Rocznica

Było wielu polskich reżyserów, którzy próbowali zdobyć i podbić Hollywood. Największe sukcesy osiągnął Roman Polański w latach 60. i 70., choć wielu próbowało się wybić na amerykańskiej ziemi jak Agnieszka Holland czy ceniony autor zdjęć Andrzej Bartkowiak, to jednak nikt nie zbliżył się do poziomu reżysera „Chinatown”. Teraz swój pierwszy krok ku amerykańskiemu snu wykonał Jan Komasa, który zrobił dwa anglojęzyczne (brytyjski „Dobry chłopiec” wyjdzie w przyszłym roku) w jednym roku.

„Rocznica” skupia się na inteligenckiej rodzinie z typowych amerykańskich przedmieść, którą poznajemy podczas 25-lecia rocznicy małżeństwa. Ellen (Diane Lane) jest profesorem na uniwersytecie, jej mąż Paul (Kyle Chandler) prowadzi restaurację i mają jeszcze czwórkę dzieci: prawniczkę Cynthię (Zoey Deutch), stand-uperkę Annę (Madeline Brewer), mieszkającą z rodzicami Birdie (Mckenna Grace) oraz aspirującego pisarza Josha (Dylan O’Brien), którego nikt nie chce wydać. I to ten ostatni zaprasza na rodzinną uroczystość swoją dziewczynę – Elisabeth (Phoebe Dynevor). Jak się dowiadujemy, młoda kobieta to była studentka Ellen, której praca zaliczeniowa została odrzucona za zbyt anarchistyczne i anty-demokratyczne treści. Co gorsza, jej tekst został opublikowany przez wpływową korporację i staje się bestsellerem.

Jeśli wielu skojarzyła się ta fabuła z „Hejterem”, to nie jesteście jedyni. Reżyser jednak robi o wiele bardziej kameralny film, który w zasadzie całą akcję osadza w okolicy domu Taylorów, rzadko ją opuszczając. Początek też wydaje się bardziej iść w stronę obyczajowego dramatu, gdzie zaczynają pojawiać się pewne rysy w tym rodzinnym portrecie. Docinki, iskry oraz pewne złośliwości – nie pozbawione odrobiny przebłysku. Ale im się przesuwamy, tym bardziej za oknem zmienia się krajobraz. Kraj staje się coraz bardziej autorytarny, wręcz niebezpiecznie skręcający ku totalitarno-dystopijnym wizjom Orwella czy Huxleya. A to zaczyna się odbijać na samej rodzinie, atmosfera robi się coraz gęstsza, doprowadzając do bardzo dramatycznych sytuacji. Komasa nawet w prostych rozmowach potrafi budować napięcie niczym w rasowym thrillerze. Robi się coraz bardziej politycznie (choć wszystko jest bardzo alegoryczne, nie odnosząc się wprost do obecnej sytuacji), kraj zaczyna się dzielić, zaś członkowie rodziny mierzą się z konsekwencjami tych zmian. I nie brakuje tutaj bardzo mocnych scen – pobicie Anny podczas stand-upu czy bardzo krwawy finał – to jednak film nie jest aż tak ciężki emocjonalnie jak mógłby być. Próba zuniwersalizowania kwestii dziejącej się na przestrzeni 5 lat przemian oraz pewna ogólnikowość tego procesu były dla mnie największą słabością.

Technicznie całość zrobiona jest poprawnie i jest czymś, co nazwałbym przerostem treści nad formą. Zdjęcia, scenografia i kostiumy nie wywołują efektu wow, ale też nie wyglądają jakby robione na odwal. Niemniej brakuje tu jakiegoś pazura czy czegoś wyrazistszego w kwestii stylu. To jednak rekompensuje bardzo soczysta obsada, gdzie każdy ma swoje pięć minut, by móc zabłysnąć. Jednak najważniejsze są tutaj fantastyczne role Diane Lane oraz Phoebe Dynevor. Pierwsza jako matrona z bardzo silnymi przekonaniami liberalnymi, próbując trzymać ład i kontrolę nad wszystkim, druga zaś pozornie łagodna oraz delikatna, lecz jest w niej pewne wyrachowanie oraz manipulacja (przygotowanie przed lustrem nim poznać teściów). Tutaj lecą najmocniejsze iskry, niejako walcząc o „władzę”. Jednak reszta też ma swoje momenty jak zaskakująco poważny Dylan O’Brien, czarujący oraz opanowany Kyle Chandler czy będąca na skraju depresji i obojętności Deutch, przykuwając uwagę.

Więc czy „Rocznica” jest udanym filmem? Teoretycznie odpowiedź brzmi tak, choć miałem pewne poczucie niedosytu. Świetnie zagrane kino obyczajowe, może trochę teatralne w formie i treści oraz udające troszkę głębię, niemniej w trakcie seansu wsysa niczym odkurzacz, trzyma w napięciu do samego końca. Ale kibicuję Komasie oraz mam nadzieję, że następny film będzie lepszy.

7/10

Radosław Ostrowski

Biały Tygrys

Tytułowy „biały tygrys” to rzadkie zwierzę, które rodzi się raz na pokolenie. W przypadku tego filmu można tym zwrotem opisać kogoś o wiele sprytniejszego niż się wydaje. Kto wyrwał się ze swojego „kurnika” (kasty), by wejść na sam szczyt. Ale jak tego dokonać, jeśli jesteś z nizin społecznych i jesteś Hindusem?

Poznajcie Balrama (Adarsh Gourav) – młodego chłopca, który mógł mieć szansę na dalsze kształcenie i edukację. Niestety, choć trudno mu odmówić inteligencji oraz sprytu, okoliczności mu nie sprzyjały. Nagła śmierć ojca doprowadziła do tego, że chłopak pracował w herbaciarni na małej wsi. Wreszcie, by chcąc zmienić życie, decyduje się na jedyną opcję – zostanie sługą dla osoby z wyższej kasty, w ten sposób zarabiając więcej. Ale żeby to zrobić uczy się prowadzić samochody. To jednak jest początek jego drogi na szczyt jako szef firmy taksówkarskiej. Jak to się stało? Dlaczego jest za nim list gończy? On sam nam to wszystko opowie.

bialy tygrys1

Rezyser Ramin Bahrani pokazuje Indie z troszkę innej perspektywy niż nasze skojarzenia. Nie jest barwnie, bajkowo czy kolorowo, za to bardzo tłoczno i ogromnymi podziałami społecznymi. Bogaci coraz bardziej się bogacą, dbając w zasadzie tylko o siebie, zaś ich słudzy (m. in. kierowcy, sprzątacze) pochodzą z biedoty. A ci drudzy tylko pozornie poprawiają swój los. Bo ta relacja uzależnia drugich od tych pierwszych, którzy ze znanych sobie powodów mogą sługę zmienić. Tak się zostaje osadzonym w kurniku, z którego wydostać się nie da. Że jak się biedakiem urodziłeś, biedakiem umrzesz i nic nie zrobisz. Trochę inaczej niż w stylu zwanym amerykańskim snem, który wydaje się nie mieć racji bytu.

bialy tygrys2

Musze przyznać, że tempo tego filmu jest wyzwaniem. Pierwsza połowa jest raczej dużo wolniejsza, skupiona na pokazaniu tych podstawowych zależności oraz drodze Balrama do bycia kierowcą. Poznajemy rodzinę „bogatszych”, gdzie mamy dwóch tradycjonalistów (ojca oraz syna) oraz parę troszkę „nowoczesną” z Nowego Jorku (Ashok i Madam Pinky). Ona wydaje się bardziej wyzwolona od swojego męża, będącego w rozkroku. Niby on chce unowocześnić kraj i stawiać na rozwój technologiczny, jednak coraz bardziej zaczyna ulegać presji ojca oraz brata. Co tej mocno odbija się na relacji pan-sługa, która początkowo między nimi wydawała się bardziej luźna, wręcz kumpelska. Ale jedno wydarzenia sprowadza znowu wszystko do nienaruszalnego porządku.

bialy tygrys3

Jak sam Balram mówi: By się wyrwać z mroku są dwie ścieżki. Ścieżka zbrodni lub polityki. To zdanie pokazuje jak bardzo ta kastowość jest patologiczna. I tylko przez patologię (korupcję, oszustwa, morderstwo) można cokolwiek tu zrobić. Stać się przedsiębiorcą, kimś spoza swojej niskiej kasty, politykiem czy kimś takim. Ale czy cena tej przemiany może się wydawać zbyt wysoka? Czy w którym momencie nasz bohater stanie się taki jak swoi panowie? Czy jednak będzie pamiętał jakich błędów nie popełniać? Zakończenie dla mnie pozostaje otwarte. Mówię o przemyśleniach niż o warstwie technicznej czy aktorskiej, jakby nie były warte jakiejkolwiek wzmianki. Nieprawda.

Bo aktorstwo jest więcej niż dobre (zwłaszcza Gourava i Rajkummara Rao jako Balram oraz Ashok), muzyczno-montażowa zbitka działa, a wszystko pokazane jest bez upiększeń, słodzenia czy wazeliny. Może nie jest tak mocne jak „Parasite”, jednak na tyle jest to ciekawe i wciągające, że można wybaczyć wady (m.in. nierówne tempo. nadmiar postaci drugoplanowych).

7/10

Radosław Ostrowski

Diabeł wcielony

Jesteśmy gdzieś w małym miasteczku na granicy Ohio oraz Zachodniej Virginii. Parę(naście) lat temu skończyła się II wojna światowa, a wkrótce zacznie się jatka w Wietnamie. Do jednej takiej wsi zabitej deskami trafia młody chłopak, który wrócił z frontu. W drodze do domu poznaje dziewczynę (kelnerka), zakochuje się w niej i po dłuższym czasie bierze z nią ślub. Ale głównym bohaterem tej opowieści jest syn tej dwójki Alvin. Mieszka razem z dziadkami oraz przyrodnią siostrą, która jest nagabywana przez takich chłopaków.

Ciężko jest mi tutaj opisać fabułę filmu rozpisaną na kilkanaście lat. Dzieło Antonio Camposa to – w dużym uproszczeniu – historia prostych ludzi zderzonych ze złem. Problem jest o tyle trudno, że to zło, ten „diabeł” nie ma jednej konkretnej twarzy, roznosi się niczym zaraza, zaś modlitwa nie jest w stanie cię przed nim ocalić. A wszystko gdzieś na podbrzuszu Ameryki, gdzie człowiek w zasadzie jest zdany tylko na siebie. Albo na Boga, przyglądającemu się temu wszystkiemu z dystansu. Sam początek oparty jest na retrospekcji, gdzie zaczynamy poznawać kluczowe postacie. Oraz spory przekrój patologii tego świata: para psychopatycznych morderców, co robią zdjęcia swoim ofiarom; skorumpowany policjant; nawiedzony duchowny przekonany o płynącej przez niego boskiej woli; młody pastor tak narcystyczny, iż wszystkie lustra powinny pęknąć na jego widok i uwodzi młode dziewczęta. A w środku tego piekiełka znajduje się Alvin, próbujący zachować dobro w sobie. Tylko żeby to zrobić musi być tak samo bezwzględny jak otaczający go źli ludzie.

Ten cały brudny, niepokojący, wręcz lepki klimat potęguje jeszcze obecność narratora (jest nim autor powieści, na podstawie której oparto ten film). Ale to działa jak broń obosieczna. Dopowiada pewne rzeczy wprost, jednak robi to aż za bardzo. Sama narracja jest dość chaotyczna, a przeskok z postaci na postać dezorientuje. W zasadzie w centrum jest Alvin, ale początkowo poznajemy jego rodziców, następnie inne postaci, a potem wracamy do niego już wkraczającego w dorosłość. Czasem gubiłem się z osadzeniem całości w czasie, wiele postaci pobocznych wydaje się ledwie zarysowanych (para morderców, szeryf). Do tego film wydaje się jakby przedramatyzowany na siłę, jakby reżyser próbuje dokręcić śrubę szokiem, brutalnością i okrucieństwem. Przez co z czasem „Diabeł wcielony” traci swoją siłę i zaczyna nudzić.

Nawet imponująca obsada ze znanymi twarzami wydaje się nie do końca wykorzystana. Zbyt krótko pojawiają się Mia Wasikowska i Haley Bennett, by zapadły mocno w pamięć. Trochę lepiej wypada duet Riley Keough/Jason Clarke i zaskakujący Sebastian Stan jako śliski gliniarz-karierowicz. Jeśli jednak miałbym wskazać wyraziste role, to są aż trzy. Bill Skarsgard pojawia się na samym początku, ale to mocna postać mierząca się z religią, wojenną traumą oraz zbliżającą się tragedią. Świetny jest też Tom Holland jako Alvin. Facet twardo stąpa po ziemi, decydujący o sobie raczej za pomocą czynów niż słów, a jego ewolucja jest pokazana przekonująco. Film jednak kradnie Robert Pattinson w roli młodego pastora. Charyzmatyczny, bardzo pewny siebie, potrafiłby porwać tłumy, jednak tak naprawdę jest śliskim hipokrytą, nie biorącym odpowiedzialności za swoje czyny. Porażająca kreacja zapadająca w pamięć.

„Mieszka we mnie diabeł” – śpiewał w jednym z utworów Skubas. Film Camposa w założeniu miał być mrocznym, poważnym dramatem o tym, że ze złem trzeba walczyć złem. Nierówny, ale bardzo intrygujący film z paroma wyrazistymi kreacjami wartymi uwagi.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Nieznajoma

Cała sytuacja wydaje się dość dziwaczna, bo spotykamy bardzo nietypową kobietę. Kobieta, która znajduje się w różnych miejscach, wygląda troszkę inaczej, choć twarz jest niebezpiecznie znajoma. Imion ma kilka, profesji też wiele: od pielęgniarki przez asystentkę iluzjonisty aż do badaczki żab. Obecnie posługuje się imieniem Alice. Pewnego wieczora trafia na przyjęcie urodzinowe niejakiego Toma – pracownika agencji rządowej. Jak się później, oboje znali się wcześniej.

nieznajoma1

Joshua Marston jest filmowcem, który wydaje się opowiadać przyziemne historie. Ale „Nieznajoma” to kino bardzo dziwaczne. Punktem wyjścia jest historia kobieta, która ciągle zmienia tożsamości, profesje, wygląd. Dlaczego to robi? Czyżby to miała być jej droga do szczęścia bez kompletnego zakotwiczenia, zapuszczania korzeni? A może chodzi o przeżywanie kilku żyć? Poczucie adrenaliny czy chęć odczuwania czegokolwiek? Pytania wydają się ciekawe, tylko wykonanie w niemal paradokumentalnej formie zwyczajnie nudzi. Sporo jest tutaj zarysowanych postaci, o których nie dowiadujemy się zbyt wiele, zaś akcja praktycznie nie istnieje. Nawet nie o to chodzi, bo można zrobić wciągający film, w którym nic się nie dzieje. Cały czas mam wrażenie, że zderzenie Toma z Alice/Jenny powinno wywołać większe emocje. W końcu jego dawna dziewczyna pojawia się po bardzo długiej przerwie. A tutaj wszystko jest strasznie nudne, nieangażujące, zaś dialogi wydają się nijakie oraz prowadzące donikąd. Nawet nie pomaga zaangażowanie do głównych ról Rachel Weisz oraz Michaela Shannona, którzy nie są w stanie ożywić tych postaci. Sprawiają wrażenie duszących się na planie, choć ich obecność wydaje się sporą zaletą.

„Nieznajoma” wydaje się być film z intrygującym pomysłem, który nie zostaje wykorzystany do końca. Chciałbym powiedzieć coś więcej, ale zdążyłem wymazać ten film z pamięci. Nawet nie musicie tego czytać.

5/10

Radosław Ostrowski

Strażniczka

Początek jest dość niejasny, kiedy poznajemy pewną kobietę. Nie wiemy kim ona jest, czym się zajmuje, nie wiemy nic. Widzimy autostradę z jadącymi samochodami, a w tle komunikat. Głos kobiety opowiadającej o mężu, który ją bije i kiedy można do niej przyjść. Na miejscu okazuje się, że nasza bohaterka (w rękawiczkach) przekonuje mężczyznę, by przestał bić żonę, dał jej święty spokój oraz opuścił dom. I jak się okazuje, nasza protagonistka robi to nie od dzisiaj, zaś jej imię to Sadie. Ma kobieta pewną mroczną tajemnicę, która ją naznaczyła.

strazniczka1

„A Vigilante” (oryginalny tytuł bardzo pasuje) to dość dziwaczne kino zemsty. Osoby szukające akcji w stylu „Uprowadzonej” czy innego „Johna Wicka” nie znajdą tutaj zbyt wiele. Tu nie liczą się bijatyki, strzelaniny czy popisy kaskaderskie, ale bardziej wejście w umysł oraz psychikę naszej bohaterki. Czyli bardziej kino w rodzaju „Nigdy Cię tu nie było”, tylko bez faszerowania symboliką oraz onirycznymi wstawkami. Ale ten bardzo specyficzny klimat jest tutaj bronią obosieczną. Z jednej strony pozwala bliżej naszą bohaterkę, z drugiej jednak działa wręcz miejscami usypiająco. Trudno wejść w całą historię, bo jest ona szczątkowa. Jedyne, co łączy wszystko jest Sadie, jej mroczna przeszłość oraz kolejne próby „wyzwolenia” osób od przemocy domowej.

strazniczka2

Sama przemoc jest tu krótka i niezbyt efektowna, ale zapada mocno w pamięć. I nie ważne czy mówimy o próbie ataku przez trzech facetów czy finałowej konfrontacji z mężem. To jednak tylko dodatki do historii kobiety, która decyduje się pomagać ofiarom przemocy. Nie ważne czy ofiarą jest kobieta, dziecko czy mężczyzna, bo takie psychiczne wyniszczenie nie ma płci.

strazniczka3

A jedynym magnesem tego dzieła jest Olivia Wilde, która daje z siebie wszystko. Kiedy działa w akcji, sprawia wrażenie niezłomnego, twardego monolitu. Czegoś takiego nie da się złamać, ale w wielu innych scenach widać pewne rozedrganie, niepewność, tłumiony lęk. Popatrzcie na te oczy, w których malują się wszystkie emocje. I to ona czyni ten film interesującym.

Więc czy warto zmierzyć się ze „Strażniczką”? Olivia Wilde gra rolę życia, temat przemocy domowej zawsze na czasie, a nietypowa forma może zachęcić poszukiwaczy bardziej ambitnego kina. A reszta się odbije, niestety.

6/10

Radosław Ostrowski

Autopsja Jane Doe

Początek jest dość mocny: morderstwo w domu, dużo krwi, zmasakrowane twarze i jedno ciało. Młoda kobieta, zakopana w piwnicy, piękna, naga i bardzo młoda. Kim ona jest? Dlaczego się tu znajduje? Szeryf prosi o pomoc właściciela kostnicy, Tommy’ego Tildena, który razem z synem przeprowadza sekcje zwłok. Kiedy jednak przychodzi do przycinania i odrywania kolejnych organów, zaczynają się dziać coraz dziwniejsze sprawy.

autopsja1

Zrobić horror, w którym nie trzeba będzie sięgać, po ograne sztuczki jest strasznie trudne. Tego postanowił spróbować norweski reżyser Andre Orvedal za amerykańskie dolce. Niejako już na początku (jeden dialog zdradza zbyt wiele) można poznać finał, jednak nie to jest najważniejsze. Twórcy bardziej stawiają na klimat oraz tajemnicę związaną z naszą Jane Doe. Kolejne tropy, odrywane części ciała, organów wprawiają w zakłopotanie. Bo nic się nie zgadza, wnioski są coraz bardziej sprzeczne i dzieją się rzeczy nie z tego świata. Zaczyna się atak dźwiękami, ciemne korytarze budzą niepokój, nieostre kadry, ciągle zmieniające się odgłosy w radiu i bardzo miejscami „sakralna” muzyka, dająca pewną poszlakę. To rozwiązywanie zagadki potrafi skupić uwagę, chociaż rozwiązanie pod koniec jest wręcz oczywiste. Bohaterowie zachowują się w miarę sensownie, ale można mieć zastrzeżenia, że dość szybko uznają sprawy paranormalne za oczywiste. Parę razy potrafi wystraszyć, dochodzi do wielu wolt, a finał zapowiada ciąg dalszy. Pojawia się parę oczywistych tricków, ale nie zamierzam więcej zdradzać, bo wchodzilibyśmy na spojlerowe miny. Chociaż pewne obyczajowe wątki są ledwo liźnięte (syn nie chce pracować jako patolog), ale nadal jest pewna trauma związana z obydwoma panami.

autopsja2

Aktorsko tak naprawdę liczą się tylko dwie postacie, czyli ojciec i syn grani przez Briana Coxa oraz Emile’a Hirscha. Obaj panowie bardzo dobrze się uzupełniają, a cała sprawa będzie także szansą na zbliżenie po pewnej traumie. Nie mogę też nie wspomnieć o tytułowej Jane Doe, czyli Olwen Kelly. Ale umówmy się, ona nie miała zbyt wiele do grania, lecz cały czas skupia na siebie uwagę. Nieźle jak na zwłoki.

autopsja3

Dzieło Orvedala to kawał solidnego straszaka, próbującego ugryźć konwencje z innej perspektywy. Owszem, jest parę ogranych sztuczek jak zaciemnienie, nagłe pojawienie się i zniknięcie czy samoczynne zamknięcie drzwi, ale ogląda się to bez znużenia. Coś nietypowego jak na takie kino.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Christine

Jest rok 1974 i w Stanach wszyscy żyją aferą Watergate. W tym samym czasie w małym miasteczku Sarasota działa lokalna stacja telewizyjna, gdzie pracuje niejaka Christine Chubbuck. Pochodząca z Ohio kobieta prowadzi blok w dzienniku, gdzie przedstawia wieści lokalne. Dodatkowo udziela się w szpitalu, gdzie prowadzi „spektakle” dla dzieci. Jednak z panią Chubbuck, coraz bardziej zaczynają zwisać czarne chmury, doprowadzając do pogłębienia depresji. Aż 15 lipca 1974 roku, dziennikarka dokonuje dramatycznego wyboru: strzela sobie w łeb podczas dziennika.

christine_2016_1

Sama ta historia mogła wydawać się intrygująca oraz bardzo widowiskowa dla filmowców, ale z drugiej strony bardzo bałem się skupieniu na samym fakcie, by nie pójść w stronę taniej sensacji. Debiutujący reżyser Antonio Campos zamiast skupiać się na fajerwerkach, próbuje przybliżyć sylwetkę Chubbuck, a dokładniej jej ostatnie miesiące. Gdy ją poznajemy, przygotowuje się do wywiadu, ale pokazane jest to w ten sposób, że naprawdę mogła przeprowadzić rozmowę z Richardem Nixonem. Najpierw widzimy jej twarz przed monitorem, a następny kadr pokazuje puste studio. Wtedy kamera cały czas skupia się na obliczu kobiety, przyglądając się jej życiu: wspólnym mieszkaniu z matką, wizytą u lekarza (coraz częstsze bóle brzucha), przygotowaniami do pracy. Wszystko to jest przedstawione bardzo spokojnie, same rozmowy i krótkie scenki, przedstawiające kolejne problemy: zwiększenie oglądalności („krwawe” materiały), wykryta torbiel w jajniku, nasilająca się depresja. Im dalej w las, tym będzie już tylko gorzej, a finał trzyma za gardło.

christine_2016_2

Reżyser unika skandalizowania, a jednocześnie bardzo wnikliwie odtwarza realia lat 70. Scenografia i kostiumy robią wielkie wrażenie. Nie mogłem się nadziwić jak udało się odtworzyć wygląd telewizyjnego studia z tamtych czasów, gdzie nie stosowano grafiki komputerowej podczas prognozy pogody, a materiał każdy dziennikarz sam montował ręcznie. Takie detale budują wiarygodność epoki, a jednocześnie pokazują, że ten pęd mediów za sensacją nie jest tak naprawdę niczym nowym. Ale tak naprawdę widzimy coraz bardziej nakładające się problemy, których genezy nie znamy (i nie poznajemy), poznając tylko zakończenie.

christine_2016_3

Wszystko to byłoby kolejną opowieścią, przedstawiającą stadium słabej psychice, która nie daje rady w brutalnym świecie, gdyby nie jedna genialna kreacja. Rebecca Hall koncertowo wciela się w coraz bardziej przytłoczoną, samotną, zamkniętą w sobie kobietę: niespełniona zawodowo i prywatnie. Te jej przerażone, duże oczy oraz coraz bardziej napięta mowa ciała, każda zmiana jest tutaj bardzo subtelnie, a jednocześnie bardzo wyraziście przedstawiona. Aktorka kradnie film, chociaż trudno jest Christine polubić, z powodu silnego skupienia na sobie, ale bardzo łatwo wejść w tą postać. Poza nią jest tutaj bardzo mocny drugi plan: próbująca prowadzić własne życie matka (świetna J. Smith-Cameron), zainteresowany nią prezenter (Michael C. Hall w innym emploi) czy skupiony na oglądalności naczelny (Tracy Letts) są na tyle wyraziści, że się ich zapamiętuje, ale tak naprawdę są tylko tłem dla Hall.

christine_2016_4

Mocny, skromny, ale bardzo poruszający dramat, nie dający w żaden sposób łatwych odpowiedzi na temat przyczyn decyzji Christine. Ale myślę, że każdy wyciągnie z tego wnioski. Dla mnie takimi są większa otwartość na innych oraz nie dążenie za wszelką cenę do perfekcji. To jednak tylko moje zdanie, a pani Hall zasłużyła na nominację do Oscara.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dar

Zaczyna się dość spokojnie – do miasta wprowadza się młode małżeństwo. On, Simon pracuje w dużej firmie sprzedającej zabezpieczenia, ona Robyn jest dekoratorką i mają tylko pieska. Młodzi, piękni i szczęśliwi, prawda? Wtedy niespodziewanie odwiedza ich mężczyzna – Gordo, starego i dawno niewidzianego znajomego Simona. Zaczyna się od niewinnych prezentów i odwiedzin w domu pary, ale w końcu Gordo zostaje uznany za natręta i znika. Następnego dnia jednak pod ich drzwi trafia prezent z dołączonym listem.

dar3

Kolejny film wyreżyserowany przez – tym razem zadania podjął się Australijczyk Joel Edgerton, dla którego jest to trzeci (!!!) projekt jego autorstwa, ale jestem pewny, iż „Dar” najbardziej się przebije. Niby jest to thriller, ale bardziej skupiony na psychice bohaterów. To tłumaczy dość wolne tempo i spokojne budowanie napięcia, gwałtownie atakującego i doprowadzającego do przyspieszonego bicia serca. Problem jednak polega na tym, że nie mogę zbyt wiele opowiedzieć, gdyż na twistach i odkrywaniu tajemnicy z przeszłości skupia się cała fabuła. Ale trzeba pochwalić Edgertona za konsekwentne jej prowadzenie, zaskoczenia oraz brak jednoznacznych odpowiedzi, zmuszając do ciągłej weryfikacji tego co wiemy. Do tego pojawia się poczucie (silne w drugiej połowie filmu) poczucie zagrożenia oraz paranoi, rozbrajane w kompletnie nieoczywisty sposób, brutalnie przypominając o tym, że przeszłość w końcu nas dopadnie i nie ma przebacz.

dar1

Całość do tego jest świetnie zagrana. Kompletnie zaskakuje Jason Bateman, pozornie wcielający się w typowego faceta z komedii – sympatycznego, uśmiechniętego i miłego kolesia. Tak naprawdę jednak to bardzo nieprzyjemny typek, rozstawiający ludzi po kątach i brutalnie rozprawiającego się z wrogami. Równie wyborna jest Rebecca Hall, tworząca bardzo zniuansowany portret pozornie szczęśliwej i radosnej kobiety. I trzeci wierzchołek trójkąta, czyli dość zagadkowy i dziwaczny Gordo, zagrany przez samego reżysera, którego motywy działania pozostają przez spora część filmu zagadką.

dar2

„Dar” okazał się dla mnie jedną z niespodzianek tego roku, która wystrzeliła jak petarda. Mroczny, niepokojący, niejednoznaczny. Kino na poziomie i zrealizowane z fasonem.

8/10

Radosław Ostrowski

Czworo do pary

Ethan i Sophie są małżeństwem, które przeżywa kryzys. Spotykają się na sesjach terapeutycznych, jednak niewiele z tego wynika.  W końcu terapeuta, proponuje naszej parze pobyt w odludnym domku. Każda para po pobycie w tym domku wychodziła odmieniona – tak zapewnia terapeuta. Jednak takiej odmiany żadne z nich się nie spodziewało, gdyż w domku gościnnym dochodzi do dziwnych rzeczy.

czworo_do_pary4

Film niejakiego Charliego McDowella to pokręcona mieszanka komediodramatu, romansu i… SF. Twórcy chcą opowiedzieć o związku i podchodzą do tego w nietypowy sposób. Bywa troszkę zabawnie (pierwsze spotkanie w domku), ale dominuje tutaj uważna refleksja oraz psychologiczna wnikliwość, prawdopodobnie niemożliwa bez elementów nadprzyrodzonych. Trudno mi o tym opowiedzieć bez spojlerowania, ale fabuła jest dość dziwna i cała ta nadprzyrodzona otoczka wielu może odstraszyć, a nawet zniechęcić. Im uważniej jednak oglądamy, tym trafniej dostrzegamy i zastanawiałem się jak to możliwe, ze dwa tak różne charaktery potrafiły się zgrać zakochać i dopasować się. Innymi słowy jest to kolejne starcie rozwagi z romantyzmem – reżyser potrafi ograć schematy i zastanawia się tak jak Woody Allen o tym, dlaczego miłość gaśnie, ale brakuje tu odpowiedzi jak ją wzniecić. Im dalej tym ciekawiej, jednak całość zwyczajnie nie angażuje emocjonalnie. A zakończenie jest dość przewrotne i potrafi zaskoczyć.

czworo_do_pary1

Może i troszkę siada tempo, ale nie można zwalić niczego na aktorów, którzy dali z siebie wszystko. Mark Duplass i Elisabeth Moss tworzą bardzo skomplikowane i jednocześnie różne postawy. Ona jest tą romantyczką, która bardziej kocha czyjąś wersję człowieka niż jego prawdziwą twarz. On z kolei to racjonalista, akceptujący wady swojej partnerki. Obydwie te wizje są poddane weryfikacji, jednak wnioski należą do odbiorcy.

czworo_do_pary2

Za to plus, ale skupienie się tylko i wyłącznie na sferze intelektualnej wielu może znudzić. Jednak osoby szukające w kinie czegoś nowego, nietypowego i oryginalnego na powinni być zadowoleni. Ja w zasadzie też byłem zadowolony.

czworo_do_pary3

6,5/10

Radosław Ostrowski