Zemsta

Zaczyna się tak sielankowo, że już bardziej się nie da. On i ona w wypasionej chacie, gdzieś w piaszczysto-pustynnym plenerze, randka we dwoje. Richard – strasznie dziany, Francuz, gdzieś tam żona i dziecko, Jen to pociągająca blond-laska z USA, młoda i głupiutka. Ale nic nie trwa wiecznie, bo wcześniej wpadają kumple na polowanie. Ale kiedy Richard wyjeżdża załatwiać sprawę, jeden z kumpli postanawia wziąć sprawy w swoje członki i gwałci dziewczynę. Że niby nie można było się oprzeć jej urokowi, więc Jen zostaje potraktowana tak, jak na kobietę przystało – zostaje zepchnięta w przepaść i skazana na śmierć. Tylko, że spadek na kołek w brzuch nie jest problemem i Jen – jakimś cudem – przeżyła, więc panowie mogą mieć przerąbane.

revenge1

Pozornie debiut Coralie Fargeat wydaje się klasycznym kinem zemsty, które na dobrą sprawę zaczyna się po 30 minutach. Do tego momentu reżyserka świadomie korzysta z kiczu, podkręca seksualność naszej bohaterki (te zbliżenia na twarz, na nogi, taniec erotyczny do rytmu), czasami bawi się kolorystyką (szyby). Ale od momentu gwałtu, klimat staje się coraz mroczniejszy, panowie zaczynają zachowywać jak klasyczni samce, którzy widzą tylko jedno wyjście. Czasami niektóre wydarzenia („ożywienie” Jen czy zatamowanie rany brzucha za pomocą… rozgrzanej puszki po piwie) może zastanawiać, co do prawdopodobieństwa, ale im dalej w las, tym bardziej zaczyna to angażować. Nawet lekko oniryczna wstawka nie jest zwykłą zapchajdziurą, tylko podkręca atmosferę polowania.

revenge2

Najbardziej wyróżnia film jednak praca kamery – bardzo dynamiczna w scenach akcji – oraz świetny montaż. Zarówno wplecione (na krótki moment) zwierzęta, skupienie na „przyrodniczych” detalach. By jeszcze bardziej przerazić, w tle gra elektronika muzyka niemal żywcem wzięta z zaginionego filmu Johna Carpentera czy innego klasyka lat 80. I ostrzegam: film jest bardzo brutalny, wręcz dosadny w scenach przemocy niczym kino klasy B, którym zresztą to dzieło jest. A najmocniejszym punktem pozostaje Matilda Lutz w roli głównej, która bardzo sugestywnie pokazuje jej przemianę ze słodkiej dziewuchy w prawdziwego anioła zemsty. Anioła, który nie wybacza, staje się coraz bardziej skąpana w piachu, błocie oraz krwi – swojej i wrogów. I wierzcie mi, nie chcecie z nią zadzierać.

revenge3

„Zemsta” jest bardzo ostrym, brutalnym kinem, pokazującym jak silny potrafi być sprzeciw kobiety. Jak mówi „nie”, to oznacza „nie” i jeśli to do ciebie nie dotrze, już po tobie. Gęste, bardzo krwawe kino, wiec ludzie o słabych nerwach i żołądkach, mogą sobie odpuścić.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Akt oskarżenia

Pozornie sprawa wydawała się dość prosta. W Londynie, pani Paradine, wdowa po weteranie wojennym, zostaje oskarżona o morderstwo za pomocą trucizny. Jej obrony podejmuje się bardzo ceniony adwokat Anthony Keane. Jednak problem w tym, że pani Paradine jest dość pociągającą kobietą, przez co życie rodzinne prawnika jest bardzo narażone. A czy kobieta naprawdę jest niewinna?

Ostatni film Alfreda Hitchcocka zrealizowany przez cenionego producenta Davida O. Selznicka (także autor scenariusza) stoi w bardzo dużym rozkroku. Z jednej strony chce być dramatem sądowym z kryminalną intrygą, z drugiej próbuje wejść w objęcia melodramatu. Samo połączenie różnych gatunków nie musi z góry oznaczać porażki, tylko że reżyser przez pierwszą część bardziej idzie ku wątkowi miłosnemu, dopiero w połowie wracając do kwestii procesu. A obydwa te wątki nie potrafiły mnie ani zaangażować, ani poruszyć. Relacja miłosna pełna jest deklaratywnych dialogów oraz – co chyba jest dość zaskakujące – bardzo nietypowej postawy żony. Jest ona nie tyle wyrozumiała, lecz po prostu cierpliwa oraz bardzo przekonana o jego przywiązaniu do niej. Zaś zauroczenie adwokata wydaje się być tutaj przyjmowane na wiarę.

PARCASE_MAIN2050

Do tego wątek kryminalny, Hitch prowadzi w sposób co najmniej przewidywalny i mało zaskakujący. Nawet kolejne rzucone twisty nie robią w ogóle wrażenia, prowadząc wręcz po sznurku, a dialogi – nie pozbawione miejscami ciętych słów – nie dają satysfakcji. Tempo jest tu bardzo nierówne, sama intryga zwyczajnie nuży, a napięcie postanowiło zrobić sobie wolne. Niby film wygląda porządnie pod względem realizacji (jedynie muzyka zdradza wiek filmu – strasznie nachalna), jednak to troszkę za mało, by uczynić tą historię atrakcyjniejszą.

paradine2

Nawet aktorzy starają się jak mogą, by wycisnąć coś więcej z tej historii. I nawet nie wywołują rozdrażnienia ani irytacji. Przewijają się znajome twarze Gregory’ego Pecka (Anthony Keane) oraz wybijającego się na drugim planie Charlesa Laughtona (sędzia Thomas Hornfield). Za to największą uwagę skupia piękna Alida Valli (pani Paradine), magnetyzując uwagę wszystkich. Zjawiskowa kobieta z tajemnicą, czyli klasyczna femme fatale. Także warto wspomnieć o Louisie Jourdainie, dodającym odrobinę ciężaru dramatycznego.

Jeden z mniej znanych i zdecydowanie słabszych filmów Hitchcocka, kompletnie pozbawiony mocy. O ile początek, mógł wiele obiecywać, dalej historia ulega takiemu rozcieńczeniu, że kompletnie przestało mnie to obchodzić. Za dużo melodramatu, a dramatu sądowego tyle, co kot napłakał.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Dziewczyna z pociągu

Widzieliście te obrazki w nieskończoność: przedmieścia, gdzie mieszkają piękni, młodzi i – przede wszystkim – szczęśliwi ludzie. Miłość, radość, sielanka wręcz. Kiedyś do tego świata należała Rachel – pracownika agencji PR-owskiej. Ale świat ten ją wypluł niczym gumę do żucia w objęcia butelek z procentami. Rozpadło się małżeństwo, marzenia o dziecku, praca, brak celu w życiu. Jedyne, co robi jest obserwacją pewnej pary podczas jazdy pociągiem. Jednak jedna sytuacja wywraca wszystko do góry nogami, a sama Rachel wplątuje się w sprawę o zaginięcie „idealnej” kobiety o imieniu Megan.

dziewczyna_z_pociagu1

Kolejny film na podstawie bestsellerowej powieści. Bestsellerowej, czyli takiej, którą wszyscy czytali oprócz Ciebie. Za powieść Pauli Hawkins postanowił się zabrać Tate Taylor, reżyser „Służących”. I muszę przyznać, że ze swojego zadania wywiązał się całkiem nieźle. Sam początek jest dość chaotyczny, poznajemy powoli postacie (dwie z nich są bardzo do siebie podobne), niejako rzuceni w sam środek. Reżyser coraz bardziej miesza w głowie, rzucając czasem krótkie przebitki, przez co nie do końca wiemy, co widzimy. A by jeszcze bardziej zdezorientować, pokazuje te same zdarzenia z innych perspektyw. Jeśli to miało pokazać stan psychiczny Rachel, która jest tutaj wiodącą postacią, udało się to idealnie. Mówię poważnie. Klimat jest ciężki, nie do końca wiemy, komu można zaufać, a ostatnie wydarzenia są mgliste niczym świat po wielkim kacu.

dziewczyna_z_pociagu2

Tylko, że sama intryga kryminalna niespecjalnie mnie porwała. Reżyser myli tropy, próbuje podpuszczać oraz ciągle buduje poczucie niepokoju aż do dramatycznego, krwawego finału. Lecz im bliżej końca, tym wszystko zaczyna mniej angażować, zaś niektóre postacie (psychiatra, partner zaginionej – niejednoznaczni w ocenie) zostają mocno zepchnięte na dalszy plan. I przez to troszkę gaśnie aura tajemnicy. Za to świetnie są wygrywane momenty dramatyczne, ze wskazaniem na walkę Rachel z nałogiem oraz pokazania, jak mocno zdemolował jej życie, jak wiele z jej wspomnień było kłamstwem, manipulacją i oszustwem. Wtedy film nabiera rumieńców, a grająca główną rolę Emily Blunt tworzy wyrazistą, znakomicie zniuansowane postać. A że kamera bardzo często pokazuje zbliżenia jej twarzy, nie ma tutaj miejsca na udawanie. Gdyby sama historia byłaby lepsza, może byłaby nawet nominacja do Oscara.

dziewczyna_z_pociagu3

Za to trzeba przyznać, że drugi plan nie wypada wcale najgorzej. Trudno nie zapomnieć zarówno Luke’a Evansa (lekko porywczy Scott), Edgara Ramizera (opanowany psychiatra) czy Allison Janney (wyrazista pani detektyw). Chociaż film miejscami kradnie równie zagubiona Haley Bennett (Megan), skrywającą pewną mroczną tajemnicę, przez co może wywołać pewne podobieństwo do Rachel.

Taylor wie, jak prowadzić aktorów, jednak sama historia jest podana w bardzo trudny sposób, wymagający większego wysiłku. Niemniej warto spotkać „Dziewczynę z pociągu”, zwłaszcza o aparycji Emily Blunt, dającej prawdziwy popis aktorstwa, częściowo maskując niedostatki fabularne.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ciemna strona księżyca

Prawnicy to jeden z najbardziej znienawidzonych zawodów świata, ale bez nich wielu poważnych interesów nie da się załatwić. Jednym z takich jest Urs Blank – specjalista od spraw finansowych. Ma piękną żonę (właścicielkę galerię sztuki), od groma forsy, wypasiony dom i wszystko wydaje się ok. Ale wszystko zmienia się, gdy jeden z klientów popełnia samobójstwo na jego oczach. I wtedy pojawiają się dwie istotne postacie – nowy klient (Pius Ott), chcący doprowadzić do dużej fuzji z firmą farmaceutyczną oraz nieznajoma Lucille. Cale spokojne życie zostaje wywrócone do góry nogami, a podczas jednego spotkania z kochanką, dostaje niewinnie wyglądający grzybek.

ciemna_strona_ksiezyca1

Pozornie film Stephana Ricka wydaje się zwykłym dramatem psychologicznym, ale im dalej w las (dosłownie), zaczyna się robić coraz mroczniej, niepokojąco. Niby dostajemy zwykłą historię człowieka, który poznaje ciemną stronę samego siebie. Ale czy to grzybek halucynogenny jest odpowiedzialny za ten burdel w głowie? Czy też był tylko zapalnikiem zmian, dochodzących wcześniej? Znużenia swoją pracą, kryzysem wieku średniego? Na to jasnej odpowiedzi nie znajdziecie. Dalej jednak mamy do czynienia z rasowym thrillerem, zaś intryga przebiega nie tylko wobec ciemnej strony Blanka, ale też sprawy fuzji. Niepokojąca tajemnica z nowym lekiem, a jednocześnie mamy leśne wyprawy Blanka po grzybka oraz coraz bardziej przerażające zmiany: wypadek, morderstwo, krew.

ciemna_strona_ksiezyca2

Sam film wygląda naprawdę dobrze, gdzie najlepiej prezentują się sceny w lesie. Nie tylko ze względu na surowy wygląd, lecz też niemal wszechobecną mgłę, budującą poczucie zagrożenia. I to właśnie w lesie dochodzi do ostatecznej konfrontacji, trzymającej w napięciu aż do otwartego finału. Ale wielu może zniechęcić bardzo powolne tempo oraz dość niejasne zakończenie.

ciemna_strona_ksiezyca3

Za to mamy bardzo mocną rolę Moritza Bleibtreu jako Ursa. Aktor fantastycznie buduje portret człowieka powoli odkrywającego swoją bardziej niepokojącą stronę swojej osobowości. Człowieka, odkrywającego przemoc, zabijanie, dla którego psychodeliczny grzybek staje się wręcz obsesją. I ta przemiana budzi przerażenie oraz stawia pytanie: czy w każdym z nas siedzi bestia? Równie intrygujący jest dawno nie widziany Jurgen Prochnow w roli śliskiego przedsiębiorcy Otta oraz pociągająca Nora von Waldstetten (Lucille).

Jaka jest „Ciemna strona księżyca”? Tajemniczym, miejscami bardzo niepokojącym thrillerem psychologicznym, przypominającym o dwóch twarzach każdego człowieka. Pozornie spokojny i powolny, ale prowokujący do myślenia.

7/10

Radosław Ostrowski

Fritz Bauer kontra państwo

Frankfurt, rok 1957. To w tym mieście pracuje prokurator generalny Hesji, Fritz Bauer. Śledczy zajmuje się śledztwami w sprawie nazistowskich zbrodniarzy. Problem w tym, że niemiecki wymiar sprawiedliwości nie bardzo się kwapi do skazywania nazistów. Dlaczego? Nie tylko z powodu polityki „pojednania” kanclerza Konrada Adenauera, lecz także z bardzo prostego faktu: wiele osób z nazistowską przeszłością nadal pracowało w wymiarze sprawiedliwości, wywiadzie czy w polityce. Aż pewnego dnia, prokurator dostaje list z Argentyny. Autor podaje, że tam ukrywa się sam Adolf Eichmann, zaś Bauer, by schwytać zbrodniarza, podejmuje się współpracy z Mossadem.

fritz_bauer1

Niemieckie kino, które podejmuje się rozliczenia z nazistowską przeszłością, pokazujący mało znaną historię. Co bardziej mnie zaskakuje, niektórzy zauważą podobieństwa w sytuacji powojennych Niemiec a III RP. Tutaj nadal czuć wpływy osób z dawnego systemu politycznego, choć ustrój się zmienił całkowicie. Ale film Larsa Kraume od samego początku potrafi utrzymać w napięciu. Sam film zaczyna się w momencie, gdy Bauer zostaje znaleziony nieprzytomny w wannie z kieliszkiem wina oraz opakowaniem leków. Próba samobójcza, roztargnienie czy może ktoś próbował go zamordować? Reżyser bardzo sugestywnie pokazuje zdeterminowanego adwokata w czasach, gdy pewne rzeczy były przemilczane. Jak wiele osób (zagraniczne wywiady, tajne służby) wiedziały, gdzie są zbiegowie i nie zamierzały nic zrobić, z powodu pewnych powiązań i układów. Nawet niemieckim służbom praca Bauera jest wybitnie nie na rękę i nie wiadomo, komu do końca można zaufać. Każda rozmowa może być pułapką, prowokacją czy mydleniem oczu.

fritz_bauer2

Reżyser tworzy swój film w iście noirowym stylu – delikatna, jazzowa muzyka, poufne spotkania, panowie w kapeluszach. A jednocześnie czuć upływający czas, bo jeden błąd może zmarnować miesiące poszukiwań, weryfikacji. Bohater ciągle lawiruje między współpracownikami, wywiadem a mediami, krok jest obserwowany przez wrogów. Kraume podkręca powoli napięcie (schwytanie Eichmanna to najdynamiczniejsza scena w filmie), wiernie odtwarzając realia epoki. Może i całość wygląda bardziej jak film telewizyjny (wszystko oparte jest na dialogach, na ekranie najczęściej widzimy dwie-trzy osoby), jednak nie czuć znużenia. Nawet jeśli pewne poboczne wątki (wyrok na homoseksualizmie, oparty na prawach… stworzonych przez nazistów czy troszkę zepchnięta postać Karla Angermanna) nie mają siły rażenia, dodają lekkiego kolorytu.

fritz_bauer3

Największą robotę robi tutaj rewelacyjny Burghart Klaussner w roli Bauera. I choć można odnieść wrażenie, że postać ta będzie sportretowana jako ostatni sprawiedliwy. Dla wrogów wydaje się „opętanym zemstą Żydem”, walącym prosto z mostu w sprawie zbrodni. Ale aktor pokazuje zarówno jego opór, determinację, wręcz choleryczny charakter, jak i twardy kręgosłup, zmęczenie. Drobnymi spojrzeniami, barwą głosu, buduje dość niejednoznaczny portret. Bauer fascynuje, intryguje, powoli poznajemy kolejne fakty z życia. I to on zawłaszcza ekran swoją obecnością, spychając wszystkich na dalszy plan.

Ta mieszanka thriller politycznego, kryminału i dramatu potrafi chwycić za gardło, trzymać w napięciu aż do końca. Przy okazji poznajemy pozornie znaną historię z zupełnie nieznanej perspektywy oraz cichego bohatera. Świetne kino.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Topór na miodowy miesiąc

John Harrington jest szefem domu mody, w którym modelki noszą tylko stroje ślubne. Ale kiedy poznajemy go po raz pierwszy, zabija w pociągu parę nowożeńców. Za pomocą tasaka. Zresztą sam bohater określa siebie jako paranoika, żyje z niekochaną żoną i jest świadomy swoich zbrodni. Jednocześnie zabija, by rozwiązać pewną tajemnicę z przeszłości.

topor_na_miesiac1

Mario Bava na początku lat 70. flirtował z różnymi gatunkami, by wrócić do gatunku, w jakim sprawdzał się najlepiej – krwawego horroru z wątkiem kryminalnym. Tylko, że reżyser zaczyna wywracać tą konwencję do góry nogami. Od początku wiemy kto zabija, policja zna podejrzanego, lecz nie mogą tego udowodnić. Kolejne zbrodnie, coraz bardziej pogłębiający się obłęd, zaś Bava miesza pewne pozornie nie pasujące do siebie elementy: psychologiczny thriller, zagadka z przeszłości, a nawet pojawiają się elementy nadprzyrodzone czy tajemnicza kobieta. Czy mimo wszystko potrafi zaangażować? Przez pewien czas tak. Sceny retrospekcji dają twórcy pole do eksperymentów, gdzie mamy zniekształcony obraz i krótkie przebitki, serwując kolejne elementy układanki. Nie brakuje odniesień do innych filmów, ze szczególnym wskazaniem na „Blood and Black Lace” czy „Psychozy”. Chociaż pewien problem wywołuje wątek związany z duchem jednej z ofiar. Z jednej strony daje to pewne pole do pokazania pogłębienia obłędu, ale z drugiej sprawia wrażenie ciała obcego. Co ciekawe, nie przeszkadza to w zaskakiwaniu.

topor_na_miesiac3

Bava potrafi utrzymać w napięciu przez 2/3 całości, serwując czasem odrobinę czarnego humoru. Nie można nic zarzucić malarskim kadrom, dotyczącym głównie rezydencji Johna, przypominającą gotycki pałac. Intryga pokazuje bardzo skomplikowany psychologiczny dreszczowiec, gdzie bohater (świetny Stephen Forsyth) z jednej strony sprawia wrażenie opanowanego, chłodnego gościa, z drugiej jest coraz bardziej rozedrgany, bardzo niespokojny. Równie schizofreniczna jest muzyka, mieszająca typowe dźwięki syntezatorowe pod underscore z bardziej lirycznymi fragmentami. Uderza też dość niewielka ilość krwi oraz golizny, mimo wielu pięknych pań przed kamerą.

topor_na_miesiac2

Troszkę dziwaczny to film: niby kryminał, ale bardziej psychologiczny thriller, niby ładny, chociaż pod tym względem bardziej oszczędny, z niezłymi dialogami, zabawą montażem oraz ujęciami. Świeże, zaskakujące, choć nie wszystkim ten miks przypadnie do gustu. Mimo lat, nadal ten tasak jest ostry.

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiambave1024x3071


Tajemnica Marrowbone

Rok 1969. Na amerykańską ziemię przybywa brytyjska rodzina Fairbairnów – matka z czwórką dzieci, którzy przenieśli się do dawnego domostwa. Jack, Billy, Rose i Sam powoli zaczynają się adaptować do nowego otoczenia, ukrywając się przed światem. Wkrótce w ich życiu pojawia się Allie – sąsiadka, pracująca w bibliotece. Wkrótce matka dzieci umiera i te zobowiązują się trzymać się razem. Lecz ich życie zostaje bardzo brutalnie przerwane z powodu ojca oraz jego brutalnej przeszłości.

marrowbone1

Hiszpański thriller/horror to coś, co ostatnio przeżywa dużą popularność. Albo przynajmniej tak było jeszcze 10 lat temu. Do tego nurtu próbuje się wpisać reżyserski debiut Sergio Sancheza, w którym nie pada ani jedno słowo po hiszpańsku. Ale europejski duch historii jest mocno obecny, gdyż całość jest mało efekciarska. Pozornie wydaje się klasycznym dreszczowcem z nawiedzonym domostwem. Coś tam skrzypi, lustra są popękane, słychać jakieś głosy, dodatkowo w tle jest jakaś tajemnica, „krwawe pieniądze” – coś zaczyna wisieć w powietrzu. Reżyser bardzo oszczędnie przekazuje informacje, gdzieś w połowie ujawniając najważniejsze. Jednak, ku wielkiemu zdumieniu, nie wszystkie karty zostają wyłożone na stół. I to jest ogromna zaleta „Marrowbone”, troszkę przypominającego stare, gotyckie opowieści, tylko bardziej uwspółcześnione.

marrowbone2

Ale Sanchez czyni atmosferę coraz gęstszą za pomocą prostych środków przekazu, coraz bardziej mnożąc kolejne tropy, doprowadzając do kolejnej przewrotki. Więcej wam nie zdradzę, ale kilka momentów potrafi podnieść ciśnienie (próba wejścia do zamurowanego strychu przez dach czy retrospekcje z ojcem), potęgowane przez liryczno-mroczną muzykę. Niby są tu dość dobrze odtworzone realia lat 60., jednak pełnią rolę tylko tła dla domu, gdzie nie ma prądu, źródłem światła są stare lampy. Ładnie to wygląda w obrazku, buduje to bardzo mroczny klimat, pod koniec nawet jest równoległy montaż oraz bardziej dramatyczne chwile, włącznie z odkryciem tajemnicy. Wtedy reżyser potrafi trzymać za gębę, nie puszczając aż do finału.

marrowbone3

Reżyserowie udaje się bardzo dobrze poprowadzić młodych aktorów, z których część może być już rozpoznawalna. Największe wrażenie robi George MacKay (Jack), który – jako najstarszy – próbuje utrzymać całą rodzinę w jedności. Świetnie wypada zarówno, gdy wydaje się opanowany i spokojny, jak i coraz bardziej przytłoczony nieprzyjemną sytuacją. Obok niego są także Charlie Eaton (narwany Billy), Mia Goth (rozsądna Jane) oraz Matthew Stagg (ciekawski Sam), tworząc bardzo silną więź, jaką czuć tutaj od samego początku. Po drugiej stronie mamy Anyę Taylor-Joy (Allie), będącą tym razem bardzo ciepłą, empatyczną dziewczyną. Jej relacja z Jackiem zaczyna nabierać rumieńców, zaś finał czyni jej decyzję świadomą.

„Tajemnica Marrowbone” to kolejny przykład ciekawego dreszczowca z klimatem oraz tajemnicą. Bardzo mroczny, pełen niepokojącego klimatu, świetnego aktorstwa, stopniowego budowania napięcia oraz inteligentnie poprowadzonej fabuły. Nie brakuje zaskoczeń, co z dzisiejszej perspektywy jest nieoczywiste i daje troszkę świeżości.

7,5/10

Radosław Ostrowski

W ułamku sekundy

Zaczyna się dość sielankowo, bo od ślubu w miejscu, gdzie rzadko zawiera się małżeństwa – w więzieniu. Tam pojawia się Katja, śliczna Niemka oraz skazany za narkotyki Turek Nuri. Parę lat później ich życie wydaje się synonimem szczęścia, oboje prowadzą firmę, mają dziecko – wszystko idzie w dobrym kierunku. Ale w jednym wieczorze wszystko rozpada się niczym domek z kart. Wszystko z powodu eksplozji niszczącej cały budynek, zaś mąż i dziecko giną. I niestety, nie był to wypadek.

w_ulamku_sekundy1

Turecki Niemiec Fatih Akin po kilku latach wraca ze swoim nowym filmem i na pewno wkurwi parę osób. „W ułamku sekundy” jest podzielony na trzy części, a każda zaczyna się sfilmowanym fragmentem z życia rodziny, a po drodze reżyser serwuje wiele wątków oraz poszlak, zmieniając tempo oraz emocjonalną intensywność. Bo o czym będzie ten film? O zemście i próbie wymierzenia sprawiedliwości? Śledztwie na tle polityczno-religijnym? Próbie radzeniu sobie ze stratą najbliższych? Reżyser na początku miesza tropy i najbardziej akcentuje to ostatnie – wszystko widzimy z perspektywy Katji, próbującej ogarnąć ten bajzel. Niby ma wokół siebie ludzi, lecz nie wszyscy są w stanie pomóc (rodzice i teściowie, rzucający oskarżenia), zaś ból pozostaje jej, tylko jej. Pozornie drobnymi gestami buduje bardzo przekonujący portret owdowiałej kobiety, by w drugiej części zmienić historię w dramat sądowy z oskarżonymi. Bo okazuje się, że ten zamach to robota młodych, niemieckich neonazistów. I tutaj zaczyna robić się coraz gęściej: bardzo chłodni, niczym roboty sprawcy kontra rozedrgana, próbująca opanować emocje Katja.

w_ulamku_sekundy2

Mimo pozornej zero-jedynkowej wizji (zwłaszcza obrońca oskarżonych wydaje się prawdziwą mendą), Akin potrafi uderzyć, zwłaszcza podczas scen przesłuchań w sądzie. Chłodne opisy ran odniesionych przez ofiary, kolejne zeznania, wreszcie wyrok. A trzeci akt był pokłosiem wydarzeń z poprzedniego aktu, pokazującego jak niesprawiedliwość może doprowadzić do poczynań terrorystycznych, bez względu na pochodzenie, rasę czy płeć. Szkoda tylko, że to zakończenie jest tak szybko poprowadzone, wręcz za szybko (tak jak wyjaśnienie, kim są sprawcy). Ten akt mocno osłabia ten film, choć ostatnia scena jest bardzo mocna.

w_ulamku_sekundy3

Ale to wszystko trzyma w swoich barkach Diane Kruger, tworząc magnetyzującą, ale jednocześnie bardzo przyziemną postać. Z jednej strony pociągającą, charakterną kobietę, z drugiej zrozpaczoną, pełną gniewu, wściekłości, pragnącej sprawiedliwości. Kradnie film w każdym momencie i nieważne, czy mówimy o próbie samobójczej, scenach w sądzie czy w finale, tworząc bardzo skomplikowaną, wiarygodną psychologicznie postać. I to ona wznosi ten film na wyższy poziom.

Fatih Akin bardziej wskazuje i pokazuje, że w czasach fali imigrantów Europejczycy powinni bardziej spojrzeć na siebie niż na obcych. Wielu może się ten wniosek nie spodobać, zaś sam film potrafi sprowokować do dyskusji, dając troszkę satysfakcji.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Pięć lalek w blasku sierpniowego księżyca

Piękna wyspa gdzieś na wyspie z daleka od świata. Tutaj przybywają straszni bogacze, ich żony oraz pewien profesor, który niedawno stworzył formułę, mogącą odmienić świat biznesu. Problem w tym, że sam naukowiec nie chcę sprzedać swojego odkrycia. I to wszystko zaczyna serię morderstw, dokonujących się w tej okolicy.

piec_lalek1

Mario Bava tym razem postanowił stworzyć własną wizję „Dziesięciu Murzynków” – samotna, odizolowana wyspa, sami podejrzani, ciągłe poczucie zagrożenia. Z drugiej strony to wszystko podane jest w bardzo lekkiej formie, wręcz zabawowej. Przynajmniej na początku, reżyser próbuje podpuszczać i bawić się napięciem (pierwsze „morderstwo”). Jednak im dalej w las, tym bardziej cała intryga wydaje się wydumana, postacie zachowują się co najmniej niedorzecznie (zamiast się ukrywać czy stosować środki ostrożności, spokojnie sobie chodzą po okolicy jakby nigdy nic), a suspens siada na łeb, na szyję. Niby zaczynają się wzajemne oskarżenia czy próby podchodów, lecz zwyczajnie to wszystko nie funkcjonuje tak jak powinno. To może sceny przemocy? Nic z tego, wszelkie zabójstwa (poza finałowym) dzieją się poza okiem kamery, co miałby pewnie zszokować i przerazić, lecz to też nie funkcjonuje. Muzyka w tle jest bardzo taneczna, wręcz imprezowa, przez co z jednej strony dodaje lekkości, lecz kompletnie nie potrafi zbudować napięcia.

piec_lalek2

Bava próbuje troszkę coś ugrać swoimi operatorskimi sztuczkami i trzeba przyznać, że zdjęcia wyglądają naprawdę ładnie. Wyspa jest urocza, krajobrazy, kolory bardzo przyjemne, przez co nawet sprawia to drobna frajdę. Drugą są piękne panie, objawiające swoje wdzięki, chociaż nie ma tutaj erotycznego napięcia. Zaś same postacie w dużej części są dojść antypatyczne (zwłaszcza panowie), przez co trudniej było mi się z nimi identyfikować. I przez co cały film oglądałem z obojętnością.

piec_lalek3

Niestety, ale „Pięć lalek” to kompletna strata czasu. Film paskudnie się zestarzał, intryga nie wciąga, bohaterowie nie obchodzą mnie wcale, aktorstwo takie sobie, nawet niezła strona formalna nie wystarczyła, by skupić uwagę do końca. Niby niecałe półtorej godziny, ale strasznie się to dłużyło. Męka.

4/10

Radosław Ostrowski


Czerwona jaskółka

Czym są Jaskółki? To szkolone przez wywiad kobiety, mające za zadanie zdobyć informacje za pomocą uwodzenia oraz manipulowania mężczyznami. Przygotowywane są w specjalnych szkołach wywiadów nazywanych Szkołami Jaskółek i Kruków, znajdujących się na terenie każdego kraju. Do tej szkoły w Rosji trafia Dominika Jegorowa – młoda baletnica, siostrzenica zastępcy szefa rosyjskiego wywiadu. Jej kariera tancerki zostaje przerwana z powodu wypadku, więc wujek werbuje ją. Jej zadaniem miało być sprawdzenie pewnego ważnego polityka, jednak jest to pułapka. Dominika nie ma wyjścia i musi podjąć współpracę z wywiadem, a jej zadaniem jest wyciągniecie informacji o krecie pracującym dla Amerykanów z ręki Nate’a Nasha – oficera CIA.

czerwona_jaskolka1

Kino szpiegowskie może mieć bardzo różne oblicza: od dynamicznych akcyjniaków pokroju Jamesa Bonda czy Jasona Bourne’a poprzez bardziej psychologiczne dramaty i powolniejszą narrację w stylu Johna le Carre. Wydaje się, że w tym kierunku próbowała pójść „Czerwona jaskółka” – adaptacja bestsellerowego debiutu byłego agenta CIA, Jasona Matthewsa. Jest to bardzo powolna historia kobiety, której losy przestają być od niej zależne, a sama intryga jest pełna klasycznych „szpiegowskich” sztuczek: podchody, brak zaufania, wodzenie za nos wszystkich oraz ciągła gra. Jednocześnie przenosimy się z miejsca na miejsce (Moskwa, Wiedeń, Budapeszt, Londyn), próbując nadgonić za całością. Dla mnie najciekawsze i największe wrażenie robiły sceny związane ze szkoleniem. Tutaj reżyser pokazuje jak bardzo system zmusza do współpracy za pomocą upodlenia, szantażu oraz złamania charakteru. Tylko, że im dalej w las, tym bardziej to wszystko wydaje się naciągane.

czerwona_jaskolka2

Sama intryga nie tylko toczy się dość powoli, ale zwyczajnie zaczyna przynudzać. Brakuje tutaj suspensu, bo pojawia się on bardzo krótko. Czy to w scenie wymiany z asystentką senatora USA, czy podczas brutalnych przesłuchań, czuć zagrożenie oraz niepokój. Jednak reżyser Francis Lawrence kompletnie zaczyna się gubić. Mamy tu zbyt wiele scen zbędnych jak te z matką Dominiki (rozumiem, że to miało pokazać motywację, ale pojawiają się za często), relacja między naszą agentką a Nashem przebiega zbyt szybko, zaś samo starcie między USA (strażnikami wolności i tak prawymi ludźmi, że nawet agenci nie brudzą sobie rączek) a Rosją (grającą ostro, brutalnie i bezwzględnie) wygląda tak naiwnie, że aż trudno w to uwierzyć. Za mało jest tutaj odcieni szarości, jak na film szpiegowski, a za mało napięcia i akcji.

czerwona_jaskolka3

A jak sobie radzą tutaj aktorzy? Robią, co mogą i nawet dają sobie radę, jednak brakuje tutaj odcieni szarości. Wyjątkiem jest tutaj Jennifer Lawrence, która dość przekonująco pokazuje kobietę lawirującej między służbą i byciem „niewolnicą” wywiadu, a próbą osiągnięcia częściowej kontroli nad samą sobą. Nieźle sobie też radzi Joel Edgerton (Nash), jednak nie byłem w stanie uwierzyć w tą relację (poza dość niejednoznacznym początkiem) w dalszym przebiegu wydarzeń. Dla mnie film kradnie Matthias Schoenaerts jako Wania Jegorow, wyglądający niczym klon Władimira Putina, który jest bardzo śliski, mimo pozorów dobroci. To bardzo diaboliczna postać, dodająca pewnego kolorytu, tak jak bardzo chłodna Charlotte Rampling (dyrektorka szkoły Jaskółek).

„Czerwona jaskółka” to bardzo pokraczny film, próbujący złapać kilka srok za ogon. Niby pokazuje kolejny etap wywiadowczych rozgrywek między USA a Rosją oraz ich bezwzględność, jednak brakuje tutaj napięcia, zaangażowania oraz emocji. Dlaczego tego filmu nie zrobił David Fincher? To pozostanie największą tajemnicą.

5,5/10

Radosław Ostrowski