Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks

Kolejna telewizyjna produkcja o dziennikarskim śledztwie. Reporterka Rebecca Skloot próbuje wyjaśnić sprawę niejakiej Henrietty Lacks – czarnoskórej kobiety zmarłej na raka macicy w 1951 roku. Ale lekarze bez jej zgody, wykorzystali jej komórki nazwane He-La. Dzięki niej medycyna osiągnęła wielki postęp, dzięki czemu znaleziono leki na polio, AIDS, ślepotę. Tylko, że rodzina o tym nic nie widziała i nie otrzymała z tego tytułu żadnej rekompensaty.

henrietta_lacks3

HBO znowu dotyka tematu, prowokując do dyskusji na temat etyki i odpowiedzialności. George C. Wolfe próbuje mieszać narrację dwutorowo. Z jednej strony są wrzucone retrospekcje z lat 40. i 50., by choć troszkę przybliżyć tą postać, z drugiej bardziej pokazuje losy jej dzieci po śmierci. Tego, że o swojej matce nie wiedzą zbyt wiele, że zostali oszukani przez lekarzy, rząd. Jednocześnie skrywają wiele ukrytych traum, tajemnic, z jakimi musi się zmierzyć dziennikarka, by wyciągnąć informacje od rodziny. Wszystko toczy się bardzo powolnym rytmem, jednak reżyser w żaden sposób nie przynudza. Zaczynamy odkrywać kolejne układanki oraz rodzinne sekrety, pokazujące losy dzieci pozbawionych matki: jeden z synów trafił do więzienia, córka cierpi na afektywność dwubiegunową, a jeszcze inna zmarła w dzieciństwie. I ta mieszanka potrafi zadziałać, w czym pomaga przeplatany montaż.

henrietta_lacks1

Odtworzenie lat 40. i 50., choć jest to fragment filmu, potrafi budzić szacunek: stroje, fryzury czy scenografia trzyma poziom, nie wygląda tandetnie. Tak samo napięcie potęguje dynamiczna, jazzowa muzyka z wybijającą się perkusją. A wiele momentów (z finałem) potrafi poruszyć i chwycić za serce.

Jednak prawdziwym skarbem jest fantastyczna kreacja Oprah Winfrey w roli Deborah Lacks – córki próbującej odnaleźć prawdę. Aktorka świetnie prezentuje jej stany emocjonalne: od zaufania, szoku i nieufności. Do tej pory mrozi mnie moment, gdy wyznaje bardzo traumatyczną przeszłość. Cala reszta (w tym Rose Byrne jako Skloot) tak naprawdę robi tylko za tło, choć jest kilka niezapomnianych epizodów jak śliskiego, złotoustego adwokata sir Coefielda (Courtney B. Vance), religijnego kuzyna Cliffa (John Beasley) czy brata Zakariyya (ostatnia rola Rega E. Catheya).

henrietta_lacks2

HBO przypomniało zapomnianą historie kobiety, która – nieświadomie – miała ogromny wpływ na rozwój medycyny, chociaż rodzina nie miała z tego tytułu nic. To z jednej strony wciągający dramat, pełen odkrywania tajemnic, z drugiej brutalne przypomnienie o tym, że postęp nie zawsze jest osiągany etycznymi metodami. I to potrafi zaboleć.

7/10 

Radosław Ostrowski

Kolor purpury

Początek XX wieku dla czarnoskórych Amerykanów był bardzo trudny i ciężki. I nie chodzi tu tylko o rasizm czy nietolerancję, ale też czarni sami sobie gotowali piekło. Mocno się o tym przekonała Celia – młoda dziewczyna, która była gwałcona przez swojego ojca. W końcu – wbrew swojej woli – zostaje żona Alberta, wdowca z czwórką dzieci. Ale na miejscu okazuje się, że jedno więzienie zmieniła na drugie. Wszystko staje się jeszcze gorsze, gdy mężczyzna wyrzuca siostrę Celii ze swojego domu, bo nie chciała się z nim przespać. Od tej pory życie Celii zmienia się w koszmar.

kolor_purpury1

Pierwszy poważny film Stevena Spielberga, którego traktowałem niemal jak swojego sensei. Tym razem zmierzył się z powieścią Alice Walker oraz problem tam dotykanych: przemoc wobec kobiety, stereotypowe traktowanie czarnych czy próba wewnętrznej walki o samowyzwolenie się. Co prawda nie jest to aż tak okrutne i dosadnie brutalne jak w „Zniewolonym”, ale też nie do końca ten film mnie przekonuje. I nie chodzi mi o przewidywalność wydarzeń, tylko o stereotypowe pokazanie postaci w wymiarze wręcz zero-jedynkowym. Jakby było tego mało, scenki niby humorystyczne (robienie śniadania przez Alberta, podgrzewając piec za pomocą nafty) wydawały się dość prymitywne i infantylne. Owszem, trudno przejść obojętnie wobec traktowania Celii przez męża, jednak nawet tło wydarzeń wydaje się mało ciekawe i niezbyt wyraziste (wyjątkiem wydaje się niejaka Sofia). I nawet piękne zdjęcia (zwłaszcza początek na purpurowym polu czy sceny czytania listów siostry z Afryki, gdzie światy obydwu sióstr przeplatają się ze sobą), które miejscami ocierają się o kicz i sentymentalizm („afrykańskie” plenery czy pojednanie córki z ojcem-pastorem w rytm muzyki gospelowej), o co nigdy tego faceta wcześniej nie podejrzewałem (słychać to także w muzyce).

kolor_purpury2

Jeśli zaś chodzi o grę aktorską, najbardziej bronią się tutaj dwie postacie. Pierwsza to dorosła Celia, czyli debiutująca na ekranie Whoopi Goldberg, która udźwignęła i bardzo wiarygodnie pokazała wyciszoną, wycofaną kobietę tłumiącą swoje emocje i bojąca się swojego męża-brutala (Danny „jeszcze nie jestem na to za stary” Glover). Wszelkie próby ucieczki kończą się porażką, choć poznaje po drodze parę postaci stanowiących inspirację. I tą jest bardzo wyrazista Sofia, brawurowo poprowadzona przez Oprah Winfrey zanim zaczęła prowadzić swój talk-show. Jest ona harda, dumna, pewna siebie i nie pozwala sobie w kaszę dmuchać. Ale nie potrafi panować nad swoim temperamentem, bo jak ktoś ja uderzy, to nie ma przebacz, bo odda z cała siłą, co w jednym przypadku odbije się rykoszetem. Więcej nie zdradzę, a reszta po prostu jest i jakoś tam przewija się w tle.

kolor_purpury3

„Kolor purpury” okazał się dla mnie pierwszy dużym rozczarowaniem od Spielberga. Choć został doceniony przez różne gremia (11 nominacji do Oscara, Złoty Glob za rolę Whoopi Goldberg), dzisiaj nie robi zbyt dobrego wrażenia i podtrzymuje tezę, że im więcej nominacji do Złotego Rycerzyka, tym film jest gorszy. Tutaj wyszła naprawdę nudna i przez dość sporą część czasu pozostawiająca obojętnym. A chyba nie o to w kinie chodzi.

5/10

Radosław Ostrowski

Kamerdyner

Cecil Gaines jest młodym, czarnoskórym chłopakiem pracującym na plantacji. Po śmierci ojca i pracy w domu jako służący, ucieka z plantacji jako dorosły i szuka zatrudnienia. W końcu dokonuje kradzieży w ciastkarni, co doprowadza do… zatrudnienia jako lokaj w hotelu, aż w końcu dostaje propozycję pracy kamerdynera w… Białym Domu.

kamerdyner2

Amerykanie uwielbiają opowiadać o swojej historii i robią to w większości za pomocą prostoty, braku rozliczenia, co wywołuje odrobinę mdłości. I w ten nurt wpisywały się „Służące”, a także obraz Lee Danielsa. Twórca „Hej, skarbie” czy „Pokusy” dotyka spraw rasizmu, próbując sięgnąć rozmachem „Forresta Gumpa” (zaczynamy w latach 20., a kończymy w 2008 roku). Tylko że film Zemeckisa bardziej angażował i wciągał, pokazując obie strony Ameryki. Reżyser próbował pójść tą sama drogą – z jednej strony widzimy pracę Cecila jako kamerdynera (to głównie anegdotyczny wątek, gdzie prezydentów widzimy raptem w paru scenach), z drugiej widzimy walkę o prawa obywatelskie dla czarnoskórych. Niby jest to pokazane w sposób prosty i nieskomplikowany, a jednocześnie bez dosadności, nie zapominając o „ciemnej stronie” (Ku Klux Klan, Czarne Pantery, segregacja rasowa). Dla mnie jednak jest to mało angażujące, bardzo sentymentalne (ta muzyka w tle) i zbyt nijakie. Dlatego tak dobrze sprzedał się w USA.

kamerdyner1

Jednak „Kamerdyner” ma jeden, a nawet dwa mocne atuty – znakomite role Foresta Whitakera i Oprah Winfrey. Cecil w wykonaniu Whitakera jest facetem, który próbuje przetrwać w świecie, gdzie czarni tylko mieszkają, nie mając nic. Dlatego tak bardzo dba o swoja pracę, jest wręcz pedantyczny, co doprowadza do zaniedbań w domu i spięć z synem, który woli siłowe rozwiązania. Z kolei Oprah zaskakuje jako żona Cecila. Próbująca pogodzić zwaśnione strony, czuje się samotna i zaczyna zaglądać do kieliszka. Oboje są bardzo naturalni i ciągną ten film, który zaczyna przechodzić w zapis kluczowych dat.

kamerdyner3

Daniels mnie tym razem rozczarował, choć wcześniej nie zawodził. To typowy film ku pokrzepieniu serc, który zrozumieją i poczują tylko Amerykanie. Albo mający krewnych, którzy byli niewolnikami w USA.

6/10

Radosław Ostrowski