Sisu: Droga do zemsty

Trzy lata temu poznaliśmy niejakiego Attamiego Korpi – fińskiego poszukiwacza złota, który okazał się złodupnym komandosem. Przekonała się o tym grupa nazistów, co chciała ukraść mu kruszec. Teraz nasz heros musi wrócić, choć już wojna się skończyła. Ale czy ona tak naprawdę się kończy? Dobra, bo zaraz zrobi się zbyt poważnie.

„Sisu: Droga do zemsty” dzieje się w roku 1946, kiedy to rozpętał się pokój. Wskutek niego Finlandia oddała część ziemi Związkowi Radzieckiemu. To właśnie tam wyrusza Korpi (Jorma Tormilla) ze swoim wiernym pieskiem, by rozebrać swój rodzinny dom i zbudować go po fińskiej stronie granicy. Żona i dzieci nie żyją, co jest zasługą Ruskich, a to obudziło w naszym herosie maszynę do zabijania. I dlatego Armia Czerwona nie chce Korpiego tak łatwo puścić, zaś schwytania/zabicia podejmuje się kat jego rodziny, Jegor Dragunow (Stephen Lang).

Reżyser Jalmari Helander nadal robi mieszankę spaghetti westernu z bardzo krwawym kinem eksploatacji lat 70. Dialogi w zasadzie są ograniczone do minimum, za to dostajemy imponującą przestrzeń i piękne krajobrazy. A także (znowu) brutalną grę w kotka i myszkę, gdzie Korpi będzie próbował uciec z łap Ruskich. A ci rzucą na jego stronę wiele: od prostych piechurów przez motocyklistów w metalowych zbrojach (nie, nie byłem pijany na sali) po samoloty. Jednak pokonanie niemal nieśmiertelnego herosa będzie zadaniem karkołomnym. O ile pierwsza część relatywnie trzymała się ziemi (poza finałowym odlotem – dosłownie i w przenośni), tutaj hamulce zostają puszczone już w pierwszej potyczce. I przekraczana jest granica między „to było cool” a „co tu się odjaniepawla?”. A w ruch idą wszystkie możliwe narzędzia: ciężarówka, granat wbity między szprychy motocyklu, kilof, dwie (!!!) pepesze i… rakieta. O akcji z czołgiem nie wspomnę.

Jednocześnie czuć tutaj inne inspiracje jak „Mad Mad: Na drodze gniewu” czy Indiana Jones, a jak się odnajdziemy w tej groteskowo-absurdalnej konwencji, zabawa potrafi być przednia. Nasz protagonista nadal jest milczący, bo wszystko wyraża swoją mimiką oraz posturą. Tormilla kolejny raz sprawdza się w roli zdeterminowanego i wściekłego, ale też zmęczonego gościa, który znowu musi walczyć oraz obudzić w sobie bestię. Jedynie w dwóch scenach pozwala sobie na bardziej emocjonalną reakcję: na początku (wchodząc do swojego domu) oraz w finale, którego NIE zdradzę. Obydwa momenty uderzają ze sporą siłą. Nie zawodzi także Stephen Lang z fałszywym akcentem jako twardy, bezwzględny Dragunow. Dwie brutalne, wręcz zwierzęce bestie w nieprawdopodobnym finale.

Choć druga część „Sisu” nie ustępuje w kreatywności oraz jeszcze bardziej podkręca absurdalność całej sytuacji, jest tylko troszkę słabsza. Jak się świetnie bawiliście przy poprzedniku, widok masakrowanych Ruskich powinien być równie satysfakcjonujący. Fiński dziadek Johna Wicka jest w formie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Nie oddychaj 2

Nie pamiętam bardziej niepokojącego seansu w ostatnich latach niż „Nie oddychaj”. Drugi film Fede Alvareza był thrillerem z gatunku home invasion. Troje nastolatków z Detroit decydowało się na włam do domu niewidomego weterana wojennego, który miał rzekomo duży majątek. Finał był krwawy, mroczny i szokujący, gdzie każdy z bohaterów był zły albo jeszcze gorszy. Tym bardziej byłem zaskoczony, iż powstaje sequel do tego filmu. Bo co jeszcze można było wycisnąć z opowieści o Normanie? Jak się okazuje zaskakująco sporo.

nie oddychaj2-1

Druga część zaczyna się osiem lat po wydarzeniach z części pierwszej. Mężczyzna opiekuje się 11-letnią dziewczyną o imieniu Phoenix, którą znalazł na ulicy i przyjął jak własną córkę. Wmówił jej nawet, że jest jej ojcem. Wychowanie jej bardziej przypomina szkolenie w szkole przetrwania, trzymając ją niemal na uwięzi i z daleka od ludzi oraz cywilizacji. Podczas jednej z wizyt poza domem zostaje zauważona przez nieznajomego. Wieczorem mężczyzna razem z kumplami nawiedzają dom Normana.

nie oddychaj2-3

Współodpowiedzialny za scenariusz Rodo Sayaguez zastępuje Alvareza na stanowisku reżysera, ale klimat – na szczęście – pozostaje niezmieniony. To mroczny, miejscami bardzo brutalny i krwawy film, gdzie znamy mroczną tajemnicę i przeszłość, która nie daje spokoju. A ta jest związana z Phoenix (świetna Madison Grace) – otoczona nicią kłamstw, odkrywa prawdę o sobie oraz biologicznej rodzinie. Ale jeśli myślicie, że jej życie od tej pory będzie ładne, ciepłe i spokojne, pomyliliście drzwi. To jest thriller pełen przewrotek oraz niespodzianek, gdzie rodzice dziecka mają wobec niego dość niepokojące plany. I wierzcie mi, po tym twiście znowu poczułem się niekomfortowo – znowu nie wiedziałem komu kibicować, bo był wybór między Złem a ZŁEM.

nie oddychaj2-2

Więcej wam nie mogę zdradzić, ale jeśli spodobała się część pierwsza, tutaj też będziecie się dobrze bawić. Nadal to krwawa i brutalna, która w połowie zmienia otoczenie. Też są pewne nielogiczności, a nasz heros o aparycji Stephena Langa wydaje się niemal superherosem z wyostrzonymi zmysłami. Może nawet za bardzo, ale nie przeszkadza mu to balansować między bezwzględnością i szorstkością a bardziej… ludzkimi odruchami (co może niepokoić). Drugi plan też ma wiele do roboty (zwłaszcza wspomniana Grace oraz Brendan Sexton III), zaś finał wali w mordę z całej siły.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Braven

Joe Braven jest prostym drwalem mieszkającym gdzieś na pograniczu amerykańsko-kanadyjskim. Mieszka razem z żoną i córką oraz ojcem, który po wypadku nie radzi sobie zbyt dobrze z pamięcią. W końcu Joe decyduje się razem z ojcem pogadać o jego problemach w chatce, gdzie nie ma zasięgu. Jednak w chatce, podczas ich nieobecności, schowano torbę pełną narkotyków. Ale teraz przemytnicy wyruszają odzyskać swoje.

braven1

Fabuła tego filmu sprawia wrażenie produkcji z lat 90. Debiutujący na stołku reżyserskim Lin Oeding, całkiem zgrabnie wykorzystuje konwencję oblężenia domu, znajdującego się gdzieś na odludziu. Dookoła śnieg, brak zasięgu, jedna droga oraz łotry uzbrojone po zęby. Po drugiej strony mamy Bravena i ojca, wykorzystujących jedynie spryt, łuk, ewentualnie topory. „Braven” jest bardziej surowy niż choćby „John Wick”, czarujący wizualnym stylem oraz wręcz finezyjnymi popisami kaskaderów, jednak nie należy tego odbierać jako wady. Nasz protagonista jest prostym człowiekiem, a nie jakimś przypakowanym Rambo z umiejętnościami mordowania zdobytymi podczas szkolenia w tajnych służbach, co dodaje troszkę realizmu. Z tego powodu sceny akcji wyglądają dość prosto, jednak potrafią zaangażować, budują napięcie i nie są pozbawione pomysłowości (wykorzystanie pułapki na niedźwiedzia). Sama historia nie jest zbyt skomplikowana, bohaterowie odpowiednio prosto zarysowani, a napięcie ciągle budowane, tak samo jak klimat osaczenia i bezradności. By nie było tak słodko, „Braven” ma jedną, ale za to dość poważną wadę: przewidywalność, co jest aspektem wszystkich obecnie filmów akcji. Jednak sama realizacja sprawia, że nie jest to aż tak poważny problem, który psuje frajdę z seansu.

braven2

Aktorstwo, jak na tego typu kino, trzyma fason. Jason Momoa w roli tytułowej sprawdza się dobrze – jest dzielnym i odważnych facetem, jednak nigdy nie staje się przerysowanym twardzielem. Najsilniej wygrana jest tutaj relacja ze starym, troszkę zagubionym ojcem (świetny Stephen Lang), stanowiąc silny kościec emocjonalny. Nawet czarny charakter (Garrett Dillahunt) jest bardzo wyrazisty, stawiając ludzi po kątach i ma w sobie tyle charyzmy, że trudno przejść obojętnie.

braven3

Sam film to solidne kino akcji zrobione w starym, dobrym stylu. Nie brakuje prostych, lecz angażujących scen akcji, spokojnie prowadzonej intrygi, pełnej drobnych wolt, wyrazistych postaci oraz bardzo surowym klimatem. Jak widać, stara szkoła nadal jest w cenie.

7/10

Radosław Ostrowski

Nie oddychaj

Kiedyś Detroit to było miasto – potęga motoryzacji, obecnie jest dziurą, od której wszyscy uciekają. I tutaj przyszło żyć trójce młodych ludzi, okradających domy. Alex, Rocky i Money mają pewne swoje zasady (nie bierzemy gotówki, mała wartość łupu), dzięki którym działają dobrze. Ale dostają szansę na większy szmal, by móc wyrwać się z miasta. Cel jest prosty: chata starego, ślepego wojaka. Facet jest ślepy, mieszka sam (znaczy się z psem), zaś łupem jest duża kasa z odszkodowania. Co może pójść nie tak?

nie_oddychaj1

Film Fede’a Alvareza to niemal klasyczny thriller, gdzie pozornie znamy proste reguły. Tylko, że im dalej w las, tym bardziej to wszystko nie jest takie proste ani oczywiste. Bo ofiara to nie jest taka bezbronna i nieporadna istota, ani trójka gnojków nie jest taka bez grzechu. Dom zmienia się w prawdziwą twierdzę, skąd w każdej chwili może przyjść Staruch albo jego rottweiler, nie bojąc się zabić. W końcu w razie napadu, właściciel może bronić swojej fortecy. Kamera w tym filmie wręcz biegnie (wejście do pokoju ślepca), muzyka nerwowo buduje napięcie, a my czekamy na dalszy rozwój wypadków. Odkrywamy kolejne tajemnice starucha, będącego prawdziwym bydlakiem, kierowanym jedynie wolą przetrwania oraz swoją siłą – niezłomną, niezniszczalną, niewzruszoną. Czekamy na kolejne sztuczki (gaszenie światła, sceny obecności dwójki antagonistów obok siebie, fizyczna konfrontacja, próby ucieczki, barykadowanie drzwi), podskórnie budując poczucie niepokoju oraz lęku, a scena z pipetą naprawdę potrafi przerazić. Owszem, zdarzają się głupoty i nielogiczności, ślepiec jest wręcz nieśmiertelny, jednak – paradoksalnie – film potrafi utrzymać w napięciu do samego końca, co wydaje się kompletnie nieprawdopodobne. Gra oświetleniem, montaż, powoli pojawiający się dźwięk – to wszystko wnosi ten dreszczowiec na wyższy poziom.

nie_oddychaj2

No i jest Stephen Lang – w krótkim podkoszulku, z siwa brodą oraz wyostrzonymi zmysłami. Dawna przeszłość wybudziła z niego potwora, którego nie jest w stanie nic zatrzymać. Pozornie rozedrgany, małomówny, ale bezwzględny bydlak, pozbawiony wiary i będący ponad jakimkolwiek prawem. Pozostała trójka aktorów (ze szczególnym uwzględnieniem Jane Levy) radzi sobie dobrze, stanowiąc tło dla mocnego Langa, chociaż możemy współczuć tym młodym ludziom.

nie_oddychaj3

„Nie oddychaj” jest mrocznym i potrafiącym mocno budować napięcie dreszczowiec z elementami grozy. Kolejny przykład pokazania mrocznej strony człowieka, będącego zdolnym do wszystkiego. Jeszcze nigdy Zło nie było tak lepkie i bezwzględne. W trakcie seansu będzie próbowali nie oddychać z napięcia.

7/10

Radosław Ostrowski

Wrogowie publiczni

Amerykanie kochają swoich gangsterów tak mocno, że tworzą o nich mity. A jednym z herosów czasów Wielkiego Kryzysu był John Dillinger, o którym nie powstało zbyt wiele filmów. Za jego historię postanowił wziąć się sam Michael Mann. I wyszedł mu naprawdę dobry film, ale po kolei.

wrogowie1

Wszystko zaczyna się w 1933 roku, gdy John Dillinger dokonuje spektakularnej ucieczki z więzienia. Po drodze zobaczymy kilka napadów na bank, czym zajmuje się Dillinger praktycznie od zawsze, pojawi się pewna dziewczyna, a J. Edgar Hoover wykorzystując Melvina Purvisa będzie próbował dopaść Dillingera. Ale ten facet jest sprytny, gdyż wie jak zbudować swój medialny wizerunek – a to dowcipkuje z dziennikarzem, ściska się z naczelnikiem więzienia po aresztowaniu. Celebryta tamtych czasów, a jednocześnie gangster ze starej szkoły, który woli napadać na banki niż czerpać profity z narkotyków, hazardu itp. A to mafii się niespecjalnie podoba (Frank Nitti). To poczynania Dillingera tak naprawdę przyśpieszyły działalność FBI, wprowadzając nowy rodzaj przestępstw – zbrodni federalnych, ściganych przez całe Stany. To jednak jest tło dla Manna, tak jak wykorzystany wątek przemijania pewnej epoki, zmierzchu starej gangsterki. Ze wzgląd na starcie Dillingera z Purvisem, film budzić może skojarzenia z „Gorączką”, jednak „Wrogowie” są zbyt chłodnym filmem, by ta konfrontacja mogła nas wciągnąć. Jest tu wiele klisz i schematów, ale całość ogląda się naprawdę dobrze. Zarówno scenografia, kostiumy jak i muzyka świetnie budują klimat epoki. Pewnym problemem może być warstwa wizualna – nie chodzi o samą kolorystykę zdjęć (te w sporej części są bardzo dynamiczne, z dominacją mroku przy świetnych strzelaninach czy scenach napadów), ale wykorzystanie kamery cyfrowej nie wywołuje zbyt dobrych wrażeń estetycznych. Wygląda to po prostu brzydko.

wrogowie2

Aktorsko film prezentuje się dość różnie. Na plus zdecydowanie warto wyróżnić Johnny’ego Deppa, choć bez charakteryzacji można go nie rozpoznać. Jako Dillinger jest czarującym dżentelmenem, który czerpie z życia ile się da. Choć strzela i to w dużej ilości, to jednak nikogo nie zabija – taki fajny facet. Jednocześnie jest świadomy swojego losu, lojalny wobec kumpli oraz romantyczny jak cholera. Jego przeciwieństwem jest Mervin Purvis (nudny Christian Bale), który szanuje swojego przeciwnika i jest uczciwy aż do bólu. Czy tylko mnie się wydawało, że Bale ma głos Batmana? Ciekawsza jest Marion Cotilliard jako dziewczyna Johna – niejaka Billie, która nie jest pierwszą lepszą damulką w opałach. Naiwna też nie jest, ale i tak trzyma się Johna mimo wszystko. Poza nimi jest wiele znanych twarzy w małych rolach (najbardziej utkwił w pamięci Stephen Graham jako psychopatyczny „Buźka” Nelson oraz twardy Stephen Lang jako agent Winstead), będącymi smaczkiem dla ekranu.

wrogowie3

Mann po kompromitacji pt. „Miami Vice” powoli wraca do dobrej formy. Solidna realizacja (poza cyfrówką), sprawna reżyseria, świetny Depp – to główne składniki sukcesu tego filmu. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę doczekać się najnowszego filmu Manna, który pojawi się w przyszłym roku („Haker” o walce z cyberterroryzmem). A „Wrogowie” to dobre kino.

7/10

Radosław Ostrowski