Operacja: Soulcatcher

Polski oddział Netflixa próbuje robić wszystko, by ubarwić trochę poziom kina gatunkowego na naszym podwórku. W większości przypadków z marnym skutkiem i raczej kolejne premiery nie wywołują zbyt wielkiego szumu. Takie są też produkcje Daniela Markowicza – producenta filmowego, który próbuje sił jako reżyser. W raczej nieudanych filmach pokroju „Bartkowiaka” i „Planu lekcji”, ale jak to się mówi: do trzech razy sztuka.

soulcatcher1

„Operacja: Soulcatcher” opowiada o byłym żołnierzu, a obecnie najemniku Kle (Piotr Witkowski). Zostaje wysłany z grupą sprawdzonych wojaków do Czeczenii z tajną misją. Plan jest prosty: zdobyć materiały i wyciągnąć niejaką Elizę Mazur (Michalina Olszańska), ale od początku wszystko idzie nie tak. Najpierw zostaje zabity przewodnik, a następnie grupa wpada w zasadzkę. Jakby tego było mało, podczas akcji ginie paru członków grupy oraz pojawia się tajemnicze urządzenie. Jak się okazuje po powrocie jest to Soulcatcher – cacko, co miało wyleczyć ludzi z raka, a zamienia ich we wściekłych zombie-wojaków. A posiadanie takiego cacka może stworzyć armię większą niż wojska III Rzeszy i Armii Czerwonej razem wzięte. To nie może się stać, więc Kieł tym razem – z poręczenia rządu – wyrusza na tajną akcję.

soulcatcher4

Fabuła jest tak prosta jak konstrukcja cepa, ale w takich filmach to sprawa drugorzędna. Wszystko tutaj zależy od realizacji, a ta ewidentnie celuje w rejony kina klasy B. Postacie są szczątkowo zarysowane, jednowymiarowe niczym komiks i jest to tak schematyczne, że bardziej się nie da. Mamy milczącego twardziela z wyrzutami (Kieł), śmieszka (pilot Krzysiek), klona Jasona Momoy (Byk), eks-twardzielkę, co wraca do gry (Burzę). Mało wam? Jest też nowy członek zespołu, co w kluczowym momencie okazuje się zdrajcą (Damian) – oczywiście, że tak; zmuszonego do współpracy dobrego naukowca (zmarnowany Jacek Poniedziałek) czy absolutnie przejaskrawionego złego generała (Mariusz Bonaszewski powinien mieć zakaz mówienia po angielsku – CHRYSTE PANIE, CO TU SIĘ ODJANIEPAWLIŁO).

soulcatcher2

Na te bzdury i przewidywalność jeszcze można byłoby przymknąć oko, ALE… same sceny akcji są troszkę słabiutkie. Nawet mordobicie w „Planie lekcji” czy walki w „Dniu matki” wyglądały bardziej ekscytująco. Same zdjęcia są tutaj całkiem niezłe, jednak brakuje tutaj adrenaliny, kreatywności i finezji w formie. Przy „Tylerze Rake’u” to prezentuje się zwyczajnie blado, szczególnie przy strzelaninach ze sporym użyciem MOCNO widocznych efektów komputerowych. Nieliczne sceny mordobicia po prostu… są i tyle mogę o nich powiedzieć. Nie jest to chaotyczne czy nieczytelne, ale pozbawione oryginalności, przez co staje się dość szybko nudny.

soulcatcher3

„Operacja: Soulcatcher” jest, niestety jednym z największych zawodów tego roku. Nie oczekiwałem wiele, ale dostałem jeszcze mniej. W zasadzie nie ma tutaj zbyt wiele zalet i wydać bardzo słabą rękę Markowicza jako reżysera. Jeśli będzie chciał sięgnąć za kamerę, niech to poważnie i głęboko przemyśli, bo kolejna wpadka może być końcem kariery.

3/10

Radosław Ostrowski

1983

Pierwszy polski serial Netflixa – pamiętam jakie było poruszenie na dźwięk tych słów. Dodatkowo na wyobraźnię podziałał fakt, że był to thriller SF osadzony w alternatywnej historii naszego kraju. No i jeszcze nie byle jakie reżyserki: Agnieszka Holland, Kasia Adamik, Olga Chajdas i Agnieszka Smoczyńska. Co mogło pójść nie tak? Wiele rzeczy. Zwłaszcza kiedy scenariusz pisze Amerykanin w swoim języku, a potem jest to mechanicznie tłumaczone na polski. To jednak tylko drobiazg, ale po kolei.

Akcja toczy się w 2003 roku, kiedy Polska nadal jest w bloku komunistycznym, choć siła Związku Radzieckiego nie jest tak mocno obecna. Technologia jest bardzo rozwinięta, mimo braku social mediów. W tym świecie żyje Kajetan Skowron – młody student prawa, którego rodzice zginęli w zamachach terrorystycznych w 1983 roku. Mieszka z babcią, ma piękną dziewczynę (córkę ministra gospodarki) i jest idealistycznie zapatrzony w nowy, wspaniały świat. Wszystko się zmienia kiedy w niejasnych okolicznościach ginie jego mentor – sędzia Żurawski. Przed śmiercią wręcza mu akta sprawy sprzed 5 lat, kiedy doszło do morderstwa całej rodziny. Prowadzący śledztwo milicjant miał wątpliwości, co do winnego, ale został zdegradowany. Teraz inspektor Anatol Janów prowadzi sprawę samobójstwa młodego chłopaka. Pracował on jako drukarz zarówno dla rządu, jak i dla komórki terrorystycznej zwanej Lekką Brygadą. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem by stwierdzić, że drogi obu panów się przetną.

Na papierze ta historia ma wszystko, by przykuć uwagę. Intryga kryminalna przeplata się z polityczno-szpiegowskimi rozgrywkami na szczytach władzy. Zderzenie młodego idealisty z cynicznym twardzielem znającym swoje możliwości i ograniczenia też obiecywało wiele, tak jak cała otoczka tajemnicy. I co z tego dostajemy? Może nie nic, ale bardzo niewiele i sama konstrukcja tego świata wydaje się nieprzekonująca oraz pełna luk. Jak w ogóle doszło do tego gospodarczego cudu? Gdzie zniknęli działacze opozycji, o których się tu praktycznie nie wspomina (słowo Solidarność nie pada)? I kto tak naprawdę steruje tym krajem? Minister gospodarki, dowódca armii czy szef tajnych służb? A może jest ktoś jeszcze silniejszy?

Jedyną najciekawszą rzeczą tutaj jest obecność Wietnamczyków, będących z jednej strony siłą roboczą i imigrantami. Ale są też tacy bardziej obrotni jak Wujek – biznesmen, niby będący neutralny, ale tak naprawdę działający dla każdego, kto jest w stanie zapłacić. Mało tego, jest nawet specjalna dzielnica w Warszawie zwana Małym Sajgonem. I to miejsce budzi skojarzenia z „Blade Runnerem”. Realizacyjnie trudno się do czegoś przyczepić, bo udaje się zbudować klimat dystopijnego państwa policyjnego. Lekko neonowe, nocne zdjęcia, stonowana kolorystyka, równoległy montaż oraz scenografia mieszająca stare z nowym – to wygląda i ogląda się świetnie.

O ile jeszcze ta zamotana intryga jeszcze potrafi wkręcić, to jednak są tutaj dwa bardzo ważne problemy. Po pierwsze, bardzo nienaturalne dialogi. Z jednej strony są przeładowane ekspozycjami i parę zdań jest powtarzana istotna kwestia dla fabuły. Czyli jest zbyt łopatologicznie. Druga sprawa to jest tłumaczenie, gdzie postacie często używają w zdaniu słowa „ja”. Albo kiedy imiona i nazwiska nie są deklinowane, co jeszcze bardziej wywołuje poczucie obcości. No i jeszcze tempo strasznie nierówne: od przyspieszenia aż po chwile przestoju ze zbędnymi wątkami pobocznymi. Zupełnie jakby chciano upchnąć wszystko do tych 8 odcinków, by zbudować podwaliny pod 2. Sezon (który nie powstanie).

No i aktorsko jest tutaj jak na poziomie scenariusza, czyli nierówno. Albo w najgorszym wypadku te postacie są niewykorzystane i pojawiają się na bardzo krótko (jak w przypadku Andrzeja Konopki czy Łukasza Simlata) lub ich wątki nie prowadzą donikąd (tutaj to dotyczy niestety Edyty Olszówki oraz Zofii Wichłacz). Z głównych ról najlepiej sprawdza się zawsze trzymający poziom Robert Więckiewicz. Niby takich bohaterów już widzieliśmy wcześniej (cyniczny, złamany przez życie twardy glina), ale nadal to działa i daje się mu oblicze kogoś innego niż ostatniego sprawiedliwego. Niestety, najsłabszym ogniwem jest Maciej Musiał, będący tutaj absolutnie drewniany. Rozumiem, że to miał być młody idealista zderzony z prawdziwym obliczem systemu, jednak absolutnie tej postaci nie uwierzyłem. Głos jest kompletnie wyprany z emocji, zaś wszelkie próby ekspresji kompletnie nie działają. Znacznie lepsza jest Michalina Olszańska jako szefowa Lekkiej Brygady, Ofelia. Niby twarda, gotowa na siłową konfrontację, ale skrywa w sobie bardziej delikatne oblicze. A nawet uwodzicielskie, spróbujcie oderwać wzrok od niej, bo ja nie dałem rady. Drugi plan jest aż przebogaty w znane twarze (od Tomka Włosoka przez Bartka Bielenię), ale najbardziej zapada w pamięć Mirosław Zbrojewicz (generał Świętobór) oraz Vu Le Hong („Wujek” Bao Cho).

Czy ten serial zasługiwał na aż tak chłodny odbiór w dniu premiery? Troszkę tak, bo miał całkiem ciekawy pomysł, ale nie wiedział kompletnie co chce opowiedzieć. Rzuca wątkami na prawo i lewo, przez co ma się poczucie niedosytu. Czegoś tutaj brakuje, przez co czasami się nudziłem i ciężko mi było w to wejść.

6/10

Radosław Ostrowski

Sobibór

Obozy koncentracyjne są miejscami, gdzie toczyły się najgorsze rzeczy, jakie człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Czy była szansa na wyrwanie się stąd? Tylko, że czasem za to mogli zapłacić inni swoim życiem. Tak było w Sobiborze, gdzie szansa ucieczki była niemożliwa, bo teren był zaminowany, a za każdą ucieczkę zabijano co dziesiątego więźnia. Ale pojawia się szansa, gdy trafia do obozu pułkownik Aleksander Peczarski, który postanowił zorganizować ucieczkę wszystkich.

sobibor3

Tą historię postanowił opowiedzieć Konstantin Chaberski, który także zagrał Peczarskiego. Jednak sam film toczy się bardzo spokojnie i zaczyna się klasycznie. Sama historia to przede wszystkim normalne funkcjonowanie obozu: od zagazowywania przez wybieranie co cenniejszych przedmiotów aż do coraz bardziej barbarzyńskiego traktowania. Można odnieść początkowo wrażenie pewnego chaosu, bo jest wiele postaci, które nie zostają do końca wyraziście zarysowane. I ten zero-jedynkowy podział bohaterów może wydawać się dość męczący, wywołując kompletną dezorientację, przez co trudno nawiązać emocjonalną więź z kimkolwiek. Wiadomo, że Niemcy tutaj są źli, okrutni, zaś Żydzi są cierpiącymi ofiarami – bardzo cichymi oraz pokornymi. Jest jeszcze Peczarski, prześladowany przez poprzednią nieudaną akcję z Mińska. Niby widzieliśmy to już wszystko, ale im bliżej finału, tym bardziej film zaczyna zyskiwać na kolorach (mimo stonowanej warstwy wizualnej).

sobibor1

Reżyser nie boi się pokazywać drastycznych scen, pewnego psychicznego znęcania się nad więźniami. Symbolicznie pokazuje to bardzo długa sekwencja imprezy w obozie, gdzie strażnicy oraz oficerowie wykorzystują więźniów do czegoś w rodzaju wyścigu rydwanów, a gdy „koń” pada zostaje zastrzelony. Także sama finałowa scena ucieczki oraz mordu na katach, trzyma mocno za gardło. I to nie tylko z lejącej się posoki, ale też pokazania, jakie czasem spustoszenie ten mord dokonuje w ludzkiej psychice. Jest mięsiście, ostro, z obowiązkowym slow-motion na koniec.

sobibor2

O aktorstwie chciałbym powiedzieć coś sensownego, bo tu w zasadzie postaci nie ma. Jedynie Chaberski w roli Peczarskiego wydaje się najbardziej intrygującym bohaterem. Pewnym kontrastem jest Christopher Lambert w roli szefa obozu, który jest tutaj wyjątkowo blady (niczym trup), zmęczony oraz bardzo demoniczny. Jednak jest to dość mocno przerysowane – reszta postaci zlewa się w jedną masę, pozbawioną charakteru, przez co trudno się na kimkolwiek skupić.

Sam film może działać jako edukacyjny materiał, pokazującym jedną z najbardziej spektakularnych ucieczek w historii II wojny światowej. Szkoda, że nie potrafi mocniej z tego wycisnąć, by wyjść ponad przeciętność.

5/10

Radosław Ostrowski

Ojciec

Głównym bohaterem tego „filmu” jest Konstanty – mężczyzna już w średnim wieku, który ma młodą żonę (aktorkę) i dziecko w drodze. Może przyjść w każdej chwili. Innymi słowy, szczęście, sielanka i radość. Tego samego dnia dostaje telefon, że jego ojciec zmarł i że wkrótce pogrzeb. Relacje między mężczyznami były delikatnie mówiąc dalekie od ideału. Konstanty próbuje sprawdzić się jako ojciec, ale zaczynają prześladować go wspomnienia oraz własne lęki, a także kryzys małżeński.

ojciec2

Sama historia w „Ojcu” miała w sobie potencjał na dramat o kryzysie męskości, nieprzepracowanej traumie oraz dojrzewaniu do roli ojca. Tylko, ze reżyser postanowił to wszystko upchnąć w ponad godzinnym filmie, dodatkowo dorzucając kolejne postaci i wątki, będącymi zapychaczami. Czego tu nie ma: tajemniczy sąsiad, podglądający naszych bohaterów (jego obecność podkreślana jest mroczną, „thrillerową” muzyką; znajoma-artystka, co (akurat, gdy ją widzimy) maluje swoim ciałem (!!!); jest opiekujący się swoją młodszą siostrą diler, który proponuje naszemu bohaterowi, by się nią zaopiekował; wreszcie fotografowanie martwych w prosektorium. Niby dzieje się dużo, ale w takiej formie nie ma prawa to wybrzmieć w pełni. Wszystko to sprawia wrażenie wrzucania wszystkiego do kotła oraz przyglądaniu się, co z tego wyniknie. Wątki – niczym pacjenci w poczekalni – przychodzą i wychodzą, nie doprowadzając ani do rozwinięcia, ani do puenty.

ojciec1

Nawet realizacja wydaje się dziwaczna (przebitki na fotografowane martwe twarze umieszczone niczym mina w lesie), muzyczny misz-masz, powtórki scen oraz umieszczanie obrazów mających (chyba) mieć wymiar symboliczny jak martwy ptak na chodniku. Po co ten realizacyjny bajzel? Tylko zdjęcia są ok.

ojciec3

Najciekawsze (przynajmniej w teorii) są momenty związane z ojcem głównego bohatera. Jest w nim pewna tajemnica, troszkę niejasna przeszłość (poza numerem obozowym oraz pasją do zbierania wszystkiego) i… szkoda, że nic więcej. Scenki – jak cała reszta – wydaje się pourywana, wrzucona byle jak i byle gdzie. Tym bardziej to boli, że grający tytułową rolę Zygmunt Malanowicz jest najjaśniejszym punktem tego tworu filmopodobnego. Nawet dobrzy aktorzy (Dawid Ogrodnik i Michalina Olszańska jako rodzeństwo) zwyczajnie nie mają szansy na rozwinięcie skrzydeł przez Urbańskiego. Reżyser postanowił też w roli głównej obsadzić samego siebie, co było największą katastrofą. Brzmi on bardzo sztucznie, a ciągła kamienna twarz (zapewne rozmyślająca nad byciem dobrym ojcem) zwyczajnie nudziła, sprawiając wrażenie pustej, pozbawionej jakichkolwiek emocji (nawet oczy jakieś pozbawione czegokolwiek).

ojciec4

„Ojciec” miał być ważnym i poważnym dramatem, a okazał się być tylko pustą wydmuszką, która jest pozbawiona czegokolwiek dobrego. Przesyt wątkami oraz brak ich rozwinięcia plus brak jakichkolwiek emocji (poza ciągłym zadawaniem pytania: kiedy się to skończy) musi doprowadzić do takiego finału. Unikać za wszelką cenę.

2/10

Radosław Ostrowski

Ja, Olga Hepnarova

Kim była Olga Hepnarova? Kobieta, o której Czesi chcieliby jak najszybciej zapomnieć, gdyż jest bardzo ciemną kartą z historii tego kraju. W 1973 roku wjechała w tłum ludzi stojących na przystanku. Zostawiła po sobie list, w którym przyznała się do tego i wyjawiła swoje motywy – zemstę na społeczeństwie za swoją krzywdę.

olga_hepnarova1

Jej historię postanowili opowiedzieć panowie Petr Kazda i Tomas Weinreb w swoim debiucie opartym na reportażu Romana Ciieka. Władze komunistyczne zrobiły wszystko, by tą kobietę wymazać z pamięci i dlatego zostało po niej niewiele śladów. I to być może wyjaśnia konstrukcję tego filmu – to ciąg scenek w chropowatej, czarno-białej kolorystyce, przypominające fotografie. Pozornie mogą one wydawać się niepowiązane ze sobą w żaden sposób nitką fabularną, stanowiąc bardziej impresję na temat Olgi. Gdy ją poznajemy, próbuje odebrać sobie życie, przedawkowując leki. Potem widzimy ją w pracy, w swojej samotni, w jakieś spelunie, spędzając czas z koleżanką, podczas jazdy ciężarówką. To wszystko jest powycinane, sprawia wrażenie sklejki fotek (świetne zdjęcia Adama Sikory). Jeśli ktoś czuje podobieństwo do „Idy”, to na poziomie wizualnym jest bardzo silne. Uderza za to kompletny brak muzyki, co tylko potęguje poczucie beznadziei Olgi. Wiem, że dla wielu takie wolne i samodzielne układanie psychologiczny puzzli może być trudne, wręcz męczące, ale spróbujcie.

olga_hepnarova2

Sama dziewczyna pojawia się ona niemal w każdym ujęciu, a jej spojrzenie wydaje się kompletnie puste, jakby zamiast oczu były kawałki szkła. Niby ona jest, ale jakby nieobecna duchem Niby jest mizantropem, unikającym ludzi jak ognia, z drugiej zaś potrafi nawiązać więź z partnerkami. Pytanie, czy ta Hepnarova ma taką nadwrażliwą psychikę, a może to wszystko jest jakąś kreacją, wymówką przed wzięciem odpowiedzialności, wysiłkiem za swoje życie. Na te pytania nie znajdziecie odpowiedzi (przynajmniej wprost), a wcielająca się w nią Michalina Olszańska magnetyzuje, do samego końca skupiając swoją uwagę, także mową ciała – męski, twardy chód oraz twarz bardzo nisko, unikając wzrokowego kontaktu. Bardzo wymagająca, trudna rola, z której aktorka wychodzi z obronną ręką. Cała reszta obsady jest tylko tłem dla Olszańskiej.

olga_hepnarova3

Rzadko się zdarza na naszych ekranach poważny, czeski film, który zrywa z obrazem Czechów, pijących piwo, prowadzących bardzo swobodne rozmowy o życiu oraz miłości. Dla wielu ta surowa realizacja może stać się barierą nie do przekroczenia, ale „Ja, Olga Hepnarova” dziwnie wydaje się aktualna w czasach, gdy ludzie wsiadają do aut i wjeżdżają na innych ludzi. Z czego to wynika i dlaczego to robią? Oto jest pytanie. Odpowiedzi tu nie znajdziecie, ale parę pytań zostanie.

olga_hepnarova4

7/10

Radosław Ostrowski

Anatomia zła

W Warszawie mieszka sobie niepozorny starszy pan zwany Lulkiem. Mieszka w podniszczonej kamienicy, żyje spokojnie i nie wadzi nikomu. To jednak pozory, gdyż Lulek to mafijny cyngiel będący na zwolnieniu warunkowym. Zostało mu trochę czasu, jednak pewnego dnia dostaje wezwanie od prokuratora, który daje mu zlecenie do wykonania – zabicie „grubego psa”. Ale wzrok już nie jest i energia też, więc bierze sobie do pomocy byłego sierżanta Waśkę, zwolnionego z wojska za zabicie cywili w Afganistanie.

anatomia_zla1

Stworzenie w Polsce filmu sensacyjnego na poziomie jest zawsze wyzwaniem, a od czasu „Pitbulla” nie udało się niczego tak dobrego wykonać. Jacek Bromski – znany głównie z lekkich komedii – postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem, ale po obejrzeniu słabego „Uwikłania” straciłem wiarę w tego twórcę. Tymczasem „Anatomia zła” to całkiem niezły thriller, który przez pewien czas ogląda się z ciekawością. Udaje się stworzyć przekonującą intrygę, gdzie nasi kilerzy są tylko pionkami w dużej układance, nie mając zbyt wiele do powiedzenia. Mimo iż spora część wydarzeń toczy się na obrzeżach miasta, gdzie trwają przygotowania do zamachu, to nie ma odczucia wsiowości czy fałszu. Tworzy to niezły klimat, ciągle psuty przez muzykę, będącą nieudolną imitacją stylu Alexandra Desplata z „Autora widmo” i Cartera Burwella. Sam wątek spisku jest mało ciekawy, pokazujący jedynie skorumpowanie polityków i ich powiązania z biznesem, jakby ledwo liźnięty przez scenarzystę. Dodatkowo może zniechęcać ekspozycja, która się wlecze.

anatomia_zla2

Znacznie ciekawsza jest relacja mistrz-uczeń, która mimo ogranych schematów (doświadczony mentor vs niepokorny adept, stawiający non stop pytania), jest najmocniejszym ogniwem filmu, podobnie jak świetnie zrealizowana scena samego zamachu oraz ucieczki, gdzie czuć adrenalinę oraz napięcie. Wszystko jednak zostaje mocno zepsute przez fatalistyczny finał, pozornie wydający się okej, ale jest on zbyt przewidywalny.

anatomia_zla3

Na szczęście Bromskiemu udało się dobrać dobrych aktorów, częściowo ratujących ten film. Największe brawa należą się Krzysztofowi Stroińskiemu, który wbrew swojemu emploi, znakomicie odnajduje się w postaci cynicznego, chłodnego zabójcy, wplątanego w sytuację bez wyjścia. Aktor w chłodnym spojrzeniu ukrywa więcej niż widzimy. Nieźle broni się Marcin Kowalczyk jako adept Lulka, a chemia między panami rodzi się w sposób naturalny, choć nie bez problemów. Swoją cegiełkę dodają drobne role Piotra Głowackiego (prokurator) i Łukasza Simlata (policjant), pokazujące ogromny potencjał całości.

anatomia_zla4

 

„Anatomia zła” (ależ poważny ten tytuł) to małe światełko w tunelu polskiego kina sensacyjnego/thrillera, który ma swoje momenty, mimo niedoskonałości. Bromski zaskakuje solidnością, ale można było z tego wycisnąć więcej. Może następna próba wgniecie w fotel? Zobaczymy.

6/10

Radosław Ostrowski

Córki dancingu

Wyobraźcie sobie Warszawę lat 80. jako miejsce pełne barw i kolorów, gdzie mieszkańcy bawią się w eleganckich lokalach. I to właśnie w tych knajpach wielką popularność zdobywa zespół Figi i Daktyle, do którego dołączyły dwie młode dziewczyny, wychowywane przez wokalistkę zespołu. Złota i Srebrna – tak mają na imię obydwie laski – skrywają jedną, ważną tajemnicę. Są syrenami – takimi z ogonami i dlatego ładnie śpiewają.

corki_dancingu1

Debiutująca na dużym ekranie Agnieszka Smoczyńska postanowiła wypełnić pustkę związaną z brakiem dobrych polskich musicali, tworząc oniryczną opowieść z bardzo mrocznym klimatem. I nie dajcie się zwieść tej kiczowatej wizualnie otoczce oraz dyskotekowej muzyce lat 80. Reżyserce udaje się barwnie odtworzyć realia (niesamowita taneczna scena zakupów w sklepie Sezam), jednak tak naprawdę jest to baśń o sławie, dojrzewaniu i miłości. Syreny nasze, niczym te ze starożytnych mitów, mają zniewalający głos, dzięki któremu mogą manipulować ludźmi, a za zranienie ich uczuć lub zniewagę, odpowiadają krwią. Film może wprawić w dziwaczną konsternację, gdzie sceny oniryczne, czyli każde w których widzimy nasze syreny w całej okazałości (z ogonami) przeplatają się z występami zespołu w całej wizualnej orgii. Sama ta wizja, jak i zestaw piosenek robi imponujące wrażenie.

corki_dancingu2

Dodatkowo mamy kilka drobnych wątków pobocznych uatrakcyjniających całość – jest romans między Srebrną a Basistą zespołu, który komplikuje siostrzaną relację, jest morderstwo i spożywanie ludzi przez syreny. I jest to dość naturalistycznie pokazane, co słabsze osoby może wystraszyć. Smoczyńska cały czas balansuje między kiczem, mrokiem i baśnią, ciągle zmieniając klimat i styl. Mimo pewnego niewykorzystania kilku postaci (pani porucznik MO czy kucharka Rakieta), to bilans wychodzi pozytywnie. Miks kiczowatego musicalu z horrorem jest smaczny, intryguje do samego końca (świetna muzyka duetu Ballady i Romanse), dodatkowo zagrane jest na wysokim poziomie.

corki_dancingu3

Nic złego nie powiem o Kindze Preis, która znów potwierdza klasę i jej głos (gdy śpiewa) potrafi oczarować. Podobnie drobne epizody Zygmunta Malanowicza (kierownik z wąsami), Romy Gąsiorowskiej (Rakieta) i Katarzyny Herman (porucznik MO), jednak film ukradły tytułowe bohaterki, zagrane przez Michalinę Olszańską oraz Martę Mazurek. Pierwsza to klasyczny, drapieżny wamp, świadomy swojej atrakcyjności, z kolei druga (Srebrna) to delikatna, miła dziewczyna dopiero odkrywająca smak życia. Czuć silną więź między syrenami (dziwaczne dźwięki w tle – ich mowa), tym bardziej porusza finał.

corki_dancingu4

Takiego filmu jeszcze na naszym podwórku nie było – z jednej strony prawie jak „Disco Polo” (podobna estetyka wizualna), z drugiej coś takiego mogło powstać w umyśle Davida Cronenberga (pod warunkiem, że byłby Polakiem). Na pewno „Córki” podzielą wszystkich widzów, ale na pewno jest to taki film, którego nie da się po prostu wymazać.

7/10

Radosław Ostrowski