Otwórz oczy – seria 1

Hasło „polski serial Netflixa” raczej nie wywołuje zbyt pozytywnych skojarzeń. Bo i niezbyt wiele takich produkcji dla streamingowego potentata powstało i żadna która była w pełni udana. Tym razem jednak twórcy pod wodzą Anny Jadowskiej oraz Adriana Panka postanowili przenieść na ekran powieść Katarzyny Bereniki Miszczuk „Druga szansa”, tworząc dzieło zaliczane do gatunku mystery.

Bo i wszystko zaczyna się bardzo tajemniczo. Widzimy dziewczynę budzącą się w pokoju. Sprawia wrażenie jakby nie wiedziała gdzie jest i kim jest. Od razu słyszy, że znajduje się w ośrodku Druga Szansa, gdzie trafiła po pożarze. Tylko, że kompletnie niczego nie pamięta, nawet swojego własnego imienia. Poznaje jeszcze inne osoby – głównie nastolatki – z tym samym problemem: tancerza Szymona, mającą potencjał malarski Izę, komputerowca Pawła. Po jakimś czasie dołącza tajemniczy Adam, który podobno uciekł z tego miejsca. Jest jeszcze kierująca tym miejscem dr Morulska, stosująca dość niekonwencjonalne metody leczenia. W końcu jednak dziewczyna – o imieniu Julka – zaczyna wyczuwać, że coś z tym miejscem jest nie tak.

Jak sami widzicie, serial próbuje być mieszanką tzw. young adult (opowieści o „młodych dorosłych”, czyli nastolatkach) zmieszaną z psychologicznym thrillerem oraz budowaną aurą tajemnicy. Tutaj niemal od początku podejrzewałem, że coś jest nie tak. Tajemniczy głos wołający „Karolina”, krótkie przebitki, majaki, a kierująca wszystkim lekarka nie odpowiada na nurtujące pytania. A sam ośrodek, znajdujący się w jakimś dworku, też nie wygląda zbyt przyjaźnie, w czym pomaga lekko futurystyczna scenografia. Jawa to jest czy sen? Urojenia to czy rzeczywistość? Dlaczego w leczeniu ma pomoc rozwijanie swojego talentu? I czy naprawdę leczy się ludzi z amnezją, czy może próbuje się ich na nowo stworzyć? Wykorzystując brak pamięci zbudować nowe tożsamości? I czemu reszta znajomych Julki nie przejmuje się dziwnymi zjawiskami?

Atmosfera jest budowana powoli, a tajemnice odkrywane stopniowo, chociaż tempo pierwszych odcinków może działać usypiająco. Ale z odcinka na odcinek zaczyna się robić coraz ciekawiej, pojawiają się kolejne tropy i strzępki informacji, by w dwóch ostatnich odcinkach uderzyć z impetem. Jeśli jednak myślicie, że poznacie odpowiedzi na wszystkie pytania – muszę was rozczarować. W końcu potrzebny jest fundament do potencjalnej kontynuacji, tylko czy ona w ogóle powstanie? Jest na to szansa, ale czas pokaże. Sama realizacja jest więcej niż porządna, ze świetnymi zdjęciami i montażem oraz budującą klimat elektroniczną muzyką Jacaszka. Nawet efekty specjalne nie kłuły w oczy, w przeciwieństwie do dialogów, które czasem brzmiały tak jakby były najpierw pisane po angielsku, a następnie przetłumaczono na polski.

Aktorsko jest dość nierówno, ale w głównych rolach obsadzono debiutantów i na to mogę przymknąć oko, bo nikt tutaj nie daje ciała. Czuć jednak różnice w poziomie między nimi a bardziej doświadczonymi kolegami po fachu. W głównych rolach mamy Marię Wawreniuk (Julia) oraz Ignacego Lissa (Adam), którzy radzą sobie naprawdę nieźle i czuć chemię między nimi we wspólnych scenach. No bo skoro to young adult, to wątek romantyczny być musi i basta, ale on nie przeszkadza całkowicie. Choć z grona rezydentów najbardziej wybijają się postrzelona Iza (Klaudia Koścista) oraz uznana za obłąkaną Magda (rewelacyjna Sara Celler-Jezierska, która kradnie każdą scenę). I nie można nie wspomnieć zarówno o Marcie Nieradkiewicz i Marcinie Czarniku. Pierwsza jako dr Morulska jest bardzo enigmatyczna, a jej prawdziwe intencje pozostają zagadką do samego końca. Niby wydaje się tą próbującą pomagać, ale jest w niej coś niepokojącego. Na podobnym biegunie jest Czarnik jako „terapeuta” Piotr, choć jego twarz wydaje się bardziej niepokojąca.

Nie jest to przełomowa czy oryginalna pod względem tematyki produkcja, jednak „Otwórz oczy” potrafi zaciekawić oraz intrygować do samego końca. Jeśli będzie drugi sezon, z chęcią sprawdzę jak się to dalej potoczy. Bo wiele tajemnic pozostaje nierozwiązanych, a odpowiedzi – mam nadzieję – będą ciekawe.

7/10

Radosław Ostrowski

Wspomnienie lata

Jesteśmy w jakimś małym miasteczku gdzieś w latach 70. podczas wakacji. Wszystko poznajemy z perspektywy 12-letniego Piotrka, który jest tutaj razem z matką. Ojciec przebywa poza krajem, pracując na utrzymanie. A wiadomo, co się dzieje podczas wakacji: pierwsza dziewczyna, pierwszy alkohol, ale też pewna tajemnica. Bo matka dość często wychodzi z domu i pewnej nocy chłopak idzie za nią.

wspomnienie lata2

Adam Guziński w 2006 roku debiutował jako reżyser „Chłopcem na galopującym koniu”, który kompletnie przeszedł bez echa. Dziesięć lat później wraca z tym filmem i powiem szczerze, że wziął mnie ten film z zaskoczenia. Chociaż nie powinien, bo niby takie historie widzieliśmy. Ale tutaj to działa na zasadzie bardzo silnego kontrastu. Mamy niby sielankową atmosferę, choć okres lat 70. nie jest tutaj mocno zaznaczony. Zdjęcia Adama Sikory wyglądają wręcz pocztówkowo, jakbyśmy cofnęli się do czasów, gdzie trawa była bardziej zielona, kłosy bardziej żółte, a woda bardziej niebieska. Wiecie o co mi chodzi? Gdy wszystko było proste, a liczyła się tylko frajda, zabawa i kumple. Ale cały trick polega na tym, że podskórnie między chłopcem a matką czuje się napięcie. Nie wszystko jest tutaj powiedziane wprost i niemal do samego końca pozostaje nieznane. Przynajmniej dla naszego bohatera, próbującego zrozumieć zachowanie dorosłych. Zupełnie jakby był traktowany niepoważnie, więc nie wszystko mu się mówi, a mnie – jako widzowi – niczego się nie pokazuje.

wspomnienie lata1

Ta strategia, gdzie mamy tak naprawdę ciąg powiązanych scenek i takie niedopowiedzenia powinny odrzucić, zniechęcić. W najgorszym wypadku zanudzić. A jednak ze sprawną reżyserską ręką Guzińskiego nie tylko to działa, ale też jest w stanie zaangażować i wciągnąć do bardzo mocnego finału. Finału sygnalizowanego na samym początku, choć ostatecznie idącym w innym kierunku. Ten kontrast między tym, co widzimy a tym, co dzieje się naprawdę wchodzi w głowę. Tak samo jak nie można zapomnieć fantastycznego Maksa Jastrzębskiego w roli głównej. Rzadko zdarzają się tak wyraziste role w tak młodym wieku, a tutaj bardzo drobnymi spojrzeniami buduje wyrazistą kreację. Tak samo warto wyróżnić Urszulę Grabowską w roli matki innej niż można się było spodziewać. Relacja między nimi jest tak delikatnie zarysowa, a jednocześnie tak fascynująca, że zostaje w pamięci.

wspomnienie lata3

Jakie jest to „Wspomnienie lata”? Słodko-gorzkie i bardzo nostalgiczne, ale ta nostalgia jest bardzo fałszywa. Guziński o tym brutalnie przypomina, wprowadzając wiele razy w pole.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Sala samobójców. Hejter

„Hejter” niby wydaje się być kontynuacją debiutanckiego filmu Jana Komasy. Problem w tym, że poza jedną postacią nie ma ona nic wspólnego z poprzednikiem. Tutaj bohaterem jest niejaki Tomek Giemza – młody chłopak z małej miejscowości. Studiuje prawo w Warszawie, zaś finansowe wsparcie udziela zaprzyjaźniona rodzina Krasuckich. Tylko, że nasz bohater zostaje wyrzucony ze szkoły za plagiat i ukrywa ten fakt. Przełomem dla niego staje się praca dla firmy zajmującej się czarnym PR-em.

hejter1

Komasa znowu próbuje wejść w świat Internetu oraz nowych technologii, gdzie każdy jest anonimowy. Wracamy do szczucia, mowy nienawiści, by człowieka zniszczyć, osłabić, skompromitować. Czym zajmuje się farma trolli kierowana przez Beatę Santorską (świetna Agata Kulesza). W tych momentach reżyser wali mocno – tutaj wszystkie chwyty są dozwolone. Tworzenie fałszywych kont, manipulowanie informacjami, kłamstwa, trolling, podsłuchy – dla efektu można posunąć się do wszystkiego. A wszystko w świecie podzielonym niejako na dwa obozy – czy mówiąc troszkę kolokwialnie – dwa podzielone plemiona. Nie potrafią się ze sobą dogadać, a granicą jest ich status społeczny i majątkowy. Bogata, inteligencka elita oraz manipulowana przez populistów biedota, która nie osiągnęła nic. I dlatego są podatni na hasła nacjonalistyczno-populistyczne. Być może dla wielu ta rzeczywistość będzie zbyt zero-jedynkowa oraz mocno przerysowana, ale jednocześnie jest to bardzo dziwnie znajome. My w tym mrocznym świecie żyjemy, czy to się komuś podoba czy nie.

hejter2

Ale jednocześnie widzę pewne pęknięcia w tym tytule. Zbiegi okoliczności czy wizja świata nie jest tak poważnym problemem, ile sam główny bohater. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to słabo zagrane, bo Maciej Musiałowski magnetyzuje swoją obecnością, a kamienna twarz czyni z niego tajemnicę. Ale pewne dwie rzeczy troszkę mi przeszkadzały. Po pierwsze, dlaczego po kolacji u Krasuckich zostawia telefon i podsłuchuje ich rozmowę? Czemu to robi? By odkryć ich dwulicowość, jak obgadują go za plecami? To rzutuje na jego charakter, ale wydaje się niedorzeczne. Tak samo jak przemiana Tomka w niebezpiecznego masterminda. Chłopaka przyłapano na plagiacie, a potem zaczyna manipulować ludźmi, przewidywać kilka ruchów do przodu, organizować wydarzenia, a nawet planować zamach. Ale do tego trzeba coś więcej niż tylko przeczytania „Sztuki wojny”, prawda? A może się mylę i to jest takie proste? Mam wątpliwości co do tego.

hejter3

„Hejter”, choć ma swoje wady i uproszczenia, potrafi zaintrygować i uderzyć. Zwłaszcza, gdy dochodzi do brutalnego, wręcz krwawego finału. Wtedy widać do czego może doprowadzić bezpardonowa walka, a sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli. Mocna rzecz, lepsza od poprzedniej „części”.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Jacaszek – Kwiaty

kwiaty

Z czym wam się kojarzy wiosna? Z tym, ze robi się coraz cieplej, dzień staje się coraz dłuższy i przyjemniejszy, ale też z budzącą się do życia przyrodą. I to musiała być inspiracja dla nowego dzieła Michała Jacaszka, jednego z ciekawszych twórców muzyki elektronicznej. Natura oraz metafizyczna poezja XVII wieku (jak podaje jego strona www), co już zapowiada intrygującą całość.

Wokalnie cały album wspiera Hania Malarowska, a otwierający całość utwór tytułowy wprawia w konsternację. Zapętlające się, dziwaczne tło, krótkie wejścia mocnych uderzeń elektroniki i „mantryczne”, przeesterowane głosy (najpierw męski i coraz bardziej przebijający się żeński). Jeszcze dziwaczniej, wręcz kosmicznie robi się w „To Perenna”, co wynika z początkowego szumu, do którego dołącza… harfa, wprowadzając w częściowo błogi nastrój, chociaż szum trwa niemal przez cały czas. Także migotliwy „Daffodils” (przynajmniej na początku) wywołuje ciarki. I nie wiadomo, co bardziej tu działa – zmiksowanie elektroniki ze Wschodem (perkusja, imitacja harfy) czy przebijające się niczym echo wokale, a może ten nieznośny szum w tle. Przeciąga się on jeszcze do „To Violets”, gdzie zaczynają się dobijać żywe instrumenty (akustyczna gitara), zmieszane z pokręconym echem i atakuje jeszcze raz w połowie, tworząc coraz bardziej atmosferę niesamowitości.

Jacaszek ciągle zaskakuje i kombinuje, mieszając, a także bawiąc się dźwiękami, samplami. Tak jest choćby w „Love”, gdzie nagle dźwięki pojawiają się, by za chwile gwałtownie zniknąć czy przewrotnie nazwanym „Soft Music”, gdzie znowu miesza się klawisze z samplami oraz głosami. Do tego wplatając żywe instrumenty (klawesyn). I ta taktyka cały czas się sprawdza jak w przypadku gitarowego „White Island” (krótko gra także fortepian)  czy ponad 7-minutowego „Eternity”, gdzie kosmos, harfa i wokal Hani tworzy prawdziwy koktajl Mołotowa. Nawet wykorzystuje się tutaj puls mierzony przez medyczną aparaturę („To Blossoms”).

„Kwiaty” są bardzo specyficznym albumem, pełnym tajemnicy, nieopisanego mroku oraz piękna, które dostrzega się z kolejnym odsłuchem. Potrzeba do niego cierpliwości oraz bardzo otwartego umysłu, ale nadrabia to wszystko bardzo przemyślanym tworem. Chcecie powąchać je?

7,5/10

Radosław Ostrowski