Nikt

W ostatnim czasie kino akcji zaczęło łapać drugi oddech, co spowodowało trend obsadzania w tych produkcjach aktorów w wieku 50+. Zaczęło się od „Uprowadzonej”, która odmieniła wizerunek Liama Neesona i trwa w zasadzie do dziś. Teraz do grona nowych gwiazd kina akcji postanowił dołączyć Bob Odenkirk – aktor raczej komediowy, znany głównie z roli złotoustego adwokata Saula Goodmana. Casting ten może wydawać się szalony, jednak to wszystko działa.

nikt1

Odenkirk gra tutaj Hutcha Mitchella – zwykłego księgowego, mające żonę i dwójkę dzieci. Życie jego jest nudne oraz przewidywalne jak kolejność dni w tygodniu. Tak daleko siedzi w rutynie, że staje się dla rodziny przezroczysty. Pewnej nocy do domu wchodzą włamywacze, lecz mężczyzna – mając szansę na neutralizację problemu – pozwala zabrać niewielką kasę oraz swój zegarek. Niby chroni bliskich, ale nawet oni (a dokładnie syn) i znajomi uważają go za miękkiszona. To wywołuje w naszym bohaterze frustrację, co ma bardzo porażające konsekwencje. A wszystko zaczęło się od pewnej nocy, gdzie szukał złodziei. Zwykły powrót do domu autobusem przerwała obecność kilku narąbanych Ruskich. Finał może być jeden: mordobicie oraz poważne problemy.

nikt2

Jeśli kojarzy wam się to z „Johnem Wickiem”, nie jest to dziwne. Dużo jest wspólnych elementów: bohater z tajemniczą przeszłością, rosyjska mafia jako antagoniści, skarbiec z pieniędzmi. Ale reżyser Ilja Najszuler ze scenarzystą Derekiem Kostelem (seria „John Wick”) nie robią bezczelnej kopii, tylko idą swoją własną ścieżką. Bo najważniejszą różnicą jest to, że Hutch – w przeciwieństwie do Baby Jagi – ma rodzinę, przed którą ukrywa swoją brutalną przeszłość. A także nie jest niezniszczalną maszyną do zabijania i wielokrotnie dostaje łomot. Reżyser przez większość czasu skupia się na relacji bohatera z rodziną, zaś akcja zostaje zepchnięta na dalszy plan.

nikt3

Dopiero po akcji w autobusie proporcje się odwracają, a reżyser pozwala na miejscami szaloną jazdę bez trzymanki. I nie chodzi tylko o bójkę w autobusie, która jest zaskakująco realistyczna. Jest też brutalny atak do dom Hutcha czy finałowa konfrontacja z szefem mafii w budynku firmy. Tak dzieją się szalone, wybuchowe rzeczy z pułapkami godnymi komandosów. Jest to tak znakomicie zrealizowane: od zdjęć Pawła Pogorzelskiego, który wcześniej odpowiadał za „Hereditary” przez użycie piosenek z lat 50. i 60. aż po bardzo płynny montaż.

nikt4

Jedynym słabym ogniwem jest tutaj antagonista, który wydawał mi się jakiś… niepoważny. Nie czułem, by stanowił jakiekolwiek zagrożenie dla Hutcha, co kompletnie mnie zaskoczyło. O wiele lepiej wypada sam Odenkirk jako pozornie-niepozorny Hutch, który bardzo mocno silnie tłumi trzymany na smyczy gniew oraz wściekłość. I to czyni jego postać zarówno interesującą, jak też bardzo ludzką, o co było bardzo trudno. Także w scenach akcji radzi sobie bardzo dobrze. Aż chciałoby się, że Hutch Mitchell i John Wick pojawili się w jednym filmie, choć ten pierwszy byłby tylko wsparciem dla drugiego. Ale dla mnie sporym zaskoczeniem była obecność Christophera Lloyda oraz rapera RZA w drobnych, choć istotnych rolach.

„Nikt” mógłby się wydawać pozornie słabą podróbką „Johna Wicka”, ale film Najszulera ma swoją własną tożsamość. Oraz otwartą furtkę na sequel. Czy film odmieni oblicze Odenkerka, czyniąc z niego nową gwiazdę kina akcji? Nie miałbym nic przeciwko temu.

8/10

Radosław Ostrowski

Pamięć absolutna

Philip K. Dick był jednym z tych pisarzy SF, którego dzieła były adaptowane po jego śmierci. Powieści i opowiadania pełnej paranoi, tematy rozróżnienia rzeczywistości od snu i urojeń, kwestie tożsamości – to brzmi interesująco dla poszukiwaczy ambitniejszego SF. Pokazał to choćby „Blade Runner” Ridleya Scotta, choć w dniu premiery nie miał ciepłego odbioru. Kolejne próby bardziej były skupione na akcji, efektach specjalnych oraz wszelkiej rozwałce, zaś klimat gdzieś znikał. Aczkolwiek były dwie inne udane adaptacje, zachowujące balans między akcją a atmosferą książek – „Raport mniejszości” oraz „Pamięć absolutna”.

Bohaterem tej drugiej jest Douglas Quaid – zwykły robotnik, pracujący w firmie budowlanej na Ziemi. Ma piękną żonę oraz ma sny dotyczące Marsa. Czerwona Planeta staje się dla niego prawdziwą obsesją. Tak silną, że korzysta z usług firmy proponującej implanty w formie „wakacji” – z fikcyjnymi wspomnieniami, tożsamością oraz miejscem. Ale w trakcie wykonania zlecenia coś idzie nie tak – okazuje się, że Quaidowi sczyszczono pamięć, zaś sam mężczyzna jest przekonany o tym, iż jest tajnym agentem z Marsa. Czyli tak, jak sobie zażyczył w zleceniu, lecz żadnego wszczepu nie wykonano. Od tej pory życie Quaida mocno się komplikuje i ktoś chce go zabić.

Przeniesienia na ekran opowiadania „Przypomnimy to panu hurtowo” podjął się holenderski reżyser Paul Verhoeven. Opromieniony sukcesem „RoboCopa” zrobił film w swoim stylu, czyli jest bardzo brutalnie (z mocno lejącą się krew), chropowato oraz sporym rozmachem. Twórcy lawirują cały czas i nie dają jednoznacznej odpowiedzi, czy to co widzimy naprawdę ma miejsce czy to tylko sen. To pasuje do klimatu Dicka, ale jednocześnie jest to zaskakująco widowiskowe. Czuć tutaj pewne cyberpunkowe elementy, a intryga jest tutaj bardzo powoli odkrywana, przypominając kino szpiegowskie. Podchody, zdrady, nie wiadomo komu można zaufać, a wszystko skrywa tajemnica. Wciąga to jak cholera, akcja jest podkręcona do granicy groteski (niczym w „RoboCopie”), zaś efekty specjalne nadal robią wrażenie. Szczególnie charakteryzacja nadal wygląda niesamowicie.

Złośliwi mówili, że to jedyny film, w którym Arnold Schwarzenegger gra. Bzdura, ale rola zagubionego Quaida jest jedną z lepszych w dorobku Austriaka. Akcent mniej rozprasza, dialogi zapodaje jakby pewniej, a poza spuszczeniem łomotu (co robi znakomicie) przekonująco pokazuje postać człowieka niepewnego tego, kim jest. Film dla mnie jednak skradł Michael Ironside jako ścigający naszego bohatera Richter. Odpowiednio demoniczny, ale bez popadania w karykaturę tak jak Ronny Cox wcielający się w korposzefa Cohageena. Tutaj nawet kobiety są silne i twarde niczym czołg, co widać w postaciach Rachel Ticotin (Melina) oraz Sharon Stone („żona” Quaida).

„Pamięć absolutna” jest kolejnym przykładem typowego kina Verhoevena, mieszającego akcję z bardzo obrazową, obrzydliwą przemocą, czarnego humoru oraz czasami groteskowego, brudnego SF. Mocna mieszanka, polana paranoicznym sosem Dicka, nie wywołująca zgrzytów, pełna przewrotek oraz niejasnego zakończenia. Sen to był czy jawa?

8/10

Radosław Ostrowski

Alienista – seria 1

Nowy Jork pod koniec XIX wieku nie różnił się za bardzo od dzisiejszego miasta. Nie pod względem architektonicznym czy wyglądu, lecz mentalnym. Brudne ulice, korupcja na szczytach władzy oraz policji nie bojącej się sięgać po informacje siłą. Nowoczesne metody kryminalistyczne z dużym uporem wchodziły do użytku, zaś psychologia jeszcze była w powijakach. I na tym ostatnim aspekcie próbuje się skupić serialowa adaptacja powieści Caleba Carra „Alienista”.

Kim jest alienista? To dawne określenie lekarza psychiatry, a nim w tej historii jest dr Laszlo Kreizler – ekscentryczny mężczyzna, zafascynowany ludzkim umysłem. Tym razem jednak mężczyzna angażuje się w śledztwo dotyczące zabójstwa dzieci. A konkretnie chłopców pracujących jako prostytutki przebrane za dziewczyny. Lekarz odkrywa, że sposób egzekucji przypomina sprawę sprzed 3 lat, dotyczącą jednego z jego pacjentów. W dochodzeniu, niezależnie prowadzonym od policji, pomaga mu rysownik New York Timesa, John Moore oraz pracująca w policji jako sekretarka Sara Howard. Sprawa jest trudniejsza niż się wydaje nie tylko z niewielu tropów, ale też działania stróżów prawa i wpływowych rodzin rządzących miastem.

Serial stacji TNT to mieszanka kryminału, dramatu historycznego oraz psychologicznego dreszczowca. Jeśli miałbym rzucać, to najbliżej jest tutaj do „Ripper Street” (kryminał w XIX wieku) oraz „The Knick” (rozwój medycyny oraz muzyka okraszona elektronika). Twórcy bardziej skupiają się na kryminalnej intrydze, gdzie nie brakuje znajomych tropów: od wpływowych ludzi miasta z zamożnych rodzin lub mających silne koneksje (J.P. Morgan, były komendant policji), działających na granicy prawa skorumpowanych policjantów, ludzi biednych, co są zdani tylko na siebie. A wszystko w czasach rozpowszechnianych idei emancypacyjnych i socjalistycznych, zaś przemoc staje się na ulicy czymś normalnym. I tylko nieliczni decydują się stanąć po stronie słabszych, nie dla kariery, sławy oraz chwały.

Jednocześnie twórcy próbują skupić uwagę na tle społecznym oraz mentalności czasów sprzed wejścia w wiek XX. Rasizm, uprzedzenia wobec imigrantów i cudzoziemców, narzucanie ról społecznych płciom oraz wierzenie własnemu doświadczeniu (oraz uprzedzeniom) niż naukowym faktom. Wszystko jest odpowiednio mroczne, brudne i zderzone ze złem, którego sposobu działania nie da się zrozumieć. Konsekwentnie są odkrywane kolejne elementy układanki oraz mylone tropy, przez co byłem bardzo zaintrygowany aż do trzymającego w napięciu finału. Choć motywacja antagonisty pozostaje nierozwiązana, ale to akurat mnie cieszy i pokazuje, że jeszcze ówczesna wiedza na temat ludzkiego umysłu jeszcze miała wiele do nadrobienia. Wrażenie robi scenografia, gdzie niemal czuć ten brud i smród ulic, a także kostiumy zanurzając w epokę.

Ale to wszystko by nie działało, gdyby nie fantastycznie dobrane trio aktorskie w rolach outsiderów tego świata: psychiatry, rysownika oraz sekretarki z ambicjami oraz zmysłem śledczym. Pierwszego gra rewelacyjny Daniel Bruhl i może on charakterem budzić pewne skojarzenia z doktorem Housem czy Sherlockiem Holmesem – naznaczony mrokiem, pewny siebie i nie bojący się mówić swoich przekonań lekarz. Nie pozbawiony jest on jednak empatii oraz wrażliwości, choć jej nie eksponuje tak mocno. W rysownika wciela się Luke Evans i świetnie sprawdza się w roli przyjaciela alienisty, niejako stojąc po tej jasnej stronie życia (i Mocy 😉), zaś chemia między nimi jest namacalna. Trzecim wierzchołkiem tego trójkąta jest Sara w wykonaniu Dakoty Fanning. Może i sprawia wrażenie delikatnej kobiety, ale to tylko pozory. W rzeczywistości jest silna, ambitna, konsekwentnie dążąca do celu oraz podchodząca do dochodzenia w sposób bardzo analityczny, wyciągając ciekawe wnioski. To trio przyciąga uwagę, a ich wspólne sceny dają sporo emocji.

Drugi plan też jest bardzo bogaty: od działającego w cieniu byłego komendanta Barnesa (Ted Levine) przez korzystających z nowych osiągnięć technologii bracia Isaacson (Douglas Smith i Matthew Sheer) oraz rasistowskiego, brutalnego kapitana Connora (David Wilmot) po próbującego wprowadzić nowe porządki w policji Thodore’a Roosevelta (Brian Geraghty). Są też drobne rólki Sean Young oraz Michaela Ironside’a, jednak to tylko na zasadzie ciekawostki.

Pierwszy sezon „Alienisty” jest więcej niż sprawną kryminalną opowiastką z badaniami ludzkiego umysłu w tle. Niepokojąco koresponduje z dzisiejszą rzeczywistością, pokazując pewną niezmienność rzeczy, co napawa tylko smutkiem. Wciągające śledztwo z mocnym zacięciem społecznym i nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugi sezon.

8/10

Radosław Ostrowski

Nienawiść

Jack Benteen jest strażnikiem Teksasu, nie idącym na kompromisy i układy, bezwzględnie skutecznym wrogiem narkotyków. Kiedyś jego najlepszym kumplem był Cash Bailey – obecnie baron narkotykowy działający w Meksyku i szmuglujący towar za granicę USA. Łączyła ich jeszcze kobieta, Salita. Spokój w miasteczku jednak zostaje przerwany przez obecność tajemniczej grupy kierowanej przez majora Hacketta. Byli żołnierze planują konfrontację z Baileyem i wplątują w swoją wojnę Jacka.

nienawi1

Kiedy za film bierze się Walter Hill należy spodziewać się bezpretensjonalnego, krwawego kina akcji dla facetów. „Nienawiści” najbliżej jest do westernu i to nie tylko ze wzgląd na pogranicze amerykańsko-meksykańskie czy bohatera żywcem wziętego z mentalności Dzikiego Zachodu. Pustynie, rzadka roślinność tworzy bardzo surowy klimat, gdzie liczy się spryt oraz szybkość wystrzeliwanych pocisków. Zderzenie technologicznych cudeniek wojskowych ze staroświeckim sposobem rozwiązywania problemów z bandytami robi nadal wrażenie. Podobnie jak dynamiczna scena napadu na bank zakończona brawurowym pościgiem czy przypominająca „Dziką bandę” finałowa konfrontacja w Meksyku (dużo strzałów, dużo krwi i dużo trupów) zakończona obowiązkowym pojedynkiem. Może i jest to mocno komiksowe i przerysowane, ale nie zostaje przekroczona granica kiczowatości. Wciąga to mocno, serwując jeszcze odpowiednią dawkę adrenaliny oraz rozrywki.

nienawi2

Do tego mamy etatowych twardzieli ery VHS, chociaż nie tak kultowi jak Stallone, Schwarzenegger czy Lundgren. Za to jest jak zawsze świetny Michael Ironside w roli majora Becketta – niby żołnierza, który wymaga dyscypliny i ślepego posłuszeństwa, ale to bezwzględny i chciwy drań, którego motywację poznajemy dopiero pod koniec filmu. Po drugiej strony barykady są dwaj faceci: Nick Nolte oraz Powers Boothe. Pierwszy jest surowym, twardym gliniarzem, nie dającym się przekupić, nigdy się nie uśmiecha i jest w pełni wiarygodny. Drugi jest elegancko ubranym dilerem narkotykowym – uśmiechniętym, ale i bezwzględnym i nieustępliwym draniem. Jako element dekoracji (bo inaczej nie jestem w stanie tego nazwać) działa Maria Conchita Alonzo wcielająca się w Saritę.

nienawi3

„Nienawiść” to jedna z najlepszych pozycji Waltera Hilla, który konsekwentnie realizuje plan stworzenia porządnego, klimatycznego kina akcji. Akcja trzyma za gardło, intryga wciąga, a aktorstwo jest świetne. Czegóż chcieć więcej?

nienawi4

7,5/10

Radosław Ostrowski

Skanerzy

Cameron Vale jest zwykłym facetem wyglądającym jak kloszard. Niepozorny, spokojny facet nie pamiętający żadnych wspomnień i mieszkania. Ale posiada pewną moc, której siły nie pozostaje świadomy – jest skanerem. A kim jest skaner? To telepata, potrafiący wejść w umysł każdego człowiek. I nie tylko. Mężczyzna zostaje zgarnięty przez korporację ComSec posiadającą lekarstwo blokujące umiejętności skanerów. Kierowany przez dr Paula Rutha Vale ma za zadanie dorwać i powstrzymać głównego przeciwnika korporacji – Darryla Revoka.

skanerzy1

Gdy ktoś wpada na pomysł, żeby zbratać Davida Cronenberga z głównym, komercyjnym nurtem, to efekt może być kompletnie nieobliczalny. Na początku swojej drogi realizował niskobudżetowe horrory, w których przyglądał się deformacjom oraz wszelkim odstępstwom od szeroko rozumianej normy. Tutaj skupia się na telepatach, którzy potrafią być bardzo niebezpieczni (słynna scena skanowania mózgu). Cała intryga wydaje się dość prosta i oparta na kliszach znanych z filmów akcji: infiltracja, zabójstwa telepatów, zdrajca w obozie sojuszniczym, mroczna tajemnica korporacji, wreszcie ostateczna konfrontacja. Reżyser nie dysponuje dużym budżetem (nawet jak na tamte czasy), więc zapomnijcie o efektach specjalnych, epickiej muzyce. Aczkolwiek pieniądze na sporadyczne eksplozje się znalazły. Klimat jest oparty na niepokoju, oszczędnej formie i jest kilka świetnych scen. Wystarczy wspomnieć moment, gdy do przywiązanego Vale’a przychodzą ludzie i słyszy ich myśli czy spotkanie z innym telepatą w jego samotni. Aurę podkręca jeszcze świdrująca uszy muzyka Howarda Shore’a.

skanerzy2

Problem jednak mam tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze, to wszystko jest bardzo przewidywalne. Wiemy, że musi dojść do konfrontacji i kolejne klocki idą w kierunku oczywistym. Drugim jest tutaj bardzo średnie aktorstwo, z nijakim Stephenem Lackiem na czele. Przemiana Vale’a z nieświadomego swojej mocy człowieka w tajnego agenta jest tutaj zbyt skrótowo pokazana (jedna, dwie sceny i już), a konfrontacja bardziej przypominało zabawę pt. Kto pokaże głupszą minę?. Wyjątkiem od tej reguły jest tutaj magnetyzujący Michael Ironside jako psychopatyczny Revok.

skanerzy3

Z dzisiejszej perspektywy „Skanerzy” wyglądają jak rasowy kino klasy B – bidne, brutalne (chociaż nie tak mocno jak trylogia weneryczna), bezceremonialnie rozprawiające się z oczekiwaniami. Jednak nie wytrzymało w całości próby czasu i trzeba wiele cierpliwości, by w pełni docenić dzieło Kanadyjczyka.

6,5/10

Radosław Ostrowski