punkcie morderstwa, tylko motywy działań są kompletnie różne. Na drugim planie wspiera duet Mirosław Haniszewski (policjant Marek), a źródłem irytacji staje się Zofia Wichłacz jako Zofia Bala (samym sposobem mówienia potrafiła zdenerwować).

amok4

„Amok” trafnie opisuje głównego bohatera, co chciałby być kimś wielkim, a okazuje się pustym postmodernistycznym zbiorem cytatów, czerpiących z tego i owego twórcy. Jest mroczne, ambitnie i z dużą dawką tajemnicy, jednocześnie świadome konwencji noir. Bardziej czuć obecność Lyncha, ale potrafi to wszystko wciągnąć.

7/10

Radosław Ostrowski

11 minut

Kino polifoniczne ma dość długą tradycje, także w Polsce. Tą formę uznał za najlepszą do realizacji swojej wizji Jerzy Skolimowski w swoim najnowszym dziele. „11 minut” przedstawia tytułowe jedenaście minut z życia kilku mieszkańców Warszawy.

11_minut1

Młoda aktorka, jej zazdrosny mąż, reżyser, drobny złodziejaszek, kurier, sprzedawca hot-dogów, para alpinistów, ekipa pogotowia ratunkowego – to są bohaterowie całej historii, poszatkowanej na kawałki. Niewiele o nich wiemy, a po seansie dowiadujemy się jeszcze mniej. Dla Skolimowskiego ciekawsze są tutaj zderzenia między bohaterami i ich losy. Aurę niesamowitości tworzą dziwne zdarzenia – na niebie widziano czarną dziurę, samolot zaczął niżej latać nad miastem, a z telewizora odzywa się głos mówiący, że nie da się niczego naprawić. Szczątkowa jest dla Skolimowskiego pretekstem do zabawy formą (ujęcia z komórki i laptopa na początku, kadry z perspektywy psa) i oczekiwania. Na co? Zdarzenie, które wywróci wszystko do góry nogami – dokona małej apokalipsy.

11_minut2

Jestem pod wrażeniem, jak wygląda Warszawa. Niczym wielka metropolia, realizacyjnie to miks zarówno poetyckich ujęć (bańka), a także pewnej grozy. To drugie czuć mocno w scenach, gdzie pogotowie trafia do podskórnej kamienicy czy w scenach z kurierem – zwłaszcza w lynchowskim ujęciu w windzie, gdzie atmosfera potęgowana jest podskórnie pulsującą muzyką Pawła Mykietyna. Samo zakończenie wprawi w konsternację, ale wszystko toczy się na granicy prawdopodobieństwa, przypominając troszkę takie filmy jak „Lulu na moście” czy „Po godzinach”. Skolimowski w prostych ujęciach buduje suspens jak w rasowym thrillerze, choć pozornie nic się nie dzieje.

11_minut3

Aktorzy mają tutaj wiele do zagrania, choć mają niewiele czasu i mówią rzadko. Najbardziej w pamięci mi utkwił Wojciech Mecwaldowski jako zazdrosny mąż z taką wściekłością w oku (tym nie podbitym) oraz Andrzej Chyra (sprzedawca hot-dogów), ale reszta postaci też intryguje. I nie ważne czy mówimy o parze alpinistów myjących okna (Agata Buzek i Piotr Głowacki) czy młodym chłopaku próbującym okraść lombard (Łukasz Sikora). Ten element układanki nie zawodzi.

11_minut4

„11 minut” to pozornie film jakich wiele, jednak Skolimowski bardzo zgrabnie układa puzzle przed nami, wracając do swojej wysokiej formy. Zabawa konwencją i jeden z najlepszych wizualnie filmów na naszym podwórku ostatnich lat.

7/10

Radosław Ostrowski

 

Bilet na Księżyc

Rok 1969 był ważnym rokiem w historii ludzkości. Albowiem Neil Armstrong razem z dwoma kolegami, których imion niewielu pamięta, stanęli na Księżycu. Parę dni przed tym zjawiskiem w małym miasteczku gdzieś na południu PRL-u, świeżo upieczony maturzysta Adam Sikora dostaje powołanie do wojska. Do Świnoujścia do marynarki. Jednak przed dostaniem kamaszy, jego starszy brat Antek postanawia zrobić z niego mężczyznę w trakcie drogi do koszar.

ksiezyc1

To już wiecie o czym nie jest ten film. Plan był taki, żeby powstała z tego komedia, a reżyserem został niejaki Jacek Bromski, który ostatnio skompromitował się nieudanym „Uwikłaniem”. Jednak w rozśmieszaniu widowni ma większą wprawę („U Pana Boga za piecem” najlepszym przykładem) i tutaj tylko to potwierdza. I tak jak spora część naszych reżyserów, odczarowuje PRL, pokazując bardziej kolorową stronę życia. A jednocześnie (poza realiami epoki – ze wskazaniem na scenografię i muzykę, niestety głównie zagraniczną) widać mentalność Polaków jako ludzi, którzy muszą (inaczej się nie da) kombinować, inaczej nie poradzisz sobie w życiu. Sama konstrukcja to ciąg scenek, w których widzimy bohaterów w interakcji z otoczeniem i innymi osobami, głównie dawnymi kolegami Antka z wojska, ale nie tylko. I te scenki wiernie odtwarzają realia tej epoki – podrywanie dziewczyn, imprezy, załatwianie pokoju w hotelu. W końcu pojawia się pierwsza miłość, która doprowadza do dramatycznej sytuacji (więcej nie powiem), ale zostaje to rozwiązane dość szczęśliwie. I zdarzyło mi się tu naprawdę pary razy porządnie zaśmiać (co w przypadku naszego kina jest czymś naprawdę niezwykłym).

ksiezyc2

Jest tu nostalgicznie i kolorowo (zdjęcia Michała Englerta to po prostu poezja), zaś aktorzy naprawdę dają sobie radę. Debiutujący na ekranie Filip Pławiak w roli nieporadnego i wrażliwego Adama jest po prostu uroczy i bardzo naturalny. Ale i tak cały film kradnie mu Mateusz Kościukiewicz, czyli jego starszy brat Antek. Inteligentny, cwany i bardzo zaradny, w dodatku serwuje najlepsze teksty (skrót PKP – mały cymes). Swoje też dodają małe epizodziki w wykonaniu takich aktorów jak Andrzej Grabowski (konduktor Kociołek), Piotr Głowacki (dźwiękowiec kapeli „Szrama”), Łukasz Simlat (narwany i nawalony ubek pan Leszek) czy Andrzej Chyra (pilot Barczyk), dodając odrobinę kolorytu. A Anna Przybylska? Ona tam jest i tańczy dla mnie :), a poza tym dobrze sobie radzi. I ładnie wygląda.

ksiezyc3

Dobra polska komedia? Brzmi to jak oksymoron, ale „Bilet…” pokazuje, że się da zrobić. Może następni filmowcy pójdą tym szlakiem? Czas pokaże, ale to dobry kierunek.

7/10

Radosław Ostrowski

W imię…

Kościół w ostatnim czasie staje się znowu „popularny”. I niestety nie chodzi mi tu o papieża Franciszka, ale raczej o afery pedofilskie, po części z naszymi duchownymi w rolach głównych. W celu podkręcenia całej atmosfery opowieść o księdzu postanowiła nakręcić Małgorzata (a nie jakaś Małgośka, jakby to miała być moja kumpela) Szumowska.

Poznajcie księdza Adama, który gdzieś na Mazurach prowadzi ognisko, w którym uczestniczą dzieciaki z poprawczaka. Ale to nie jest byle egzemplarz – jeździ wypasionym autem, nosi markowe ciuchy, ma też laptopa i iPhone’a. Jednak ksiądz posiada inną tajemnicę – jest gejem, dlatego został wcześniej przeniesiony. I ta historia o wykluczeniu mogłaby nawet zaciekawić (i nawet przez pewien czas tak jest), gdyby wziął się za to inny reżyser. Bo jest to strasznie nierówny film, gdzie za pomocą luźnych scen pokazane jest życie księdza, który nie radzi sobie z tym kim jest. Kiedy reżyserka nie mówi wszystkiego wprost, to wtedy jest ciekawie i interesująco. Ale wszelka obecność symboli: od imienia zaczynając po widok na niebo oraz dosłowność (nadmierna i częsta jak przy scenie homoseksualnego aktu) zabija i niszczy tą konstrukcję od środka. Jakby było tego mało, jest jeszcze nie najlepszy dźwięk (jedynie bluzgi są wyraźnie słyszalne, a tych jest więcej niż w „Psach” Pasikowskiego), luźna konstrukcja oraz zakończenie tak dziwaczne, że aż nie chciało mi się wierzyć. I to wszystko jeszcze miejscami naprawdę mocno sztuczne, zaś kościół niby nie zamiata spraw pod dywan, ale jak można inaczej nazwać przenoszenie duchownego z miejsca na miejsce?

w_imie1

Zaś jeśli chodzi o obsadę, to skupiłem się tylko na Andrzeju Chyrze, który brawurowo zagrał duchownego. Z jednej strony ma charyzmę i jest bardziej taki ludzki (trzymający się ziemi), ale nawet jemu zdarza się zachować jak normalny człowiek (scena, gdy nawalony słucha głośno muzyki z laptopa i tańczy z portretem papieża w ręku). Te sprzeczności są wygrywane delikatnymi spojrzeniami oraz gestami. O pozostałych aktorach mogę powiedzieć, że są i coś tam robią na ekranie, ale nic ponad to.

w_imie2

„W imię…” miało potencjał mocnego i poruszającego filmu, a wyszedł zbędny i tani skandal. Chyba nie o to tu chodziło. Szkoda.

5/10

Radosław Ostrowski

Baczyński

Biografie, zwłaszcza postaci związanych z pewnym krajem nad Wisłą zawsze wywołują emocje. Wystarczy wspomnieć choćby zbliżający się film o Wałęsie czy o księdzu Popiełuszce. Zazwyczaj są one laurkami, zachowawczymi i bezpiecznymi historiami. Więc jak opowiedzieć o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim – osobie, który jest najpopularniejszym polskim poetą? No właśnie.

baczynski1

Debiutujący na stołku reżysera Kordian Piwowarski (tak, to syn TEGO Piwowarskiego) miał na to pewien pomysł formalny. Mieszanie dokumentu z fabułą nie jest niczym nowym, ale tutaj mamy aż trzy wątki i trzy pomysły. Pierwszy to zorganizowany w 90. rocznicę urodzin poety slam, drugi to typowe dla dokumentów „gadające głowy” z dwójka jeszcze żywych świadków wojennych losów Baczyńskiego, a trzeci to fabularyzowane fragmenty z jego życia. Innymi słowy mamy przeplatankę wierszy Baczyńskiego z fragmentami jego życiorysu i wspomnieniami – taki koktajl mógł podziałać wręcz piorunująco. W dodatku poezja miała mówić więcej o jej autorze niż dialogi, w dodatku okraszone bardzo pięknymi zdjęciami. Ale niestety, nie wszystko tu zagrało. Dlaczego?

baczynski2

Po pierwsze, dlaczego ten film trwa tylko godzinę? Już samo to zmusza do skracania i skrótowości. Po drugie, o samym Baczyńskim po filmie dowiedziałem się niewiele więcej. Przedstawianie jego życia w formie fabularnej przypomina odhaczanie wpisu encyklopedycznego. W dodatku nie ma tu specjalnie o czym tu mówić od strony aktorstwa. Aktorzy ograniczają się tylko do spojrzeń i bycia po prostu na ekranie. Po trzecie i najważniejsze, bo wynikające z poprzednich, jest to laurka, ślizgająca się po życiu Baczyńskiego, przez co mało angażuje.

Mam dziwne wrażenie, że „Baczyński” będzie pokazywany w szkołach na lekcjach języka polskiego. Dla nich będzie to całkiem niezłe źródło informacji. Ja niestety jestem na to za stary. Może w końcu komuś się uda nakręcić biografię tego poety, bo zasługuje na to.

6/10

Radosław Ostrowski