Maria Callas

Pablo Larrain robi kolejna biografię znanej kobiety, która tak naprawdę nigdy nie była wolna. Po „Jackie” i „Spencer” przyszedł czas na „Marię” Callas. Więc jak kończy się ta nieformalna trylogia? Mam tutaj troszkę mieszane uczucia.

„Maria Callas” pokazuje ostatni tydzień z życia operowej diwy. Mieszka w Paryżu, z dala od sceny oraz dwojgiem służby – lokajem Ferruccio (Pierfrancesco Favino) i pokojówką Bruną (Alba Rohrwacher). Wygląda na to, że straciła swój głos i na scenę raczej nie wróci. Je mało (o ile w ogóle), więcej czasu spędza na próbach głosu oraz spacerach. W zasadzie jej życie przestało mieć sens, ale to się może zmienić. Pojawić ma się ekipa filmowa, by przeprowadzić z nią wywiad. Tylko, czy dziennikarz Mandrax (Kodi Smit-McPhee) istnieje?

To jest jeden z tych filmów, którego seans jest… dziwny. Reżyser miesza przeszłość, teraźniejszość, sen, jawę i halucynacje (Maria zażywa leki i jest od nich uzależniona), próbując pokazać złożony portret artystki. Kolorowy ptak w złotej klatce, który nie jest w stanie z niej wyjść. Kochająca muzykę oraz komplementy, a jednocześnie czującą się kimś wyjątkowym i żyjącą złudzeniami. Całe to połączenie miesza czas i przestrzeń – przeszłość jest czarno-biała, współczesność ma mocne kolory (żółć dnia i błękit nocy), zaś zderzenia tych epok są świetnie zmontowane (szczególnie wykonywane partie operowe). Parę razy zdarzają się też ujęcia wyglądające niczym z kamery video, przy wielu zbliżeniach ze sporą ilością ziarna i filtrem. A dzieje się tutaj tak dużo, że może wywołać dezorientację: matka opłacająca córki do śpiewania przed nazistowskimi oficerami, wyboista relacja z magnatem Arystotelesem Onassisem, choroba nie pozwalająca jej śpiewać (choć wielu podejrzewało symulowanie), wreszcie próby wokalne i łudzenie się powrotem na scenę.

Ale muszę przyznać, że sceny z przeszłości były o wiele ciekawsze i miały większą siłę niż snucie się Marii. To ostatnie wywołuje znużenie swoim letargicznym tempem, przełamywanym chwilami urojeń (nagłe pojawienie się orkiestry czy śpiewającego znikąd chóru). Jedynie samo zakończenie potrafiło mnie uderzyć i poruszyć, co jest także sporą zasługą absolutnie świetnej Angeliny Jolie. Aktorka nie próbuje imitować Callas (partie wokalne są grane z nagrań, a aktorka synchronizuje głos z muzyką), oddając jej niedostępność, charakter większy niż życie oraz jej chimeryczność. Jest magnetyzująca i samym spojrzeniem jest w stanie wyrazić masę emocji. Dawno nie widziałem tak wyrazistej roli w dorobku Jolie. Poza nią na drugim planie najbardziej wybija się Haluk Bilginer (Onassis) oraz Pierfrancesco Favino (Ferruccio).

„Maria Callas” wraca do obsesji Larraina w pokazywaniu ikon XX wieku z mniej znanej strony niż prezentowane przez media. Wielu może odrzucić ta dziwaczna forma, jednak wydaje się pasować do postaci, będącej obiektem narracji. Posągowa, niczym antyczne rzeźby, w zasadzie widoczna dla każdego, lecz nieprzenikniona, bardzo skryta i nie pozwalająca oderwać od siebie oczu.

7/10

Radosław Ostrowski

Opowieści z Narnii: Książę Kaspian

Od ostatniej wizyty naszej czwórki bohaterów w Narnii minął rok. Przynajmniej według naszego czasu, bo w samej krainie minęło… 1300 lat. W tym czasie krainę najechali ludzie – Telmarowie, sprawując nad nią pełne rządy. Mityczne stworzenia oraz gadające zwierzęta są już przeszłością. Tron i panowie chce przejąć żądny władzy Miraz, choć tytuł króla przysługuje jego siostrzeńcowi, Kaspianowi X. Na wieść o tym, że przyszedł tyranowi syn, chłopak ucieka i bije w róg, przywołując Królów i Królowe Narnii.

narnia2-1

Po sporym sukcesie „Lwa, czarownicy…” kontynuacja musiała powstać i trzeba było czekać tylko 3 lata. Widać większy budżet (ponad 200 mln dolców), ale sam film w kinach ledwo zwrócił koszty produkcji i doprowadziło to do zmiany reżysera oraz wytwórni. Czy to oznacza, że „Książę Kaspian” to absolutny niewypał? Skądże znowu. Tym razem jednak film skręca ku rozmachowi godnemu kina wojennego, bo mamy tutaj walkę złych i podłych obcych z rodowity mieszkańcami Narnii. Ci drudzy zostali zepchnięci do podziemia, uznawani za mit i relikt przeszłości. Do tego jeszcze praktycznie nikt nie pamięta o Aslanie. Konfrontacja wydaje się nieunikniona, ale walka łatwa nie będzie. Zwłaszcza, że ludzie Miraza nie walczą czysto, sięgając po podstęp i knucie.

narnia2-2

Reżyser Andrew Adamson tym razem bardziej stawia na akcję oraz widowisko. Jednocześnie pozwala na chwile postoju, pozwalając pokazać mocno zmienioną Narnię. Bardzo zalesioną, pełną ruin i praktycznie pozbawioną jakiegokolwiek życia. Ten momenty pozwalają zbudować bardziej melancholijny klimat, bez popadania w obecny tutaj (na szczęście w strawnych dawkach) patos. Rozmach jest tutaj bardziej widoczny, scen akcji jest o wiele więcej i są naprawdę dobrze wykonane. Nie da się zapomnieć próby ataku na zamek Miraza czy finałową konfrontację poprzedzoną pojedynkiem jeden na jeden. Chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że miejscami za bardzo to przypomina „Władcę Pierścieni” pod względem realizacji (ze wskazaniem na „Dwie wieże”). Ale nie chodzi o kopiowanie scen jeden do jeden, ale podobieństwo stylu. I to jest dla mnie jedyny poważny problem z tym filmem. Nie przeszkadzał mi ani czas realizacji, ani chwilowo spokojniejsze tempo.

narnia2-3

Aktorsko trudno się do kogokolwiek przyczepić. Starzy znajomi nadal trzymają fason, lecz równie ciekawe są nowe postacie. Co ciekawe, Telmarowie są w większości grane przez aktorów włoskich albo mówiących z włoskim akcentem. To dodaje jeszcze pewnego poczucia obcości tych postaci. Z tego grona najbardziej wybija się Ben Barnes w roli Kaspiana, będącego najbardziej ludzkim z tego rodu i zmuszonego do postawienia się swoim. Facet budzi od razu sympatię, widać pewne skonfliktowanie oraz pewne niezgrane z rodzeństwem Pevensie. Odrobinę humoru dodaje Peter Dinklage po raz pierwszy (i ostatni) w roli krasnoluda oraz świetnie poprowadzony głosowo Eddie Izzard jako waleczna mysz Ryczypisk. Antagoniści nie są może aż tak wyraziści jak Biała Czarownica (ma tutaj swoje parę minut), jednak swoje zadanie wykonują solidnie.

„Książę Kaspian” już idzie w innym kierunku niż poprzednia część „Opowieści z Narnii”, bo i sama Narnia nie jest już taka sama. Choć film ma kategorię PG-13, a magia jest troszkę mniej odczuwalna, to nadal udane kino fantasy zdominowane przez akcję. Bardziej skierowane do nastolatka niż dziecka.

7/10

Radosław Ostrowski

Zdrajca

Włoskie kino gangsterskie nie jest tak znane jak produkcje amerykańskie i to się raczej nie zmieni. Zeszłoroczny film Marco Bellochio opowiada historię niejakiego Thomaso Buscetty. Niby to drobna persona w mafijnym szczeblu, bo to soldato. Kiedy go poznajemy jest rok 1980 i ma dojść do pokoju między rodzinami mafijnymi w Brazylii. Pokój ma to do siebie, że w świecie mafijnym jest bardziej kruchy niż lodowce latem. Dochodzi do strzelanin, egzekucji, zaś sam Thomaso zostaje aresztowany przez policję. Na mocy ekstradycji trafia do Włoch, gdzie decyduje się na coś, co żadnemu członkowi mafii nie wolno było zrobić. Idzie na układ i zaczyna kablować.

zdrajca1

Sam film to właściwie gatunkowa zbitka, bo jest i biografia, gangsterka oraz – co mnie najbardziej zaskoczyło – dramat sądowy. Reżyser lawiruje między gatunkami, łamie chronologię i ewidentnie próbuje odbrązowić mit gangstera-człowieka honoru. Chociaż czy aby na pewno? Buscetta uważa siebie za idealistę, wiernego zasadom Cosa Nostry i to go motywuje do tej decyzji. Bo według niego – i chyba także reżysera – mafia bardziej przypomina opętanego na punkcie władzy i kasy maniaka. dla tych rzeczy można złamać takie zasady jak niezabijanie dzieci, kobiet czy osób z wymiaru sprawiedliwości. Nie brakuje tutaj brutalnych egzekucji (głównie na początku i zrealizowanych za pomocą kamery cyfrowej), barwnych, wręcz nieprawdopodobnych sytuacji oraz coraz bardziej ostrego konfliktu między mafią a systemem sądowym.

zdrajca2

Większość tego, co zobaczymy na ekranie to zeznania Buscetty. Zarówno przed sędzią śledczym Giovannim Falcone, jak i przed sądem. Same reakcje oskarżonych są tak różnorodne, że początkowo wydają się groteskowe, przerysowane, śmieszne. Jest sporo nazwisk oraz postaci przez co można dostać bólu głowy. Kto jest kim, kto dla kogo pracuje, kto z kim jest powiązany – powodzenia w odplątaniu tego węzła. Sytuację komplikują jeszcze zarówno sceny retrospekcji, jak i dalsze, pokazane skrótowo losy byłego gangstera: program ochrony świadków, przebywanie w USA, późniejsze zeznania w latach 90., wizyta w telewizji itd. I to powoduje, że seans „Zdrajcy” jest dość męczący. Po mocnym początku oraz pierwszym procesie chyba zabrakło impetu. Owszem, jest parę mocnych scen jak śmierć Falcone’a czy zeznania na ostatnim procesie, jednak to troszkę za mało.

zdrajca3

Na swoich barkach film ciągnie Pierfrancesco Favino w roli Buscetty i robi to naprawdę świetnie. Jego przemiana z człowieka uciekającego przed policją na człowieka uciekającego przed mafią pokazana jest bardzo przekonująco, bez cienia fałszu. Od pewnego siebie, wręcz silnego charakteru do noszącego okulary informatora czuć zarówno siłę jego osobowości, jak i chwile zwątpienia. Pełny dumy oraz bezsilności. Żaden paradoks tej postaci nie prowadzi do przegięcia czy groteski, o co było łatwo.

Jaki jest ten „Zdrajca”? Z jednej strony ma wiele energii, próbuje mieć epicki rozmach, z drugiej bywa bardzo przyziemny. Chaotyczny i precyzyjny, pełen paradoksów, przez co trudno go jednoznacznie ocenić. Przynajmniej mi.

6,5/10

Radosław Ostrowski