Szklana pułapka 2

Wszyscy pamiętamy jak w 1988 roku porucznik John McClane w Święta spuścił łomot niemieckim terrorystom w Nakatomi Plaza. Wydawałoby się, że już będzie miał święty spokój i kolejne Boże Narodzenie spędzi tak, jak tradycja nakazuje. W domu, z żoną, dziećmi, choinką oraz prezentami. Tylko trzeba odebrać żonę z lotniska w Waszyngtonie. Problem w tym, że lotnisko zostaje opanowane przez grupę byłych wojskowych, a ich celem jest przewożony wojskowym samolotem generał Esperanza.

szklana pulapka2-1

Do realizacji tej części nie pojawił się John McTiernan, który w tym czasie realizował „Polowanie na Czerwony Październik”. Zamiast niego wskoczył fiński twórca Renny Harlin, dla którego był to pierwszy duży projekt. Muszę przyznać, że bardzo lubiłem oglądać dwójkę, choć nie byłem świadomy znajomości całej serii. Ale z dzisiejszej perspektywy muszę przyznać, iż ta część z każdym seansem zacząłem dostrzegać więcej wad. Sama historia to w zasadzie powtórka z rozrywki, tylko na większą skalę. Zamiast dużego budynku jest lotnisko, zamiast jednego głównego przeciwnika jest go aż trzech i żaden nie nazywa się Gruber. Nie mają tej charyzmy, a ich motywacja jest tak nudna, że zapomina się o niej od razu.

szklana pulapka2-2

Do tego wraca największy problem poprzedniej części, czyli niekompetentni, pozbawieni inteligencji policjanci. Zwłaszcza dowódca policji lotniskowej (Dennis Franz), który jest tak przekonany o swojej nieomylności, że staje się prawdziwym wrzodem na dupie. Sama akcja jest tutaj bardziej widowiskowa, nie pościgów (scenka ze skuterami), strzelaniny mają swoje tempo, a finałowa bijatyka na skrzydle samolotu dalej angażuje. Ale dla mnie największym problem w realizacji jest słabnące w połowie filmu napięcie. Nie pomaga także przeskakiwanie z lotniska w samolot z żoną Johna na pokładzie, co zwyczajnie dezorientuje.

szklana pulapka2-3

Nadal sytuację ratuje Bruce Willis, który jest wręcz nie do zdarcia. To nadal cyniczny twardziel, który pojawił się w złym miejscu i złym czasie, co nie przeszkadza mu walczyć do samego końca. Ciągle mu kibicowałem, choć próbuje dokonywać wyczynów godnych herosa (próba uratowania samolotu przez zniszczeniem), pozostaje szarym gościem i chce wykonać swoją robotę jak najlepiej. Reszta postaci prezentuje się solidnie, zarówno William Sadler (pułkownik Stuart), Franco Nero (generał Esperanza) czy Fred Dalton Thompson (Thudeau). Niemniej nie ma tutaj kogoś na tyle wyrazistego, by skupić na sobie uwagę.

Druga część „Szklanej pułapki” to solidne kino akcji, które jest dobrze wykonane i ma parę imponujących scen. Jest mocno wtórny i troszkę brakuje mu paru własnych pomysłów, jednak nadal stoi na własnych nogach oraz dostarcza wiele frajdy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Hellboy: Złota armia

Wszyscy pamiętamy Hellboya vel Czerwonego? Kiedy w 2004 roku pojawił się po raz pierwszy na ekranie nie zgarnął zbyt wiele pieniędzy, choć opinie miał bardzo pozytywne. I kiedy wydawało się, że nie zobaczymy naszego demonicznego (anty)herosa – wytwórnia Columbia wycofała się – znaleziono nową wytwórnię, a Guillermo del Toro mógł spokojnie pracować nad kontynuacją.

I jeśli myśleliście, że syn Szatana będzie miał wolne oraz święty spokój, zapomnijcie. Ale tym razem przeciwnik będzie o wiele trudniejszy, bo to książę elfów, pragnący zniszczyć coraz bardziej chciwą oraz niszczącą świat ludzkość. By tego dokonać potrzebuje stworzonej przez swoich pobratymców Złotej Armii, która jest niezniszczalna, a do sterowania nią potrzebna jest specjalnie wykuta korona. Problem w tym, że między elfami a ludźmi jest zawarte przymierze, a korona została podzielona na trzy części. Jakby nasz heros miał mało problemów, dochodzi do coraz większych spięć między nim a Liz, zaś do komórki zostaje przydzielony nowy agent, który ma kontrolować Hellboya.

hellboy2-1

Z sequelami do filmów bohaterskich jest zazwyczaj tak, że nie mając już problemu w postaci bliższego pokazania korzeni protagonisty, można bliżej skupić się na relacjach czy bliższemu pokazaniu świata. Del Toro tym razem wyrusza ku bardziej baśniowym klimatom, znanym już choćby z „Labiryntu Fauna”. Ale jednocześnie bardziej jest tutaj zarysowany pewien dylemat wobec Hellboya – jest „innym”, wręcz nazywany potworem, a staje w obronie ludzi, którzy go nie znoszą, wręcz gardzą nim. Czy niejako zabijając istoty swojego rodzaju nie czyni tego świata uboższym? A może należało doprowadzić do zagłady ludzkości? To czyni naszego bohatera bardziej ludzkim, ale nie czyni z całości poważnego, napuszonego dramatu egzystencjalnego.

hellboy2-4

Bo drugi „Hellboy” to akcja oraz humor rozładowujący napięcie, przez co nie jest strasznie patetycznie oraz sztywno jak na pogrzebie (lub filmie Zacka Snydera 😉).Reżyser pomysłowo inscenizuje rozróbę (jak choćby walka z Drzewcem, książę zarzynający strażników ojca czy finałowa konfrontacja ze Złotą Armią w tle), zaś montaż nie wywołuje chaosu czy dezorientacji jak w przypadku drugiego „Blade’a”. Wykonane to jest lepiej, efekty specjalne i charakteryzacja jeszcze bardziej podnoszą poprzeczkę, tak jak design nowych postaci (Krauss z tym hełmem pełnym pary). Nadal położony jest nacisk na relację między bohaterami (Czerwony z Abem – kapitalna scena picia z Barrym Manilowem w tle!!! czy interakcje z Kraussem), przez co zwyczajnie na nich nam zależy, a stawka jest odczuwalna.

hellboy2-2

Aktorsko nadal starzy znajomi zachowują poziom, dostarczając masy frajdy. Ron Perlman, Doug Jones, Selma Blair po prostu pasują do swoich postaci znakomicie, a ten drugi w roli Abe’a pokazuje troszkę inne oblicze tej postaci. Z nowych osób, najbardziej wybija się Krauss obdarzony głosem Setha MacFarlaine’a. Pozornie wydaje się sztywnym służbistą, bardzo twardo trzymającym się przepisów i regulaminu, przez co może budzić antypatię. Niemniej trudno nie szanować go za profesjonalizm oraz finał, gdzie decyduje się postąpić niejako wbrew sobie. Intrygujący jest Luke Goss w roli księcia Nuali, któremu ciężko nie przyznać racji w kwestii oceny naszej rasy. Żądny zemsty wojownik, pragnący przywrócenia dawnej chwały elfom i niejednoznaczna w ocenie postać. Plus bardzo delikatna siostra, czyli Anna Walton.

hellboy2-3

Mało kto się spodziewał, ale drugi „Hellboy” przebiła poprzednika już na samym starcie. Wszystko jest lepsze, ciekawsze oraz bardziej intrygujące. Zakończenie raczej sugeruje zamknięcie historii i jakiekolwiek szanse na sequel są niewielkie. Bardzo dobre kino rozrywkowe.

8/10

Radosław Ostrowski

Blade: Mroczna trójca

Eric Brooks znany jako Blade powraca. Problem jednak w tym, że swoimi ostatnimi akcjami staje się coraz bardziej lekkomyślny. Kiedy zamiast wampira zabija człowieka, zaczyna się polowanie na łowcę wampirów przez policje oraz FBI. Jego kryjówka zostaje wykryta, Blade schwytany, a Whistler ginie (znowu, ale tym razem ostatecznie). Podczas przesłuchania łowca wampira i zostaje odbity przez grupę zwaną Nocnymi Łowcami – niedoświadczoną ekipą łowców z kilkoma fajnymi gadżetami. A wsparcie będzie naszemu Chodzącemu za Dnia potrzebne, bo wampiry odnalazły samego Draculę.

blade3-1

Tym razem za nowego Blade’a odpowiada sam scenarzysta serii David S. Goyer. I powiem szczerze, że to nie była zbyt dobra decyzja. Brak doświadczenia reżysera jest tutaj mocno odczuwalny, zaś sama historia jest zwyczajnie nudna i nieangażująca. Sam pomysł scalenia Blade’a z nową grupą ludzi polujących na krwiopijców był naprawdę niezły. Tylko, że całość nie wnosi niczego nowego w kwestii tego świata, zaś same wampiry przypominają grupę narwanych nastolatków. Dracula też wydaje się tylko pionkiem w tym świecie, gdzie sam wampiryzm nie jest traktowany poważnie. A cała rozróba oraz konfrontacja Łowców z wampirami to mieszanka głupoty (dobranie się do siedziby Łowców), zbiegów okoliczności, czerstwych żartów oraz znowu pocięta w montażu. Dialogi są aż zbyt ekspozycyjne, historia przewidywalna, a sam Blade zostaje zepchnięty na drugi plan.  W filmie, gdzie jego ksywa jest w tytule.

blade3-2

Początek nie zapowiada katastrofy i obudzenie Draculi wygląda naprawdę nieźle. Same zdjęcia też są ok, ale Goyer kompletnie nie radzi sobie z reżyserią. Także sama postać Blade’a zostaje zmarnowana i ograniczona do wyglądania cool, rzucania one-linerami. Nawet, gdy walczy, sprawia wrażenie znudzonego niczym Steven Seagal ostatnimi laty. Brakuje tutaj czegokolwiek angażującego, zaś drugi plan potrafi zirytować (Ryan Reynolds nawet potrafi rozbawić). A główny antagonista jest tak nijaki i pozbawiony charyzmy, że musiałem złapać się za głowę. To jest ewidentna wtopa obsadowa.

blade3-3

„Mroczna Trójca” zarżnęła cała franczyzę, a Blade już nigdy nie wrócił w takiej chwale jak w pierwszych dwóch częściach. Potwierdza też tezę, że nie każdy nadaje się na reżysera.

5/10

Radosław Ostrowski

Blade – wieczny łowca II

Od wydarzeń z pierwszej części minęły dwa lata, a Blade dalej przerabia wampirów na galaretę. Jego mentor Whstler popełnił samobójstwo w poprzedniej części, ale tutaj jego zwłoki zostają zabrane przez wampirów, którzy go gdzieś trzymają. Po wielu poszukiwaniach, udaje mu się go znaleźć i wykurować. Jednak pojawia się bardziej kłopotliwa sytuacja – pełniący rolę szefa Rady Wampirów, Damaskinos chce zawiązać z nim sojusz. Przyczyną tej zmiany nastawienia jest pojawienie się nowego rodzaju wampirów, Żniwiarzy. Ci goście żywią się innymi wampirami, zarażając ich swoim ugryzieniem, przez co pojawiają się kolejni i kolejni, coraz trudniejsi do pokonania. Blade ma zaś dorwać i zabić szefa grupy Nomacka, w czym ma pomóc specjalnie wyszkolona grupa wampirów zwana Chartami.

blade2-1

Pierwszy „Blade” zaskoczył wszystkich i okazał się kasowym przebojem, więc kontynuacja musiała powstać. Propozycję dostał Stephen Norrington, czyli reżyser poprzednika, ale ją odrzucił. Jego miejsce zajął Guillermo del Toro, drugi raz próbując wejść na rynek amerykański. Poszło mu o wiele lepiej, choć „dwójka” ma swoje problemy.

blade2-3

Sama historia, gdzie mamy sojusz dwóch nieufnych stron oraz nowe zagrożenie, jest w stanie zaintrygować, choć toczy się przewidywalnym torem. Musi dojść do zdrady, zaś Damaskinos skrywa tajemnicę istotną dla całości. Zaś nowy przeciwnik jest o wiele trudniejszy do pokonania, bo odporny jest tylko na światło. Całość jest o wiele mroczniejsza i brutalniejsza niż pierwsza część. I nie chodzi tylko o paletę kolorów (dominuje czerń, niebieski oraz żółty), ale większość ilość krwi, rozrywanych zwłok czy scenę sekcji zwłok jednego z nowych wampirów. Czuć większy rozmach i jest parę imponujących scen jak ukryta dyskoteka z muzyką techno w tle czy walka w kanałach. Same efekty specjalne też prezentują się lepiej, zwłaszcza zgony wampirów.

blade2-2

Żeby jednak nie było tak słodko, „dwójka” dorzuca kilka poważnych błędów. Po pierwszy, sceny walki. Nie chodzi nawet o to, ze są zbyt efekciarskie oraz szalone, tylko bardzo słabo zmontowane. Za dużo jest tutaj zbliżeń na szczegóły i zbyt wiele cięć, przez co potyczki są nieczytelne niczym w następnych częściach trylogii Bourne’a. Przez co praca choreografów poszła w gwizdek. Po drugie, intryga od ostatnich 30 minut staje się bardzo przewidywalna, zaś miejscami zachowanie postaci jest dość dziwne (po co Blade macha mieczem, skoro ten nie jest w stanie zabić?). No i po trzecie, podczas walk są wykorzystane efekty komputerowe (walka Blade’a z Nyssą czy finałowa konfrontacja) wręcz nachalnie i kłują mocno w oczy. Najlepiej broni się w tej materii charakteryzacja oraz sceny zgonów wampirów. Po czwarte, ignorowanie paru aspektów z poprzednika (zmartwychwstanie Whistlera, nieobecność Karen) oraz dodany na siłę wątek romansowy, który zwyczajnie nie działa.

blade2-4

Aktorsko udaje się zachować poziom poprzednika, a Wesley Snipes nadal sprawia masę frajdy w roli Chodzącego za Dnia. Znacznie lepszy od pierwszej części jest Luke Goss w roli czarnego charakteru, którego motywacja jest bardziej osobista niż dla Frosta oraz Thomas Kretschmann jako tajemniczy Damaskinos. Z drugiego planu najbardziej wybija się cięty Ron Perlman (Reinhardt) oraz śliczna Leonor Valera (Nyssa), ubarwiając całość.

Druga część naszego wampirzego herosa utrzymuje poziom poprzednika, choć nieczytelność scen akcji jest bardzo dużym minusem. Niemniej udanie rozwija uniwersum wampirów i pozwala się przebić reżyserowi na amerykańskiej ziemi.

7/10

Radosław Ostrowski

Postrach nocy II

Pamiętacie pogromcę wampirów, Petera Vincenta oraz młodego studenta, Charleya? W pierwszej części panowie pokonali Jerry’ego, który okazał się wampirem. Po trzech latach od tych wydarzeń nasz studencik przechodzi terapię i w miarę normalnie funkcjonuje. Ale jak wiemy z różnych opowieści, spokój nie jest stanem stałym, czyli musi zostać zaburzony. W mieście pojawia się tajemnicza Regina, będąca artystką sceniczną. Niby nic niezwykłego, oprócz tego, że jest bardzo pociągającą kobietą, to jeszcze jest siostrą Jerry’ego. Czyli szansę na pokojowe rozwiązanie sprawy są praktycznie żadne.

postrach nocy2-1

Pierwszy „Postrach nocy” od Toma Hollanda była naprawdę niezłym horrorem z przymrużeniem oka traktującym motywy wampiryczne. Sequel od Tommy’ego Lee Wallace’a wydaje się w zasadzie powtórką z rozrywki, tylko bardziej pachnący erotyzmem. Ale poza tym, w zasadzie jest wszystko po staremu. Wampiry krążą między ludźmi, zaś poza momentami metamorfozy, są nie do rozpoznania i coraz trudniej w nie uwierzyć. Dlatego są traktowani tylko jako wytwór fantazji, coś obecnego tylko w książkach czy filmach. Sama koncepcja jest niezła, ale w oryginale była lepiej wyegzekwowana oraz o wiele zabawniejsza, zaś intryga oparta na zemście (oraz próbie przemianie naszego bohatera w wampira) nie porywa za bardzo. Nawet bardziej podrasowana muzyka oraz lepsze efekty specjalne nie są w stanie zmienić poczucia deja vu. Nawet osadzenie Petera w szpitalu psychiatrycznym (które potrafi rozbawić) wydaje się zbędną przeszkodą. Finałowa konfrontacja wydaje się bardzo prosta, wręcz skromna, przez co troszkę czułem się zawiedziony.

postrach nocy2-3

Reżyser próbuje straszyć i ma parę momentów (finałowa próba wyrwania Charleya z ręki Reginy czy gwałtowne ataki w jego organizmie), ale tak naprawdę bardziej to śmieszy niż przeraża. Nadal działa chemia między bohaterami, choć razem nie pojawiają się zbyt często. Ale to Vincent ma więcej do pokazania, kiedy z tchórza zaczyna przemieniać się w odważnego pogromcę. I to działa najbardziej. Najmocniejszym punktem jest pociągająca antagonistka w wykonaniu Julie Carmen, będąca w świetnej formie. I dla niej absolutnie warto obejrzeć ten zapomniany (słusznie) sequel.

postrach nocy2-2

Strachu tu nie uświadczycie, o dobrej zabawie też możecie zapomnieć. Pozbawiony własnego pomysłu oraz klimatu pierwowzoru sequel, nie dorównujący pierwszej części.

5/10

Radosław Ostrowski

Halloween

Czy pamiętacie Michaela Myersa? Pierwszy zabójca, który rozpoczął trend filmów z mordercą zarzynających napalonych (na siebie, nie po ziole) nastolatków stał się protoplastą dla tego typu postaci w podgatunku horroru zwanym slasherem. A wszystko w 1978 roku wykonał John Carpenter. I nawet on nie był w stanie przewidzieć sukcesu swojego dzieła. Potem powstała masa sequeli, remake mordując niejako całą markę. I wydawałoby się, że już więcej o Myersie nie usłyszę, a seria zostanie ostatecznie pogrzebana. Aż tu postanowił interweniować sam Carpenter jako producent i postanowił zrealizować film, który będzie bezpośrednią kontynuacją części pierwszej. Cała reszta jest uznana za nieważną. Tylko, czy w ogóle taki film jest nam w ogóle potrzebny?

halloween(2018)3

40 lat minęło jak jeden dzień i Haddonfield wydaje się być o wiele spokojniejszym miasteczkiem. Zaś nasza Laurie Strode (świetna Jamie Lee Curtis) w niczym nie przypomina swojej młodszej wersji. Spotkanie z Michaelem mocno odbiło się na jej psychice, zmieniając ją w paranoiczkę trenującą strzelanie, zaś jej dom to prawdziwa forteca. Myers od lat przebywa w szpitalu psychiatrycznym, zaś władze decydują się go… przenieść. No co może pójść nie tak? Choćby próba ucieczki i wypadek autobusu. Polowanie czas zacząć na nowo, więc fani slasherów, przybywajcie!

halloween(2018)1

Reżyser David Gordon Green do spółki ze współscenarzystą Dannym McBride’m (ten duet wydaje się makabrycznym żartem) oddają hołd klasycznemu dziełu Carpentera. Tylko, czy szablony sprzed 40 lat nadal może działać, przerażać oraz interesować? Mam co do tego bardzo mieszane uczucia. Punktem wyjścia jest próba przeprowadzenia rozmowy z Myersem przez dwójkę podcasterów, którzy są zainteresowani sprawą milczącego zabijaki z maską Williama Shatnera na twarzy. tylko, że to jest tylko pretekst. Dla mnie najciekawsze były momenty związane z Laurie oraz czekanie na finałową konfrontację. Problem w tym, że środkowe części, kiedy Michael zaczyna robić to, co umie najlepiej nie wywoływały we mnie żadnego napięcia. Choć muszę przyznać, że są całkiem nieźle zainscenizowane (atak na podcasterów w toalecie czy naćpany kolega wnuczki Strode). Nie brakuje makabrycznych trupów, tylko że to wszystko jest zalane typowymi głupotami tego gatunku.

halloween(2018)2

Gdyby to jeszcze zostało potraktowane z przymrużeniem oka czy samoświadomością, byłoby to dla mnie o wiele strawniejsze. Są pewne przebłyski (rozmowa, gdzie ironiczne są potraktowane sequele czy cytowane sceny z oryginału, gdzie zamiast Myersa jest nasza protagonistka), jednak jest to całkowicie na serio. Napięcie dla mnie wróciło dopiero w momentach ataku na dom, gdzie wróciło poczucie zagrożenia. Nasz zły pozostaje milczącym, pozbawionym jakichkolwiek tropów, czystym złem, wręcz niepowstrzymaną siłą.

Powiem wprost: nie oczekiwałem zbyt wiele po nowym „Halloween” i dostałem solidnego slashera. Problem dla mnie jest taki, że ja już z takich filmów po prostu wyrosłem. Przestało to na mnie robić wrażenie. Jeśli powstaną sequele, nie będę ich oglądał.

6/10

Radosław Ostrowski

Śmierć nadejdzie dziś 2

Kiedy usłyszałem o planie kontynuacji „Śmierć nadejdzie dziś” byłem więcej niż sceptyczny. No bo pętla wobec Tree została przerwana, morderca zabity, więc co należałoby wymyślić do stworzenia tej kontynuacji? I pozornie reżyser Christopher Landon znajduje wyjście, choć pierwsze paręnaście minut wydaje się prostym pomysłem przeniesienia pętli na kogoś innego. Ale jednak po kolei.

smierc nadejdzie dzis 2-2

Na początku bohaterem jest jeden ze studentów, Azjata Ryan. Razem z kumplami stworzył maszynę zwaną Suzi – reaktor kwantowy. Po samoczynnym wystrzeleniu wynalazku, który doprowadza do paru zniszczeń dziekan zamyka projekt. A potem chłopak zostaje zamordowany przez gościa z maską bobasa. I budzi się tego samego dnia, czyli 19 września. Ryan opowiada Carterowi i Tree, co się stało, a dziewczyna (co sama przeżyła czasową pętlę) decydują się mu pomóc. Udaje się schwytać mordercę, którym jest… Ryan z innego wymiaru. Ten mówi, że trzeba zabić swojego dublera, bo inaczej pętla się nie zamknie. Przestraszony oryginał odpala Suzi, co doprowadza do sytuacji, że Tree… budzi się 18 września. Czyli wraca do sytuacji z pierwszej części, tylko że… w innym wymiarze.

smierc nadejdzie dzis 2-1

Jeśli oczekujecie więcej horroru (a dokładnie slasherowej wersji „Dnia świstaka” 2.0), to nie macie czego szukać. Nadal jest to samoświadoma czarna komedia, gdzie widzimy dość zaskakujące i rozbrajające momenty zgonów Tree. Tylko, że nadbudowa przypomina jeden odcinek „Teorii wielkiego podrywu”, gdzie grupka nerdów próbuje naszej bohaterce wrócić do swojego wymiaru. Czyli taki uwspółcześniony „Powrót do przyszłości 2”. Niby jesteśmy u siebie, lecz pewne elementy są tutaj inaczej poprowadzone. Wracają stare elementy (morderca w masce, zbrodniarz w szpitalu i starzy znajomi), jednak klocki są tutaj inaczej poukładane, co daje pewnej świeżości. Nadal mamy tutaj fajnie poprowadzone napięcie (wariacje scen w szpitalu czy pulsujący), nie brakuje paru niespodzianek oraz wolt.

Jednocześnie mamy przebijające się pytanie o możliwość wyboru między przeszłością a teraźniejszością. Czy chcielibyście jeszcze raz spotkać osoby zmarłe w wersji żywej, ale w nie swoim życiu, czy może jednak żyć tak jak jest? Ale to jest przede wszystkim dobra rozrywka i takie refleksje są niejako mimo woli rzucane.

smierc nadejdzie dzis 2-3

Dawno się nie uśmiałem na horrorze i to w sposób zamierzony. Bohaterowie nadal są sympatyczni i fajnie zagrani ze świetną Jessicą Rothe na czele, zaś finałowa scena po napisach sugeruje ciąg dalszy. Ten sequel idzie w zupełnie innym kierunku niż można się było spodziewać i to dla mnie plus. Jest lepiej poprowadzony, śmieszy oraz sama historia jest ciekawsza.

7/10

Radosław Ostrowski

Spider-Man: Daleko od domu

Nasz ulubiony ostatnio miał więcej niż ciężko. Nie dość, że zniknął z powodu pstryknięcia Thanosa (to akurat udało się odkręcić), to jeszcze stracił swojego mentora, Tony’ego Starka (to już było nieodwracalne). Po ośmiu miesiącach od wydarzeń z „Końca gry”, nasz Spidek próbuje normalnie funkcjonować. Bo bycie nastolatkiem i superherosem jednocześnie to jest ciężka robota. Zwłaszcza, gdy otoczenie odbiera ciebie jako następcę Ajron Mena. To prawie tak jak bycie synem króla sedesów – zajebiście wysoko postawiona poprzeczka. Na szczęście są wakacje i wycieczka szkolna do największego kraju na świecie – Europy. W końcu będzie mógł naładować baterie i mieć święty spokój od bandytów, superłotrów, prawda? Nic bardziej mylnego, zwłaszcza gdy do akcji wkracza sam Nick Fury, a po okolicy szaleją groźne żywiołaki.

spider-man daleko2

„Far from Home” z jednej strony jest sequelem „Homecoming”, z drugiej zaś jest niejako epilogiem „Endgame”. Reżyser Jon Watts nadal próbuje (tak jak Parker) lawirować między dwoma światami. Bo jest świat nastolatka, przeżywającego miłość do MJ, więź kumpelską z Nedem i geekowskim umysłem. Ale jest też świat zagrożenia z innego wymiaru (żywiołaki), tajemniczy heros ze szklaną kulą na głowie, Nick Fury oraz rozpierducha wisząca w powietrzu. Zderzenie tych dwóch światów coraz bardziej zaczyna Petera męczyć, przez co szansa na tzw. normalne życie staje się coraz trudniejsza. Zupełnie jakby nie można było mieć świętego spokoju. Po drodze wędrujemy po kontynencie (Wenecja, Londyn, Praga, Berlin), zaś coś takiego jak nuda tu nie istnieje. Same sceny akcji są tutaj naprawdę szalone, a wiele rzeczy oparto na pewnych mistyfikacjach oraz wizualnych sztuczkach. Więcej nie mogę powiedzieć, bo na tym opiera się clue całej intrygi. Tutaj bardziej wybija się kwestia zaufania, fake newsów oraz stworzenia samego siebie na własnych nogach.

spider-man daleko1

Każdy z tych wątków jest bardzo dobrze poprowadzony, jednak pierwsza część mi się bardziej podobała. Po pierwsze, była czymś świeżym oraz bardziej przyziemnym spojrzeniu na los superherosa. Po drugie, miała ciekawszego antagonistę, z przekonującą motywacją, co tutaj nie do końca wyszło. No i jednak nasz Spidek bardziej pasuje do Nowego Jorku niż do europejskiego tournée, ale to akurat jest kwestia indywidualna. Za to sporą satysfakcję daje finał oraz sceny po napisach, pokazujące kolejne przeszkody, jakie będzie miał nasz chłopak do pokonania. Będzie ciekawie.

spider-man daleko3

Tom Holland nadal sprawdza się jako Peter Parker i Spider-Man, a oglądanie go to największa frajda. Dla mnie najlepsza inkarnacja młodego superbohatera. Świetnie partneruje mu Zendaya (MJ), czuć między nimi chemię, a dziewucha jest bardzo charakterna, czasami złośliwa, ale do bólu szczera. No i niegłupia jest. Na drugim planie bardzo wybija się Jon Favreau (Happy Hogan) oraz Samuel L. Jackson (Nick Fury), mający troszkę do roboty. A jak sobie radzi Mysterio, czyli Jake Gyllenhaal? Jest na tyle charyzmatycznym aktorem, że bardzo łatwo sprzedaje swoją postać przybysza z innego świata (multiversum istnieje) i początkowo sprawia wrażenie kogoś, kto mógłby być mentorem dla Parkera. Jednak jego motywacja ma drugie dno, które czyniło go troszkę sztampowym.

„Daleko od domu” to coś w rodzaju odskoczni od troszkę poważniejszych filmów MCU. Nadal jest to bezpretensjonalna rozrywka, raczej dla młodego widza. Nudy nie zauważyłem, efekty specjalne są świetne, a Tom Holland pasuje do tej roli idealnie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Avengers: Koniec gry

MCU – obecnie najpopularniejszy serial, jaki nawiedza nasze kina już od roku 2008 i nie wygląda na to, że miałaby się ta maszyna zatrzymać. Choć nie wszystkie odcinki tego cyklu były w pełni satysfakcjonujące, to coraz bardziej zaczynałem zżywać się z tymi postaciami. I nieważne, czy mówimy o Bogu Piorunów, mistrzu łuku czy symbolu wszelkich cnót oraz zalet. Jednak ostatnio nasza grupka superherosów poniosła klęskę, a Thanos swoim pstryknięciem zmiótł połowę populacji Ziemi. Smutek, depresja, beznadzieja i rozpad. Po pięciu latach jednak dochodzi do dziwnej sytuacji – z wymiaru kwantowego wraca (uwięziony tam) Scott Lang aka Ant-Man. I sugeruje pomysł na podróż w czasie, by zdobyć Kamienie Nieskończoności, potem stworzyć rękawicę oraz cofnąć działania Thanosa.

avengers koniec gry1

Ci, których powalił finał „Wojny bez granic”, tym razem mieli dostać szansę odwetu, wyrównania rachunków. Mimo dość długiego metrażu, całość podzielić niejako na trzy etapy. Pierwszy etap to okres żałoby oraz wizja świata po wszystkim – niemal pusty, gdzie nie można się odnaleźć ani pogodzić z tym wszystkim. Tutaj dominuje lekko melancholijny klimat, mimo jednej krótkiej rozpierduchy. Jednak emocje zaczynają coraz bardziej, kiedy dochodzi do podróży w czasie, czyli etapu drugiego. Plan jest bardzo trudny, wręcz karkołomny, a przeskoki dotyczą znajomych miejsc (przebitki z pierwszych „Avergers”, „Strażników Galaktyki” czy drugiego „Thora”), jak i troszkę bardziej dalekiej przeszłości. Odniesienia i odwołania są tutaj bardzo obecne, ale jednocześnie nie są one żadnym obciążeniem czy balastem (czego troszkę się obawiałem). Ale ten etap kończy się pozornym happy endem, bo dochodzi do trzeciego aktu, będący… drugim starciem naszych bohaterów z armią Thanosa.

avengers koniec gry3

Logika nie szwankuje tutaj aż tak bardzo, czego się można spodziewać w przypadku historii z podróżami w czasie. Więcej jest tutaj postawiono na relacje między postaciami, ich dylematy oraz rozterki (tutaj najbardziej wybija się Thor, Stark oraz Hawkeye). Zaś ostateczna rozwałka tutaj rozmachem przypomina starcie z „Wojny bez granic”, ale przeciwnik wydaje się mieć jeszcze większą przewagę liczebną. I co najważniejsze, chłonąłem to wszystko jak gąbka, doprowadzając do zmian oraz pozytywnych zaskoczeń („Avengers Assemble”). Z kolei zakończenie ostatecznie zamyka pewien etap w historii, doprowadzając do drobnej zmiany warty. Nawet nie zauważyłem, kiedy się to wszystko skończyło.

avengers koniec gry2

Nawet jeśli były jakieś wady, nie byłem w stanie ich dostrzec. „Koniec gry” to tak naprawdę koniec jednego rozdziału oraz początek nowego rozdania. Niepozbawiona humoru, akcji oraz interakcji, stanowiąc – dla fanów – wielkie doświadczenie. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się doczekać ciągu dalszego.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Creed II

Kiedy poznajemy Adonisa Creeda teraz jest już mistrzem świata, nadal żyje z Bianką i wydaje się żyć dobrze, szczęśliwie. Można odnieść wrażenie, że nikomu nic już nie musi udowadniać. Ale cień ojca nadal nad nim wisi. Zwłaszcza, gdy do USA przybywa Ivan Drago razem ze swoim synem, Victorem i ma rachunki do wyrównania z Rockym oraz jego podopiecznym, Adonisem. Tylko, że ten drugi ma dużo do stracenia, zaś Rocky nie chce stanąć po stronie Adonisa.

creed2-1

Kiedy pojawił się pierwszy „Creed”, film okazał się sporym zaskoczeniem. Z jednej strony czerpał garściami z serii o Rockym Balboa, ale jednocześnie odnajdywał swoją własną tożsamość. Kontynuacja losów Adonisa wydawała się nieunikniona, jednak tym razem za kamerą nie stanął Ryan Coogler. Zastępujący go reżyser Steven Caple Jr. miał bardzo trudne zadanie do wykonania. I muszę przyznać, że podołał, chociaż mam pewne zastrzeżenia. Bardzo podoba mi się to, że nadal najważniejsze są tutaj relacje między postaciami. Zarówno między Creedem a swoją dziewczyną Bianką, a także między Creedem a Rockym, który nadal jest jego mentorem. Same walki stanowią tylko tło do tego dramatu faceta, który ma dużo do stracenia – nie tylko swoje zdrowie oraz dumę, ale najbliższych (żona, zbliżające się dziecko). Zaś brak Rocky’ego na początku powoduje popełnianie wielu błędów oraz zwiększenie obecności ego, przez co Adonisa bardzo ciężko polubić.

creed2-3

Drugim sporym plusem są antagoniści, czyli Ivan Drago z synem Viktorem. Obaj mówią po rosyjsku, wyglądają bardzo groźnie (zwłaszcza syn, który wygląda jak potężna bestia) i mają bardzo prostą motywację. Niby chodzi tu o zemstę, ale ta motywacja wynika z reperkusji wydarzeń z czwartej części Rocky’ego. Drago po porażce zostaje niejako odrzucony przez swój kraj, pobratymców, dla których walka z Creedem jest pewną szansą na rehabilitację oraz odzyskanie szacunku. To jest dla mnie dość sporym zaskoczeniem, pokazując więcej odcieni szarości. I to motywacja syna, motywowanego przez swojego ojca zadziałała na mnie bardziej niż Adonisa Creeda.

Nadal mogą się podobać stosowane przez poprzednią część montaże treningowe (zwłaszcza ta na pustyni) oraz pewne drobne sztuczki, dodając sporo świeżości. Taki jest dla mnie moment, gdy podczas pierwszej walki są ujęcia z oczu pięściarza. Muszę jednak przyznać, że w poprzedniej części to było po prostu lepiej wykonane. Ale muszę przyznać, że finał jest w pełni satysfakcjonujący oraz wydaje się zakończeniem opowieści o Rockym (trzymający jak zawsze fason Sylvester Stallone).

creed2-2

Aktorsko nadal trzyma dobry poziom, a Michael B. Jordan w roli Creeda ciągle jest świetny, zwłaszcza w scenach pełnych gniewu czy momentów zagubienia. Tak samo czuć chemię między nim a Tessą Thompson czy wspomnianym Stallonem. Ale pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie Dolph Lundgren z bardzo szorstkim spojrzeniem, pełnym gniewu, bólu, złamanego charakteru oraz rosyjskiego akcentu. Tak samo jak bardzo dobrze zbudowany Florian Munteanu w roli Victora Drago, próbującego spełnić oczekiwania ojca.

Wszyscy, którzy obawiali się odcinania kuponów oraz żerowaniu na sentymencie, mogą spać spokojnie. Drugi Creed to godna kontynuacja serii, która – w zasadzie – mogłaby się tutaj skończyć. Nadal czuć w nim serce, szczerość oraz szacunek wobec tradycji.

7/10

Radosław Ostrowski