Jimi Hendrix – People, Hell & Angels

PeopleHellAngels

Mówiło się o nim, że urodził się z gitarą elektryczną. Choć nie ma go od ponad 40 Jimi Hendrix nadal zostaje jednym z najważniejszych gitarzystów XX wieku. Kiedy wydawało się, że już nagrano wszystko co nagrał, okazało się, że byliśmy w wielkim błędzie, co potwierdza ten album.

„People, Hell & Agels” zawiera 12 niepublikowanych do tej pory piosenek na płytę, które miała być kontynuacją „Electric Ladyland”. Utwory zostały nagrane w Record Plant Studios w Nowym Jorku w 1968 i 1969. I to słychać. Zespół w składzie Hendrix, Billy Cox (bas), Buddy Miles (perkusja) i Mitch Mitchell (perkusja) nagrał płytę w starym, dobrym stylu, gdzie czuć klimat tej epoki. I pomimo upływu wielu lat, ta muzyka brzmi bardzo dobrze. Nie brakuje surowych i dynamicznych riffów Hendrixa (najlepsze są w „Bleeding Heart” oraz instrumentalny „Easy Blues”), gdzie rock miesza się z bluesem. I nie tylko, bo poza gitarą elektryczną i sekcją rytmiczną, pojawiają się kongi („Izabella”), saksofon (świetna solówka Lonnie Youngblooda w „Let Me Move You” i „Mojo Man”), klawisze Hammonda („Let Me Move You”) czy chórki („Earth Blues”).

Także wokal Hendrixa brzmi nadal fantastycznie. Jednak poza śpiewem bardziej pamięta się jego umiejętności gry na gitarze. Słuchanie samych solówek sprawia największą przyjemność i potwierdza to, co już o nim wiadomo – wielkim gitarzystą był. Jeśli rock jest wam bliski albo chcecie posłuchać naprawdę dobrego grania, „People, Hell & Angels” powinniście nabyć. Choć pojawiają się w takich przypadkach podejrzenia, że jest to skok na kasę fanów. Ja jednak nie zgadzam się z tym, ta muzyka broni się po latach i pokazuje jak piekielnie zdolny był Jimmy.

9/10 + znak jakości (czy ocena mogła być inna?)

Radosław Ostrowski

PS. W dobrych sklepach muzycznych od 5 marca.

Dodaj komentarz