All of Us are Dead – seria 1

Niebo gwiaździste nade mną, a zombie we mnie – ten fragment z piosenki „Zombi” zespołu Lao Che wydaje się idealnie pasować do nowego koreańskiego serialu Netflixa. Nie, nie widziałem jeszcze „Squid Game”, lecz na początku pojawiła się zombie apokalipsa w 12-odcinkowym „All of Us are Dead”. Czyli po naszemu: „Wszyscy jesteśmy martwi”.

Akcja osadzona jest w fikcyjnym mieście Hyosan, zaś głównymi bohaterami są uczniowie liceum. Pochodzą z różnych środowisk i grup społecznych, lecz większość z nich stara się o dobre oceny. W naszym kontynencie takie podejście ciężko sobie wyobrazić. Tak samo jak fakt, że przed zajęciami uczniowie oddają swoje telefony. Reszta w zasadzie znajoma: sportowcy, maturzyści, geeki, wywyższający się, wykluczeni, gnębiciele oraz szaraczki. Dzień jak co dzień, zajęcia odbywają się bez komplikacji. Ale pewnego dnia wszystko się wykoleja, choć nic nie zapowiada katastrofy. Jedna z uczennic zostaje pogryziona przez chomika, przechowywanego przez nauczyciela biologii w laboratorium. Pan Lee Byeong-chan, jak przystało na belfra… przywiązuje dziewczynę do kaloryfera i knebluje jej usta,  a następnie coś wstrzykuje. Jednak uczennica ucieka oraz atakuje jedną z koleżanek podczas zajęć. Reszty możecie się domyślić, zwłaszcza jak zarażona trafia do szpitala.

„All of Us are Dead” czerpie ze znajomych elementów produkcji z żywymi trupami. Zmieniający się ludzie w bezmyślne, żądne krwi monstra, szalony naukowiec (tutaj: nauczyciel biologii) i przeprowadzane przez niego eksperymenty, rząd i politycy, próbujący opanować sytuację wojsko z policją. A w oku cyklonu nastolatkowie, którzy nie mają kompletnie pojęcia jak wyjść z tej sytuacji cało. To nie są wyszkoleni żołnierze ani weterani szkół przetrawia im. Beara Gryllsa. Strach dla wielu będzie działał paraliżująco, a dla innych motywująco. Nie zabraknie też poświęceń, aktów odwagi, podstępów, tchórzostwa oraz podłości. Czyli standard w gatunku. Co nie jest standardem to nie jest fakt, że mamy do czynienia z zombiakami w stylu „Zombie express” (szybcy, wściekli, głodni), lecz kompletny brak przewidywalności w kwestii potencjalnych przyszłych truposzach. Nikt nie ma tutaj żadnego „parasola” chroniącego przed ugryzieniem/śmiercią w przypadku postaci pozytywnych, jak i nie ma obietnicy bycia ofiarą w przypadku złych.

Mamy parę różnych grupek, działających niezależnie od siebie, a czasem od nadmiaru postaci można dostać oczopląsu. Fakt, że (prawie) wszyscy noszą jednolite mundurki nie pomaga. Przynajmniej na początku, ale po 3-4 zaczyna się krystalizować główna ekipa. Plus jeszcze mała grupka (maturzystka plus dwoje członków drużyny łuczniczej, który wrócili z turnieju), a także do układanki trafiają policjant, kapitan straży pożarnej (ojciec jednej z uczennic), członkini zgromadzenia oraz dowódca armii. Jeszcze się przypałętał YouTuber, co przyjechał zobaczyć tą epidemię na żywo. Na własnej skórze przekona się, że to nie była dobra decyzja. Przeskoki między postaciami nie wywoływały takiego poczucia dezorientacji jakiego się spodziewałem. Wszystko jest czytelnie, dynamicznie zmontowane i parę razy zaskakuje formalnie. Jak choćby w sytuacji, gdy jedną z postaci nagle tracimy z oczu, by kilka odcinków później zobaczyć ją znowu, poznając co się działo w międzyczasie.

„All of Us are Dead” ma też parę nieoczywistych (jak na ten gatunek) niespodzianek. Jak choćby to, że nie wszyscy ugryzieni przez zombie przemieniają się w krwiożercze bestie, nadal zachowując świadomość umysłu. Przy okazji mając też wyostrzone zmysły, zwiększoną siłę, jednak nadal czują głód. Jak to możliwe? Nie wiadomo. Innym przykładem jest postawa dowódcy wojskowego, planującego operację zakończenia epidemii. Tutaj armia jest nie tylko kompetentna, lecz potrafi zastosować sensowne taktyczne akcje (skierowanie umarlaków w jednym miejscu za pomocą… dźwięków z drona, a następnie załatwienie problemu pociskiem rakietowym) i zachowują wszelkie środki bezpieczeństwa. Nawet jeśli trzeba dokonać trudnej decyzji zniszczenia miasta – bo inaczej jak jedna osoba się wyrwie, to cały kraj zostanie zarażony w ciągu tygodnia – co może doprowadzić do śmierci nie-zombiaków. Już to pokazuje, że to nie jest lukrowane, schematyczne kino made in Hollywood style.

Pozornie niby nic nowego, ale w środku „All of Us are Dead” to bardzo przyjemna niespodzianka z absolutnie fantastycznym aktorstwem (tutaj trudno kogokolwiek wyróżnić, bo wszyscy dają z siebie wszystko i są bardzo wyraziści), mieszanką mroku z nadzieją, intensywnymi chwilami napięcia oraz krwawą jatką. Takie szaleństwo tylko w Korei.

8/10

PS. Niedawno ogłoszono, że będzie drugi sezon. Czekam z niecierpliwością.

Radosław Ostrowski

Zombie express 2: Półwysep

Pierwszy „Zombie express” był bardzo świeżym spojrzeniem na filmy o zombie prosto z Korei Południowej. Epidemia i ucieczka pokazywała, że większymi potworami od żywych trupów byli ludzie walczący o przetrwanie. Ta mieszanka dramatu z horrorem potrafiła poruszyć i trzymała w napięciu bardziej niż większość filmów tego gatunku, co było zasługą reżysera Sang-ho Yeona. Tym bardziej byłem zaskoczony, że postanowiono zrealizować sequel. Historia wydawała się być zamknięta, więc nie widziałem żadnego sensu.

zombie express2-1

Od czterech lat Koreę Południową opanowała epidemia zombie. By uniknąć rozpowszechniania zarazy, cały półwysep został odizolowany od całego świata. Nie pojawia się żadna pomoc, żadne statki nie przypływają i nie przyjmują cywilów. Jednym z niewielu uciekinierów jest były wojskowy Jung-seok, który razem ze szwagrem przebywają w Hongkongu. Obaj czekają na azyl i są traktowani nieufnie wobec mieszkańców. Dostają jednak szansę na poprawę swego statusu społecznego, ale jest pewien warunek: muszą dotrzeć na półwysep, zabrać ciężarówkę z forsą (20 milionów dolarów), wrócić do portu. W trzy dni. Brzmi jak prosty plan? Tylko brzmi.

zombie express2-2

Druga część z podtytułem „Półwysep” idzie w zupełnie innym kierunku niż oryginał. Zamiast horroru kino akcji z kupą kasy w tle, klimatem bardziej przypominającym „Ucieczkę z Nowego Jorku”. Mamy opustoszałą okolicę, pełną zombie. Może nocą słabo widzą, ale i tak są bardzo groźne. Do tego jeszcze w tej układance mamy matkę z dwójką bardzo zaradnych córek oraz nawiedzonym ojcem, a także coraz bardziej zwyrodniali wojskowi. Mieli chronić cywili, sami jednak zmienili się w ogarniętych szaleństwem egoistów, z których najbardziej wybija się nieobliczalny sierżant oraz oderwany od rzeczywistości dowódca.

zombie express2-3

Na papierze ten konflikt i wyścig o pieniądze brzmi jak coś trzymającego w napięciu, mogącego zaangażować czy chwytać za gardło. Problem w tym, że dla mnie ten sequel jest zbyt efekciarski, za bardzo skupiony na akcji i paroma przegięciami. Bo jak wyjaśnić sytuację, gdy niepełnoletnia córka zasuwa samochodem niczym kierowca rajdowy? Dużo jest, niestety, przewidywalnych zbiegów okoliczności, zaś finał jest tak heroiczny, patetyczny i hollywoodzki, iż byłem pewny, że film produkowali Amerykanie. Kompletnie mnie nie obchodził główny bohater, czyli były wojskowy po stracie żony i dziecka. Takich historii znałem wiele, a reżyser nie interesuje się odświeżeniem ogranych klisz. Same sceny akcji są zrobione świetnie, choć głównie dzieją się w nocy – od pościgów i strzelanin po ucieczkę przed zombiakami.

Ktoś tą koreańską potrawę, będącą pomieszaniem z poplątaniem, próbował przerobić na hamburgera, by łatwiej sprzedać zachodniemu podniebieniu. „Półwysep” kompletnie zmienia ton, zmieniając trzymający w napięciu horror, idzie ku kinu akcji, tracąc wiele ze swojego charakteru. Jedno z większych rozczarowań tego roku.

6/10

Radosław Ostrowski

Gra cieni

Przedwojenna Korea znajdowała się pod dyktatem Japonii, gdzie część mieszkańców poszła na współpracę z okupantem. Jednym z takich ludzi jest Lee Jeong-chool – kapitan japońskiej policji, który kiedyś należał do ruchu oporu. A wszystko zaczyna się od obławy na dawnego znajomego z młodości, która kończy się śmiercią ściganego. Jednak przełożony postanawia dać Lee drugą szansę: infiltracja środowiska ruchu oporu, by schwytać jego przywódcę Jeong Chae-san. By tego dokonać, kapitan musi się „zaprzyjaźnić” z niejakim Kim Woo-jin, właścicielem zakładu fotograficznego. Od tej pory zaczyna się ryzykowna gra, gdzie do zdobycia jest zarówno całe szefostwo ruchu oporu, jak i materiały wybuchowe.

gra_cieni1

Koreańskie kino to rejon dla mnie nadal dość dziewiczy, a tym bardziej kino szpiegowskie. Kim Jee-woon jednak łączy amerykański sznyt z koreańskim stylem. Realia epoki są odtworzone z ogromnym pietyzmem. Kostiumy, pojazdy czy wnętrza zarówno pociągu jak i budynków prezentują się imponująco. Ale najważniejsza jest tutaj sama historia, gdzie mamy zderzenie dwóch walczących siatek: japońskiej policji i wywiad oraz koreańskim ruchem oporu, walczącym o niepodległość kraju. Intryga tutaj jest bardzo mocno pogmatwana, bo w każdej ze stron działają podwójni agenci oraz zdrajcy. Nie do końca wiadomo komu można zaufać, a stawka jest coraz wyższa. Czy nasz kapitan zdradzi swoich przełożonych, którzy nim gardzą? A może udaremni plany ruchu oporu? Reżyser bardzo powoli buduje napięcie w pozornie prostych scenach (wspólne popijawy czy akcja w pociagu), przez co niepokój jest wręcz obecny cały czas. Za to zaskakuje pomysłowo zainscenizowanymi scenami akcji – zarówno początkowa obława z żołnierzami skaczącymi po dachach jak i bardzo efektowna strzelanina na dworcu podnoszą adrenalinę. Więc nie zabrakło widowiskowości w tej – pozornie kameralnej – historii o zdradzie, przyjaźni i lojalności.

gra_cieni2

Tylko, że ponad dwugodzinna opowieść ma pewne momenty przestoju i miejscami bywa odrobinkę teatralna, co może zniechęcić. Dodatkowo nadmiar postaci drugo- i trzecioplanowych, które mogą odegrać istotną rolę jest bardzo duży, przez co trzeba „Grę cieni” oglądać w dużym skupieniu oraz koncentracji, by nie pogubić się w tej całej układance. Dodatkowo wiele postaci jest ledwo zarysowanych, przez co trudno się z nimi identyfikować, tak samo jak emocjonalny chłód między głównymi bohaterami.

gra_cieni3

Ale jeśli dodamy do tego porządne aktorstwo (ze szczególnym wskazaniem na bardzo wycofanego Songa Kan-hoo oraz Yoo Gonga) i pewną reżyserię, w efekcie dostajemy sprytnie poprowadzone kino rozrywkowe, pełne zaskoczeń, rozmachu, stylu oraz brutalne.

7/10

Radosław Ostrowski

Likwidator

W miasteczku Sommerton na granicy z Meksykiem panuje spokój i porządek, więc szeryf Lee Owens nie ma zbyt wiele do roboty. Ale ten stan powoli się zmienia, bo tam zbliża się zbieg – baron narkotykowy Cortez, który wymknął się z konwoju federalnego. Doświadczony szeryf z garstką pomocników próbuje się temu przeciwstawić.

likwidator1

Jak już kiedyś wspominałem, jest w kinie obecny trend na oldskulowe kino akcji z legendami tego gatunku. Najpierw Sylwek Stalowy razem z gliniarzem próbował ustalić kto go wystawił w „Kuli w łeb”, a tutaj Arnold Żelazny (zwany też Szwarcem) staje do nierównej walki z armią zakapiorów pomagającej Cortezowi uciec na granicę z Meksykiem. Akcja jest spokojnie prowadzona aż do wielkiej kulminacji, które wygląda naprawdę widowiskowo, kule świstają na prawo i lewo z różnej broni – snajperka, Colt, obrotowy karabin maszynowy, pistolety. Jest krwawo, brutalnie i… zabawnie. Owszem, nie jest to wybornie skomplikowane, ale umówmy się –  nie o to tu chodzi. Ma być ostra rozpierducha i jest, a że logiki w tym niewiele i przewidywalne to jak zawsze, to co z tego. Udaje się zaserwować rozrywkę na całkiem niezłym poziomie.

likwidator2

Aktorstwo w przypadku takich filmów jak ten, jest dostępne w ilościach śladowych, bo ma być ostro, krwawo i dla twardzieli. Arnold wybitnym aktorem nigdy nie był, ale tutaj radzi sobie całkiem przyzwoicie jako niezniszczalny, nieprzekupny szeryf, którego nic i nikt nie jest w stanie złamać. Poza nim wyróżnia się Johnny Knoxville (postrzelony Dinkun), Peter Stormare (Burrell) i Luiz Guzman (Mike Figuerola). Za to nie wspominałbym Forresta Whitakera jako agenta FBI, bo nie robi jakiegoś wrażenia.

„Likwidator” to całkiem nieźle zrobione kino akcji w starym stylu, które nie udaje, że chodzi o coś innego niż o rozwałkę. Ale za to jaką. Są jakieś pytania? To zadajcie temu kolesiowi niżej.

likwidator3

6,5/10

Radosław Ostrowski