

Rok po „Nocturamie” zespołu Cave’a opuścił Blixa Bargeld – jeden z założycieli grupy. W tym czasie the Bad Seeds pracowało nad nowym materiałem, który był jedynym w dorobku zespołu podwójnym albumem. Jak z tego eksperymentu wyszli?
Za produkcję tego albumu odpowiada Nick Laundry znany ze współpracy z Arcade Fire oraz Yeah Yeah Yeahs. I te dwa albumy różnią się nie tylko perkusistami (na „Abattoir Blues” gra Jim Sclavunos, zaś na „The Lyre of Orpheous” Thomas Wydler), ale Bargelda zastąpił organista James Johnston. „Blues” jest bardziej gitarowym albumem, dynamicznym, gdzie Mick Harvey wybija się najbardziej. Jednak poza gitarą wyróżnia się sekcja rytmiczna, organy („Nature Boy”), fortepian (monotonny w tytułowym utworze) oraz świetny żeński chórek („Get Ready for Love”).
„Lira Orfeusza” pozornie wydaje się kontynuacją tego brzmienia (tytułowy utwór może dać takie złudzenie), tylko bardziej mroczna i tajemnicza. Okazuje się to zmyłką, bo dalej jest bardziej akustycznie, klimat wyciszenia, wręcz baśni, łagodniej brzmi fortepian. I nawet jeśli pojawia się gitara elektryczna, to brzmi bardziej spokojnie, ale i złowrogo („Easy Money”). Tak samo skrzypce, ale pojawiają się i żywsze utwory jak „Supernaturally” z nerwowym fortepianem oraz perkusją. Jednak ta część jest bardzo poruszająca (finałowa „O Mother”).
Ta dwa różne oblicza Cave’a i jego zespołu są świetnie pokazane, a jednocześnie słucha się tego bardzo przyjemnie. Jest melodyjnie, klimatycznie i w stylu Cave’a, który potwierdza swoją dyspozycję wokalną oraz tekstową, mówiąc m.in. o kanibalach, śmierci, przemijaniu czy miłości.
Tutaj Cave wspina się na wyżyny swoich umiejętności i mimo braku jednego z filarów, nadal potrafi stworzyć niesamowite dzieło. Kapitalny album.
8,5/10
Radosław Ostrowski










Za muzykę do filmu odpowiada Nick Cave oraz Warren Ellis – frontman oraz członek zespołu the Bad Seeds. I ich kompozycje na pierwszy słuch mogą wydawać się zbyt monotonne i nie westernowe (brak gitary elektrycznej lub skustycznej, podniosłych tematów). Ten świadomy minimalizm ma służyć przede wszystkim podkreśleniu warstwy psychologicznej bohaterów, budując przy okazji dość melancholijny, czasami odrealniony klimat. Już to słychać w „Rather Lovely Thing” z bardzo pulsującym basem, podskórnie brzmiącym smyczkiem oraz delikatnym fortepianem. Tę podskórność słychać najbardziej na samym początku płyty jak w „Moving On” z powtarzającą się gitarą, smyczkiem oraz cymbałkami. Ale największą perłą są dwie kompozycje „Song for Jesse” oraz kończący album „Song for Bob”. W tym pierwszym magicznie brzmią cymbałki oraz delikatnie grający fortepian, zaś drugi bardziej posępne smyczki, do którego dołącza fortepian. „Falling” z zapętlającymi się smyczkami oraz fortepianem brzmi po prostu genialnie.


