Tadeusz Chmielewski – 7.06

chmielewskiReżyser, scenarzysta i producent filmowy.

Urodzony 7 czerwca 1927 roku w Tomaszowie Mazowieckim jako syn Olgi i Adama Chmielewskich. Matka pracowała jako tkaczka, potem wykańczarka w fabryce dywanów. Ojciec był policjantem i słynnym sportowcem (skakał wzwyż), a w czasie wojny dowodził oddziałem partyzanckim. Tuż po wojnie schwytany przez władze komunistyczne i zamordowany. W czasie wojny pracował jako ślusarz u Zimmermannów, jednocześnie działając w Armii Krajowej. Po wojnie Tadeusz przeniósł się do Szczecin. W 1949 roku zdał maturę w Świnoujściu, gdzie zdał maturę. Następnie zapisał się do Ligi Morskiej, przeszedł kurs szybowcowy, krótko uczył się w Politechnice Szczecińskiej. W końcu (po wielu perturbacjach) trafia do łódzkiej Szkoły Filmowej, gdzie trafia pod skrzydła Antoniego Bohdziewicza. I to tam poznaje swoją przyszłą żonę Halinę Wirską (także asystentkę reżysera) oraz najbliższego współpracownika – autora zdjęć, Jerzego Stawickiego. Szkołę ukończył w 1954 roku i swoją karierę zaczął jako asystent, wreszcie w 1957 roku zrealizował entuzjastycznie odebraną komedię „Ewa chce spać”. Od tej pory przykuwa uwagę widowni, specjalizując się w tym trudnym gatunku.

Chmielewski udzielał się też w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, a w latach 1983-87 był wiceprezesem. Jednocześnie od 1984 kierował Zespołem Filmowym „Oko”, w którym swoje filmy realizowali tacy reżyserzy jak Andrzej Barański, Dorota Kędzierzawska, Roman Załuski, Marek Piestrak, Janusz Kijowski czy Ryszard Ber. Od tej pory Chmielewski ogranicza swoją działalność filmową do roli producenta, współfinansując takie filmy jak „U Pana Boga za piecem” i „To ja, złodziej” Jacka Bromskiego, „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec, „Piąta pora roku” Jerzego Domaradzkiego czy „Róży” Wojciecha Smarzowskiego.

Zmarł 4 grudnia 2016 roku w Warszawie, pochowany na Powązkach. Zostawił żonę oraz córkę Agatę (grafik i rysownik).

W swoim dorobku ma głównie komedie, które do dzisiaj mają status produkcji kultowych. Z ważniejszych nagród warto wspomnieć o dwóch Złotych Lwach z FPFF w Gdyni (i Platynowych Lwach za całokształt), dwóch nominacji do Orła (i nagrodę za osiągnięcie życia). Do grona najbliższych współpracowników (poza w/w Haliną Chmielewską i Jerzym Stawickim) należeli: scenograf  i kostiumolog Bolesław Kamykowski, kompozytor Jerzy Matuszkiewicz, montażystka Janina Niedźwiecka oraz charakterystyczni aktorzy: Wacław Kowalski, Stanisław Milski, Ludwik Kasendra, Zygmunt Zintel, Adam Mularczyk, Henryk Modrzewski, Leonard Andrzejewski, Józef Łodyński, Zbigniew Koczanowicz, Adam Wichura i Ludwik Benoit.

A teraz pora na ranking wszystkich obejrzanych przeze mnie filmów Tadeusza Chmielewskiego. Zaczynamy.

Miejsce 9. – Dwaj panowie N (1961) – 5/10

Jeden z pierwszych polskich kryminałów, który ma bardzo ciekawy koncept, jednak nie wytrzymał próby czasu. Historia skupia się na dwóch panach Nowakach, którzy mają te same dane personalne, ale różne profesje. Na trop wpada urzędnik hipoteki, Kazimierz Dziewanowicz, jednak zostaje zamordowany. Syn zamordowanego, próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę. Dziś film jest mocno archaicznym kinem, które bardziej śmieszy niż trzyma w napięciu. Dotyczy to głównie wszechwiedzącego kapitana Oleckiego (Bohdan Ejsmont), który szybko składa całość do kupy. Na plus muzyka, solidne role Stanisława Mikulskiego i Joanny Jędryki (oboje ładnie wyglądają) i niezłe dialogi. Recenzja tutaj.

Miejsce 8.- Pieczone gołąbki (1966) – 6/10

Delikatna próba obśmiana konwencji produkcyjniaka w krzywym zwierciadle. Bohaterem jest poeta na etacie, Leopold Górski, pracujący w warszawskiej stacji pomp. Dostaje zadanie trafić do najgorszej brygady dowodzonej przez Wierzchowskiego, by zrobić z nich uczciwych oraz porządnych pracowników. Lekkie i miejscami ciepłe kino, mówiące o potrzebie zwykłej życzliwości. Ale po pierwsze jest przewidywalna, po drugie tak przesiąknięta socjalistyczną nowomową, że sprawia ból. Broni się ciągle muzyka, a dokładniej piosenki duetu Młynarski/Matuszkiewicz oraz rozbrajający Krzysztof Litwin w roli głównej. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. – Walet pikowy (1960) – 6,5/10

Dziwaczny miks komedii, kryminału i melodramatu w stylu retro. Bohaterem jest latarnik Kawanias, który dla pasji czyta książki poświęcone kryminalistyce. Prosi go o pomoc inspektor policji, bezskutecznie tropiący nieuchwytnego Testona. Problemem dla mnie jest tutaj niezdecydowanie, czym film chce być. Widać tutaj przepych pomysłów (świetne retrospekcje ze scenografią żywcem wziętą z kina przedwojennego), intryga jest dość zgrabna, ale mocno poplątana i tempo miejscami mocno siada. Za dużo grzybów w tym barszczu. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Wiosna panie sierżancie (1974) – 7/10

Lubię ten film, choć realizacja tego pomysłu zajęła Chmielewskiemu prawie 20 lat. Bohaterem jest sierżant MO, Władysław Lichiniak mieszkający w małym miasteczku Trzebiatowo. Cała intryga skupia się na przygotowaniach milicjanta do matury, a mieszkańcy na własną rękę próbują pilnować porządku. Po drodze jest i miłość, walka ze stonką i bimbrem (w końcu to lata 50.), a nawet przez pomyłkę egzaminatorzy zostają ukarani. Klasyczna komedia pomyłek z kilkoma perełkami („samokrytyka” Wyderki, która jest jednocześnie przepisem na produkcję bimbru czy próba uporządkowania pojazdów) oraz wyrazistym drugim planem z Tadeuszem Fijewskim i Janem Himilsbachem na czele. Plus ujmujący Józef Nowak w roli tytułowej.

Miejsce 5. – Gdzie jest generał… (1964) – 8/10

Szeregowy Orzeszko jest prawdziwym pechowcem oraz czarną owcą w oddziale sierżanta Panasiuka, dezerteruje i zapuszcza się do pobliskiego zamku z winami. Niestety, miejsca pilnuje zdyscyplinowana i twarda wartowniczka z bratniej sowieckiej armii. Oboje przypadkowo znajdują ukrywającego się niemieckiego generała von Falkenberga, a w zamku jeszcze ukrywa się jego oddział. Siła filmu jest iskrząca interakcja między przedstawicielami sojuszniczych wojsk, która musi się skończyć miłością. Chmielewski rozbraja kolejnymi zapętleniami (zamek ma wiele ukrytych przejść),a finał to jedna strzelanina zakończona w dość nieoczywisty sposób. Masa żartów broniących się do dziś (nawet jeśli to humor koszarowy) plus cudnie wyglądający duet Elżbieta Czyżewska (jako Marusia jest po prostu urocza)/Jerzy Turek, a na drugim planie wybija się Bolesław Płotnicki (sierżant Kaziuk), Stanisław Milski (generał) i Wacław Kowalski (kapral Kaziuk).

Miejsce 4. – Wśród nocnej ciszy (1978) – 8/10

Szok i niedowierzanie, bo tym razem jest to bardzo mroczny kryminał z silnie naznaczonym wątkiem psychologicznym. Wszystko skupia się na seryjnym mordercy dzieci, zostawiając przy ciałach małe zabawki. Śledztwo prowadzi komisarz Teofil Herman, który jest mocno skłócony ze swoim synem, Wiktorem. Reżyser ciągle balansuje między psychologicznym napięciem między ojcem i synem, a mrocznym kryminałem z miejscami przerażającym klimatem (wizyta u preparatora zwłok wywołuje ciarki), wiarygodnie pokazywanymi technikami kryminalistycznymi oraz fantastyczną scenografią. Do tego kapitalna rola Tomasza Zaliwskiego jako komisarza policji. Mocne kino z przewrotnym zakończeniem i fatalistyczną aurą. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Ewa chce spać (1957) – 8,5/10

Pierwsza prawdziwie polska powojenna komedia, nie przemycająca socrealistycznych ideologii. Pomysł jest prosty: Ewa jest młodą dziewczyną, która ma rozpocząć naukę w technikum w dużym mieście. Problem w tym, że przyjechała za wcześnie i nie ma gdzie przenocować. I zaczyna się całonocna tułaczka. Wszystko to w oparach absurdu, gdzie stać może się wszystko – policjanci na czas kontroli „wypożyczają” przestępcę z komisariatu, prowadzona jest szkoła dla przestępców, a w akademiku ukrywają się panowie spędzający noce z kobietami. Całość okraszona jest fantastycznymi dialogami, ostrą serią gagów oraz wdzięcznym aktorstwem z Barbarą Kwiatkowską i Stanisławem Mikulskim na czele. Recenzja tutaj.

Miejsce 2. – Nie lubię poniedziałku (1971) – 9/10

Wywrotowa komedia, w której bohaterem jest Warszawa. Film, który spopularyzował niechęć do poniedziałku jako dnia pechowego, w którym nikomu nic się nie udaje. I w zasadzie trudno wyróżnić jakikolwiek wątek czy postać, bo jest tego masa: włoski przemysłowiec mający podpisać ważną umowę, zaopatrzeniowiec szukający części do kombajnu, taksówkarz wściekły i oszukany przez klienta, milicjant zmuszony do opieki nad dzieckiem w pracy czy właścicielka sklepu, szukająca miłości. Samą konstrukcją „Poniedziałek” przypomina późne filmy Stanisława Barei, ale pozbawione szyderstwa i drwiny z całego systemu. Wszystko to wygląda jak obserwowanie zderzających się piłeczek podczas gry we flippera. Aktorstwo jest przednie, zestaw gagów coraz bardziej się nakręca (włącznie z użyciem Dziennika TV), a na finał dostajemy recytowany przez Andrzeja Nardelli wiersza Antoniego Słonimskiego. Takiego listu miłosnego Warszawa nie miała nigdy potem.

Miejsce 1. – Jak rozpętałem drugą wojnę światową (1970) – 10/10

Tu nie ma niespodzianki. Nie pamiętam ile razy widziałem tą trylogię (początkowo miały być tylko dwie części, ale reżyser się zagalopował), ale jeszcze wtedy była czarno-biała. Koloryzacja nie zaszkodziła temu filmowi, który jest najsłynniejszym spojrzeniem na wojnę w nie do końca poważny sposób. Razem z Frankiem Dolasem (rewelacyjny Marian Kociniak), który czuje się winny rozpoczęcia wybuchu II wojny światowej, przenosimy się w różne rejony konfliktu: od Niemiec i Austrii przez Jugosławię i północną Afrykę aż z powrotem do Polski. Mimo lat powala inscenizacyjny rozmach, świetna scenografia oraz pamiętna muzyka Jerzego Matuszkiewicza. Może i jest to stereotypowe przedstawienie poszczególnych nacji (Niemcy sztywni służbiści, Włosi bardziej dbają o okoliczny burdel niż o swoje morale czy Anglicy pijący o piątej herbatę), jednak nadal siła humoru oraz dystans wobec martyrologiczno-patetycznego spojrzenia na wojnę plus perfekcja realizacji dodają mocy. I wierzę, że kolejne pokolenia nadal będą się świetnie bawić przy tym dziele.

Nieobejrzane:
Wierna rzeka (1983)

Jak widać Chmielewski był twórcą robiącym kino bardzo życzliwe, serdeczne i ciepłe, na co wpływ miały zarówno jego charakter, jak i obejrzane na studiach komedie francuskie. O swoim miejscu w polskiej kinematografii reżyser odpowiedział tak (cytat pochodzi z wywiadu-rzeki: „Tadeusz Chmielewski. Jak rozpętałem polską komedię filmową” autorstwa Piotra Śmiałowskiego):
Każdy z nas w Polsce ciężko wykuwał swoją pozycję zmagając się z chałupniczymi warunkami produkcji, wszechobecną kontrolą polityczną i rzeszą wiernych recenzentów i ciał kolaudacyjnych. Wybrałem komedię, bo już w szkole filmowej oczarował mnie świat Rene Claira, w którym widziałem swoją przyszłość. Udało się, choć nie przyszło to łatwo. „Ewa chce spać”, „Gdzie jest generał…”, „Nie lubię poniedziałku” utwierdziły mnie w przekonaniu, że w szeregu polskich reżyserów jest i moje miejsce. Komedii i jej twórców w Polsce nie lubiano ani nie uważano za godnych uwagi. Myśleli tak nie tylko decydenci filmowi, ale całe środowisko filmowe (…) Ale to komedię uważam za swoje mocne miejsce w polskim kinie. Poważnie traktuję swoich widzów, z satysfakcją obserwuje ich reakcję w sali kinowej. W 2009 roku przed uroczystymi obchodami wybuchu drugiej wojny portal Onet.pl rozpisał ankietę na najlepszy polski film wojenny. Zwyciężyło „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” – przed „Zakazanymi piosenkami” i „Kanałem”. Proszę mi wierzyć, nie uderzyło mi to do głowy, „znam proporcją, mocium panie”… Ale widzę w tym swoje zwycięstwo: widzowie kochają moje komedie.

A jakie są wasze ulubione filmy Chmielewskiego? Piszcie w komentarzach i do następnego zestawienia. 3majcie się cieplutko.

Radosław Ostrowski

Pieczone gołąbki

Gruba Kaśka – nie, nie chodzi o kobietę – jest stacją pomp wodociągowych w Warszawie. I właśnie tam pracuje poeta, Leopold Górski. Jest poetą, czyli jak każdy pisze wiersze, które śpiewa w fabryce, motywując swoich kolegów do pracy. Problem w tym, że jak w każdym miejscu pracy, nie każdemu pracować się chce. Dlatego sekretarz w wodociągach, daje poecie zadanie: ma trafić do najgorszej ekipy kierowanej przez majstra Wierzchowskiego. A w zamian za to ma dostać mieszkanie, na które od dawna zasługuje.

pieczone_goabki1

Tym filmem, to Chmielewski postanowił pójść dalej i zaszaleć (jak na rok 1966). Postanowił połączyć mocno archaiczną formę, czyli produkcyjniaka (czyli jak się żyje we fabryce czy innym zakładzie) z komedią śpiewaną (musicalem znaczy się), ale bez układów tanecznych. Już sam pomysł wtedy wydawał się karkołomny, a dziś (z powodu minionego ustroju) wydaje się mocno archaiczny. Kontrast wywołany miedzy naszym kulturalnym (wręcz do bólu) Poldkiem a brygadą wyglądającą jak ostatnie łachmyty, ma w sobie groteskowy posmak i wydaje się przez chwilę rozbrajająca. Ale już ta cała nowomowa użyta tutaj, pełna propagandowych haseł, doprowadza do bólu zębów największych twardzieli. To nie miało prawa wytrzymać (choć przeprosiny z powodu awarii są bardzo fajne) tylu lat, a kilka montażowych jazd (ucieczka Górskiego przed nowymi kolegami w przyspieszeniu) to troszkę za mało.

pieczone_gobki2

Chmielewski próbuje jeszcze dać troszkę luzu w piosenkach i to jest najmocniejszy atut. Zgrabnie, lekkie, dowcipne oraz przyjemne kompozycje kompozytorsko-tekstowego duetu Jerzy Matuszkiewicz/Wojciech Młynarski wpadają w ucho (a już finałowa „Gdy Kasię kochać da się” – perełeczka). W nich jest humor, który zestarzeć się nie chce. Także drobne przekomarzanki czy desperacka próba zdobycia mieszkania z wykorzystaniem dziecka ogląda się nieźle.

pieczone_gobki3

Także dzięki próbującej się (udanie) wejść w tą konwencję. Trudno nie odmówić uroku Krzysztofowi Litwinowi (Leopold), który jest tak poczciwy („dobry chłop”) i szczery, że słodziutki. Nawet, gdy próbuje wejść w otoczenie (te zdarte ciuchy!!!), jest wiarygodny. Podobnie nie można oderwać oczu od Magdaleny Zawadzkiej (Kasia), będącej tutaj jedynie tłem do stworzenia romansu (całkiem niezłego). Jednak i tak scenę kradnie trio Adam Mularczyk/Wacław Kowalski/Jerzy Karaszkiewicz (załoga majstra Wierzchowskiego) swoim łobuzerskim stylem życia i niezbyt silnym zaangażowaniem (na początku).

pieczone_gobki4

Innymi słowy „Pieczone gołąbki” to słabsza, ale ciągle przyjemna rozrywka. Chmielewski nie daje w pełni plamy, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu niespełnienia. Obejrzeć nie zaszkodzi, jednak przyzwyczaiłem się do innego poziomu, jaki tworzył reżyser. Na szczęście dalej było tylko lepiej.

6/10

Radosław Ostrowski

Walet pikowy

Wacław Kawanias jest latarnikiem, który nie opuścił swojej samotni od ponad 20 lat. W tym czasie studiował kryminologię, w czym pomogły znajdujące się książki. I wtedy latarnika odwiedza inspektor Marac, który bez rezultatów ściga najniebezpieczniejszego przestępcę – Testona. Człowiek ten okrada banki na całym świecie, a jedyną poszlaką jest jego niemowlęce zdjęcie. Kawanias decyduje się wyjść na zewnątrz i ruszyć tropem przestępcy.

walet_pikowy1

Tadeusz Chmielewski kontynuuje tutaj swoją filozofię na komedię znaną z „Ewa chce spać”. Czyli pozostaje twórcą życzliwym bohaterom, proponuje humor bardzo subtelny i delikatny, tym razem dodając dość pretekstową intrygę kryminalną. Dla mnie jednak największym problemem jest pewien rozrzut i niezdecydowanie. Dlaczego intryga jest pretekstowa? Bo Testona szukają wszyscy: policjanci, zakochani, rzezimieszki, tylko nie Kawanias. On tak naprawdę (co poznajemy w uroczych retrospekcjach) szuka pewne kobiety, która była dla niego bardzo ważna, ale odeszła dla innego. (Skąd my to znamy?) i dlatego ta cała opowieść ma bardzo nierówne tempo. Poszukiwania policji nie są pozbawione dowcipu (poszukiwanie przedmiotu Testona, podglądanie każdego podejrzanego czy akcja w pociągu), ale retrospekcje i wątek życia Kawaniasa (prześliczna, chociaż bardzo oszczędna scenografia, przypominająca filmy nieme) spowalniają tempo. I reżyser chyba nie do końca wie, jak to wszystko ugryźć.

walet_pikowy2

I znowu całość bierze mocno w nawias, gdyż cała historię widzimy w… przedwojennym kinie, gdzie ręcznie obsługiwano maszynę. Do końca tak naprawdę nie wiadomo, czy jest to iluzja, a może była taka historia. Chmielewski kolejny raz podpuszcza, myli tropy i powoli odkrywa całą układankę. Ale czy tylko mnie dziwi to, że Kawanias kompletnie nie znając zewnętrznego świata (20 lat w latarni), zachowuje się tak, jakby ta przerwa trwała kilka minut. Nie dziwi się ani innym ludziom, ani otoczeniu, samochodom, pociągom – tak jakby były zawsze. Troszkę psuje mi to wiarygodność całej opowieści.

walet_pikowy3

I nawet bardzo dobrze zagrane role Czesława Roszkowskiego (Kawanias, który wydaje się niemal kalką Sherlocka Holmesa – zwróćcie uwagę na jego rozmowę z inspektorem) i Stefana Bartika (sprytny i nieuchwytny Teston – trochę przypomina Fantomasa), nie były w stanie udźwignąć tej eksperymentalnej koncepcji. Był w tym potencjał, ale brak silnej ręki reżysera oraz skrótowy scenariusz doprowadził do rozczarowania. Szkoda, bo to ładny film.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ewa chce spać

Jest gdzieś małe miasteczko, gdzie dzieją się rzeczy niesamowite. Panuje ład i porządek, wszyscy są sobie życzliwi, a nawet przestępcy wydają się osobami kulturalnymi. I to właśnie tutaj trafia Ewa – młoda dziewczyna znikąd. Przyjechała do szkoły (a dokładniej do technikum) ale dojechała nocą przez co może nigdzie przenocować. Jest sama w obcym miejscu, kompletnie zagubiona. Przypadkowo poznani ludzie sprawią, że spędzi najbardziej zakręconą noc, jak to tylko możliwe.

ewa_chce_spa1

W 1957 roku polska komedia kopiowała wzorce ze swojego starszego brata w socjalizmie, jeszcze. Ale wtedy pojawił się pewien młody, bezczelny (wiadomo, jak pisał Gombrowicz: „W młodości jest coś bezczelnego”) filmowiec, który próbował pójść w zupełnie innym kierunku. Tadeusz Chmielewski już od samego początku chce zrobić film bardziej liryczny, delikatny i jednocześnie ciepły wobec bohaterów. Gdy dostajemy na dzień dobry, ręcznie narysowany widok na miasto i balladę, ilustrującą nocne życie na mieście (miłość tak gorąca, że aż słupy się wykrzywiają, policjanci grając na flecie łapią przestępców), serwując odrobinę absurdalny tekst. I już to Intryguje, bo nie brakuje galerii ciekawych postaci oraz nieszablonowych pomysłów: szkoła dla chuliganów, hotel robotniczy, gdzie panowie (w tajemnicy) sypiają ze swoimi kobietami, policjanci przygotowując się do inspekcji „pożyczają” przestępcę do aresztu, pijani woźnica pogrzebowy. Wszystko toczy się w takich oparach absurdu, a jednocześnie jest to bardzo sympatyczne i pełne wdzięku.

ewa_chce_spa2

Reżyser (wspólnie z piszącym dialogi Jeremim Przyborą) ma świetne ucho do tekstów, dodając sznytu każdej z postaci. Trudno nie zapomnieć takich epizodów jak komendanta („że tak powiem”), ambitnego cwaniaka Lulka („kup pan cegłę”) czy nawijającego żargonem właściciela knajpy. Chociaż gagi oparte są na klasycznych nieporozumieniach i pomyłkach (Ewa stojącą obok mostu uznana za samobójczynię, kasiarz przebrany za policjanta czy położenie granatu w knajpie), to jednak nie da się nie powstrzymać od śmiechu. Ale na sam finał dostajemy bardzo przewrotną woltę, biorącą całość w wielki nawias.

ewa_chce_spa3

Do tego jeszcze cudowne (z braku lepszego słowa) aktorstwo, gdzie każda postać zapada mocno w pamięć. Nie można odwrócić oczu od debiutującej Barbary Kwiatkowskiej, której naiwność i łatwowierność staje się iskrą komediowych wydarzeń. Podobnie czarujący jest Stanisław Mikulski jako policjant Piotr, który początkowo traktuje Ewę z wrogością i niechęcią, jednak relacja ta ulega ciągłe dynamice. I jeszcze jest masa drobnych epizodów, gdzie można zobaczyć takich mistrzów jak Ludwik Benoit (kasiarz), Stanisław Milski (portier), Maria Kaniewska (kierowniczka hotelu robotniczego) czy Zygmunt Zintel (surowy, wyglądający jak pruski oficer major Piętka). Tego jest dużo więcej, a nie zamierzam zdradzić wszystkich.

ewa_chce_spa4

Wielu może się nie spodobać ta bajkowa aura, jaką posiada debiut Tadeusza Chmielewskiego, ale trudno odmówić temu dziełu uroku oraz ciepła. Życzliwe kino, które z dziwnych i niezrozumiałych powodów zestarzeć się nie chce, godnie nosząc miano klasyka.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dwaj panowie N

Kazimierz Dziewanowicz pracuje w hipotece i ma dość nietypowe hobby: zbiera informacje o ludziach urodzonych 29 lutego. Taka błahostka i pewnego dnia trafia do niego badylarz Henryk Nowak po dokument. Ale przeglądając swoją skrzynkę odkrywa, że jest już Henryk Nowak z tymi samymi danymi, tylko inżynier. Postanawia odwiedzić inżyniera, by sprawę wyjaśnić. Wieczorem, wracając do domu, pan Kazimierz zostaje zamordowany, a podejrzanym staje się jego syn, sierżant Jan Dziewanowicz. Podoficer żandarmerii próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę, niezależnie od działań milicji i wywiadu.

dwaj_panowie_n1

Trudno w to uwierzyć, ale to był drugi (po „Dotknięciu nocy”) polski kryminał, więc nasi filmowcy ciągle próbowali się uczyć tego gatunku, nie mając praktycznie żadnego doświadczenia, ani wzorców. Ale trzeba było spróbować, wiec Tadeusz Chmielewski, inspirując się prawdziwą historią, stworzył film z ciekawym pomysłem. przynajmniej w tym okresie, gdyż z dzisiejszej perspektywy wydaje się on mocno archaiczny. I nie chodzi tu tylko o wątek szpiegowski (nazistowska przeszłość i działanie wzięte z Klossa, czyli podmiana tożsamości), ale o kompletny brak zaangażowania. Cała intryga poprowadzona jest po sznurku, a milicja jest niemal wszechwiedząca i bardzo szybko wyciąga właściwe wnioski. Śmierdzi to socjalistyczną ideologią (zło mogło w takim kraju przyjść tylko z zagranicy, milicja czuwa i wie, zdobywając informację za pomocą nowoczesnego sprzętu). Może się podobać klimat epoki oraz ładna, jazzowa muzyka, a także sprawna realizacja.

dwaj_panowie_n2

Problem w tym, że brakuje w tym wszystkim emocji, zaangażowania i elementu zaskoczenia. Chyba, że nie oglądało się żadnych kryminałów na przestrzeni 60 lat. Problem w tym, że tacy ludzie zwyczajnie nie istnieją. Nawet sceny zbrodni (zrobione w sposób elegancki, bez pokazywania samego aktu) nie wywołują żadnego zaangażowania i pewne podejrzenia sprawdzają się bardzo szybko. A kapitan Olecki (Bogdan Ejsmont) zwyczajnie drażnił swoją obecnością, nie wnosząc niczego nowego do całości.

dwaj_panowie_n3

Sytuację próbują ratować aktorzy, jednak ich gra jest zaledwie poprawna. Podobać się może sympatyczny (i zawsze dobrze wyglądający w mundurze) Stanisław Mikulski jako Jan Dziewanowicz, uroczo wyglądająca Joanna Jędryka (Elżbieta, dziewczyna Jana) czy grający sprawców całego zamieszania Wacława Kowalskiego i Janusza Bylczyńskiego. Tylko, że to niewiele zmienia, bo historia nie staje się atrakcyjniejsza, ani ciekawsza.

dwaj_panowie_n4

W dniu premiery „Dwaj panowie N” spotkali się z bardzo ciepłym i życzliwym przyjęciem. Dzisiaj kryminał Chmielewskiego nie wytrzymał kompletnie próby czasu, a dalsze produkcje z tego okresu jak „Zbrodniarz i panna” czy „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię” są zdecydowanie ciekawszymi i lepiej znoszącymi próbę czasu. Obejrzeć można tylko z ciekawości.

5/10

Radosław Ostrowski

Wśród nocnej ciszy

Przedwojenne miasteczko nadmorskie. To tutaj dochodzi do coraz gwałtowniejszych ataków seryjnego mordercy dzieci. Przy ich ciałach zostawia zabawkę z namalowanym kotkiem. Są już dwie ofiary, a prowadzący śledztwo komisarz Teofil Herman może tylko czekać na błąd zabójcy. Co i tak nie poprawia jego napiętych relacji z synem, Wiktorem. Śledztwo zaczyna się wymykać, aż w końcu pojawia się podejrzany.

wrd_nocnej_ciszy1

W Polsce kryminał (i w ogóle kino gatunkowe) uważany jest za coś gorszego i niepoważnego. Ale to nie zrażało naszych filmowców do mierzenia się z kinem gatunkowym. Tak też w 1978 roku zrobił Tadeusz Chmielewski – uznawany za specjalistę od komedii, postanowił się zmierzyć z powieścią Ladislava Fuksa i zrealizował dziwaczną mieszankę kryminału z dramatem psychologicznym. Bo tak naprawdę liczą się dwa wątki, których spoiwem jest komisarz Teofil Herman. Samo śledztwo poprowadzone jest w klasyczny sposób: analiza dowodów i ciągłe rozmowy ze świadkami, czasami nie da się uniknąć szantażu (mocna rozmowa z żoną podejrzanego), a poszlaki są bardzo wątłe. Za to imponuje wręcz szczegółowość w pokazywaniu paru technik jak tworzenie portretu rysownika czy – największa niespodzianka – rozmowa z głuchoniemym wywiadowcą. Powoli zaczyna być budowany klimat grozy i niepokoju, a zimowa aura tylko potęguje atmosferę psychozy strachu (próba linczu na gazowniku). Nie ma tutaj popisywania się dynamiczną akcją, a fatalizm losu wydaje się być gwoździem do trumny dla naszego bohatera.

wrd_nocnej_ciszy2

Drugi wątek (kto wie, czy nie ważniejszy) to relacja ojca z synem – młodym, nadwrażliwym chłopcem, pragnącym wyrwać się z miasteczka. Wiktor dla ojca jest wspomnieniem po zmarłej żonie, a bardzo surowe wychowanie w pruskim stylu (dyscyplina, ślepe posłuszeństwo, oschłość i kary) coraz bardziej zaczyna ich od siebie oddalać. Chłopiec chce akceptacji i miłości ojca, ale jednocześnie czuje do niego nienawiść, doprowadzając do całkowitej zmiany dochodzenia. Więcej wam nie zdradzę, ale zakończenie wywraca wszystko do góry nogami.

wrd_nocnej_ciszy3

Reżyser mocno odtwarza realia przedwojennej Polski i nie mam na myśli tylko umundurowania policjantów. Imponuje przede wszystkim praca scenografów (nie da się zapomnieć mieszkania preparatora zwłok, które budzi prawdziwe przerażenie) oraz skupienie na drobnych detalach w postaci pudełek zabawek dla dzieci czy dawnych aparatów fotograficznych. Wszystko to oddano z pietyzmem, skupieniem na szczegół, budując bardzo wiarygodny świat. A jednocześnie twórcy unikają pokazywania makabrycznych szczegółów (samych morderstw nie widzimy).

wrd_nocnej_ciszy4

Do tego całość jest znakomicie zagrana. Wybija się przede wszystkim Tomasz Zaliwski w roli zdeterminowanego komisarza Hermana. Surowy i bezwzględny wobec wszystkich, ceni sobie przede wszystkim lojalność i posłuszeństwo, stawiając prawo na pierwszym miejscu. Syna zaś wychowuje w starym, pruskim modelu, przez co staje się oschłym, pozbawionym wrażliwości człowiekiem. Po drugiej stronie jest Piotr Łysak (Wiktor) – młody, nadwrażliwy chłopak, pragnący zostać marynarzem i pragnący akceptacji rodzica. Ten duet dynamizuje ten film, przez co nawet te spokojniejsze fragmenty mają podskórne napięcie. Trudno też nie docenić niezawodnego Henryka Bistę (śledczy Stefan Waniek), Bolesława Smelę (preparator zwłok Rastor) oraz Jerzego Bończaka (morderca Stopek), którzy wnoszą do filmu tajemnicę i autentyczność.

Gdyby ktoś mi powiedział, że Chmielewski zrobi kiedyś świetny kryminał, wyśmiałbym go w twarz. Jednak „Wśród nocnej ciszy” nie tylko zaskakuje swoim precyzyjnym wykonaniem, ale także bardzo mroczną atmosferą i skupioną na detalach intrygą. Wielu może zniechęcić tempo, ale warto dać szansę temu zapomnianemu i niedocenionemu dziełu Chmielewskiego.

8/10

Radosław Ostrowski