Hel

Rok 1991. Na Hel już po sezonie turystycznym przybywa Amerykanin Jack. Zmęczony życiem mężczyzna w średnim wieku, próbuje napisać scenariusz na czyjeś zlecenie. Brakuje mu weny i inspiracji, może to małe miasto pomoże. Ale wtedy dochodzi do morderstwa młodej dziewczyny na stacji benzynowej (kobieta zostaje pozbawiona języka), a śledztwo na własną rękę próbuje prowadzić Kail – mężczyzna dorabiający na przeprowadzaniu testów za pomocą wykrywacza kłamstwa oraz jego dziewczyna Mila.

hel1

Duet reżyserski Katia Priwieziencew-Paweł Tarasiewicz w swoim debiucie mocno inspiruje się kinem Davida Lyncha. I rzeczywiście, klimat jak też realizacja przypominają mocno dokonania Amerykanina: zbliżenia na detale oraz twarze, gwałtowny montaż, dziwne przebitki (część kadrów w kolorze, część czarno-biała) oraz przejścia z telewizora do „rzeczywistości”. Nawet jest bardzo zmysłowa scena tańca na rurze z pulsującym, stroboskopowym światłem. Wszystko w oparach surrealizmu, absurdu oraz wielkiej tajemnicy. Samo śledztwo zostaje zepchnięte na dalszy plan, a całość skupia się na postaci Jacka (świetny Philip Lenkovsky), człowieka po wielu przejściach. Ciągle mnożą się pytania, a odpowiedzi ciągle brakuje. Co jest prawdą, co tylko wymysłem Jacka, nadużywającego alkoholu. Choć sam bohater na początku, że nie ma czegoś takiego jak symbole, sami próbujemy doszukać się we wszystkim. Problemem (i wadą) jest kompletny brak odpowiedzi, a poszlaki nie zawsze będą czytelne.Nie pomagają zdjęcia – bardzo ziarniste, podniszczone, niczym film z video i dziwaczna (głównie rockowa) muzyka stylizowana na lata 60.

hel2

Twórcy z każdą minutą coraz bardziej idą w stronę surrealizmu, odpychając i odrzucając wszelki porządek oraz całą intrygę. I to mnie boli, chociaż nie sposób zapomnieć wariackiej sceny w wesołym miasteczku, ale nawet aktorstwo nie ułatwia „rozgryzienia” całości. Poza Lenkovsky’m wybijają się dwie postacie: mający obsesje na punkcie prawdy Kail (aż chciałoby się dopowiedzieć Maklaklan, ale to tylko dobry Marcin Kowalczyk) oraz wystraszona Mila (debiutująca Małgorzata Krukowska).

hel3

„Hel” (aż prosi się o dodanie jeszcze jednego „l” w tytule)  to bardzo hermetyczne, choć nie pozbawione klimatu kino pełne tajemnicy, mroku i niepokoju. Pozornie morze, las, kempingi oraz bar Go-Go, ale jest tu równie strasznie jak w Twin Peaks. Gdybym jeszcze wiedział, co jest czym w tej układance.

6/10

Radosław Ostrowski

Lament

Małe miasteczko gdzieś w Korei, gdzie czas płynie spokojnie, a zbrodnią może być co najwyżej kradzież na targu. I tutaj mieszka sierżant policji, Jong-goo – taki poczciwy misio, co by nikogo nie skrzywdził. ale w okolicy dochodzi do bardzo makabrycznego morderstwa. Hektolitry krwi, jeden nieprzytomny i wyglądający jak zadżumiony mężczyzna, a w środku coś jakby gniazdo. Jong-goo ma przeczucie, że w sprawę zamieszany jest tajemniczy Japończyk. W tym samym czasie, córka policjanta, zaczyna chorować i zachowywać się co najmniej zagadkowo (zaczyna jeść ryby, a przecież ich nie lubi, wrzeszczy).

lament1

Rzadko sięgam po kino azjatyckie, bo jest tak dziwacznym koktajlem, że nie wiadomo jak to smakować. Nie inaczej jest z „Lamentem”, filmem niejakiego Hong-Jin Na, gdzie wschodnia kultura miesza się z zachodnim kinem gatunkowym. Mieszanka kryminału z horrorem a’la „Egzorcysta” i momentami slapstickową komedią wydaje się zbyt karkołomnym zadaniem i można było się na tym przejechać. Ale po pierwsze, tutaj te elementy nie gryzą się ze sobą, ale tworzą spójną całość, potęgując tylko mroczny klimat. Niemal non stop pada deszcz tak gęsty i intensywny, że mógłby wszystko i wszystkich zatopić. Reżyser miesza gatunki, gra na emocjach, atmosferze, pozwalając na chwilę uśpić czujność, by potem gwałtownie zaatakować, wzbudzić strach przed nieznanym, obcym, Złem.

lament2

Reżyser konsekwentnie buduje fatalistyczny klimat, w którym nasz bohater musi podjąć najtrudniejszą decyzję, gdyż jego wiara zostaje wystawiona na najcięższą próbę. Czy będzie w stanie uratować córkę? Czy pomoże mu wyglądający jak biznesmen szaman? A może pomoże młody diakon, który dobrze zna japoński? Napięcie jest budowane powoli (scena odwiedzenia domu Japończyka, gdzie są zawieszone fotografie ofiar – niemal jak z „Siedem”), ale efekt jest bardzo mocny i nawet wstrząsający. Scena egzorcyzmów, gdzie szaman i Japończyk jednocześnie odprawiają swój rytuał, a w montażu jeszcze widzimy reakcje oraz wrzaski dziecka bije na głowę podobne sceny z „Egzorcysty” – są nerwy, jest strach i poczucie niepokoju. Tak samo jak podczas walki z… zombie (nie pytajcie mnie, skąd się wziął) czy bardzo przewrotnego, niejednoznacznego finału.

lament3

To zakończenie, które dało mi wiele pytań i brak odpowiedzi (to raczej wynika ze specyfiki kultury koreańskiej i mojej nieznajomości tejże) wywołało prawdziwy szok oraz gorycz. Ciągle będę główkował, kto tak naprawdę jest kim (postacie Japończyka, szamana i tajemniczej kobiety w bieli zasługują na osobny tekst), nie dając łatwej interpretacji. Całość jest świetnie zagrana, otaczający miasto las wygląda prześlicznie (wręcz niepokojąco), zagrane jest to bardzo dobrze i nie daje o sobie zapomnieć.

lament4

Mimo, iż trwa dwie i pół godziny, „Lament” potrafi uderzyć między oczy, autentycznie przerazić i sugestywnie pokazać historię kuszenia oraz walki dobra ze złem. A po wszystkim pozostaje tylko płacz.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Plac zabaw

Debiutanci coraz bardziej się rozpychają na naszym kinie, próbując z jednej strony sięgać po mocne i poważne tematy, z drugiej bawić się w kino gatunkowe. Pełnometrażowy debiut Bartosza M. Kowalskiego próbuje być połączenie pierwszego z drugim. Dramat z thrillerem, próbujący być zaangażowany.

plac_zabaw1

Początek jest bardzo spokojny, gdzie powoli poznajemy trójkę bohaterów: Gabrysię, Szymona i Czarka. Wszystko toczy się bardzo niespiesznie, zaczynamy poznawać – chciałoby się powiedzieć – dzieci, lecz w przypadku dwóch ostatnich ciężko mi to przechodzi przez gardło. Pierwszy opiekuje się swoim niepełnosprawnym ojcem, drugi mieszka z niemowlakiem w jednym pokoju i ma wyjebane na matkę i brata. Reżyser chce w ten sposób pokazać skąd bierze się zło, a dorośli są tutaj kompletnie nieobecni. Nie reagują na nic, są obojętni (matka Czarka), a próby reakcji kończą się klęską. Wszystko bazuje na długich ujęciach (w sporej części zza pleców postaci) oraz niemal klasyczną muzykę w tle.

plac_zabaw2

To spokojne, wręcz powolne tempo wielu może nie wytrzymać i ja też czasami usypiałem. Do czasu, gdy dochodzi do dwóch scen przemocy: psychicznej (chłopaki nad Gabrysią) oraz fizycznej w finale. Ale ten pierwszy wątek zostaje porzucony i niepotrzebny. Tutaj reżyser niby pokazuje to z daleka, ale niemal czuć każdy cios zadawany przez bohaterów i niemal bezsilność wobec faktu bycia tylko obserwatorem. A finał tylko ma wyłącznie zaszokować i nie jest to w żaden sposób podbudowane, brakuje napięcia.

plac_zabaw3

Poza dobrą realizacją, trzeba pochwalić aktorów młodych. U nas jest z tym problem, by aktor dziecięcy, jeszcze nie posiadający doświadczenia wypadł naturalnie przed ekranem, a tutaj nie czułem ani zgrzytu, ani fałszu w żadnym słowie. Nawet jeśli czasami miałem problem ze zrozumieniem tego, co mówią. Sami dorośli są tutaj tylko i wyłącznie statystami (najbardziej w pamięć zapadła mi matka Czarka i ojciec Szymona), bo skupiono się na dzieciakach. I ten zabieg jest w pełni uzasadniony.

„Plac zabaw” z jednej strony ma coś ważnego do powiedzenia, z drugiej nie mogłem pozbyć się wrażenia, że oglądam wydmuszkę (zwłaszcza pod koniec). Reżyser jest świadomy materii i wie, co chce opowiedzieć, za co należy pochwalić. Wierzę, że Kowalski jeszcze pokaże, na co go stać.

6/10

Radosław Ostrowski

Konwój

Dzień w Straży Więziennej jak co dzień – trzeba dostarczyć skazańca z aresztu do pierdla albo psychiatryka. Takie zadanie otrzymuje dowódca konwoju, sierżant Zawada. Chociaż jego obecność w konwoju wprawia w konsternację resztę składu: kierowcę Berga, „młodego” Feliksa, zięcia naczelnika oraz „czarnego” Maciąga. Zawada jest lekko nieobecny, po ostrych dragach, więc jeszcze się nie dziwi. Jednak podskórnie zacząłem czuć, że coś tu jest nie tak. Okazuje się, że konwojent wcześniej zamordował dwóch strażników, a naczelnik nie chce udziału zięcia w tym konwoju.

konwj1

Maciej Żak postanowił znowu spróbować sięgnąć po thriller i próbuje budować napięcie, atmosferę niepokoju, wręcz osaczenia. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki wiedząc, że nie ma tu przypadku, a wszystko jest robione z żelazną konsekwencją. By to zrobić, reżyser szpikuje całość retrospekcjami, wprowadzającymi parę zaskoczeń i podkręcając mroczny klimat. Po drodze zostaną rzucone bluzgi, pada wiele niewygodnych pytań. Jaka jest różnica między strażnikami i przestępcami, których trzeba dowieść? I czy należy samemu wymierzać sprawiedliwość? Zdarzenia zmieniają perspektywę, by dokonać wyboru i pada to pytanie: co Ty zrobiłbyś na ich miejscu? Wszystko jeszcze jest świetnie sfilmowane – zdjęcia Michała Sobocińskiego, tworzą poczucie klaustrofobii. I nie chodzi tylko o obecność w wozie, ale także pokazywanie z perspektywy kraty, zbliżeń na twarze, podbite pulsującą muzyką.

konwj2

„Konwój” miesza kino drogi z dreszczowcem, a poczucie niepokoju budują nawet takie drobiazgi jak ciągłe przestawianie spustu w karabinie, zmiana perspektywy postaci. I jest to pewnie poprowadzone aż do finału, który jest dość dziwny, wręcz kuriozalny. Dodatkowo problemem może być fakt, że nie wiadomo, kto jest najważniejszy w tym układzie. Chociaż jest to bardzo dobrze zagrane. Ale skoro ma się w obsadzie takich gigantów jak Robert Więckiewicz (sierżant Zawada), Łukasz Simlat (mrukliwy Maciąg), Janusz Gajos (naczelnik) czy Przemysław Bluszcz (nerwowy Berg), którzy fantastycznie wykonali swoją robotę, tworząc pełnokrwiste postacie. Owszem, są dość kliszowe (młody idealista, Judasz, narwaniec, twardziel z dylematami), ale zagrane są bezbłędnie.

konwj3

Film Żaka pozytywnie mnie zaskoczył, dając wiele (niewygodnych) pytań, a odpowiedzi trzeba samemu udzielić. Pewna ręka reżysera, konsekwentne budowanie napięcia, świetne aktorstwo i klimat są bardzo mocnymi atutami. Nieoczywiste kino gatunkowe z wysokiej półki.

7/10

Radosław Ostrowski

Amok

O sprawie Krystiana Bali każdy słyszał bardziej lub mniej. Pisarz, który został oskarżony o morderstwo, a materiałem dowodowym była tylko i wyłącznie jego powieść „Amok”. Mężczyzna został skazany na 25 lat i przyniosła autorowi upragniony rozgłos. W końcu musieli zainteresować się nią filmowcy, co stało się zadaniem dla Kasi Adamik.

amok1

Samo śledztwo nie jest tutaj najważniejsze, choć wszystko zaczyna się od znalezienia ciała. Pierwsze minuty mówią o Bali więcej niż się, a reżyserka ciągle podpuszcza. Krwawa scena morderstwa (na widok odcinanych nożem piersi odwróciłem wzrok) okazuje się tylko wytworem wyobraźni. Takich onirycznych fragmentów będzie coraz całość, budując coraz bardziej mroczny klimat. Podobnie robi to świdrująca uszy muzyka elektroniczna, niemal żywcem wzięta z ostatnich filmów Davida Finchera oraz bardzo stonowane, wręcz bazująca na oświetleniu zdjęcia, niemal wyprane z kolorów. Dla twórców kluczem jest psychologiczna rozgrywka między Krystianem Balą a prowadzącym śledztwo inspektorem Sokolskim. Praktycznie do samego końca nie wiemy, czy Bala naprawdę jest mordercą czy tylko facetem mającym obsesję na punkcie przemocy. Wiadomo, na czym mu naprawdę zależy: rozgłos, sława, pieniądze, uznanie. Śledczy próbuje pisarza złamać w bardziej subtelny sposób, prosząc go o pomoc w sprawie (troszkę przypominało to telewizyjnego „Hanibala”, gdzie też główni antagoniści „obwąchiwali się”) i rodzi się pytanie, kto kogo pierwszy oszuka, rozgryzie i wyprowadzi w pole.

amok2

Jednocześnie Adamik pokazuje coś w rodzaju degeneracji człowieka, który swoimi grafomańskimi tekstami zdobywa rozgłos i sławę (mocno pokazują sceny, gdy Bala jako gwiazda odwiedza media, ma spotkania z czytelnikami). Silnie widać pewną fascynację złem, zepsuciem, zbrodnią – zawsze tak było, ale tutaj ma to w sobie dużą siłę. Autorka próbuję pogłębić psychologiczne portrety przeciwników, chociaż początkowo można odnieść wrażenie stosowania klisz. Ale to zupełnie nie przeszkadza. Problemem dla mnie były sceny z byłą żoną Bali, które niby miały pokazać jak dokonania męża oddziałują na nią, ale to tylko wybijało mnie z rytmu.

amok3

Adamik, poza kilkoma wstawkami z surrealistyczną otoczką, mocno trzyma się faktów i świetnie aktorów. Pozytywnie zaskakuje Mateusz Kościukiewicz, który ostatnimi laty marnował swój potencjał. Wycofanie bohatera, troszkę nerwowe spojrzenia i czasami bełkotliwe wypowiedzi tworzą dziwaczną mieszankę, budzącą fascynację. Ale jeszcze lepszy jest Łukasz Simlat w roli zmęczonego życiem inspektora, prześladowanego przez swoje demony. Obydwu panów zaczyna łączyć obsesja na punkcie morderstwa, tylko motywy działań są kompletnie różne. Na drugim planie wspiera duet Mirosław Haniszewski (policjant Marek), a źródłem irytacji staje się Zofia Wichłacz jako Zofia Bala (samym sposobem mówienia potrafiła zdenerwować).

amok4

„Amok” trafnie opisuje głównego bohatera, co chciałby być kimś wielkim, a okazuje się pustym postmodernistycznym zbiorem cytatów, czerpiących z tego i owego twórcy. Jest mroczne, ambitnie i z dużą dawką tajemnicy, jednocześnie świadome konwencji noir. Bardziej czuć obecność Lyncha, ale potrafi to wszystko wciągnąć.

7/10

Radosław Ostrowski

Linia życia

Człowiek niemal od zawsze interesował się tym, co znajduje się po drugiej stronie życia. Co jest po śmierci i czy w ogóle coś jest, dając pole do spekulacji naukowcom, filozofom, a także filmowcom. Jedną z takich prób odpowiedzi będzie „Linia życia” przygotowana przez Nielsa Andersa Opleva, czyli twórcy pierwszej części trylogii „Millennium” wg książek Stiga Larssona. Jednak prawda jest taka, że już ta historia została opowiedziana 27 lat temu.

linia_zycia1

„To dobry dzień by umrzeć” – to pierwsze słowa wypowiedziane w tym filmie, a ich autorem jest dziwacznie ubrany Nelson. Wygląda bardziej jak detektyw z kryminału niż student medycyny, którym jest naprawdę. Razem z czterema kolegami z uczelni postanawia zrealizować bardzo niebezpieczny eksperyment: wejść w stan śmierci klinicznej, by znaleźć odpowiedź na pytanie o życie i śmierć. Robią to nocą w tajemnicy na uniwersyteckiej kostnicy, w budynku dawnego kościoła. Pozornie wszystko się udaje, a za Nelsonem chcą pójść pozostali członkowie grupy: zbuntowany David, potajemnie nagrywający swoje kochanki Joe, rozmarzony Randy i zahukana Rachel. Ale po pewnym czasie zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

linia_zycia2

Joel Schumacher nigdy nie był uważany za ambitnego filmowca, posiadającego swój własny styl. Ale tutaj próbuje zahaczyć o temat uniwersalny, gdyż zaświaty interesują każdego bez względu na pochodzenie i wiarę (lub jej brak). I dochodzi do mało odkrywczych wniosków, że nie należy bawić się w Boga. To, co się dzieje po eksperymencie, reżyser przedstawia w konwencji thrillera, gdzie dochodzi do przebudzenia dawnych win oraz demonów: śmierci bliskich, przypadkowej ofiary, znęcania się psychicznego czy braku emocjonalnej bliskości. Wydaje się to trywialne i banalne?

linia_zycia3

Jednak realizacja jest tutaj pierwszorzędna, a Schumacher konsekwentnie buduje aurę mistyczności. I jest to nie tylko zasługa miejsca przeprowadzania eksperymentu (te freski, kolumny), ale całej warstwy audio-wizualnej. Sceny „wizji” po śmierci wygląda niesamowicie – dla każdej postaci jest inna – lecz także „ataki” i pojawienie się zmor nadal budzi strach (dotyczy to głównie wątku Nelsona), najpierw zmianą kolorystyki, by potem zaatakować muzyką sakralno-popową, co świetnie buduje napięcie (fantastyczna robota Jana De Bonta oraz Jamesa Newtona Howarda).

linia_zycia4

Drugim mocnym punktem jest świetnie poprowadzona młoda obsada, z aktorami którzy dopiero mieli się wybić do pierwszej ligi. Film kradnie wyborny Kiefer Sutherland jako charyzmatyczny Nelson. Jest siłą napędową całego przedsięwzięcia, a każde następne zdarzenie pokazuje jego niebezpieczny charakter – skupienie na sobie, pychę, zazdrość. Te cechy charakteru widać na początku, ale eksperyment tylko je podkreśla, a bohater coraz bardziej skręca w stronę paranoi. Poza nim jeszcze widzimy Kevina Bacona (David – najbardziej odpowiedzialny z całej grupy), Olivera Platta (wnoszący sporo humoru Randy), Williama Baldwina (przystojniak Joe) oraz Julię Roberts (Rachel). Każde z nich ma w sobie tyle charakteru, że nie jesteśmy w stanie przejść obojętnie wobec nich, zmuszeni do walki ze swoimi lękami.

linia_zycia5

Sama historia może i nie jest oryginalna, ale „Linia życia” okazuje się mocnym thrillerem z konsekwentnie budowanym klimatem oraz w pełni zgraną obsadą. Może nie do końca wykorzystuje swój potencjał, ale jako kino rozrywkowe dobrze wywiązuje się ze swojego zadania. Straszy, smuci i może rozpocząć pewną dyskusję, chociaż wcale nie jest to wymagane.

7/10

Radosław Ostrowski

Mina

Sierżant Mike jest snajperem walczącym gdzieś w Afganistanie. Razem z operatorem Tommy’m dostają zadanie zlikwidowania groźnego terrorysty, ale wszystko kończy się porażką. Wojacy muszą uciekać przed pościgiem oraz dotrzeć do punktu przerzutu. Niestety, Mike jedną nogą trafia na minę, przez co jest unieruchomiony, a kolega ginie. Pomoc może przyjść dopiero za ponad dwie doby.

mine1

Pamiętacie taki film jak „Pogrzebany”? Czyli mamy jednego bohatera uwięzionego w jednym miejscu z powodów niezależnych od niego. „Mine” hiszpańskiego duetu Guaglione/Resinaro może brzmieć jak materiał na sztukę teatralną niż film, ale nie dajcie się zmylić. Coraz bardziej widzimy jak nasz bohater czuje się coraz bardziej zmęczony, pozbawiony sił – jedzenia i wody niemal nie ma, nocami atakują paskudne psy, a zmysły coraz bardziej zaczynają wariować. Wtedy całość zaczyna robić się ciekawiej. Dlaczego? Bo bliżej poznajemy przeszłość bohatera, który nie potrafi się odnaleźć i można odnieść wrażenie, ze tak naprawdę uciekał. To utknięcie staje się szansą dla zmierzenia się z własnymi demonami: przemocą od ojca-pijaka, stratą matki, z którą miał bardzo silną więź oraz lękiem przed powtórzeniem błędów ojca. Wszystko to bardzo trzyma w napięciu (burza piaskowa czy nocne ataki dzikich psów), podkręcone fantastycznym montażem (druga połowa filmu wygląda świetnie) oraz budującą poczucie zagrożenia muzyką.

mine2

„Mine” to popis aktorski Armie Hammera, który musiał skupić uwagę tylko swoją obecnością. Mało mówi, coraz bardziej widać jego zmęczenie, ból, poczucie bezradności, a jednocześnie bardzo irracjonalny upór i walkę do końca. Aktor fantastycznie wykonuje swoje zadanie, w czym pomaga mu scenariusz oraz pewna ręka reżyserskiego duetu. Poza nim tak naprawdę wyróżnia się tylko jedna postać – tajemniczego, czarnoskórego Berbera, początkowo sprawiającego wrażenie dziwaka.

mine3

„Mine” to trzymający w napięciu psychologiczny thriller opisujący wewnętrzną walkę ze swoimi demonami. Niby kino oparte na koncepcie teatru jednego aktora, ale nie ma poczucia teatralności. Mocny dramat trzymający jak thriller.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Zagraniczny korespondent

Johnny Jones jest dziennikarzem amerykańskiej gazety, zajmujący się tematyką kryminalną. Ale tym razem naczelny daje mu kompletnie inne zadanie – ma pojechać do Europy (do Londynu dokładnie) i przeprowadzić wywiad z holenderskim dyplomatą Van Meerem. Człowiek ten prowadzi rozmowy mające na celu powstrzymanie wybuchu wojny. Problem w tym, że polityk jest dość trudnym partnerem do rozmowy. Następnego dnia, gdy ma dojść do konferencji, Van Meer zostaje zamordowany na oczach tłumu, a Jones (zmuszony działać przez naczelnego jako Huntley Harverstock) zaczyna pościg i próbuje na własną rękę wybadać sprawę.

zagraniczny_korespondent1

Pierwszy film Alfreda Hitchcocka zrobiony na początku lat 40. jest mieszanką thrillera, kina szpiegowskiego oraz jednocześnie jest hołdem dla dziennikarzy. Początek jest bardzo spokojny, wręcz senny, ale reżyser bardzo konsekwentnie buduje napięcie. Sama scena morderstwa jest krótka i gwałtowna, pościg przykuwa uwagę (chociaż widać, że samochody jadą na ruchomym tle), by trafić na trop dużej afery szpiegowskiej. Kiedy wydaje się, że wiemy wszystko, dochodzi do kolejnej wolty (poznajemy głównego przeciwnika, odkrywamy mistyfikację i prawdziwe motywy działania) i kolejnej, by czekać z oczekiwaniem na rozwiązanie historii.

zagraniczny_korespondent2

Już tutaj widać pewną rękę Hitchcocka w budowaniu napięcia, co czuć w świetnej scenie w młynie, gdzie Jones obserwuje zamachowca czy nerwowej scenie próby zabójstwa dziennikarza na szczycie kościelnej wieży. Niby proste tricki, ale po latach nadal skuteczne. Do tego nie brakuje drobnych akcentów humorystycznych czy to w drobnych gagach (Jones uciekający przez dach hotelu trafia do… damskiej toalety) czy dialogach. Dwie tylko rzeczy psuły frajdę z seansu. Po pierwsze, nadekspresyjna muzyka, charakterystyczna dla tej epoki i dzisiaj po prostu archaiczna. Po drugie, wątek miłosny między naszym Jonesem a córką polityka Carol Fisher nie przekonuje mnie. Nie jest to wina aktorów, ale raczej deklaratywnych dialogów. Brzmi to sztucznie, a chemii między postaciami nie czuć – trzeba wierzyć na słowo.

zagraniczny_korespondent3

Nie mniej jest to bardzo dobrze zagrane kino z wybijającym się Joelem McCreą w roli głównej. Jones to typowy dla reżysera everyman wplątany w skomplikowaną intrygę. Nie jest jednak głupcem, działa za pomocą sprytu, chociaż działającego w sposób uczciwy i etyczny. Kontrastem dla niego jest kolega z pracy Scott Folliott (świetny George Sanders), który nie boi się nawet sięgać po szantaż, by zdobyć informacje. Ale ostatecznie ten sprawiający wrażenie nieporadnego i stonowanego Anglika okazuje się porządnym gościem. Podobnie fantastyczne wrażenie robi Herbert Marshall grający czarny charakter – elegancki, kulturalny dżentelmen z bardzo ciepłym głosem. Trudno odmówić mu fasonu, ale ukrywa się pod tym bezwzględny zbrodniarz. To na tych ludziach spoczywa największy ciężar, chociaż drugi plan jest bardzo interesujący i pełen barwnych postaci (fałszywy detektyw Rowley, wychudzony Stebbins czy powściągliwy idealista Van Meer).

zagraniczny_korespondent4

„Zagraniczny korespondent” ma większość elementów typowych dla kina Hitchcocka – buduje suspens, ma wciągającą, piętrową intrygę oraz kilka razy zaskakuje, nawet najbardziej doświadczonych kinomanów. Rozrywka na poziomie, a finałowa scena w radiu jest przykładem jak powinien działać etos ludzi prasy, będących naszymi uszami oraz oczami na świat.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Zdarzenie

W 2008 roku pewien amerykański reżyser hinduskiego pochodzenia nakręcił film, który powszechnie był (do czasu jego następnego filmu) uważany za najgorszą rzecz w jego dorobku. „Zdarzenie”, bo o tym filmie mowa, to film jedyny w swoim rodzaju i dla mnie dość nierówny. Ale po kolei.

Wszystko zaczyna się w Nowym Jorku, gdzie w Central Parku dochodzi do dziwnego, tytułowego zdarzenia. Ludzie nagle stoją w miejscu, zaczynają się cofać i… popełniają samobójstwo. Czym? Wszystkim, co się nawinie pod ręką – spinką do włosów, pistoletem, samochodem wjeżdżając na drzewo. Co jest przyczyną? Atak biologiczny, awaria reaktora atomowego, terroryści, kosmici, natura się zbuntowała? Nie wiadomo. I wtedy poznajemy Elliota Moore’a – nauczyciela biologii z Filadelfii. Ostatnio jednak coś nie układa mu się z żoną, Almą. Jest jakieś spięcie, może krąży jakiś facet. Oboje decydują się – za poradą władz – wyjechać z miasta, ale po drodze dochodzi do ataków w innych miastach.

zdarzenie1

Brzmi intrygująco? Reżyser ma ciekawy pomysł i potrafi budować napięcie, co widać przez pierwszy kwadrans: sceny w Central Parku i spadający ludzie z placu budowy – mrozi krew. Dalej też potrafi wzbudzić dezorientację oraz suspens: czy to ucieczka przed wiatrem na otwartym polu (wiem, że to brzmi idiotycznie, ale jak to jest zrobione), spotkanie z żołnierzem czy scena, gdy nauczyciel matematyki jedzie na stopa razem z rodziną i jest dziura w naszyciu. Do tego świetnie budująca poczucie zagrożenia muzyka Jamesa Newtona Howarda, klimat bezradności i takiej apokalipsy. Troszkę to przypominało „Wojnę światów”, tylko bez efektów specjalnych.

zdarzenie2

Z drugiej strony, „Zdarzenie” sprawia wrażenie filmu głupiego, wręcz durnego. I to jest wina dialogów, które brzmią sztucznie. Najmocniej to czuć pod koniec, gdy bohaterowie trafiają do domu zamieszkanego przez ekscentryczną panią Jones, której zachowanie bije na głowę wszystko – oskarżenia o próbę kradzieży, zabójstwo, uderzenie dziecka w dłoń. Żarty ocierają się o absurd (hot dogi dają radę, ale tekst o aptekarce – grube jaja), dialogi sprawiają ból uszom (rozmowy z panią Jones – na samą myśl zaczynam się śmiać czy rozmowy naszej pary – poza tą finałową, która była udana), wątek państwa Moore i ich problemów małżeńskich jakiś ledwo liźnięty, niedopracowany. A samo zakończenie wielu może rozczarować brakiem wyjaśnienia na przyczynę tej sytuacji. Sytuacji, która może się powtórzyć.

zdarzenie3

Aktorsko film kładzie Mark Wahlberg, któremu Shyamalan chyba celowo postawił kłody pod nogi. Albo wypowiada zdania kompletnie bez sensu i nie na miejscu (rozmowa przed śmiercią pani Jones czy gadka z plastikowym drzewem), albo ma to spojrzenie. Miało ono chyba wyrażać zagubienie, dezorientację i strach, a mówiło ono: „Mark, w coś ty się za kabałę wpierdolił”. Na partnerującą Zooey Deschanel przynajmniej można popatrzeć (te wielkie oczy), bo też nie ma tu zbyt wiele do zaprezentowania. Chemii między nimi brak, więzi też nie czuć – spece od castingu dali ciała. Najciekawsza postać to kolega matematyk Julien (John Leguizamo), ale dość szybko znika z ekranu. I jeszcze świrnięta pani Jones (znana ze „Split” Betty Buckley) – takiego dziwadła jeszcze nie widziałem.

zdarzenie4

Shyamalan „Zdarzeniem” strzelił sobie w stopę, zaliczając spektakularną wpadkę, którą – podobno – przebił kolejnym tytułem. Realizacja solidna, suspens też jest, ale scenariusz jest słaby, aktorzy też poniżej możliwości, a o dialogach nie chce mi się gadać. Duże rozczarowanie, balansujące między śmiertelną powagą a zgrywą.

5/10

Radosław Ostrowski

Split

Zaczyna się wszystko spokojnie i niewinnie, bo od imprezy, gdzie przebywa Casey – nieśmiała, bardzo wycofana, spokojna dziewczyna. Ale wracając do domu, dziewczyna razem z trzema koleżankami zostają porwane przez tajemniczego jegomościa. Kim jest, czego chce i co zamierza? – nie wiadomo. Wiadomo, że czasu zostało niewiele. Bo jak się okazuje Kevin (tak się zowie delikwent) jest człowiekiem, cierpiącym na rozdwojenie jaźni. I to nie byle jakie, bo ma aż 23 osobowości.

split1

M. Night Shyamalan potwierdza swój powrót, realizując jeden z najbardziej kasowych filmów w swojej karierze (przy 9 milionach budżetu, zarobił prawie 300 mln) i wrócił niejako do korzeni. „Split” to psychologiczny thriller, troszkę klimatem przypominający „10 Cloverfield Lane”, gdzie mamy bohaterów zamkniętych w tajemniczym miejscu, co buduje poczucie klaustrofobii oraz prawdziwego strachu. Nie wiemy, czego tak naprawdę chce Kevin i powoli odkrywamy elementy układanki. Drugim ważnym elementem jest interakcja między dziewczynami, wręcz desperacko pragnącymi uciec a kolejnymi osobowościami Kevina, czekających na narodziny Bestii. I teraz zaczyna się cała zabawa – jak dziewczyny zareagują na Kevina, czy będą współpracować ze sobą, jak rozwiążą problem oraz co tak naprawdę zamierza antagonista.

split2

Po drodze reżyser przedstawia portret naszego bohatera, który korzysta z usług terapeutki. Dość szybko poznajemy historię bohatera (rozmowy z terapeutką, dr Fletcher) i jego tajemnicę, ale nie przeszkadza to w budowaniu napięcia (wyjątkiem jest teza pani doktor, że osoby z różnoraką osobowością posiadają nadprzyrodzone zdolności – brzmi jak bełkot, ale potem nabiera to sensu). A im bliżej końca, tym robi się coraz brutalniej (wręcz skręcamy w slashera) – kamera podkręca poczucie niepokoju, podobnie jak nerwowa muzyka. Ten slasherowy skręt, podobnie jak wrzucone retrospekcje z życia Casey, wybijają z rytmu i powodują, że napięcie zaczyna siadać, a sytuację częściowo ratuje finałowa wolta – jak to u Shyamalana – wywracająca wszystko do góry nogami (więcej wam nie zdradzę, ale chyba będzie ciąg dalszy).

split3

Reżyser wykonał świetny ruch, dając rolę Kevinowi dla Jamesa McAvoya, który rewelacyjnie wszedł w postać, a właściwie kilka postaci i za każdym razem byłem w stanie rozpoznać kim jest w tej chwili. Spokojny, opanowany Dennis (obsesja na punkcie porządku), równie wycofana Patricia, sepleniący 9-letni Hedwig – każdą z tych postaci aktor buduje innym spojrzeniem, mową ciała, sposobem poruszania się. Gdy trzeba, to szarżuje i szaleje (scena tańca – wow), a jednocześnie przeraża swoim opanowaniem. Poza nim wyróżnia się jedynie Anya Taylor-Joy jako Casey, próbująca nawiązać kontakt z mniej agresywnymi osobowościami Kevina, przez większość czasu sprawiając wrażenie wycofanej outsderki. I ta więź jest kolejnym mocnym punktem filmu, podobnie jak dr Fletcher (Betty Buckley).

split4split5

Wygląda na to, że Shyamalan potwierdził swój powrót do łask i może realizować spokojnie swoje kolejne projekty. Zakończenie sugeruje ciąg dalszy, na który liczę – i czekam na nowy film Shyamalan jakikolwiek on będzie.

7/10 

Radosław Ostrowski