Pszczelarz

Idąc na film z Jasonem Stathamem nie należy się spodziewać dramatu psychologiczno-społecznego o kondycji człowieka w dzisiejszym świecie. Tutaj chodzi o czystą akcję, gdzie bohater Stathama (imię i nazwisko w zasadzie nieistotne) staje się Niepowstrzymaną Maszyną do Zabijania, aby na świecie panowało prawo i sprawiedliwość (nie, nie chodzi o partię polityczną). Nie inaczej jest w przypadku „Pszczelarza”, który jest dostarczającym frajdę bzdurą. Wszystko po kolei.

Tytułowym Pszczelarzem jest Adam Clay (tak naprawdę Jason Statham) – niepozorny facet, który jest… pszczelarzem. Prowadzi ul pszczół, zbiera miód, walczy z szerszeniami itp. Wynajmuje stodołę u niejakiej Eloise Parker od paru lat i wszystko jest cacy. Ale wszystko się zmienia, gdy kobieta pada ofiarą skamu i wszystkie jej konta bankowe (w tym fundacji charytatywnej zawierające dwa miliony dolców) zostają wyczyszczone. Jest tak źle, że Eloise strzela sobie w łeb. Dla naszego Pszczelarza to jest za dużo i wtedy poznajemy kim on jest naprawdę. Czyli byłym agentem super, super, super tajnej organizacji, która ma pilnować sprawności systemu. No i puszczają mu hamulce, co oznacza jedno – masę trupów, poważny spisek oraz… dużo tekstów z pszczołami.

Za cały ten obłęd odpowiada reżyser David Ayer („Furia”) i scenarzysta Kurt Wimmer („Królowie ulicy”, „Prawo zemsty”). Dlaczego obłęd? Bo „Pszczelarz” bardzo mocno przypomina akcyjniaki wyciągnięte z lat 90. Jest jednoosobowa armia w postaci emerytowanego „ducha”, który jest NIE DO POWSTRZYMANIA, spuszczonym ze smyczy wariatem. Gdy prawo i system daje ciała, wtedy wkracza on. Antagonistami są komputerowi oszuści, co wyłudzają kasę od samotnych, starszych ludzi. To wystarczający powód, żeby życzyć im śmierci – krwawej, brutalnej i bezkompromisowej. Oraz by się zaangażować w tą opowieść. Prostą, czasem mocno absurdalną i wręcz idiotyczną, ale dającą masę frajdy.

Kiedy po 15 minutach wydaje się, że jest po wszystkim (znalezienie call center, które odpowiadało za skam i wysadzenie go w pizdu) sprawa okazuje się o wiele poważniejsza. W sprawę są zamieszani politycy i biznesmeni Białego Domu, dlatego nasz Pszczelarz znajduje się na celowniku wszystkich: FBI, CIA, SWAT, komandosów, Secret Service, najemników, a nawet PZPN-u. To może wydawać się bardziej pasować do jakiegoś „Raportu Pelikana” czy innego „Stanu gry”, ale Ayer czyni z tego dość sympatyczny dodatek. Chociaż kilka postaci (dyrektor CIA, wicedyrektor FBI) wydają się zmarnowane i niewykorzystane. Tak samo zbędna wydawała mi się agentka FBI (córka Eliose) i jej partner, gdzie dynamika próbuje być jak w kinie kumpelskim, tylko ten humor za działa.

Ale jeśli chodzi o akcję, jest więcej niż kompetentnie. Krew się leje, kości są łamane, palce obcinane, budynki oraz ludzie podpalani, kule świszczą – znacie te zasady. Nawet jak nasz Pszczelarz jest otoczony przez kilkunastu UZBROJONYCH po zęby gości, unieruchamia ich gołymi pięściami (w większości), choć po spluwę też sięgnie i postrzela. Choć sceny akcji są dość szybko cięte, nie zmieniają się w nieczytelny chaos, podbite jeszcze dobrym udźwiękowieniem. A już w finale (satysfakcjonującym jak cholera), jest totalna młócka na eksplozje, karabiny, kopniaki z buta, noże i kastety.

Aktorsko jest o wiele lepiej niż ma prawo być. Jason Statham niby robi to zawsze, tylko jest bardziej bezczelny i bezwzględny, walczy jak wariat. Ale ma też parę poważniejszych momentów, które ogrywa naprawdę nieźle. Za to sporym zaskoczeniem byli Josh Hutcherson oraz Jeremy Irons. Pierwszy jako szef tego skamowego przekrętu wypada najlepiej z całej obsady. Bywa on irytującym dzieckiem Gen Z, co ma zajoba na wege żarcie czy medytacje i masaże, a z drugiej to wyszczekany gówniarz przekonany o nietykalności. Irons jako były dyrektor CIA, obecnie „fixer” firmy wnosi odrobinę ironii oraz przypomina zmęczonego cynika, zbyt inteligentnego wobec swojego otoczenia.

To nie jest film zmieniający oblicze ziemi, tej ziemi. Ayer zrobił bardzo kompetentny akcyjniak w starym stylu, zachowując względny realizm (gdzieś do połowy). Potem hamulce puszczają, schematy wchodzą, a i tak zabawa jest przednia. Warte obejrzenia, szczególnie z kumplami lub kumpelami przy piwku.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Hazardzista

Dan Mahoney wydaje się na pierwszy rzut oka szarym człowiekiem, nie wyróżniającym się z grona innych szarych ludzi na świecie. Pracę też ma szarą – jest bankierem w Kanadzie. Niedawno awansował na stanowisko młodszego wspólnika i zajmuje się poważnym rachunkiem. Ale – jak każdy człowiek – ma też swoje sekretne życie. A tam dominuje jedna rzecz, czyli hazard. Od kiedy gra w kasynie, obstawia wyścigi i przegrywa kolejne pieniądze. Hazard plus dostęp do kont daje bardzo niebezpieczną mieszankę.

hazardzista1

Dla reżysera Richarda Kwietniowskiego, historia Mahoneya mogła być pretekstem do różnych konwencji. Mógł to być dramat sensacyjny, pokazujące finansowe przekręty bankiera, policyjnego śledztwa, ale tak naprawdę kryminalny wątek jest tak naprawdę tylko pretekstem. Reżyser bardziej skupia się na psychologicznym stanie bankiera, który już dawno przekroczył linię oddzielającej jego nałóg od życia. Kiedy nałóg przejął nad jego życiem kontrolę – tego nie wiemy, ale Mahoney wydaje się być tego świadomy. Doszedł do tego stopnia, ze hazard jest nierozerwalną częścią, wręcz sensem życia. Sama historia jest oparta na pewnej rutynie: praca, kontakty z bukmacherem (Frank Perlin), wyjazd do Atlantic City, powrót (już spłukany). I tak w kółko, w kółko aż do gry wkracza policja oraz szef kasyna, Victor Foss. Mimo tego spokoju, wręcz rutynowego rytmu, „Hazardzista” potrafi wciągnąć swoim klimatem, coraz większym poczuciem paranoi i pytaniem: czy tym razem się uda wyjść z wygraną? A może nie ma już wyjścia i Mahoney skończy bardzo brutalnie?

hazardzista2

Film ma w sobie pewien hipnotyzujący, w czym pomaga bardzo pulsująca muzyka (elektroniczno-jazzowy sznyt) oraz zgrabny montaż. Kwietniowski bardzo sugestywnie pokazuje coraz bardziej nakręcające się stadium uzależnienia, gdzie nasz bohater kompletnie nie dostrzega problemu i rani kolejne osoby, próbujące mu pomóc. Co takiego jest w tym stole, ze nasz bohater u psychiatry przyznaje, ze najbardziej ekscytujące przeżycie – poza hazardem w skali 1-100 dostaje 20, a hazard maksa?

hazardzista3

Ale film ma jeden mocny atut, którego nie waha się użyć – Philipa Seymoura Hoffmana. W jego wykonaniu Mahoney może i sprawia wrażenie niepozornego grubaska w okularach. Ale kiedy zacznie grać, staje się zupełnie kimś innym – te drobne ticki, rozpędzone i galopujące oczy oraz chłodna twarz tworzą bardzo niebezpieczną mieszankę. Aktor kradnie każdy ekran, tworząc bardzo skomplikowany portret nałogowca, znajdującego się w sytuacji już bez wyjścia. Poza nim trzeba docenić łasicowatego Johna Hurta (szef kasyna Victor Foss) oraz bardzo ciepłą Minnie Driver (Belinda).

„Hazardzista” wydaje się pozornym, skromnym filmem, ale ma w sobie coś tak intrygującego, wręcz uzależniającego. Bardzo sugestywne, mroczne stadium, chociaż pozornie zakończone happy endem, który nie jest dany raz na zawsze.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Daję nam rok

Historia jak z bajki – był chłopak i dziewczyna, zakochali się i wzięli ślub. Ale potem skończyła się bajka i zaczyna się kryzys. Pojawiają się pytania – czy on/ona jest tym, z kim tak naprawdę chcę spędzić resztę życia? Zwłaszcza, że na horyzoncie pojawia się przystojny kontrahent i jego była.

rok1

Komedia romantyczna jest gatunkiem teoretycznie prostym i nieskomplikowanym. Jednak tutaj reżyser postanowił pobawić się i wywrócić konwencję do góry nogami. Bo że coś z tym związkiem będzie nie tak, już widać w kościele (ksiądz zaniemówił). Ale tutaj wszyscy są bardziej lub mnie niedopasowani do siebie – nie tylko nasi bohaterowie, ale ich znajomi, teściowie, nawet terapeutka. Nie zabrakło szyderczego humoru, czasami balansującego na granicy dobrego smaku (kalambury), ale nigdy nie przekraczające. Tym bardziej zaskakujące, że reżyserem jest Dan Mazar, współscenarzysta „Borata” i „Bruna”. Humor mi się podobał, chociaż obrywa się trochę wszystkim i tak naprawdę nie do końca wiadomo komu kibicować. Drugą dość poważną wadą jest dość przewidywalne zakończenie.

rok2

Ale aktorzy robią wszystko, by uwiarygodnić te postacie i choć nie zaskakują swoim emploi, to jednak wypadają przekonująco. Rafe Spall nadal jest dużym dzieckiem, dla którego odpowiedzialność to odległe słowo, Rose Byrne jest porządną dziewuchą, zaś Simon „Mentalista” Baker jest przystojnym ciachem. Pewnym zaskoczeniem jest za to Anna Faris jako rudowłosa aktywistka i była dziewczyna naszego bohatera. Za to na drugim planie dominują dwoje aktorów: Minnie Driver (sarkastyczna Naomi) oraz Stephen Merchant (Danny – mistrz niewybrednego humoru).

Mimo powrotu schematu na normalne tory, film oglądało się dobrze, było zabawnie i nie bez refleksji. Dość nietypowa komedia romantyczna, za co należy pochwalić.

7/10

Radosław Ostrowski

Zabijanie na śniadanie

Martin Blank zawodowo zajmuje się zabijaniem ludzi za pieniądze. Ale ostatnio nie radzi sobie, zdarzają mu się błędy, a konkurencja jest od niego szybsza i lepsza. Uczęszcza do psychoterapeuty, ale to mu niewiele pomaga. Pewnego dnia dostaje zaproszenie na zjazd absolwentów do swojej szkoły. Początkowo nie chce tam jechać, ale przy okazji dostaje kolejne zlecenie i jeszcze chce spotkać się z dawną ukochaną. Jednak nie wie, że w ślad za nim ruszą agenci NSA, konkurent Grocer i ktoś, kto chce go zabić.

zabijanie1_300x300

W zasadzie jest to komedia pełna czarnego humoru, elementu romansu i sensacji. Łączenie wielu gatunków wymaga zarówno pewnej ręki oraz wielu umiejętności, których nie zabrakło ani scenarzystom ani reżyserowi George’owi Armitage’owi. Zgrabnie łączy trudne do połączenia gatunki i efekt jest więcej niż zadowalający. Zarówno sceny akcji są bardzo porządnie zrobione (otwierający film zabicie „rowerzysty”, strzelanina w sklepie kończąca się eksplozją w rytm „Ace of Spades” czy ostateczna konfrontacja, podczas której bohater wyznaje miłość – strasznie śmieszne) jak i dialogi zabawne, choć pełne czarnego humoru, jak w scenie, gdy Martin przygotowuje przed lustrem do zjazdu („Nie mam żony, nie mam dzieci i rozwalę ci łeb, jeśli ktoś dużo mi zapłaci”), zaś wątek miłosny opowiedziany w bardzo ciekawy sposób.

zabijanie2_300x300

Jeśli zaś chodzi o aktorów, to tutaj pierwsze skrzypce gra świetny John Cusack (także współautor scenariusza), zaś jego Martin to trochę pogubiony cyngiel, który przeżywa kryzys i próbuje zerwać z profesją. Jego rozterki wypadają naprawdę przekonująco i wierzy się każdemu jego słowu. Olśniewa za to Minnie Driver jako Debi – sympatyczna dziewczyna-radiowiec, w dodatku pięknie wygląda. Zaś drugi plan jak zawsze w komediach musi być bogaty, bo inaczej może być nieciekawie. Tutaj szaleje Dan Aykroyd w roli Grocera – cyngla marzącego o stworzeniu czegoś na kształt związku zawodowego, równie sprytny gość jak Blank. Należy też nie zapominać o Alanie Arkinie (dr Oakman) i Joan Cusack (Marcella, współpracownica Blanka), którzy skupiają uwagę.

„Zabijanie na śniadanie” to bardzo udana komedia, w której wiele elementów ze sobą współgra, akcja jest dobra, tempo też i ogląda się z niekłamaną frajdą. Tak się powinno robić filmy.

7/10

Radosław Ostrowski